Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 25 sierpnia 2016

By nadać życiu sens...



Gdzięś tam w górach - jest miasteczko...



Jest sens w seansie życia
widziany sensu stricto
w tym, co się robi za młodu
by z życia coś wynikło

Nauka, praca, kariera,
dostatnie życie, swoboda,
pragnienie sławy jak miodu
nic ująć i nic dodać

 „Młodości, ty nad poziomy wylatuj”
wołał poeta natchniony,
 cóż,  nad poziomy rozwiera skrzydła
 takich fantastów miliony

Z  góry widoczna jest rzeczywistość
wytarta z wszelkich marzeń,
młodzieńcze  cele, ideały
ulotne jak miraże

 „Daremne żale, próżny trud,
bezsilne złorzeczenia”,
gdzieś nam uleciał jak kamfora
sensowny sens istnienia…

Ułożyły mi się strofy wiersza zupełnie machinalnie i bezwiednie, gdy poznałem blog Emili, z 17  sierpnia 2016 r.  (Kategoria: Historia Laury), zachęcony do tego przez komentatora mojego blogu, nieocenionego Henryka z Jugowa.

Zacytuję fragment tego postu, bo tego nie da się streścić lub napisać po swojemu:

Wobec 13,7 miliarda lat istnienia całego Wszechświata, wobec setek miliardów istniejących w nim galaktyk, nasza młoda i mała ziemia jest nic nieznaczącym ziarenkiem prochu, który tak samo, jak powstał, tak samo kiedyś zniknie. Cała nasza ludzka cywilizacja, wszystkie osiągnięcia, wszelkie rozpętane przez nas wojny, wszystkie istniejące religie, rozmaite spory światopoglądowe, cała historia, wszystkie posty na fejsie oraz fotki na Instagramie – to tylko mikroskopijny promil niewyobrażalnie wielkiej całości.
Niestety, z powyższych danych można wysnuć raczej smutne wnioski, że my, ludzie, nie jesteśmy żadnym pępkiem Wszechświata, a co najwyżej jego zakałą. Jesteśmy młodym, ewolucyjnie mało rozwiniętym gatunkiem, który oprócz wzajemnego naparzania się, szczerze mówiąc niewiele potrafi. Mimo naszej manii wielkości, przekonania o wyższości nad innymi gatunkami, tak naprawdę od zwierząt różnimy się jedynie stopniem rozwoju. Z biologicznego czy fizycznego punktu widzenia nasze istnienie nie ma ważnego celu – naukowcy są co do tego raczej zgodni.
Ale jest jedna naprawdę ważna rzecz, która nas wyróżnia – to zdolność do miłości, więc w niej cała nadzieja. Dlatego możemy żyć tak, aby jednak nadać człowieczeństwu sens. Tak na wszelki wypadek, gdyby to jednak w ostatecznym rozrachunku miało jakieś znaczenie. Możemy na przykład kochać, zamiast się wzajemnie nienawidzić; wspierać w rozwoju, zamiast zazdrościć osiągnięć; budować i doskonalić nasz mikroskopijny (jedyny!!!) świat, zamiast go regularnie niszczyć. Możemy przestać wciąż skakać sobie do gardeł i zacząć obdarzać się szacunkiem. Może dzięki temu za jakiś czas, ktoś będzie mógł napisać, że różnimy się od zwierząt czymś więcej, niż tylko stopniem rozwoju”.

Tak się składa, że głęboko filozoficzne refleksje Emili nasunęły mi się zupełnie przypadkowo w trakcie czytania oddanej już do druku nowej książki Jolanty Marii Kalety „Riese” Tam gdzie śmierć ma sowie oczy”.

Jestem pod wrażeniem niezwykle skomplikowanych losów rodziny Laury Szeligi, bohaterki książki, przytłoczony bezmiarem okrucieństw wojennych i powojennych w maleńkim wydawałoby się obszarze Gór Sowich. To właśnie tu  wojenny sztab Adolfa Hitlera zdecydował się na realizację szaleńczego pomysłu zbudowania w podziemiach masywu Włodarza „podziemnego skalnego miasta”. Pobudzony tym wszystkim co się dzieje w książce pod koniec wojny i w pierwszych latach powojennych, podobnie jak Emilia w swoim blogu, zadaję sobie istotne pytanie o sens życia człowieka na tym padole ziemskim.

Autorka blogu, Emilia, szuka odpowiedzi na to pytanie w kontekście niewyobrażalności czasu i przestrzeni  ludzkiego życia we wszechświecie. Ale ma też świadomość, że gdyby przyjąć tylko miarę samego globu ziemskiego, to natura ludzka nie różni się wiele od zwierzęcej, wydaje nam się, że jesteśmy pępkiem świata, gdy tymczasem różnimy się od jego fauny i flory jedynie stopniem rozwoju. Co więc nam pozostaje? Tylko to, by odnaleźć sens życia w tym co zwykliśmy określać mianem człowieczeństwa.

Podobna, jak mi się wydaje jest idea książki Jolanty Kalety. To jeden wielki krzyk przerażenia i rozpaczy wobec tego, co potrafi uczynić człowiek człowiekowi, to niezwykle drastyczny i wstrząsający dokument zbrodniczej natury ludzkiej.

Muszę przyznać, że czytam z przejęciem i wypiekami na twarzy tę książkę, bo jej akcja rozgrywa się w moim miasteczku – Głuszycy i  jest związana z jego współczesną historią, która jako historykowi jest mi szczególnie bliska.

O tej powieści nie mogę powiedzieć, że jest to tylko  beletrystyka. Są momenty, kiedy odnosiłem wrażenie, że jej autorkę poniosła fantazja. I wtedy byłoby mi znacznie lżej na sercu, ale to tylko złudzenie. Obraz powojennej rzeczywistości takich małych, utopionych w górach miejscowości, jak Głuszyca, Jedlina-Zdrój, Walim robi wrażenie szczególnie ponure, a wyczyny zwyrodnialców z niemieckiego Wehrwolfu, sowieckiego NKWD i polskiego UB wywołują palpitację serca. I byłoby lepiej, gdybyśmy mogli to wszystko, o czym czytamy w książce potraktować jako wytwór artystycznej wyobraźni autorki po to, by trzymać czytelnika w napięciu i rozwijać z powodzeniem dramatyczne wątki, podobnie jak w dobrych kryminałach. Tylko, że powieściopisarka potrafi zręcznie i przekonywująco wpleść w tok akcji oryginalne fragmenty dokumentów sądowych, a dzieje jej bohaterów są oparte na autentycznych życiorysach i wspomnieniach osób, których nazwiska poznajemy w posłowiu. Niestety, to się działo naprawdę. Dziś pojawiają się coraz częściej nie tylko naukowe, ale też literackie potwierdzenia. Najświeższy przykład – książka Łukasza Kazka „Faszystowska Mać”. Warto do niej zajrzeć przy okazji lektury powieści Jolanty Kalety. 

Jej książka, to majstersztyk literacki, a zarazem nieporównywalnie wyrazisty obraz wrzącego, powojennego tygla autochtonów i zbiorowiska ludzi z różnych stron, którzy z najrozmaitszych powodów znaleźli się na ziemi wałbrzyskiej swoje miejsce bytowania.

Nie rozpisuję się więcej o sensacyjnej książce, która mimo że ma ponad 300 stron maszynopisu  potrafi trzymać w napięciu do samego końca. Nie da się jej przeczytać „po łebkach” bo łatwo się pogubić w meandrach i  koligacjach rodzinnych jej bohaterów, z których część znamy z wcześniejszej powieści Jolanty Kalety „W cieniu Olbrzyma”.

Przypomnę tylko, że z autorką i książką będziemy mieli okazję poznać się bliżej w niedzielę 9 października tego roku o godz. 17.00 w sali głównej Centrum Kultury w Głuszycy, a będzie to premierowe spotkanie literackie z okazji ukazania się tej książki, otwarte dla wszystkich chętnych. 

Oj, co to będzie za hit! Oprócz cieszącej się coraz większą sławą wrocławskiej pisarki Joanny Marii Kalety przyjadą do nas wyjątkowi goście ( a jacy – będzie jeszcze okazja o tym napisać) i mam taką nadzieję, sala zapełni się po brzegi przede wszystkim mieszkańcami Głuszycy, Jedliny-Zdroju i Walimia.

Czy ktoś jeszcze parę lat temu mógł pomyśleć, że znajdą się tacy „odkrywcy”, którzy o Głuszycy, tym urzekającym krajobrazowo i jak się okazuje niesamowicie tajemniczym i wciąż jeszcze zagadkowym miasteczku, będą pisać książki?

O książce i spotkaniu w moim blogu jeszcze nie raz napiszę.

5 komentarzy:

  1. Witam, mam nadzieje, że w mojej bibliotece znajdę te ksiązkę i przeczytam, bo losy tego kawałka ziemi, bliskiemu mojemu sercu zawsze mnie ciekawiły i inspirowały
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to podnosi na duchu. Dziękuję za ten komentarz i zapraszam, gdyby to było możliwe do nas na spotkanie z pisarką!

      Usuń
    2. panie Stanisławie teraz mieszkam na wsi pod Lwówkiem Śląskim.... i niestety omijają mnie takie spotkaniowe perełki....ale książki czytam ...z trzech różnych bibliotek :)
      przywoże do domu po 10 egzemplarzy.....

      Usuń
  2. Czytam listy Adama Asnyka do rodziców i przyjaciół w Polsce,teraz Pana tekst...
    www.youtube.com/watch?v=sPlSH6n37ts

    OZYMANDIAS

    Podróżnik,wracający z starożytnej ziemi,
    Rzekł do mnie:"Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy
    Wśród puszczy bez tułowia.W pobliżu za niemi
    Tonie z piasku strzaskana twarz.Jej wzrok szyderczy,
    Zacięte usta,wyraz zimnego rozkazu
    Świadczy,iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu
    Odtworzył skryte żądze,co,choć w poniewierce
    Przetrwały rękę mistrza i mocarza serce.
    A na podstawie napis dochował się cało:
    "Ja jestem Ozymandias,król królów.Mocarze!
    Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą
    Gińcie z rozpaczy!"Więcej nic już nie zostało
    Gdzie stąpić,gruz bezkształtny oczom się ukaże
    I piaski bielejące w pustyni obszarze."
    /Percy Bysshe Shelley-tłumaczenie Adama Asnyka/

    "Przy sobocie po robocie..."
    "Do właścicielki szklanych szpilek":
    www.frausuchen.e-blogi.pl

    27-28.08-Dni Jedliny-Zdroju
    2-4.09-Dni Wałbrzycha
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Staszku! Dobrze,że zamieściłeś urywek z blogu p.Emilii bo jest to bardzo interesujący pogląd filozoficzny.Ale Twój wiersz na wstępie jest rewelacyjny.Ponadto dziękuję za przypomnieniu o wieczorze autorskim z Pani J.Kalety,będę starał się zarezerwować czas wolny na ten dzień tj.9.10.br.godz.17,00.Książki,które napisała autorka muszą być bardzo interesujące skoro jest pozytywna recenzja historyka i literata w Twojej osobie.A do blogu Pani Emilii będę z pewnością zaglądał.Pozdrawiam. Za godzinę wybieram się do Cieszyna.

    OdpowiedzUsuń