Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 15 września 2016

Jak się robi z nieczego - coś


W poprzednim poście obiecałem powiedzieć coś więcej na temat łomnickiego „cudotwórcy” o nazwisku – Jerzy Rudnicki.

Po pierwsze – wywodzi się z pobliskich Kolc. Tam przeżył lata dzieciństwa i młodości, tam w bliskim, bezpośrednim kontakcie  z przyrodą zrodziła się jego pasja – zamiłowanie do  wszystkiego co żyje, co nas otacza, zwierząt domowych, ptaków, ryb. Nic więc dziwnego, że ukończył Technikum Weterynaryjne aż w Jeleniej Górze, bo tam było najbliżej, a potem zajął się swoją profesją.

Po drugie – jest mieszkańcem Głuszycy, gdzie przeniosła się jego rodzina. Tu znalazł miłość swego życia, założył rodzinę, zamieszkał na stałe. Jako weterynarz miał okazję przemierzać gminę wzdłuż i wszerz, a w głowie kiełkowała idea, która od dawna nie dawała mu spokoju – zakupić teren nadający się do zagospodarowania, założyć gospodarstwo rybne, dać upust swojemu zamiłowaniu do zbieractwa wartościowych przedmiotów trwałego użytku, spróbować swoich sił w działalności gospodarczej. Wybór padł na Łomnicę – nieużytek ciągnący się wzdłuż drogi nad rzeką Złotą Wodą.

Po trzecie - nasz bohater z niechęcią wspomina czas stracony na załatwianie formalności w gminie, w Urzędzie Rejonowym w Wałbrzychu, nie było to łatwe. Dobrze że trafił na człowieka, który do dziś jest jego podporą w sprawach projektowych i urzędowych. Inż. Marek Potępa, dobry duch dla „Łowiska Pstrąga” w Łomnicy. Wspólnie pokonali biurokratyczne bariery i po trzech latach mitręgi, poczynając od roku 1997, ruszyli z miejsca. Przez następne dwa lata grillowanie pstrąga odbywało się w małej szopie. Zanim do tego doszło trzeba było ujarzmić wodę w stawach, przekopać kanały, sprowadzić narybek. Dziś jest to 7 stawów (2 duże, 5 małych) o łącznej powierzchni 1,3 ha. Nad stawami pojawiły się drewniane stoły, ławy i zadaszenia, by można było biesiadować na łonie przyrody. W 2002 zbudowana została pierwsza obszerna hala (20 m. długości), cała w drewnie, wyłożona podłogą z kamieni wydobytych w trakcie drążenia stawów. W 2003 dobudowano drugą halę połączoną z pierwszą w jeden ciąg. W obydwu znajdują się duże paleniska, dodające uroku i pozwalające na przyrządzanie potraw z rożna. Wszystko zbudowane jest własnymi rękami, z udziałem syna Gracjana, jego kolegów studentów, osób zatrudnianych doraźnie jak było trzeba.

Hale można zwiedzać jak muzeum. Nagromadzono tam tyle różności antykwarycznych, że głowa boli. Jerzy Rudnicki zbierał je przez całe lata, gdzie się tylko dało, osobiście na giełdach staroci i w gospodarstwach przydomowych okolicznych wsi, od indywidualnych ofiarodawców i zbieraczy złomu. Zwiedzających uderza obfitość zbiorów. Warto dla zobrazowania podać kilka przykładów: pond 300 sztuk maszynek do mięsa, ponad 200 żelazek, ponad 150 wag, ponad 100 maszynek do krajania chleba, niezliczone trofea myśliwskie, żyrandole, samowary, lampy naftowe, akcesoria górnicze, telefony, kołowrotki, heble stolarskie, podkowy, chomąta, fajansowe dzbanuszki i flakony. Są wśród zbiorów przedmioty unikalne, n. p. słomiane walonki na wysokiej podeszwie (prawdopodobnie przywiezione przez repatrianta ze Wschodu) albo pierwszy ciśnieniowy ekspres do kawy, bądź też metalowe termofory pod pierzynę. Mamy więc autentyczną, nieuporządkowaną, niczym nieograniczoną rupieciarnię narzędzi, przedmiotów użytkowych, rzemiosła, sztuki ludowej, obrazów, książek. Są wśród nich dzieła Marksa, Lenina, gdyby ktoś chciał poczytać, spuścizna minionych lat zgrzebnej propagandy socjalistycznej. Spośród tego bezliku przedmiotów, narzędzi, urządzeń można wyłowić rzeczy zabytkowe, bo wiele z nich stanowi „skarby poniemieckie” z  XIX i pierwszej połowy XX wieku. Zdecydowaną większość stanowią przedmioty z czasów powojennych, kiedy jeszcze w Łomnicy i pozostałych wsiach regionu wałbrzyskiego rozwijała się gospodarka rolna. Ten spontaniczny „miszmasz”, który wypełnił po brzegi masywne, drewniane wnętrza hal gościnnych, stworzył przyjazny klimat swojskiej, ludowej, przebogatej scenerii.  Po prostu chce się tu przyjeżdżać, by posiedzieć, pooglądać, każdego  razu coś nowego, bo nie da się tego wszystkiego ogarnąć i przyswoić za jednym zamachem.

Na temat ekspozycji muzealnych w Łomnicy pojawiają się sporne opinie. Część gości akceptuje stan aktualny, czyli swego rodzaju chaotyczność eksponatów nagromadzonych przez lata i upchanych gdzie się tylko da, godząc się z tym, że wypełniając siermiężne hale budzą one zainteresowanie, czynią to miejsce oryginalnym i pełnym ciepła domowego. Coraz częściej pojawiają się jednak głosy, by zgromadzone zbiory uporządkować i opisać. Gospodarz obiektu, Jerzy Rudnicki wraz z synem Gracjanem snują projekty nowej inwestycji, czyli nowej hali, w której będzie można urządzić muzeum domowe, ale wciąż pojawiają się inne ważniejsze wydatki. Łowisko jest sukcesywnie rozbudowywane. Udało się znacznie rozszerzyć teren użytkowy i postawić nowe wiaty. Zagospodarowany został kolejny duży staw wokół którego prowadzi ścieżka spacerowa z ławkami.

„Łowisko” stara się jak może przyciągać klientów, oferując świeży chleb pieczony we własnym piecu, domowe wędliny, a także ciasta, gofry, lody, słodycze. Dla dzieci i młodzieży są różne atrakcje, m. in. możliwość zaprzyjaźnienia się z osiołkiem, bądź też skorzystania z parku linowego. Jest to więc miejsce, gdzie można wypocząć i spędzić mile czas na łonie natury.

Przyjezdnych gości z zewnątrz, którzy wybiorą się na rybkę do Łowiska zachęcam również na wycieczkę do wsi Łomnica. Ta wieś położona w rozległej przełęczy górskiej  jest nie tylko ciekawa krajobrazowo, ale ma też interesującą historię. Ale o tym parę słów – w kolejnym poście…



4 komentarze:

  1. Brawo,że napisał Pan o Jurku Rudnickim,bo to wspaniały uczynny człowiek choć choleryk, ale taki ma temperament i już.Ludzie widzą rozbudowaną posiadłość,lecz nie mają bladego pojęcia[pisze Pan o tym],ile trudu i zachodu kosztowało jej stworzenie.To jedyny człowiek, który w nocy potrafił przyjechać do chorego zwierzaka.Mało jest takich ludzi.Ciekawa i nietuzinkowa postać, to Pan Jurek Rudnicki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się Zofio za te słowa uznania dla Jerzego, bo na to zasługuje. Słyszałem też o tym, że był bardzo uczynny jako weterynarz. Dziękuję za ten komentarz. Pozdrawiam !

      Usuń
  2. Witam! Już jestem w domu więc zaczynam od Twojeco blogu.Moim zdanie dobry tekst prromujący Gminę Głuszycę.Mnie podoba się działalność Pana Rudnickiego,który zebrał sprzęty codziennego użytku w jednym miejscu,ponadto te zarybione stawy i możliwośći gospodarstwa rybackiego.Oby mu się udały wszystkie zamierzenia.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Bronku, jesteś niezawodny, znajdujesz zawsze chwilkę czasu, by poczytać mój blog i skomentować - ku chwale Ojczyzny i mojej.

      Usuń