„Wejście do sztolni” –
pomyślała i z miejsca poczuła na plecach lodowaty dreszcz. Zdjęła z ramion
plecak, zastanawiając się, czy wrzucona do niego stara latarka, którą kiedyś
dał jej na wszelki wypadek Bareda, była jeszcze sprawna. Nacisnęła przełącznik i
za szkiełkiem rozbłysła mdłym blaskiem malutka żarówka. Antonina skierowała
wąski snop światła w głąb tunelu. Jego koniec tonął w mroku gęstym jak smoła.
Czując dygotanie kolan, postawiła pierwszy krok. Z miejsca ogarnął ją wilgotny
chłód, a po chwili głęboka jak otchłań oceanu cisza. Stawiała kroki ostrożnie,
aby nie wydawały żadnego dźwięku, bo nie mogła wykluczyć, że Artur celowo ją
wciągnął w pułapkę i gdzieś się w tych upiornych ciemnościach zaczaił.
Poświeciła na ściany i
wiszący nad głową strop - były pokryte płytami przypominającymi beton.
Powoli, krok za krokiem, posuwała się do przodu w nieznanym kierunku. W pewnym
momencie przystanęła, zastanawiając się, czy nie lepiej jednak zawiadomić o
wszystkim Baredę, a nie latać samej po tych sztolniach. Co będzie jak zabłądzi?
I wówczas na końcu
tunelu pojawiło się nikłe światełko, jakby gdzieś w sąsiedztwie ktoś zaświecił
lampkę. Choć było daleko, to jednak wskazywało kierunek. Domyśliła się, że to Artur włączył oświetlenie. Zaskoczyło ją, że w tym Olbrzymie był prąd.
Jak ogromne musiało być to przedsięwzięcie, skoro doprowadzono do niego
elektryczność, tory kolejowe, drogi i Bóg jeden wie co jeszcze. Kempka mówił
coś o wodociągach i kanalizacji. Więc chyba
mieli zamiar tu mieszkać. Tylko dlaczego?
Przed kim i przed czym chcieli się ukrywać głęboko pod ziemią?”
To tylko jeden maleńki
fragmencik książki, która z kartki na kartkę coraz bardziej rozpala wyobraźnię
i wywołuje emocje, sięgające na koniec jak w najlepszych kryminałach, zenitu.
Wyobraźmy sobie samotną
kobietę nocą, w lesie, wkraczającą w podziemne czeluście tunelu, zdającą sobie
sprawę z tego, że tropi niebezpiecznego agenta Wehrwolfu. Mało tego. Bohaterka
książki, Antonina, odkrywa w podziemiach na brązowych wrotach płaskorzeźbę,
przedstawiającą ludzką głowę, z wijącymi się po bokach wężami – symbol szatana
Baphometa, pogańskie bóstwo któremu naziści Himmlera oddawali cześć. To jeszcze
nie wszystko, to dopiero wstęp do dalszych mrożących krew w żyłach osobliwości,
które spotykają ją i dzieją się jak w onirycznym świecie fantasmagorii. Ale
tego się nie da streścić. To trzeba przeczytać. Dopiero bezpośredni kontakt z
powieścią „W cieniu Olbrzyma” Jolanty
Kalety potwierdzi, że moja zachęta do jej przeczytania nie jest na wyrost.
Przeczytałem w życiu
sporo książek. Wiele z nich cenię sobie do dziś, a niektóre stanowią ozdobę mojej podręcznej biblioteczki.
„W cieniu Olbrzyma” otrzymałem w darze z rąk autorki na spotkaniu w Bibliotece
pod Atlantami w Wałbrzychu. Przyznam się, że już dawno nie czytałem książki z
takim zaciekawieniem i wypiekami na twarzy. Nie dziwię się temu, bo przecież to
jest pierwsza książka, której akcja rozgrywa się w najbliższych mi miejscach –
w Jedlinie-Zdroju i Głuszycy, a dotyczy tematu, którym pasjonuję się od paru
lat – zagadką Kompleksu „Riese” w Górach Sowich.
O tym wszystkim
naczytałem się w książkach i artykułach prasowych. Sam napisałem broszurę „Niezwykłości
Osówki”, a także wiele feletonów prasowych i radiowych. To wszystko mieści się
w ramach popularno-naukowych lub publicystycznych. Po raz pierwszy mamy do
czynienia z formułą beletrystyczną, ale pozwalającą wiele się dowiedzieć i
nauczyć.
Oto co napisała o tej
książce jej recenzentka, Wioleta Sadowska:
„Wrocławska
pisarka znana jest wśród czytelników z tego, że potrafi umiejętnie, z widocznym
rozmachem i zarazem nutką przygody, połączyć fakty historyczne z teoriami,
jakie na przestrzeni lat wykształciły się wśród różnorakich badaczy i amatorów
tajemnic przeszłości. Fikcja fabularna, która dzięki temu powstaje,
jednocześnie intryguje, wciąga i po skończonej lekturze, jeszcze długo pozwala
rozwodzić się nad tym, jak było naprawdę. A jest nad czym, bowiem Jolanta Maria
Kaleta podjęła się tematu, który rozpala wyobraźnię wielu poszukiwaczy skarbów,
a mianowicie kompleksu Riese, który do dzisiaj do końca niezbadany, może kryć
jeszcze w sobie wiele tajemnic, czekających na odkrycie. Autorka po
przetłumaczeniu słowa "Riese", nazywa to miejsce
"Olbrzymem" i konstruuje wartką akcję, umieszczoną w latach
powojennych, w których echa wojny było jeszcze widoczne.
Muszę
przyznać, że tajemnicze budowle w Górach Sowich i liczne teorie, jakie w
związku z nimi powstały, od dawna mnie interesowały, dlatego też byłam ciekawa,
jaki pomysł zaserwuje czytelnikom autorka. Podczas lektury nie spodziewałam się
takiego rozwoju akcji, a scenariusz jaki wykreowała pisarka, do końca trzymał
mnie w niepewności. Myślę, że wielu czytelników historia ta może zainspirować
do dalszego zgłębiania historii Riese, a nawet do odwiedzenia całego kompleksu,
by zobaczyć na żywo sztolnie, w których zginęło tylu istnień ludzkich i do
dzisiaj nie wiadomo, do czego miały służyć wielkie sieci tuneli. Warto
podkreślić także fakt, iż fabuła tej książki zaskakuje, co przy tego typu
powieściach przygodowych, jest jej niezaprzeczalnym atutem.
"W
cieniu Olbrzyma" to także oprócz warstwy sensacyjnej, okraszonej
lekkostrawnym, historycznym sosem, książka ukazująca trudną, powojenną rzeczywistość.
Autorka pokazuje bowiem, że po oficjalnym zakończeniu wojny, nagle nasz kraj
nie stał się niestety oazą spokoju i dobrobytu. Otóż w lasach nadal spotkać
można było żołnierzy SS, z których niektórzy dosłownie wtopili się w niemieckie
społeczeństwo, a jeszcze inni współpracowali z niemieckimi obywatelami, by
zemścić się na Polakach. To był niezwykle trudny czas, a Jolanta Maria Kaleta
niewątpliwie stara się tę prawdę historyczną uzmysłowić swoim czytelnikom.
Od książek
mojej ulubionej wrocławskiej pisarki wymagam dobrej rozrywki, ale także
szczypty wiedzy historycznej i tego, co najważniejsze, czyli pomysłu na
rozwiązanie zagadki przeszłości. "W cieniu Olbrzyma" to książka, w
której wszystkie te elementy odnalazłam, mogę więc wam z czystym sumieniem polecić
jej lekturę. To dobra literatura sensacyjno-przygodowa”.
I nic dodać, nic ująć.
Zachęcam do przeczytania, a najlepiej nabycia książki Jolanty Kalety „W cieniu
Olbrzyma”, bo stanowi to niejako wprowadzenie do ważnego wydarzenia w życiu
kulturalnym Głuszycy, jakim stanie się zaplanowane w niedzielę 9 października
spotkanie promocyjne Jej nowej książki, która stanowi kontynuację tematu i
rozgrywa się w naszym mieście.
Ale o tej książce, jej
autorce i spotkaniu promocyjnym napiszę nieco więcej w kolejnym poście.
Bardzo ładna laurka Pani Sadowskiej na temat Pani Jolanty Kalety i recenzja jej książki "W cieniu Olbrzyma".Zachęcająca czytelników oraz mieszkańców Jedliny i Głuszycy i nie tylko do jej zakupienia.Ty Staszku dołożyłeś swoją cegiełkę wraz z informacją o tym,że promocja będzie miała miejsce w Głuszycy 9 pażdziernika.Nie obiecuję ale jak nic nie stanie na przeszkodzie to zamelduję się na promocji tej ciekawej książki.Przyda się taka pozycja na długie jesienne i zimowe miesiące.Gdybym nie mógł to skontaktuję się z Tobą telefonicznie w sprawie kupna tej książki.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Bronku, będzie miło jak do nas przyjedziesz na spotkanie 9 października, o którym jeszcze napiszę. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń