takie sobie spokojne miasteczko w otoczeniu górskim |
Już dawno nie byłem tak
wstrząśnięty po przeczytaniu książki. Zadaję sobie pytanie, dlaczego tak mocno reaguję
na powieściowe losy wydawałoby się fikcyjnych osób i zdarzeń ?
Przypominam sobie
burzliwe emocje moich młodych lat po zetknięciu się wielką literaturą polską, a
potem światową. Wtedy równie mocno jak dziś przy czytaniu powieści o których
powiem za chwilę, przeżywałem z przejęciem perypetie ich bohaterów. A potem
śniły mi się po nocach. Z upływem czasu
stałem się bardziej odporny uczuciowo i wybredny, choć wciąż odkrywam takie,
które zwalają z nóg.
Tak też się stało z
książką, która jeszcze nią nie jest, bo czytam ją w maszynopisie, a w całym
tego słowa znaczeniu stanie się po wydrukowaniu i po dokonaniu jej „chrztu”. Ta
uroczystość, o czym miałem okazję już napisać będzie miała miejsce 9 października Anno Domini 2016 roku. A stanie się to w
sanktuarium naszej miejskiej kultury, zwanej, by było poważnie – Centrum Kultury,
Miejska Biblioteka Publiczna w Głuszycy.
Oczywiście, chodzi o
książkę wrocławskiej powieściopisarki
Jolanty Marii Kalety, a jej tytuł
„Riese”.Tam gdzie śmierć ma sowie oczy”.
Próbuję więc wyjaśnić
sobie, skąd takie emocje związane z opowieścią, że zakłóca ona mój zazwyczaj spokojny
sen.
Jest rzeczą zupełnie zrozumiałą,
że o szczególnym zainteresowaniu tą książką decydują względy osobiste. Akcja
powieści rozgrywa się w moim mieście – Głuszycy, a jej treść związana jest ściśle
z tematem, który obok promocji turystycznej ziemi wałbrzyskiej stał się
dodatkową moją pasją na emeryturze. Zagadkowa poniemiecka inwestycja militarna
znana jako kompleks „Riese” czyli „Olbrzym” w naszym górskim masywie Włodarza,
części tajemniczych Gór Sowich, stała się moją obsesją, gdy znalazłem się w
przepastnych podziemiach Osówki już jako burmistrz Głuszycy, podejmując w 1995
roku karkołomną decyzję zagospodarowania turystycznego tej niebywałej atrakcji.
Rok wcześniej udało się to zrobić Józefowi Piksie, wójtowi Walimia w Rzeczce pod góra Ostrą. Był on
potem moim zastępcą i głównym inspiratorem tego przedsięwzięcia. O tym
wszystkim pisałem w książkach „Niezwykłości Osówki” i dwóch częściach
„Głuszyckich kontemplacji”.
W autorce książki, pani
Jolancie, znalazłem pokrewną duszę. Podobnie jak ja uległa fascynacji zagadką
„podziemnego miasta”, ale Ona potrafi to oddać po mistrzowsku, wplatając w
historię wydumane lecz bliskie autentycznym losy ludzkie. „Riese”. Tam gdzie śmierć ma sowie oczy” to druga książka, której
akcja jest związana z powojennymi
dziejami Głuszycy, Jedliny-Zdroju i Walimia. Wcześniej ukazała się równie
dramatyczna i budząca podobne emocje powieść „W cieniu Olbrzyma”.
Ale nie tylko względy
osobiste spowodowały, że czytałem te książki z wypiekami na twarzy. Zupełnie
inaczej odbiera się treści z
podręczników historii lub naukowych rozpraw, nawet wtedy gdy dotyczą one
tragicznych losów ludzkich w czasach wojny lub na skutek prześladowań
politycznych, a całkiem inaczej, jeśli dzieje się to z bohaterami książki,
których zdołaliśmy polubić i docenić,
skutkiem czego stali się nam bliscy.
Akcja książki „Riese. Tam gdzie śmierć ma sowie oczy”
rozgrywa się w czasie, który jak to nazwała autorka w tytule jednego z
rozdziałów, tylko z nazwy był pokojem. Pierwsze lata powojenne na „dzikim
zachodzie”, w tym wypadku na ziemi wałbrzyskiej, to jak się okazuje czas
niezwykle ponury, zagmatwany i
przerażający. Z chwilą przejęcia władzy
przez żołnierzy sowieckich, a w kilka miesięcy potem delegatów polskich,
zapanował tu chaos i rozprzężenie. Trudno było zaprowadzić ład i porządek,
zwłaszcza że ziemie te zaludniły się przybyszami z różnych stron, różnej
narodowości i mającymi różne interesy, najczęściej takie, by jak najszybciej
się wzbogacić drogą zawłaszczenia dóbr pozostawionych przez byłych niemieckich gospodarzy. Znaleźli się
tu agenci Wehrwolfu, tajnej niemieckiej organizacji zbrojnej, której celem było
ukrycie i zabezpieczenie dokumentów zbrodniczej działalności hitlerowców, ale
także nie lepsi od gestapo i esesmanów zwyrodnialcy sowieckiego NKWD i
polskiego SB.
Poznajemy w książce
tragiczne losy wielu osób, które zostały wprzęgnięte w wojenno-polityczne
rozgrywki toczącej się, morderczej walki o władzę
.
Książka nie jest łatwa
w odbiorze, nie da się jej przeczytać „po łebkach”. Łatwo zgubić się w
meandrach zagmatwanych, pełnych zagadkowości losach głównych bohaterów. Z
rozdziału na rozdział rośnie napięcie i emocje, dość często poruszające do
granic wytrzymałości, gdy czytamy o torturowaniu niewinnych osób przez „organa
bezpieczeństwa”.
Autorka książki jest
mistrzynią dialogów. Jest ich niezliczona ilość, bo książka liczy sobie ponad
300 stron i z nich poznajemy najlepiej realia codziennego życia społecznego
w trudnym okresie powojennym, a także w
czasach współczesnych.
Mam okazję podziwiać
znakomitość pióra powieściopisarki, zwłaszcza w tej najnowszej książce o Riese.
Widać jej dojrzałość artystyczną, ale trudno się dziwić, skoro jest to już
dziesiąta, napisana przez nią książka. Żeby jednak nie być gołosłowym przytoczę
dwa fragmenty opisowe, którymi co rusz okrasza autorka tok relacjonowanych
wydarzeń. Obydwa z rozdziału „Wunderwaffe”, w którym dwaj bohaterowie książki
udają się na nocną eskapadę do zamku Książ, by poznać tajemnicze podziemia
zamkowe, gdzie miały być prowadzone pod koniec wojny przez niemieckich
wojskowych eksperymenty z najnowocześniejszą bronią:
„Gdy
pozostawili w tyle dzieciarnię, ich oczom ukazał się widoczny z daleka, stojący
na wzgórzu potężny zamek, którego wysoka wieża niewyraźnie odcinała się na tle
ciemniejącego z minuty na minutę nieba.
Swoim wyglądem mógł budzić grozę, a kto znał jego dzieje, tym bardziej
się bał, choć jego początki zapowiadały się zgoła niewinnie. Sięgały końca XIII
wieku, kiedy to Bolko Surowy, jeden z Piastów świdnickich, zamek pobudował. Jego
historia toczyła się w rytmie wydarzeń dotyczących całego Dolnego Śląska, co
skutkowało przechodzeniem z rąk do rąk. Dopiero w 1509 roku stał się własnością
rodu Hochbergów i trwał przy nich do czasu konfiskaty przez nazistów w 1941
roku. Był to odwet na książęcej rodzinie za udział w wojnie po stronie aliantów
synów ostatniej pani na zamku, księżnej Daisy. W 1943 roku w Książu zagnieździła
się Organizacja Todt, włączając go w skald projektu budowlano-górniczego,
realizowanego w Górach Sowich.”
„Pośród
zapadających ciemności weszli na drogę wiodącą pod górę, wprost do zamku. Noc
zapowiadała się jasna, księżycowa i mroźna. Śnieg skrzypiał pod ich butami i
zerwał się wiatr. Gnał po granatowym, rozgwieżdżonym niebie kłęby czarnych
chmur, świszczał pomiędzy ogołoconymi z liści drzewami, naginał do ziemi długie
gałęzie świerków, strącając długie płaty białego puchu. Gdy z daleka, na tle
nieba, ujrzeli zarysy budynków oficyny, Morel skręcił wprost do lasu
otaczającego zamkowe wzgórze. Leżący wokoło śnieg swoją bielą rozjaśniał mrok,
a przedzierający się raz po raz spoza chmur księżyc służył za latarnię”.
Niestety, nocny wypad
pozwalający odkryć tajemnice labiryntów podziemnych sztolni, kończy się
tragicznie śmiercią jednego ze zwiadowców, zastrzelonego przez sowieckich
wartowników, którzy mieli przez jakiś czas po wojnie swoją siedzibę w zamku.
A oto jeszcze jeden przykład
artystycznego talentu pisarki, dzięki czemu nie jest to sucha, sztampowa
relacja wydarzeń, ale piękna, wzruszająca opowieść. Tym razem z rozdziału „Świadek”
pod koniec książki, a związany z osobą jej głównej bohaterki:
„Dochodziła
północ, gdy Laura nie mogąc usnąć w nowym miejscu, zarzuciła kurtkę na piżamę i
wyszła na balkon. Od strony łąk niósł się zapach skoszonej trawy. Niebo, jak na
początek września przystało, skrzyło się gwiazdami. Nagle jakiś meteoryt, ku
uciesze Laury, spadł z nieboskłonu, znacząc jasną smugą swoją ostatnią drogę. Wokoło
panowała błoga cisza, zakłócona jedynie przez cykające w szuwarach pobliskich
stawów świerszcze. Do ich cichutkiego cych, cych, cych dołączał od czasu do
czasu skrzekliwy rechot żaby kumkającej spóźnione zaproszenia miłosne. Na
bezchmurnym niebie, nisko nad ziemią, jakby miała zamiar wpaść w ramiona
świerków i buków, wisiała czerwona tarcza księżyca. W jego blasku, na tle
granatowego nieba, rysowały się czernią łańcuchy Gór Sowich. Chyba odgadując
myśli Laury, z szumem skrzydeł, poderwał się do lotu ogromny puchacz,
oznajmiając głośno, charakterystycznym dla siebie dźwiękiem u-chu, u-chu,
u-chu, że właśnie wyruszył na polowanie…”
To są klejnociki
książki, która w gruncie rzeczy jest wiernym, choć osobistym odczuciem historii
przez powieściopisarkę. Widać wyraźnie na każdej stronie jak wiele trzeba było
poznać różnego rodzaju źródeł i dokumentów, opracowań naukowych i
popularno-naukowych, artykułów prasowych i filmów, a także odbyć wycieczek by z
autopsji i wnikliwych obserwacji wypracować w swej wyobraźni w miarę
autentyczny obraz tego, co mogło się dziać w tych smutnych i tragicznych
czasach rodzenia się naszej, polskiej rzeczywistości na ziemiach zachodnich.
Nie piszę już nic
więcej, bo tej książki nie da się opisać kilkoma okrągłymi zdaniami. Trzeba i
to koniecznie ją zdobyć i przeczytać, po to byśmy wiedzieli, że żyjemy na
ziemi, która po raz kolejny w swej historii, tym razem tuż po wojnie, była
zroszona krwią, bardzo często zupełnie przypadkowych i niewinnych ludzi.
Bardzo dobrze przedstawiłeś w zarysie główne założenia książki Pani Jolanty Kalety.Z pewnością dla wielu z nas czytających Twój blog,jest to zachęta do przybycia na spotkanie autorskie z Panią Kaletą i oczywiście zakupienia jej najnowszej książki.Tak jak napisałem poprzednio,jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie to będę obecny na tym spotkaniu.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZachęcił mnie Pan do spotkania z autorką i kupna jej najnowszej książki.Dziękuję za piękną recenzję.
OdpowiedzUsuńStanisławie...Ale gdzie można nabyć książkę?Planuję być na spotkaniu,o ile moje anioły mi nie przeszkodzą...Romana Więczaszek
OdpowiedzUsuńJeśli dobre Anioły przyniosą Cię na skrzydłach poezji do nas w Głuszycy 9 października, to nie będzie problemu z nabyciem książki, a Twoja obecność będzie dla nas zaszczytem. Książka ma się ukazać z początkiem października, będzie więc na promocyjnym spotkaniu z jej autorką zupełnie świeżą. Pozdrowienia !
UsuńPierwsza książka o Riese,którą przeczytałem-"Księstwo SS"-Jacka Wilczura.Ukazała się na początku lat 60.ub.w.w serii"Żółty Tygrys".
OdpowiedzUsuńRiese,to nie science-fiction-to science-rzeczywistość.
Co się dzieje w głębokich,nieodkrytych tunelach Riese-nie wiadomo.
Pewien"tajemniczy"rozmówca powiedział,że jest tam coś więcej niż tylko tunele-Riese to 6 poziomów(?!).
Na Osówce...
https://www.flickr.com/photos/94493816@N07/16235110797
"Skon-Riese!"
www.youtube.com/watch?v=B-MXAv75QzU
SEN znów został zbyt szybko przerwany
Za placem czekają otwarte wagony
Może uda się zamknąć na chwilę oczy
Zanim dotrzemy na miejsce przez wąwozy
Zanim dotrzemy do Riese...
Riese
Weg zu Riese
Mein weg zu Riese
Każdego dnia wchodząc do podziemnego tunelu
Mijamy wciąż te same drzewa
Wiem,że mogę więcej ich nie zobaczyć
Mogę w sztolni zostać na zawsze
By stać się częścią Riese...
Riese
Weg zu Riese
Mein weg zu Riese
Brak wszelkiej godności to jedyna pewność
Pozbawieni wiary w dzień następny
Możemy wierzyć jedynie we własną równość
Taki sam los czeka nas wszystkich
Na wieki zostaniemy w Ries...
Riese
Weg zu Riese
Mein weg zu Riese
Meine Riese
www.youtube.com/watch?v=C7INet4hdSg
Pozdrawiam.