Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 29 maja 2012


Nie tylko smutne, ale wręcz tragiczne


Dzięki uprzejmości naszej kierownik Miejskiej Biblioteki Publicznej w Głuszycy ( to miasteczko jest wyjątkowe, o czym już wielokrotnie pisałem, także w dziedzinie omijania obowiązujących przepisów prawa, dlatego w tym mieście jest kierownik, a nie dyrektor biblioteki) w moje ręce trafiła dość rzadka książka (nie tylko ze względu na „ciężar gatunkowy” – co najmniej pół kilograma i ponad 620 stron, ale także na wyjątkowość tematu, objętego przez całe lata PRL-u  absolutną cenzurą. Mowa o książce Romualda M. Łuczyńskiego, „Losy rezydencji dolnośląskich w latach 1945-1991”.
Przejrzałem tę wypełnioną drobniutkim drukiem „grubą” książkę, wczytałem się na początek w  rozdziały dotyczący najbliższych mi  -  zamku Książ i pałacu w Strudze i „ręce mi opadły”.
Pomyślałem, ta książka zaciera do reszty moje szczątkowe pozostałości dobrej opinii o czasach dzieciństwa, młodości i dojrzałego życia. Wtedy nie miałem świadomości, że wokół mnie dzieje się tyle zła. Przejrzałem na wyrywki jeszcze parę rozdziałów i w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że to jest książka dla „masochisty”, nie dla normalnego czytelnika. Trudno jest spokojnie czytać coś tak przygnębiającego. Nie miałem najmniejszego wyobrażenia, że na naszej wydawałoby się nie tak rozległej przestrzeni Dolnego Śląska „odziedziczyliśmy” po Niemcach tyle niezmierzonego bogactwa w postaci zamków, pałaców, dworków. Nawet trudno je zliczyć , zinwentaryzować, zwłaszcza że pojęcia zamku, pałacu dworku nie są jednoznaczne. W książce R. M. Łuczyńskiego są miejsca z fotograficzną ilustracją tego bogactwa, które w zdecydowanej większości zostało roztrwonione i zrujnowane przez żywioł „barbarzyńców” ludowej władzy komunistycznej, bo tego inaczej nie da się nazwać. To nie jest nawet wina ludzi, którzy w ten czy inny sposób stali się ich zarządzającymi lub właścicielami, to jest wina systemu, który wymyślił sobie własność społeczną, czyli praktycznie niczyją, a w dodatku nie znalazł sposobów i środków, aby ją zabezpieczyć
Pod koniec wojny pałace te przechodziły najczęściej „chrzest bojowy” ze strony oswobodziciela, czyli Armii Czerwonej. Stawały się miejscem jej zakwaterowania. Potem przejmowała je władza ludowa. Tak było z zamkiem Książ, ale także z barokowym pałacem w Strudze, który od końca XIII wieku do drugiej połowy XVII wieku był w rękach rodziny Czettritzów, później barona von Seherr-Thoss, barona von Richthofena i Leopolda von Zietena. Po "oczyszczeniu" pałacu przez wojska sowieckie przejął go miejscowy PGR, który w latach 50-tych urządził tu magazyn i skład materiałów pędnych. Później w 1959 roku, mocą uchwały Prezydium Rady Narodowej w Wałbrzychu pałac stał się oficjalnie siedzibą PGR w Strudze. Nie był on w stanie zadbać o  stan techniczny obiektu, nie był też tym szczególnie zainteresowany. W rezultacie budynek stawał się ruiną. Zabiegi wojewódzkiego konserwatora o przeprowadzenie remontu pałacu trafiały w próżnię. Spełzły na niczym zabiegi PKP o uczynieniu tam filii Sanatorium Kolejowego w Szczawnie-Zdroju. Opiekę nad opuszczonym obiektem przejął  mieszkaniec Strugi T. Kraszewski, potem zaś Posterunek MO w Starych Bogaczowicach. Nie przeszkodziło to, by młodzież urządzała sobie w pałacu wakacyjne harce i dopełniała procesu zniszczenia. W 1970 roku pałacem zaopiekował się  Witold Paciuk, który nawet w porozumieniu z konserwatorem zabytków urządził tam sobie mieszkanie. Oczywiście wiązało się to z koniecznością przeprowadzenia przez niego szeregu prac remontowych. Czynił to sukcesywnie przez kilka lat, nie znajdując nigdzie pomocy. Komisja która dokonała oględzin pałacu w styczniu 1976 roku wysoko oceniła ogrom prac wykonanych przez W. Paciuka, a generalny konserwator zabytków w Warszawie na wniosek wojewódzkiego konserwatora w Wałbrzychu przyznał mu nawet nagrodę w wysokości 5 tys. zł. za uratowanie pałacu przed zupełna dewastacją. Wkrótce potem W. Paciuk został zmuszony do opuszczenia pałacu pozostającego nadal w rękach PGR. To bardzo charakterystyczny moment w dziejach pałacu.
Wyeliminowano człowieka, który był w stanie ratować zabytek przez dalsze lata. Obiekt trafił do zasobów Sudeckiego Zjednoczenia Rolno-Spożywczego. Nie realizowało ono żadnych poleceń konserwatora zabytków zmierzających do ratowania pałacu. Sprawą zajęła się Prokuratura Wojewódzka w Wałbrzychu, zobowiązując nowego właściciela do przeprowadzenia remontu zabezpieczającego. W 1982 roku inspekcja konserwatora potwierdziła brak realizacji zaleceń i prokuratury, i konserwatora, a więc postępującą dewastację pałacu.
W dalszej części rozdziału znajdujemy szczegółową relację z toczącej się przez lata „wojny” pomiędzy urzędem konserwatora zabytków i właścicielem z udziałem prokuratury, której nie mam siły już przytaczać.To wszystko jest tak żenujące, wprost trudno uwierzyć, że się dzieje w cywilizowanym świecie. Trwa zresztą do dziś, a końca nie widać. Nie ma takiej siły, by przerwać chocholi taniec biurokratyczno-, urzędniczej karuzeli. Wynika z niej  jedno, że ochrona zabytków jest w naszym kraju propagandową fikcją nie mającą pokrycia z rzeczywistością.
Pałac w Strudze jeszcze istnieje jako tako zabezpieczony, ale dalej popada w ruinę. Nie wszędzie się udaje tak jak w Jedlinie-Zdroju przejąć pałac przez lokalną władzę samorządową , wystawić go na przetarg i znaleźć nowego właściciela, który jest w stanie odrestaurować zabytek z przeznaczeniem na mądre cele.

O bogactwie dolnośląskich rezydencji pałacowych mówił pięknie w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu  autor książek o Dolnym Śląsku, regionalista, Marek Perzyński.
Było to w minioną niedzielę (27 maja) przy okazji rozstrzygnięcia konkursu ogłoszonego przez Bibliotekę w ramach odbywających się co roku targów książki Siliesiana Dolnośląski Salon Wydawniczy. Do konkursu zaproszono wszystkich chętnych seniorów (osoby w wieku 50 lat i więcej), którzy zdecydują się napisać tekst pod tytułem  „Moja pierwsza praca zawodowa – wspomnienia dolnośląskich seniorów”. W ogłoszeniu konkursowym apelowano:  pomóżcie nam poznać Dolny Śląsk w minionych dekadach widziany Waszymi oczami.
Kierując się tym właśnie znamienitym przesłaniem jury konkursowe z Markiem Perzyńskim jako przewodniczącym, przyznało jedną z trzech nagród autorowi, który opisał swą pierwszą pracę zawodową w Fabryce Samochodów Ciężarowych w Lublinie. Lublin - to przecież prawie Dolny Śląsk, tylko trochę bardziej na wschód. Nie zmąciło to ani na moment sumienia prześwietnego jury konkursowego Dolnośląskiej Biblioteki.  Samo życie!

Fotografie Roberta Janusza z pleneru artystycznego głuszyckiego CK  w "Łomnickiej Chacie" .

1 komentarz:

  1. Choć niekiedy trudno uwierzyć, a jeszcze trudniej pogodzić się z tokiem myślenia i postępowaniem niektórych osobników mianujących się godną nazwą „człowiek”, obracających w perzynę osiągnięcia wielu pokoleń, to jednak chyba warto o tym wiedzieć. Zresztą dziś, na naszych oczach dokonują się podobne historie. Nieliczne obiekty, które jakimś cudem ocalały po haniebnym procederze, o którym Pan wspomniał są rozgrabiane, niszczone, a nawet równane z ziemią.
    Mam nadzieję, że lektura tak przygnębiających treści nie wpłynie na Pana optymizm i pogodę ducha! Serdecznie pozdrawiam. R.

    OdpowiedzUsuń