Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 26 czerwca 2011

W kilka dni po magicznej nocy

 
 21 czerwca święciliśmy Noc Świętojańską, chociaż Jana mamy w kalendarzu 24 czerwca. Niestety, nie udało się inaczej dostosować pogańskiego zwyczaju radosnych zabaw przy ognisku w noc Kupały,  w noc największego triumfu jasności nad ciemnością, do potrzeb chrześcijańskiego kultu świętego Jana Chrzciciela. Wielu więc święci tę noc z 23 na 24 czerwca. Najlepiej żeby robić to z piątku na sobotę lub z soboty na niedzielę, wówczas realnego znaczenia nabiera inna nazwa tej tradycji – Sobótka. Napisał o tym pięknie Jan Kochanowski w "Pieśni świętojańskiej o sobótce":
"Gdy słońce Raka zagrzewa,a słowik więcej nie śpiewa,
Sobótkę, jako czas niesie zapalono w Czarnym Lesie...
Siedli wszyscy na murawie; potem wstało sześć par prawie,
dziewek jednako ubranych i belicą przepasanych..."
Panie śpiewały  pieśni  sławiące uroki i pożytki życia wiejskiego, a potem były tańce i zabawy przy ognisku aż do świtu.
Jakże pięknie byłoby, gdyby dziś udało się przeszczepić na tę noc zachodnioeuropejskie Walentynki i uczynić ją naszym słowiańskim Dniem Zakochanych.
Wszystko jest przed nami, póki co pod koniec czerwca czcimy magiczną noc w najróżniejszy sposób, bo ma ona bogate proweniencje,  najtrwalszą z nich jest palenie ognisk, przy których odbywają się tańce i wspólne śpiewanie. Panny w zwiewnych sukienkach rzucają wianki na wodę, a chłopcy z opaskami na głowie z ziół i kwiatów, skaczą przez stosy ogniskowe, by rozpędzić złe duchy i pokazać swą sprawność fizyczną. Tego dnia ludzie samotni wyruszają do lasu w poszukiwaniu kwiatu paproci, który przynosi szczęście i magiczny dar przewidywania przyszłości.
Obrzędów sobótkowych w naszym kraju jest rozmaitość, zależnie od regionu i trwałości tradycji. Niestety, nie są zbyt mocno pielęgnowane i praktykowane. Dowiadujemy się o nich z gazet i książek lub innych mediów. Organizowane przez instytucje kultury obchody tego święta należą do rzadkości. Powszechnymi stały się rodzinne lub towarzyskie spotkania grillowe, przy których tradycja świętojańska nie odgrywa większej roli.
No cóż, takie mamy czasy, świat pędzi do przodu, dominuje komercja, a repertuar świąteczny narzucają hipermarkety.
W mojej Głuszycy serca i umysły współmieszkańców w tym roku zawładnęła niepodzielnie nowo otwarta „Biedronka”. Market pojawił się w środku miasta, w miejsce rozebranej kilku piętrowej hali fabrycznej dawnej przędzalni czesankowej „Argopol”. Już dawno nie było widać takiego ożywienia na głównej ulicy, a pawilon przez cały piątek i sobotę (24 i 25 czerwca) pękał w szwach. Wśród ludzi starszych odżyły wspomnienia z lat 60-tych, kiedy to uprzemysłowiona Głuszyca tętniła życiem, a ulicą Grunwaldzką  wędrowały setki włókniarek i włókniarzy, zwłaszcza pomiędzy zmianami w „Piaście” i „Argopolu”, oblegając nieliczne sklepy. Pracowało tam w sumie ok. 2.5 tys. osób. Żadna z nich w najlepszym przypływie imaginacji nie była wówczas w stanie wyobrazić sobie takiego marketu, takiej ilości towarów, takiego sposobu ich nabywania. To zaledwie pół wieku, a tak wiele się zmieniło. Wielu z nas już nie pamięta siermiężnych czasów PRL-u, albo pamięta tylko te lepsze momenty z lat swej młodości. Ale i wtedy, gdy zwyczaj grillowania nie był jeszcze w modzie, Noc Świętojańska  była okazją do towarzyskich spotkań w najlepszym przypadku przy ognisku i kieliszku „czystej z czerwoną kartką”.

2 komentarze:

  1. kontakt@klubliterackibrzeg.pl26 czerwca 2011 16:20

    Refleksja tego artykułu o zaludnionej ulicy Grunwaldziej, bardzo mnie ucieszyła. Przez lata przezywałam, że Moje Miasto umiera,a w sercu miałam obraz syren, radości, że rodzice idą z pracy,wokół tętniło i szumiało.
    Niech tej Biedronce dobrze się wiedzie, wszystko co nowe w Głuszycy - bardzo mnie raduje.
    Pozdrowienia od głuszyczanki Romany W.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za ten optymistyczny komentarz, rzeczywiście był moment kiedy Grunwaldzka stała się ulicą wielkomiejską, w dodatku ruch na niej regulują światła. Mam nadzieję, że to dobry prognostyk na dalsze lata.
    Ale najcieplej mi się zrobiło na sercu z tego powodu, że przemiła Roma, zapracowana,zajęta sprawami wielkiej sztuki i kultury w piastowskim Brzegu n. Odrą, znajduje czas by zajrzeć do mojego skromnego kącika. Może w ślad za tym pojawią się następne wiersze o zaszytej w górach,stłamszonej recesją, uśpionej Głuszycy.

    OdpowiedzUsuń