Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 6 sierpnia 2016

Cieszyć się, czy płakać?




Ilekroć zajrzę do książki „Piękno użyteczne czy piękno ginące” wydanej w 1997 roku przez Polskie Towarzystwo Ludoznawcze zadaję sobie to pytanie: czy się cieszyć, czy płakać? W książce jest mowa o ginącej sztuce ludowej, o umarłych zawodach, o tradycji staropolskiej, wiejskiej, której szczątki przetrwały jeszcze do dziś w muzeach i skansenach. Większość z nas, Polaków, nie ma o tym wszystkim najmniejszego pojęcia.
Wymienię tylko niektóre z rodzajów tej sztuki, by sobie uzmysłowić jej rozmaitość. Tak więc zacznijmy od krawiectwa strojów ludowych i tkactwa, a dalej hafciarstwo, koronkarstwo, garncarstwo, plecionkarstwo, kowalstwo, snycerstwo, zabawkarstwo, wycinankarstwo, malowanie i plastyka obrzędowa, instrumenty muzyczne.
To wszystko jest częścią kultury ludowej, która we wczesnych początkach dziejów narodu była jedyną kulturą, świadczącą o wspólnocie narodowościowej Polaków. W XX wieku kultura masowa wyparła kulturę ludową z życia rodzin chłopskich, podtrzymywali ją nieliczni twórcy, a odbiorcą  był rynek Cepelii. W XXI wieku staje się przeżytkiem skupiającym wokół siebie nielicznych hobbystów i pasjonatów. Co najgorsze zanika o niej wiedza oraz tradycyjne umiejętności i techniki wytwarzania.
Żyjemy dziś w świecie rozwoju techniki, która zabija sztukę ludową. Kultura masowa wychowuje konsumenta, a nie twórcę i aktywnego współuczestnika. W hipermarketach mamy podaną w atrakcyjnej szacie masową tandetę. Wybieramy z tego to, co wydaje się nam niezbędne by cieszyć oko i ozdobić dom, a także stworzyć nastrój dobrego świętowania. Mamy dziś wszystko, czego dusza zapragnie, ale czy rzeczywiście ma to jakąś prawdziwą wartość ?
Dlatego też gdy poczytamy o dawnych wytworach sztuki ludowej, obrzędach i zwyczajach, gdy pooglądamy to na obrazkach, robi nam się przykro i smutno na duszy.
Podam tylko kilka przykładów, bo w książce jest ich tysiące w każdej z wymienionych powyżej dziedzin sztuki ludowej.
Zacznijmy więc od plastyki obrzędowej. Kto z nas wie, co oznacza słowo – korowaj, w Polsce centralnej zwany kołaczem? Otóż jest to duży bochen chleba ozdobiony różnymi dekoracjami z ciasta( ptaszkami, królikami, zajączkami), kwiatami, czy jagodami. Często dekorowano go rozetami, motywem słońca lub księżyca. W Białostockiem wtykano weń gałązki umoczone w cieście, co po upieczeniu dawało dodatkowy efekt. Na Kurpiach znane były specjalne deseczki do odciskania na powierzchni placka rózgi wyobrażającej drzewo życia. W upieczone ciasto wtykano zielone gałązki jarzębiny lub jemioły, owies lub liście trzcin. Do pieczenia korowaja używano mąki pszennej lub żytniej, dokładnie zmielonej, do ciasta na zakwasie dodawano mleko i jaja. Korowaj piekły kobiety zamężne, przy jego wypieku nie mogli być obecni mężczyźni. Był on pieczony ostatniego dnia przed ślubem. Kawałkami korowaja ułożonymi na przetaku częstował gości weselnych starszy drużba, po czym  składali oni dary nowożeńcom.
Na Wigilię, Nowy Rok lub Trzech Króli wykonywano szczodraki, drobne chlebki w kształcie podkowy, rogale lub podłużne bułeczki z najlepszej maki, nadziewane kapustą, serem lub burakami cukrowymi. Otrzymywali je kolędnicy, którzy sypiąc zbożem na gospodarzy składali im życzenia pomyślności.
Oczywiście to tylko dwa drobne przykłady obfitej rozmaitości pieczywa obrzędowego na różne okoliczności, takiego jak bocianie łapy, paski z mąki razowej, barany z ciasta, nie mówiąc o zajączkach, kogutach, kukiełkach, itp.




Ogromne bogactwo rodzajów i wzorów stanowią instrumenty muzyczne. Należą do nich proste zabawki dziecięce, poczynając od fujarek, piszczałek, stroików typu klarnetowego i obojowego, gwizdki z drewna, gliny, a także terkotki lub kołatki sygnalizacyjne. Z instrumentów używanych przez dorosłych największy zasięg miały skrzypce, stosowane w całej Polsce. Obok nich dudy, a także basy o specjalnej budowie, a do tego bębenki z brzękadłami oraz talerzami. Od schyłku XIX wieku pojawiły się harmonie i akordeony. Ale największym zainteresowaniem cieszą się specyficznie wiejskie instrumenty, takie jak trąby pasterskie, albo też na Wielkopolsce i Ziemi Lubuskiej piszczałki ze stroikiem typu klarnetowego, zwane siesieńki. Także różnego rodzaju kozły, np. zbąszyński lub doślubny. To odmiana dud wielkopolskich o zwiększonych wymiarach. Wszystkie one były dziełami sztuki stosowanej, bogato rzeźbione i zdobione na różne sposoby.

A już do zenitu uwiodły mnie kolorowe cudeńka na ścianach domków podtarnowskiej wsi -  Zalipie. Tradycja malowania domów najprawdopodobniej sięga czasów, kiedy pojawiły się na wsiach tzw. chaty kurne. Wprowadzenie kominów uwolniło izby od dymu, a zdobienie ścian nabrało odtąd sensu. Zwyczaj malowania domów rozpowszechnił się na całym Powiślu. Malowano nie tylko ściany czy powały, ale także piece, a na zewnątrz chaty przed Zielonymi Świątkami lub Bożym Narodzeniem. Zajmowały się tym głównie młode dziewczęta i młode mężatki. W Zalipiu tradycja ta przetrwała do dziś i dalej zajmują się tym kobiety, obecnie już w starszym wieku, a jest to robota na zamówienie różnych instytucji. Jej wykonawczynie otrzymują tzw. renty twórcze. Tradycyjne motywy, to kolorowe bukiety w wazonach czy dzbankach. Kwiaty i liście są cieniowane, motywy kwiatowe nawiązują do natury. Pojawiają się motywy geometryczne i figuralne: papugi, koty, pawie. Wzorów nauczyły się artystki od matek lub innych członków rodziny. Dużą rolę  w Zalipiu odegrała szkoła pod kierunkiem Marii i Tadeusza Wnęków, gdzie funkcjonował zespół młodych twórców. Malarki z Zalipia sprzedają swe wyroby w kraju i za granicą na targach i kiermaszach, a są to malowanki na papierze, płótnie oraz innych przedmiotach.


Nie podejmuję się pisać o sztuce koronkarstwa, czy hafciarstwa, a także innych wymienionych na wstępie dziedzinach sztuki ludowej, bo nie da się tego streścić w krótkiej formule blogowej. Trudno się więc dziwić, ze na ten temat powstała książka, która zresztą jest też swego rodzaju skrótową formą zasygnalizowania trudnego do ogarnięcia obszaru bogactwa sztuki ludowej.

Myślę, że warto od czasu do czasu oderwać się od często bardzo ponurej rzeczywistości telewizyjno - internetowej i zanurzyć się w zdumiewającej swą rozmaitością i naturalnym pięknem sztuce i obyczajach naszej polskiej wsi. Zachęcam do tego gorąco! Podobnych książek jak „Piękno użyteczne, czy piękno ginące” jest więcej.

Fot. z ubiegłorocznych dożynek powiatowych w Głuszycy

2 komentarze:

  1. Tyle napisałem się komentarza i coś mi go wymazało.Napiszę krótko.Koronkarstwo to Koniaków na Śląsku Cieszyńskim a hafty na Kaszubach Kościerzyna i Kartuzy.Piszesz,czy to" piękno ginące".Myślę,że ma duże szanse upowszechnienia przy okazji takich imprez o których napisałeś w swoim blogu oraz festiwali ludowych jak ten,który się obecnie odbywa w Wiśle i Żywcu Festiwal Ziem Górskich.Oprócz pieśni ludowych w wykonaniu zespołow jak np.Zespół Ziemi Cieszńskiej są stragany nie tylko z oscypkiem ale również z wytworami twórczości ludowej m.in.koronki z Koniakowa i Istebnej.To tyle jako próba uzupełnienia Twojego postu.Przepraszam i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bronku, nie masz za co przepraszać. Ja i jak sądzę moi Czytelnicy z zainteresowanie czytaja komentarze, a wszystkie uwagi i uzupełnienia są mile widziane. To dobrze, że pielęgnujemy jeszcze takie zwyczaje jak dożynki, że są liczne Festiwale kultury i sztuki ludowej. A w małych gminach promujemy różnymi sposobami twórców ludowych. Myślę, że dzięki temu nie jest to piękno ginące do reszty. I o to chodzi...

      Usuń