Ilekroć zajrzę do książki „Piękno
użyteczne czy piękno ginące” wydanej w 1997 roku przez Polskie Towarzystwo
Ludoznawcze zadaję sobie to pytanie: czy się cieszyć, czy płakać? W książce
jest mowa o ginącej sztuce ludowej, o umarłych zawodach, o tradycji
staropolskiej, wiejskiej, której szczątki przetrwały jeszcze do dziś w muzeach
i skansenach. Większość z nas, Polaków, nie ma o tym wszystkim najmniejszego
pojęcia.
Wymienię tylko niektóre z rodzajów
tej sztuki, by sobie uzmysłowić jej rozmaitość. Tak więc zacznijmy od
krawiectwa strojów ludowych i tkactwa, a dalej hafciarstwo, koronkarstwo,
garncarstwo, plecionkarstwo, kowalstwo, snycerstwo, zabawkarstwo,
wycinankarstwo, malowanie i plastyka obrzędowa, instrumenty muzyczne.
To wszystko jest częścią kultury
ludowej, która we wczesnych początkach dziejów narodu była jedyną kulturą,
świadczącą o wspólnocie narodowościowej Polaków. W XX wieku kultura masowa
wyparła kulturę ludową z życia rodzin chłopskich, podtrzymywali ją nieliczni
twórcy, a odbiorcą był rynek Cepelii. W
XXI wieku staje się przeżytkiem skupiającym wokół siebie nielicznych hobbystów
i pasjonatów. Co najgorsze zanika o niej wiedza oraz tradycyjne umiejętności i
techniki wytwarzania.
Żyjemy dziś w świecie rozwoju techniki,
która zabija sztukę ludową. Kultura masowa wychowuje konsumenta, a nie twórcę i
aktywnego współuczestnika. W hipermarketach mamy podaną w atrakcyjnej szacie
masową tandetę. Wybieramy z tego to, co wydaje się nam niezbędne by cieszyć oko
i ozdobić dom, a także stworzyć nastrój dobrego świętowania. Mamy dziś
wszystko, czego dusza zapragnie, ale czy rzeczywiście ma to jakąś prawdziwą
wartość ?
Dlatego też gdy poczytamy o
dawnych wytworach sztuki ludowej, obrzędach i zwyczajach, gdy pooglądamy to na
obrazkach, robi nam się przykro i smutno na duszy.
Podam tylko kilka przykładów, bo w
książce jest ich tysiące w każdej z wymienionych powyżej dziedzin sztuki
ludowej.
Zacznijmy więc od plastyki
obrzędowej. Kto z nas wie, co oznacza słowo – korowaj, w Polsce centralnej
zwany kołaczem? Otóż jest to duży bochen chleba ozdobiony różnymi
dekoracjami z ciasta( ptaszkami, królikami, zajączkami), kwiatami, czy
jagodami. Często dekorowano go rozetami, motywem słońca lub księżyca. W
Białostockiem wtykano weń gałązki umoczone w cieście, co po upieczeniu dawało
dodatkowy efekt. Na Kurpiach znane były specjalne deseczki do odciskania na
powierzchni placka rózgi wyobrażającej drzewo życia. W upieczone ciasto wtykano
zielone gałązki jarzębiny lub jemioły, owies lub liście trzcin. Do pieczenia
korowaja używano mąki pszennej lub żytniej, dokładnie zmielonej, do ciasta na
zakwasie dodawano mleko i jaja. Korowaj piekły kobiety zamężne, przy jego
wypieku nie mogli być obecni mężczyźni. Był on pieczony ostatniego dnia przed
ślubem. Kawałkami korowaja ułożonymi na przetaku częstował gości weselnych
starszy drużba, po czym składali oni
dary nowożeńcom.
Na Wigilię, Nowy Rok lub Trzech
Króli wykonywano szczodraki, drobne chlebki w kształcie podkowy, rogale
lub podłużne bułeczki z najlepszej maki, nadziewane kapustą, serem lub burakami
cukrowymi. Otrzymywali je kolędnicy, którzy sypiąc zbożem na gospodarzy
składali im życzenia pomyślności.
Oczywiście to tylko dwa drobne
przykłady obfitej rozmaitości pieczywa obrzędowego na różne okoliczności,
takiego jak bocianie łapy, paski z mąki razowej, barany z ciasta, nie mówiąc o
zajączkach, kogutach, kukiełkach, itp.
Ogromne bogactwo rodzajów i wzorów
stanowią instrumenty muzyczne. Należą do nich proste zabawki dziecięce,
poczynając od fujarek, piszczałek, stroików typu klarnetowego i obojowego,
gwizdki z drewna, gliny, a także terkotki lub kołatki sygnalizacyjne. Z
instrumentów używanych przez dorosłych największy zasięg miały skrzypce,
stosowane w całej Polsce. Obok nich dudy, a także basy o specjalnej budowie, a
do tego bębenki z brzękadłami oraz talerzami. Od schyłku XIX wieku pojawiły się
harmonie i akordeony. Ale największym zainteresowaniem cieszą się specyficznie
wiejskie instrumenty, takie jak trąby pasterskie, albo też na Wielkopolsce i Ziemi
Lubuskiej piszczałki ze stroikiem typu klarnetowego, zwane siesieńki.
Także różnego rodzaju kozły, np. zbąszyński lub doślubny. To odmiana dud
wielkopolskich o zwiększonych wymiarach. Wszystkie one były dziełami sztuki
stosowanej, bogato rzeźbione i zdobione na różne sposoby.
A już do zenitu uwiodły mnie
kolorowe cudeńka na ścianach domków podtarnowskiej wsi - Zalipie. Tradycja malowania domów
najprawdopodobniej sięga czasów, kiedy pojawiły się na wsiach tzw. chaty kurne.
Wprowadzenie kominów uwolniło izby od dymu, a zdobienie ścian nabrało odtąd
sensu. Zwyczaj malowania domów rozpowszechnił się na całym Powiślu. Malowano
nie tylko ściany czy powały, ale także piece, a na zewnątrz chaty przed
Zielonymi Świątkami lub Bożym Narodzeniem. Zajmowały się tym głównie młode
dziewczęta i młode mężatki. W Zalipiu tradycja ta przetrwała do dziś i dalej
zajmują się tym kobiety, obecnie już w starszym wieku, a jest to robota na
zamówienie różnych instytucji. Jej wykonawczynie otrzymują tzw. renty twórcze.
Tradycyjne motywy, to kolorowe bukiety w wazonach czy dzbankach. Kwiaty i
liście są cieniowane, motywy kwiatowe nawiązują do natury. Pojawiają się motywy
geometryczne i figuralne: papugi, koty, pawie. Wzorów nauczyły się artystki od
matek lub innych członków rodziny. Dużą rolę
w Zalipiu odegrała szkoła pod kierunkiem Marii i Tadeusza Wnęków, gdzie
funkcjonował zespół młodych twórców. Malarki z Zalipia sprzedają swe wyroby w
kraju i za granicą na targach i kiermaszach, a są to malowanki na papierze,
płótnie oraz innych przedmiotach.
Nie podejmuję się pisać o sztuce
koronkarstwa, czy hafciarstwa, a także innych wymienionych na wstępie
dziedzinach sztuki ludowej, bo nie da się tego streścić w krótkiej formule
blogowej. Trudno się więc dziwić, ze na ten temat powstała książka, która
zresztą jest też swego rodzaju skrótową formą zasygnalizowania trudnego do
ogarnięcia obszaru bogactwa sztuki ludowej.
Myślę, że warto od czasu do czasu
oderwać się od często bardzo ponurej rzeczywistości telewizyjno - internetowej
i zanurzyć się w zdumiewającej swą rozmaitością i naturalnym pięknem sztuce i
obyczajach naszej polskiej wsi. Zachęcam do tego gorąco! Podobnych książek jak
„Piękno użyteczne, czy piękno ginące” jest więcej.
Fot. z ubiegłorocznych dożynek powiatowych w Głuszycy
Tyle napisałem się komentarza i coś mi go wymazało.Napiszę krótko.Koronkarstwo to Koniaków na Śląsku Cieszyńskim a hafty na Kaszubach Kościerzyna i Kartuzy.Piszesz,czy to" piękno ginące".Myślę,że ma duże szanse upowszechnienia przy okazji takich imprez o których napisałeś w swoim blogu oraz festiwali ludowych jak ten,który się obecnie odbywa w Wiśle i Żywcu Festiwal Ziem Górskich.Oprócz pieśni ludowych w wykonaniu zespołow jak np.Zespół Ziemi Cieszńskiej są stragany nie tylko z oscypkiem ale również z wytworami twórczości ludowej m.in.koronki z Koniakowa i Istebnej.To tyle jako próba uzupełnienia Twojego postu.Przepraszam i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBronku, nie masz za co przepraszać. Ja i jak sądzę moi Czytelnicy z zainteresowanie czytaja komentarze, a wszystkie uwagi i uzupełnienia są mile widziane. To dobrze, że pielęgnujemy jeszcze takie zwyczaje jak dożynki, że są liczne Festiwale kultury i sztuki ludowej. A w małych gminach promujemy różnymi sposobami twórców ludowych. Myślę, że dzięki temu nie jest to piękno ginące do reszty. I o to chodzi...
Usuń