Po drodze na Osówkę w Sierpnicy rzuca się w oczy stylowy, tonący w kwiatach i krzewach domek drewniany z napisem: „Czym chata bogata”. To jedno z ciekawszych gospodarstw agroturystycznych w regionie wałbrzyskim. A dlaczego?
Lidia Stelińska, wnuczka leśniczego i zawołanego myśliwego wyniosła staropolskie tradycje kulinarne z domu.
Wie, że nie ma nic lepszego jak domowa kuchnia i proste wiejskie potrawy. Szkopuł w tym, by były one sporządzane z naturalnych produktów z własnego pola, ogrodu, stawu lub pobliskiego lasu, a więc w pełni ekologiczne. Ozdobą stołu jest barszczyk z grzybkami lub żurek na swojskim zakwasie, albo rosół z kołdunami, a do tego gołąbki , pierożki z jagodami, tradycyjny schabowy z kapustą, smażone lub wędzone ryby z własnego stawu. Miód też jest ze swojej pasieki, a pasztet domowy według trzymanej w tajemnicy receptury babuni. Goście mogą się zabawiać w zgaduj zgadulę jakie zioła i przyprawy dodają mu niepowtarzalnego smaku i zapachu.
Bo pani Lidia czerpie z bogatego zasobu ziół, w jakie obfitują tutejsze łąki pełnymi garściami. A jest jej łatwiej niż każdemu innemu zbieraczowi, bo przecież jest z zawodu farmaceutką.
- Tutejsze łąki są miodo i ziołodajne w skali niespotykanej gdzie indziej. Mało jest osób, które zdają sobie z tego sprawę - mówi p. Lidia z przekonaniem - mają one walory równe ziołom alpejskim, rosną zresztą na podobnej wysokości.
Trudno się dziwić, że w gościńcu państwa Stelińskich podaje się do każdej potrawy osobiście dobrane przez nią mieszanki ziół, a herbata pachnie melisą, zaś źródlaną wodę wzbogaca się cytryną i truskawkami.
Ale to jeszcze nie wszystko. Największą sławę przynosi gospodarzom wiejskiego domu w Sierpnicy - domowe ciasto. Tu można zjeść drożdżówkę, o jakiej się nie śniło w cukierni u Bliklego, a sernik rozpływa się w ustach. Tu do śniadania podaje się domowe konfitury, a pod wieczór karafkę nalewki z dzikiej czereśni. Wystarczy kieliszek, aby mieć niebo w ustach.
Nalewki o różnych smakach przyrządzane są przez samego, Lecha Stelińskiego, zdają się tak samo, jak serniczek pani Lidii, niepowtarzalne. Cóż, gospodarz domu jest nie tylko architektem w stanie spoczynku, ale można o nim śmiało powiedzieć, że z niejednego pieca chleb jadł i nic co ludzkie nie jest mu obce.
Dom w Sierpnicy ozdobił własnoręcznie namalowanymi obrazami, stąd pokój gościnny przypomina krakowską „Jamę Michalikową”, zwłaszcza że galerię cechuje rozmaitość tematów i stylów. Do Sierpnicy trafił przypadkiem kilkanaście lat temu, mając za sobą bogate doświadczenia emigranta posierpniowego w Stanach Zjednoczonych.
„Nie głaskało mnie życie po głowie”, może śmiało powiedzieć słowami poety, bo pracował na farmie jako naganiacz bydła, potem instalował systemy słoneczne w Colorado, aż trafił do Taylorów, bogatych amerykańskich nafciarzy, stając się state managerem, czyli naszym majordomusem, zarządzającym domem.
Państwo Taylorowie mieszkali w pałacu z basenem, nasz emigrant miał własną wille i samochód. To właśnie w Stanach poznał swoją żonę, Lidię, tam też zajął się malarstwem, miał nawet wystawę w Denver. Opisała to wszystko z niezwykłą swadą Joanna Lamparska w „Słowie Polskim, Gazecie Wrocławskiej” pt. „Lidka, Leszek i rybka”…W 1992 roku jakieś licho przygnało go do Polski, tutaj zaś w Góry Sowie, gdzie zupełnie przypadkowo w Sierpnicy, wpadła mu w oko sypiąca się przydrożna chałupka drewniana o zabytkowej architekturze. Okazało się, że można ją kupić i uratować. I tak się też stało. Z Ameryki - do Sierpnicy, to przeprowadzka dość niecodzienna, ale życie lubi paradoksy. Co było powodem rezygnacji ze stosunkowo wysokiego standardu życia w Ameryce na rzecz „ sielankowej idylli” w opuszczonej wsi ? Pan Lech mówi: na pewno nie pieniądze. Powrót był zamierzony, a w 1992 roku powstały już korzystne warunki polityczne. Poza tym chałupa przypomina dworek, a Lida i Lech, jak pisze Lamparska, to zaiste „szlachecka para”. „W Ameryce było nam dobrze, ale tam powietrze i słońce nie były nasze” – oświadczają zgodnie Stelińscy. W Sierpnicy zaś choć było i jest różnie, raz lepiej, raz gorzej, ale idzie się do przodu. Pomysł z utworzeniem gospodarstwa agroturystycznego stworzył nowe perspektywy. Ułatwił kontakty z ludźmi. Gospodarze forują dom otwarty, miejsce gdzie można odpocząć, odetchnąć świeżym powietrzem, obejrzeć obrazy i rozmaite antyki, porozmawiać z biesiadnikami, posmakować „czym chata bogata”, bo taką właśnie nazwę wymyślili dla swego dworku właściciele.
A chata bogata jest czterema pokojami gościnnymi, możliwością wędkowania na rozległym, uroczym stawie, domową kuchnią, kominkiem do grillowania i wędzenia mięsa i ryb. Z chaty zaś blisko do lasu, ścieżki spacerowe w góry o bajecznych krajobrazach, niezliczone stawy rybne, sąsiedztwo mistrza ceramiki glinianej, no i wreszcie „tajemnicze podziemne miasto Osówka”, a dla wytrawniejszych turystów – szlaki piesze na Małą i Wielką Sowę - wszystko w zasięgu ręki.
Jeśli kiedyś dobre Bogi przywiodą Was w te strony zachęcam, przekroczcie gościnne progi dworku państwa Stelińskich, przyjmą z otwartymi ramionami gości poszukujących tradycji, kontaktu ze sztuką, intelektualnej refleksji, spokojnej rozmowy, domowej atmosfery. Autorka wielu książek o tajemnicach Dolnego Śląska, Joanna Lamparska, podsumowała swój artykuł jeszcze bardziej poetycko: „Dom państwa Stelińskich jest jak wyspa, na której zapomina się o świecie na zewnątrz. Takie domy są tylko w bajkach. Trafiają do nich zagubione dusze, głodne ciepła i wiejskich pierogów. I nalewki z jarzębiny, po której ten wielki świat staje się przyjaźniejszy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz