Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 28 grudnia 2011


Rozmowa kontrolowana


Zdecydowałem wreszcie, by podzielić się z Czytelnikami mojego blogu wspomnieniem, które powraca do mnie jak bumerang corocznie  przy okazji Świąt Bożego Narodzenia. Piszę „wreszcie”, bo miałem to zrobić już wcześniej, 13 grudnia tego roku, ale uroczystość w Miejskiej Bibliotece, której byłem głównym „sukcesorem”, a o której pisałem w poście p.t. „Było nie było”, odsunęła ten temat na plan dalszy. Ponieważ od tamtego wydarzenia, o którym postanowiłem teraz napisać, minęła właśnie okrągła rocznica  -  30 lat., co było zresztą powodem dla wielu internautów do pisania wspomnień z czasów stanu wojennego, spróbuje i ja przyłączyć się do tej bądź co bądź interesującej „zabawy”. 


12 grudnia tegoż właśnie pamiętnego 1981 roku znalazłem się na promie „Pomerania”, którym w godzinach wieczornych popłynąłem do szwedzkiego portu Ystad. Stąd zaś nocą udałem się pociągiem do Geteborga. Podróż ta była nadzwyczaj interesująca, bo wagony były  wypełnione młodzieżą, przy czym dziewczyny były ubrane w białe  bluzeczki i miały na głowach wianki ze świecącymi lampionami. Okazało się, że w Szwecji z okazji Św. Łucji obchodzony jest od lat Dzień Zakochanych. Młodzież powracała z dyskotek i była bardzo wesoła, ale też nadzwyczaj uprzejma i gościnna. Wczesnym rankiem na dworcu w Geteborgu było też rojno i gwarno. Ale bez trudu odszukał mnie mój znajomy, Stefan, Polak, mieszkający w Szwecji już z 10 lat, na zaproszenie którego odbywałem właśnie tę podróż. Byliśmy umówieni, że spędzę u niego parę dni, a następnie razem przyjedziemy jego samochodem na święta do Polski.
W ten oto sposób wczesnym rankiem 13 grudnia 1981 roku znalazłem się na peryferiach Geteborga w gościnnych progach zaprzyjaźnionej rodziny z Polski. Jedliśmy właśnie w kuchni śniadanie, gdy  wywołała nas do pokoju córka  Stefana: tato, choć szybko do telewizora, bo mówią, że coś w Polsce się złego dzieje.
Nie zapomnę tego do końca życia. Na ekranie mapa Polski, a jej granice otoczone kolczastym drutem. W rogu ekranu  gen. W. Jaruzelski w ciemnych okularach ogłasza stan wojenny. Nie wiedziałem jeszcze co to wszystko znaczy, ale Stefan tłumaczy mi komentarze szwedzkiej telewizji. Granice zamknięte, wszelka łączność przerwana, masowe aresztowania opozycjonistów, w  Warszawie i wielu miastach w Polsce krwawe masakry ludności na ulicach. Ogarnęło mnie przerażenie, przecież mieliśmy ze Stefanem przyjechać na święta do kraju. Do Szwecji wybrałem się głównie po to, aby przywieźć coś do jedzenia na święta. W sklepach w Polsce w tym momencie nie było praktycznie nic, to był szczytowy czas kryzysu. Straciłem ochotę na zwiedzanie miasta, gorączkowo szukałem polskiej rozgłośni radiowej, by dowiedzieć się, co się dzieje. W szwedzkiej telewizji usłyszałem wywiad z Jackiem Kuroniem dla telewizji RFN, ale to dlatego, że Kuroń mówił po polsku. Powiedział o władzy komunistycznej, że „bój to będzie ich ostatni”. Na pytanie dziennikarza nienieckiego: Jak sobie poradzicie, przecież w Polsce jest ponad 3 miliony członków PZPR? Jacek Kuroń odpowiedział, że to są tylko bierne masy, liczy się góra partyjna, ale z nią sobie poradzimy, wystarczy przy drogach latarni.

 Zapamiętałem złowieszcze słowa tego wywiadu. One budziły strach. Po południu Stefan wrócił z pracy. Zabrał mnie ze sobą na zakupy do najbliższego marketu. To co zobaczyłem w markecie powaliło mnie z nóg, niewyobrażalne dla mnie ilości towaru, pęczniejące półki. Samego chleba było kilkadziesiąt gatunków. Ale Stefan mówi, że nie ma to, jak chleb z Polski. Dobrze, że mi przywiozłeś i swojską kiełbasę. Jakimś tam sposobem udało się to „załatwić” siostrze Stefana, nie pojechałem więc z pustym plecakiem. W kasie Stefan podał zamiast pieniędzy jakiś bilecik. Wyszliśmy z kolorowymi torbami pełnymi zakupów. Przy wyjściu z marketu  Stefan pokazał mi „automat do robienia pieniędzy”. Nigdy jeszcze nie widziałem na oczy bankomatu. Wybrał z niego parę koron. Będziesz miał jutro jak pojedziesz do centrum. W drodze powrotnej wytłumaczył mi, że w pracy nie dostaje wypłaty na rękę, wpływa ona na jego konto w banku, może je wybrać w bankomacie lub płacić za rachunki w markecie. Proste jak drut.
Drugiego dnia pojechałem tramwajem zwiedzać Geteborg. Stefan mnie uprzedził, że tramwajami na ogół nie jeżdżą Szwedzi, tylko ludność napływowa z różnych stron świata. I rzeczywiście, nie spotkałem ani tam, ani z powrotem „bladej twarzy”. W centrum miasta dostrzegłem całe dzielnice wielopiętrowych bloków mieszkalnych. Odniosłem wrażenie jakby w nich nikt nie mieszkał. Dowiedziałem się później od Stefana, że są to bloki niezamieszkałe przez Szwedów, bo oni wolą domki jednorodzinne i to najlepiej w oddaleniu od centrum. Jeżeli tylko chcesz, mówi Stefan, jutro idziemy razem na policję, oświadczasz że jesteś uciekinierem z Polski, dostajesz dowolne mieszkanie w takim bloku z niezbędnymi urządzeniami i zasiłek przez sześć miesięcy wystarczający na życie. W tym czasie trzeba się nauczyć szwedzkiego i znaleźć pracę, jeśli się to nie uda, można  otrzymać zasiłek ponownie.
W ten sposób urządziło się w Szwecji wielu emigrantów .
Oczywiście, nie miałem zamiaru skorzystać z tej okazji. W kraju miałem żonę, dzieci, mieszkanie i pracę. Było do czego wracać. Rzecz w tym, czy można powrócić ? Dopiero po trzech dniach dowiedzieliśmy się z telewizji, że promy do Polski kursują tak samo jak dawniej i że są tacy, co nimi wracają. Granica jest otwarta dla Polaków mieszkających w kraju. Niestety, Stefan nie mógł liczyć na spędzenie świąt w Polsce. Nie mogłem dłużej zwlekać. Po sześciu dniach z dwoma bagażami wypełnionymi różnymi wiktuałami (jeden z nich był dla rodziny Stefana w Polsce) wróciłem na ziemię ojczystą. Pamiętam, że ku mojemu zdziwieniu prom „Wanda” był wypełniony po brzegi powracającymi Polakami. Bałem się najbardziej kontroli celnej w Świnoujściu. Myślałem o tym co będzie jak będę musiał wszystko rozpakować. Nie byłem nawet do końca pewny co wiozę w drugim plecaku. Stefan mówił, ze jest tam to samo co w moim. A były tam towary, o których można było w kraju tylko pomarzyć: pomarańcze, cytryny, banany, kawa, herbata, słodycze, różne ciasteczka i jeszcze drobne podarunki z kosmetykami. W Świnoujściu kontrola przebiegła nad wyraz spokojnie. Pytano tylko kim jestem, gdzie byłem i po co, co wiozę w plecakach. I na tym się skończyło. Podobną kontrolę przeszedłem w Poznaniu na dworcu kolejowym, gdzie miałem przesiadkę i w Wałbrzychu Głównym. Robili to uzbrojeni wojskowi, w grupach po trzech, czterech. Byli na każdym dworcu. Podróżowałem przez całą noc.


Gdybym znał wtedy słynny gest papieża Jana Pawła II, zrobiłbym to samo, gdy wysiadłem z pociągu na stacji w Głuszycy. Z tej radości nie czułem ciężaru bagaży, nawet po schodach do mieszkania na czwartym piętrze bloku. Spodziewałem się pierwszych słów żony: Co się stało, już przyjechałeś ? Ale okazało się, że miała łzy w oczach. Nie była w stanie nic powiedzieć. Nie miała żadnych informacji, co się ze mną dzieje. Przecież nie mogłem dzwonić ze Szwecji, bo łączność była przerwana, a w telefonach w Polsce można było tylko usłyszeć; Rozmowa kontrolowana.

Fot. z pocztówek Stasysa Eidrigeviciusa


3 komentarze:

  1. Przejmujące wspomnienia jedyne co mi w tej chwili przychodzi na myśl to ,Życzyć żeby już nigdy nie powtórzyły się te czasy.Pamiętam bałam się że męża znowu powołają do wojska ,a ja zostanę z małymi dziećmi .Ale dosyć tych smutków SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU DLA PANA I RODZINKI OD NAS.TERESA N.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odwzajemniam życzenia noworoczne, obyśmy mogli w nowym roku uniknąć jeszcze większego kryzysu niż tegoroczny, żyć sobie w spokoju, nie przejmować się "wojnami politycznymi" naszych wybrańców, choć coraz częściej ich "zabawy" stanowią groźbę dla pokoju. Trzeba więć przypominać stan wojenny, choć była to tylko namiastka tego, czym mogłaby być prawdziwa wojna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst i wspaniałe wspomnienia toż to na scenariusz się nadaje.
    Czytałem z zapartym tchem . Coś mi się zdaje , że zredaguję petycję i zbiorę podpisy by wymóc na Tobie spotkanie wspomnień , rewelacja .

    OdpowiedzUsuń