Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 8 grudnia 2011

Ślad walki o szkołę


Zdecydowałem się przytoczyć fragmenty artykułu zamieszczonego w „Głosie Głuszycy”, a także na wałbrzyskiej stronie internetowej „Twoje Sudety”, w którym stanąłem w obronie „mojej szkoły”, gdy pojawiły się nad nią ‘czarne chmury”. Tekst z listopada 2007 roku nosił tytuł „Prezent noworoczny”. Przytaczam go nie po to, by pokazać swoje zasługi w tej sprawie, ale dlatego, że ma on, jak mi się dzisiaj wydaje, wymiar historyczny, bo pokazuje stan ducha i determinacji wielu mieszkańców Głuszycy na wieść o próbach pogrążenia tej szkoły w odmętach kompletnej ignorancji i degrengolady. Dziś nadal uważam, że pozbycie się przez przemożny powiat „strupa” w postaci szkoły, którą normalnie myślący samorządowcy powinni się jedynie szczycić, nie było rozsądne. Dobrze, że w naszym mieście udało się w porę podjąć kroki ratunkowe i decyzję o przejęciu prowadzenia szkoły na własne barki przez władze samorządowe Głuszycy należy uszanować.
A oto nieco skrócony tekst artykułu, (skrócony ze względu na to by nie przeciążać blogu treściami dziś już niepotrzebnymi):
„Zanosi się na to, że Głuszyca może być obdarowana przez Powiat niezwykłym prezentem noworocznym. Radni powiatowi maja obradować nad projektem oszczędnościowym powiatowej edukacji, który m. in. przewiduje przeniesienie uczniów głuszyckiego Zespołu Szkół do Rusinowa w Wałbrzychu, a tym samym zamknięcie szkoły w Głuszycy z nowym rokiem szkolnym 2008/2009.
Jeżeli ktoś chce uderzyć mieszkańców miasta w najbardziej czułe miejsce, to właśnie jest nim szkoła, zwana dowcipnie głuszycką „Sorboną”. Jest to ostatni szczebel dumy i świetności miasta.
 Można sarkastycznie powiedzieć, że nieszczęścia chodzą parami. Właśnie w tym samym 2007 roku upadł dawny ZPB „Piast”, potężna fabryka włókiennicza, zatrudniająca w czasach prosperity ponad 2000 osób. Mieszkańców miasta ogarnia wzburzenie na wieść o tym, że nowy właściciel masy upadłościowej rozwala stropy i mury, wyrywa żelazne konstrukcje i maszyny, pozostawiając zrujnowane ściany dawnych hal fabrycznych i biurowca.
Uleciała z wiatrem cieniutka nić nadziei, że uda się znaleźć kontrahentów chętnych zagospodarować zabudowania fabryczne i podjąć w nich działalność produkcyjną, bądź przeznaczyć je na magazyny, hurtownie. Na oczach wszystkich w „żywy dzień” ginie legenda Głuszycy  -  najbardziej uprzemysłowionego miasta w regionie wałbrzyskim. Popada w ruinę dorobek kilku pokoleń wrocławskich przemysłowców z II polowy XIX wieku, znanych w całej Rzeszy  Niemieckiej rodów Grossmanów, Raichenbachów, Kaufmannów.
 To oni  wybudowali niezwykłej urody pałacyk, otaczając go różnobarwną szatą drzew i krzewów parkowych, w którym od 1959 roku mieści się jedyna w mieście  średnia szkoła. Ta szkoła to chluba miasta, to prawdziwa „Alma Mater” setek techników włókienników, przędzalników, tkaczy, mieszkających w Głuszycy, Jedlinie-Zdroju, Walimiu, Mieroszowie, Nowej Rudzie, Wałbrzychu, a także rozsianych po całym kraju. Zasadnicza Szkoła Włókiennicza dla Pracujących, rozrosła się w latach siedemdziesiątych, tworząc klasy Technikum Włókienniczego dla Pracujących i stała się autentyczną „kuźnią kadr dla przemysłu włókienniczego”.
Dyrektor głuszyckiego Zespołu Szkół, Magdalena Styś-Kruszelnicka, jest załamana. Tyle lat ustawicznej troski o szkołę, o poziom nauczania, o najnowsze programy wychowawcze, o pracownie metodyczne i komputerowe, o unowocześnienie kuchni i jej zaplecza do praktycznej nauki zawodu gastronoma, o kafelki w toaletach, wykładziny podłogowe, balustrady na klatkach schodowych, a parę lat wcześniej, gdy dyrektorem była Bogumiła Wróblewska – o remont dachu. Wówczas pieniądze na tę inwestycję wygospodarował powiat ziemski, ten niewielki, biedny powiat bez Wałbrzycha. Szkoła w Głuszycy była pozytywną wizytówką powiatu, doceniano jej znaczenie dla miasta, dla umożliwienia kształcenia młodzieży tu na miejscu, bez konieczności dojazdu do Wałbrzycha.
Ale w byłym powiecie ziemskim Starosta, Wicestarosta, Członkowie Zarządu, radni powiatowi, byli częstymi gośćmi w szkole. Doceniali to, że kształci ona gastronomów, handlowców, włókienników, stolarzy i murarzy, że co roku przybywa absolwentów legitymujących się świadectwami dojrzałości, że szkoła pozyskała 20 w pełni wykwalifikowanych nauczycieli etatowych, że uczestniczą oni w różnych formach doskonalenia zawodowego, są aktywni w życiu społecznym miasta. W skład Zespołu Szkół wchodziły 2 licea (ogólnokształcące i zawodowe), technikum zawodowe (dzienne i dla pracujących), średnie studium zawodowe.
W szkole prowadzone były nieodpłatnie przez nauczycieli liczne koła zainteresowań, szkolna kawiarnia, radiowęzeł, gazetka szkolna. Szczególnie ważną okazała się nawiązana współpraca ze szkołami niemieckimi w Saksonii i Bawarii. Dla wielu uczniów były to pierwsze w życiu wyjazdy zagraniczne.  W ciągu prawie 50 lat mury szkoły opuściło ponad 3000 absolwentów szkoły zasadniczej, 1100 maturzystów, to na średniej wielkości miasto dorobek bezcenny..
Pomiędzy szkołą w terenie, a Starostwem Powiatowym istnieje przepaść nie do przeskoczenia. Dla wysokich urzędników Starostwa liczą się cyfry. Szkoła w Głuszycy kosztuje określone pieniądze, które można zaoszczędzić przenosząc młodzież z tej szkoły do Wałbrzycha. I to zamyka dyskusję. Decyduje myślenie buchaltera. To że za cyframi kryją się ludzie, zarówno ci młodzi, na starcie w dorosłe życie, jak i ci dorośli, nauczyciele, pracownicy obsługi, rodzice – to jest rzecz drugorzędnej wagi. Nie liczy się to, że szkoła budowana latami z ogromnym zaangażowaniem i poświęceniem przez wielu lokalnych liderów stanowi wartość nieprzemijającą dla miasta, dla jego mieszkańców. Nie liczy się, że ten dorobek trzeba chronić wszelkimi siłami, nie można go zmarnować, bo ta szkoła pełni tutaj ważną rolę społeczną, jest bardzo potrzebna, a za parę lat skutkiem wyżu demograficznego może okazać się jeszcze bardziej niezbędna.
Dyrektor szkoły dowiaduje się o tym „pocztą pantoflową”, podobnie zainteresowani losem szkoły, radni z Głuszycy, Beata Żołnieruk, Alicja Ogorzelec, Robert Ławski. Gdy sprawa staje się głośna, pojawia się u Burmistrza Głuszycy, Wicestarosta, Andrzej Marciniak, by przedstawić mu projekt Starostwa. Na szczęście sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Może uda się zapobiec postawieniu tego  projektu przez Zarząd Powiatu na sesję. O podjęciu  decyzji  w takich sprawach decydują radni powiatowi. Władze miejskie Głuszycy mają też coś do powiedzenia i można się spodziewać, że nie pójdą na żaden kompromis. Gdy zaistnieje taka konieczność postarają się poszukać wśród radnych powiatowych zrozumienia i koniecznej większości, aby odrzucić pomysł, który uderza w miasto, jedno z większych w powiecie. Przecież szkoła  to nie jest prywatne ranczo, na które można wjechać buldożerem i wyrównać do spodu. W tej szkole uczy się młodzież i to głównie z takich rodzin, których nie stać na fundowanie dojazdów do Wałbrzycha. W tej szkole pracują nauczyciele, głównie młodzi ludzie po studiach, dla wielu z nich jest to pierwsze miejsce pracy. Z tą szkołą związanych jest mentalnie i emocjonalnie setki mieszkańców Głuszycy i całego regionu wałbrzyskiego. Ta szkoła, to bezcenny dorobek kilku pokoleń mieszkańców miasta, zatrudnionych w miejscowych zakładach włókienniczych, a następnie organów samorządowych.  Być może dla urzędników Powiatu Wałbrzyskiego jedna szkoła mniej czy więcej, to pestka, zwłaszcza gdzieś tam na prowincji, ale nie dla nas, mieszkańców Głuszycy ta szkoła, to „żywa historia”, to teraźniejszość i przyszłość, to fundament prestiżu miasta”.

 Powyższy tekst był pisany 15 listopada 2007 roku. Okazało się, że władze powiatu „ziemskiego”  opanowane przez większość radnych z Wałbrzycha, miały w nosie „lamenty” ludzi z  powiatowej prowincji. Mało tego, zgodę na przekazanie gminie prowadzenia szkoły, uznano za akt łaski, bo przecież można było przejąć cały jej dobytek, sprzedać działkę z pięknie położonym w parku budynkiem i w ten sposób podreperować powiatową kasę.
Dzieją się rzeczy w naszej dumnej, wolnej, niepodległej Rzeczpospolitej, które wywołują dreszcze. Zanim nauczymy się korzystać z naszej demokracji, z wolnych wyborów, z możliwości stanowienia o sobie, upłynie jeszcze morze bystrej wody, płynącej nurtem Bystrzycy. Niestety, nie znalazłem w tej historii optymistycznej nuty, poza tym, że szkoła jeszcze żyje, choć „ledwo dycha”, a wciąż pojawiają się głosy, że dużo kosztuje i jest niepotrzebna. Jeśli są tacy gminni samorządowcy, którzy tak myślą, to powinni się zastanowić nad sobą, czy koniecznie są potrzebni.

 P.S.
Fotografie miasta z nieistniejącymi zbudowaniami fabrycznymi ZPB "Piast" są już fotografiami historycznymi.

2 komentarze:

  1. Panie Stanisławie
    Skoro zdecydował się Pan kontynuować temat, to ja również dorzucę parę spostrzeżeń. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie, w opinie większości polityków i ekonomistów liczy się tylko rachunek ekonomiczny. I można by się do tego twierdzenia przychylić o ile rachunek ten jest liczony rzetelnie. Na ogół ogranicza się on jednak do porównania kilku najprostszych wskaźników na zasadzie,, ile nas to kosztuje”, i ,, jakie mamy z tego wymierne zyski”. W przypadku szkoły na ogół wiadomo jest ,,ile to kosztuje” ale już stronę zysków bardzo trudno policzyć. Na pewno najprostszym wyliczeniem będzie zaliczenie braku wydatków z tytułu likwidacji szkoły w poczet oszczędności, ale tez nie do końca ( nim zlikwidujemy musimy ponieść koszty związane właśnie z tym procesem a później utrzymaniem obiektu – vide obiekt byłego szpitala). W poczet zysków możemy zaliczyć ewentualne dochody ze sprzedaży obiektu pod warunkiem, że znajdzie się kupiec i uzyskamy korzystną cenę sprzedaży. A czy będą straty, czy warto i jak je policzyć. Można wyliczyć ile osób zasili szeregi bezrobotnych ( ale czy to w mniemaniu decydentów, kosztuje to gminę ), można wyliczyć jakie koszty poniosą rodzice dzieci, w sytuacji gdy ich pociechy będą musiały dojeżdżać do szkół w Wałbrzychu i jak to się przełoży na ich budżety domowe, ile stracą lokalni przedsiębiorcy kooperujący ze szkołą, itd. A jak policzyć straty niematerialne. Jak wycenić sukcesy uczniów i nauczycieli, które kształtują pozytywny wizerunek lokalnej społeczności w kraju i w regionie, jak wycenić funkcje społeczne szkoły, jej wkład w działalność kulturalną ( widziałem występ młodzieży z kółka teatralnego – byłem pod wrażeniem), itd. A jak policzyć zyski lub straty z powodu likwidacji szkoły, które będą skutkować w przyszłości. Nie wszystko da się więc policzyć, a tym samym rachunek ekonomiczny staje się nie zbyt rzetelny. Dzisiejsze straty w przyszłości mogą okazać się korzyściami. Pamiętam jak na początku lat dziewięćdziesiątych likwidowano przedszkola a parę lat później pojawił się problem ich braku. Warto by było by osoby podejmujące decyzję w sprawie likwidacji szkoły wzięły takie rozważania pod uwagę.
    Pozdrawiam
    Wierny czytelnik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie to wszystko miałem na uwadze formułując ostatnie zdanie postu, pod adresem samorządowców, którzy z tokiem takiego myślenia jakie Pan wyłuszczył, nie mają nic wspólnego. Jeszcze raz dziękuję za komentarze stanowiące trafne i mądre rozwinięcie tematu. Szkoda, że nie domyślam się, kto się kryje pod hasłem Anonimowego komentatora, mógłbym wtedy osobiście podziękować.

    OdpowiedzUsuń