Miałem to zrobić znacznie wcześniej, napisać panegiryk o mieście, które jest moim drugim domem. Tam przepracowałem jak to się pięknie nazywa "w kwiecie wieku" 15 lat, a potem po latach na koniec kariery zawodowej jeszcze dwa i pół roku. Były to lata aktywności zawodowej i społecznej. Może dlatego moja więź z miasteczkiem-uzdrowiskiem jest trwała i dozgonna. Ale jest jeszcze jeden powód do sławy Jedliny-Zdroju, to miasteczko potrafi zachwycić i wzruszyć, ma w sobie to coś niepojętego i niewysłowionego, co zapiera dech w piersiach, czyni człowieka wrażliwszym i czulszym na piękno przyrody i krajobrazów. Pobyt w Jedlinie nadaje głębszy sens funkcjonującemu w naszym języku powiedzeniu, że małe jest piękne. Nie wierzycie, zapraszam do Jedliny-Zdroju,ale koniecznie po przeczytaniu poniższego eseju i obejrzeniu fotografii Jedlinianki, zakochanej w swoim mieście, Alicji Gisterek.
Motto:
Gdybym był skowronkiem
od wczesnego świtu
zawodziłbym trele
jak Urszula Dudziak
poranne preludium
wibrujące duszę
zasłuchanych ludzi
Od brzasku do zmierzchu
układałbym strofy
w zręczne metafory
nutki pieśni nizał
śpiewałbym donośnie
nie żałował gardła
by świat to usłyszał
To byłaby aria
jak w Carmen Bizeta
z librettem pachnącym
młodziutką jedliną
mknąca strzałą łuku
wśród koron królewskich
sosen, świerków, buków
Śpiewałbym bez końca
o tym co widziały
me zamglone oczy
lecąc wolno w chmurach
plącząc się w wądołach
i w słońca poblasku
zataczając koła
Bo w dole migoczą
w gąszczu drzew i krzewów
na pagórkach leśnych
dróżki - serpentyny
alejki kwitnące
kąpiące się w słońcu
U stóp mych Jedlina
ze zdroju słynąca,
czy to sen czy jawa
cud imaginacji
jak można pomieścić
w jednym ornamencie
tyle inkrustacji
Nie dziw, że w bezruchu
padam oniemiały
dosięgając bruku…
bo jej dźwięczne tony
wnet zamienią w trele
kolejne skowronki …
Swego czasu znalazłem się z wycieczką w Kijowie, stolicy ówczesnej Republiki Związku Rad, a dziś wolnej Ukrainy. Kiedy jadąc z Moskwy od wschodu zbliżaliśmy się pociągiem nad Dniepr i w oddali pojawiły się kontury dużego miasta na wysokich wzgórzach, zwróciłem uwagę, że cała ta potężna bryła, to jedna niekończąca się kępa różnobarwnej zieleni, kwitnących drzew i krzewów, z których przebłyskiwały tu i ówdzie iskrzące się w słońcu, pozłacane wieżyczki cerkwi, czerwone płachty dachów i wznoszący się pod niebiosy, rażący dysharmonią i nienaturalnością niczym Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, olbrzymiasty Pomnik Matki – Ojczyzny. Gdy następnego dnia pływaliśmy statkiem po Dnieprze zapamiętałem słowa przewodniczki, która mówiła, że jest na świecie wiele miast, których największą ozdobą są parki, o Kijowie zaś mówi się i pisze, że jest to ewenement w skali światowej – olbrzymie, ponadmilionowe miasto w parku.
Po wielu latach przypomniałem sobie Kijów na górze Borowej, z której roztacza się malowniczy widoczek rozsianej w gęstwinie drzew na pagórkach i w kotlinach, kolorowej jak prawosławna ikona, utopionej w zieleni i słońcu Jedliny-Zdrój. To skojarzenie z Kijowem, miastem w parku, w odniesieniu do Jedliny wydało mi się całkiem absurdalne, bo co może mieć wspólnego gigantyczna metropolia wielkiej Ukrainy z maleńkim podwałbrzyskim uzdrowiskiem, które wciąż czeka na swego Olega. Ale po chwili namysłu zdałem sobie sprawę z tego, że zaszyte w koronach zielonych świerków, sosen i różnobarwnych drzew liściastych kolorowe dachy zabudowań willowych Jedliny, to po prostu miniatura monumentalnego obrazu, który zachował się gdzieś tam w wyobraźni przez wiele lat, aby powrócić znienacka niczym świeża reminiscencja wrażeń z przeszłości.
To właśnie wtedy po raz pierwszy Jedlina-Zdrój wydała mi się przeuroczym miasteczkiem w parku, aby później w miarę coraz bliższych związków mentalnych i emocjonalnych z tym miastem, znajdować w każdym miejscu i czasie coraz to mocniejsze przekonanie do trafności tej refleksji.
Uzdrowisko Jedlina-Zdrój nie znalazło w całym pięćdziesięcioleciu PRL-u jak i po przełomie posierpniowym w III Rzeczpospolitej takiego mecenasa, który pozwoliłby odbudować dawną świetność Bad Charlottenbrunn, kurortu cieszącego się zasłużoną renomą w całej ówczesnej Europie. Miał on swe własne ujęcia wód mineralnych, miał nowoczesne jak na owe czasy sanatoria i programy lecznicze, miał atrakcyjną „Szwajcarkę”, pensjonat położony w ustronnym otoczeniu leśnym, leczący chorych kozim mlekiem, kąpielami źródlanymi i żętycą.
Miał też – rzecz budzącą najwyższe zainteresowanie i uznanie przyjezdnych – wspaniałe, naturalne, z precyzją i smakiem wypielęgnowane i urozmaicone parki, Południowy i Północny, znakomicie się uzupełniające, zamykające centralną część uzdrowiska jak zielona klamra. Było w nich bogactwo drzew i krzewów kwitnących, różnobarwnych znakomicie dobranych, wyselekcjonowanych, ukazujących z dalszej perspektywy przemyślnie skonstruowaną, kolorystyczną mozaikę, ale były też liczne romantyczne zakątki, miejsca widokowe, altany, ścieżki spacerowe, mostki i pomniki. Trudno się dziwić, że w powszechnej opinii Bad Charlottenbrunn zyskało sławę uzdrowiska o najpiękniejszych parkach w całych Sudetach.
Dawny Zdrój Charlotty, uroczej żony osiemnastowiecznego właściciela Jedlinki, gen. barona von Seherr – Thossa, od imienia której pochodzi nazwa uzdrowiska, zyskał w drugiej połowie XIX w. majestatyczne dopełnienie krajobrazowe i architektoniczne. Jest nim poewangeliczny kościół ozdobiony strzelistą wieżą, z iglicowym hełmem i tarczą zegara. Budowla jak żadna inna stała się słupem milowym dla wędrowców w okolicznych górach, wyznacznikiem ich miejsca i kierunkowskazem. Wielokroć nad tym się rozczulałem, oglądając panoramę miasta na zboczu Jedlińskiej Kopy, kiedy opustoszały kościół popadał w ruinę i lada dzień, wydawało się, że smukła wieża zamieni się w kikut rdzewiejącej konstrukcji i zacznie straszyć jak posowiecki posąg ojczyźniany w Kijowie.
To, że powstały warunki i znaleźli się ludzie, którzy podjęli się trudu odbudowy kościoła, ratowania nie tylko zabytku sakralnego, ale także wspaniale wkomponowanej w krajobraz uzdrowiska budowli, to jest godne najwyższego szacunku.
Dziś smukła, odnowiona wieżyczka jest ozdobą centrum miasta, zwiastuje nadejście czasów, w których mieszkańcy mogą stanowić o jego odbudowie i rozwoju. Wprawdzie brakuje wciąż pieniędzy, trudno jest znaleźć bogatych darczyńców lub inwestorów, ale małymi kroczkami przy aprobacie większości można jednak dochodzić do celu.
Że tak się dzieje pokazuje krzepiący coraz mocniej przykład zabudowań pałacowych w Jedlince. To miejsce było w przeszłości architektonicznym i przyrodniczym przedsionkiem do raju. Przemieszczający się z Kłodzka i Nowej Rudy doliną Bystrzycy wędrowcy, zbliżając się do słynnego Zdroju natrafiali po drodze na niezwykłej urody, pedantycznie wytyczony i wypielęgnowany park ze starodrzewem, w gąszczu którego jaśniały bielą jak ateńskie stiuki, wznoszące się ponad koronami drzew, rozległe ściany pałacu. To jeszcze jeden z prześlicznych parków zdobiących ówczesną Jedlinę-Zdrój. Powojenne losy pałacu i parku są tak przykre, że lepiej byłoby o nich nie wspominać. Co zostało z dawnej świetności tego miejsca, wciąż jeszcze budzi grozę. Toteż odbieramy jak ożywcze tchnienie wiatru docierające stąd sygnały, że znalazł się nowy, prywatny właściciel, który postawił sobie za cel przywrócenie choć w części dawnego blasku tej niezwykłej rezydencji. Jeśli do pałacu ciągną jak do ula roje gości spragnionych plenerowych festynów, jeśli zwiedzają go turyści, kuracjusze i wycieczkowicze, jeśli w słynnej ongiś sali lustrzanej odbywają się już bale, oznacza to, że pałac się odradza jak feniks z popiołu, zaczyna żyć nowym właściwym sobie życiem, że czas wykorzystywania sal pałacowych jako spichlerza do składania zboża przez przemożnych gospodarzy spółdzielni rolniczej przeszedł do kompromitującej historii Ziem Odzyskanych.
Na dalszym planie pozostaje park, którego reinkarnacja nie jest tak łatwa i prosta. Przede wszystkim wymaga czasu, wymaga cierpliwości, staranności, fachowości i jak wszystko dużych pieniędzy. Czy tego wszystkiego nie zabraknie nowym właścicielom - czas pokaże.
Jeszcze sporo brakuje, aby móc dzisiejszą Jedlinę-Zdrój traktować tak jak niemieckie Bad Charlottenbrunn, renomowany kurort w otoczeniu przecudownych parków z alejkami spacerowymi, z kwitnącymi krzewami rododendronów i daglezji w gąszczu pachnących magnolii, ambrowców i kasztanów jadalnych oraz wszelakiej rozmaitości drzew iglastych. Ale postęp jest widoczny. Spacerując wiosną, latem, czy jesienią wytyczonym Szlakiem Uzdrowiskowym jest czym oko nacieszyć. Na szczęście przyroda nie ulega koniunkturalnym wpływom politycznym, czuje się całkiem swobodnie z dala od jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Dzięki temu Jedlinę nadal otacza wspaniała aureola drzew, obojętnie czy parkowych, czy leśnych, nie brakuje ich na obrzeżach i wewnątrz miasta. Są tu miejsca widokowe, które zapierają dech w piersiach, są ciekawe, tajemnicze ustronia, ślady przeszłości i niezwykłe okazy współczesnej flory i fauny. Naprawdę, warto tu mieszkać w sąsiedztwie bujnej przyrody górskiej, warto przyjeżdżać w poszukiwaniu ciszy, relaksu i bliskiego kontaktu z naturą. Jedlina-Zdrój jest otwarta i gościnna jak dawniej. To niezwykłe, nie odkryte do końca, niedocenione, ale jedyne, niepowtarzalne miasto w parku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz