Rozmowa kontrolowana
Zdecydowałem wreszcie, by
podzielić się z Czytelnikami mojego blogu wspomnieniem, które powraca do mnie
jak bumerang corocznie przy okazji Świąt
Bożego Narodzenia. Piszę „wreszcie”, bo miałem to zrobić już wcześniej, 13
grudnia tego roku, ale uroczystość w Miejskiej Bibliotece, której byłem głównym
„sukcesorem”, a o której pisałem w poście p.t. „Było nie było”, odsunęła ten
temat na plan dalszy. Ponieważ od tamtego wydarzenia, o którym postanowiłem teraz
napisać, minęła właśnie okrągła rocznica
- 30 lat., co było zresztą
powodem dla wielu internautów do pisania wspomnień z czasów stanu wojennego,
spróbuje i ja przyłączyć się do tej bądź co bądź interesującej „zabawy”.
12 grudnia tegoż właśnie
pamiętnego 1981 roku znalazłem się na promie „Pomerania”, którym w godzinach
wieczornych popłynąłem do szwedzkiego portu Ystad. Stąd zaś nocą udałem się
pociągiem do Geteborga. Podróż ta była nadzwyczaj interesująca, bo wagony
były wypełnione młodzieżą, przy czym
dziewczyny były ubrane w białe bluzeczki
i miały na głowach wianki ze świecącymi lampionami. Okazało się, że w Szwecji z
okazji Św. Łucji obchodzony jest od lat Dzień Zakochanych. Młodzież powracała z
dyskotek i była bardzo wesoła, ale też nadzwyczaj uprzejma i gościnna. Wczesnym
rankiem na dworcu w Geteborgu było też rojno i gwarno. Ale bez trudu odszukał
mnie mój znajomy, Stefan, Polak, mieszkający w Szwecji już z 10 lat, na
zaproszenie którego odbywałem właśnie tę podróż. Byliśmy umówieni, że spędzę u
niego parę dni, a następnie razem przyjedziemy jego samochodem na święta do
Polski.
W ten oto sposób wczesnym rankiem
13 grudnia 1981 roku znalazłem się na peryferiach Geteborga w gościnnych
progach zaprzyjaźnionej rodziny z Polski. Jedliśmy właśnie w kuchni śniadanie,
gdy wywołała nas do pokoju córka Stefana: tato, choć szybko do telewizora, bo
mówią, że coś w Polsce się złego dzieje.
Nie zapomnę tego do końca życia.
Na ekranie mapa Polski, a jej granice otoczone kolczastym drutem. W rogu
ekranu gen. W. Jaruzelski w ciemnych
okularach ogłasza stan wojenny. Nie wiedziałem jeszcze co to wszystko znaczy,
ale Stefan tłumaczy mi komentarze szwedzkiej telewizji. Granice zamknięte,
wszelka łączność przerwana, masowe aresztowania opozycjonistów, w Warszawie i wielu miastach w Polsce krwawe
masakry ludności na ulicach. Ogarnęło mnie przerażenie, przecież mieliśmy ze
Stefanem przyjechać na święta do kraju. Do Szwecji wybrałem się głównie po to,
aby przywieźć coś do jedzenia na święta. W sklepach w Polsce w tym momencie nie
było praktycznie nic, to był szczytowy czas kryzysu. Straciłem ochotę na
zwiedzanie miasta, gorączkowo szukałem polskiej rozgłośni radiowej, by
dowiedzieć się, co się dzieje. W szwedzkiej telewizji usłyszałem wywiad z
Jackiem Kuroniem dla telewizji RFN, ale to dlatego, że Kuroń mówił po polsku.
Powiedział o władzy komunistycznej, że „bój to będzie ich ostatni”. Na pytanie
dziennikarza nienieckiego: Jak sobie poradzicie, przecież w Polsce jest ponad 3
miliony członków PZPR? Jacek Kuroń odpowiedział, że to są tylko bierne masy,
liczy się góra partyjna, ale z nią sobie poradzimy, wystarczy przy drogach
latarni.
Zapamiętałem złowieszcze słowa
tego wywiadu. One budziły strach. Po południu Stefan wrócił z pracy. Zabrał
mnie ze sobą na zakupy do najbliższego marketu. To co zobaczyłem w markecie
powaliło mnie z nóg, niewyobrażalne dla mnie ilości towaru, pęczniejące półki.
Samego chleba było kilkadziesiąt gatunków. Ale Stefan mówi, że nie ma to, jak
chleb z Polski. Dobrze, że mi przywiozłeś i swojską kiełbasę. Jakimś tam sposobem
udało się to „załatwić” siostrze Stefana, nie pojechałem więc z pustym
plecakiem. W kasie Stefan podał zamiast pieniędzy jakiś bilecik. Wyszliśmy z
kolorowymi torbami pełnymi zakupów. Przy wyjściu z marketu Stefan pokazał mi „automat do robienia pieniędzy”.
Nigdy jeszcze nie widziałem na oczy bankomatu. Wybrał z niego parę koron.
Będziesz miał jutro jak pojedziesz do centrum. W drodze powrotnej wytłumaczył
mi, że w pracy nie dostaje wypłaty na rękę, wpływa ona na jego konto w banku,
może je wybrać w bankomacie lub płacić za rachunki w markecie. Proste jak drut.
Drugiego dnia pojechałem
tramwajem zwiedzać Geteborg. Stefan mnie uprzedził, że tramwajami na ogół nie
jeżdżą Szwedzi, tylko ludność napływowa z różnych stron świata. I rzeczywiście,
nie spotkałem ani tam, ani z powrotem „bladej twarzy”. W centrum miasta
dostrzegłem całe dzielnice wielopiętrowych bloków mieszkalnych. Odniosłem
wrażenie jakby w nich nikt nie mieszkał. Dowiedziałem się później od Stefana,
że są to bloki niezamieszkałe przez Szwedów, bo oni wolą domki jednorodzinne i to
najlepiej w oddaleniu od centrum. Jeżeli tylko chcesz, mówi Stefan, jutro
idziemy razem na policję, oświadczasz że jesteś uciekinierem z Polski,
dostajesz dowolne mieszkanie w takim bloku z niezbędnymi urządzeniami i zasiłek
przez sześć miesięcy wystarczający na życie. W tym czasie trzeba się nauczyć
szwedzkiego i znaleźć pracę, jeśli się to nie uda, można otrzymać zasiłek ponownie.
W ten sposób urządziło się w
Szwecji wielu emigrantów .
Oczywiście, nie miałem zamiaru
skorzystać z tej okazji. W kraju miałem żonę, dzieci, mieszkanie i pracę. Było
do czego wracać. Rzecz w tym, czy można powrócić ? Dopiero po trzech dniach
dowiedzieliśmy się z telewizji, że promy do Polski kursują tak samo jak dawniej
i że są tacy, co nimi wracają. Granica jest otwarta dla Polaków mieszkających w
kraju. Niestety, Stefan nie mógł liczyć na spędzenie świąt w Polsce. Nie mogłem
dłużej zwlekać. Po sześciu dniach z dwoma bagażami wypełnionymi różnymi
wiktuałami (jeden z nich był dla rodziny Stefana w Polsce) wróciłem na ziemię
ojczystą. Pamiętam, że ku mojemu zdziwieniu prom „Wanda” był wypełniony po
brzegi powracającymi Polakami. Bałem się najbardziej kontroli celnej w
Świnoujściu. Myślałem o tym co będzie jak będę musiał wszystko rozpakować. Nie
byłem nawet do końca pewny co wiozę w drugim plecaku. Stefan mówił, ze jest tam
to samo co w moim. A były tam towary, o których można było w kraju tylko
pomarzyć: pomarańcze, cytryny, banany, kawa, herbata, słodycze, różne
ciasteczka i jeszcze drobne podarunki z kosmetykami. W Świnoujściu kontrola
przebiegła nad wyraz spokojnie. Pytano tylko kim jestem, gdzie byłem i po co,
co wiozę w plecakach. I na tym się skończyło. Podobną kontrolę przeszedłem w
Poznaniu na dworcu kolejowym, gdzie miałem przesiadkę i w Wałbrzychu Głównym. Robili
to uzbrojeni wojskowi, w grupach po trzech, czterech. Byli na każdym dworcu.
Podróżowałem przez całą noc.
Gdybym znał wtedy słynny gest
papieża Jana Pawła II, zrobiłbym to samo, gdy wysiadłem z pociągu na stacji w
Głuszycy. Z tej radości nie czułem ciężaru bagaży, nawet po schodach do
mieszkania na czwartym piętrze bloku. Spodziewałem się pierwszych słów żony: Co
się stało, już przyjechałeś ? Ale okazało się, że miała łzy w oczach. Nie była
w stanie nic powiedzieć. Nie miała żadnych informacji, co się ze mną dzieje.
Przecież nie mogłem dzwonić ze Szwecji, bo łączność była przerwana, a w
telefonach w Polsce można było tylko usłyszeć; Rozmowa kontrolowana.
Fot. z pocztówek Stasysa Eidrigeviciusa
Przejmujące wspomnienia jedyne co mi w tej chwili przychodzi na myśl to ,Życzyć żeby już nigdy nie powtórzyły się te czasy.Pamiętam bałam się że męża znowu powołają do wojska ,a ja zostanę z małymi dziećmi .Ale dosyć tych smutków SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU DLA PANA I RODZINKI OD NAS.TERESA N.
OdpowiedzUsuńOdwzajemniam życzenia noworoczne, obyśmy mogli w nowym roku uniknąć jeszcze większego kryzysu niż tegoroczny, żyć sobie w spokoju, nie przejmować się "wojnami politycznymi" naszych wybrańców, choć coraz częściej ich "zabawy" stanowią groźbę dla pokoju. Trzeba więć przypominać stan wojenny, choć była to tylko namiastka tego, czym mogłaby być prawdziwa wojna.
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst i wspaniałe wspomnienia toż to na scenariusz się nadaje.
OdpowiedzUsuńCzytałem z zapartym tchem . Coś mi się zdaje , że zredaguję petycję i zbiorę podpisy by wymóc na Tobie spotkanie wspomnień , rewelacja .