dziejopis czeka na dalszy rozwój wypadków |
Już wydawało się, że w drugiej
połowie października będzie trochę spokoju. Mamy za sobą Dzień Nauczyciela. W tym roku zeszedł zresztą
na plan dalszy, bo akurat wypadł w niedzielę, a w weekendowych wydaniach
prasowych można było przeczytać jak to dobrze i źle być nauczycielem. Dobrze,
bo według raportu nauczyciel pracuje najkrócej, nawet mniej niż 40 godzin
tygodniowo, a źle, bo jego zarobki są niższe niż w innych krajach Wspólnoty
Europejskiej. Może dlatego o obchodach święta było cichutko. Zresztą zasłoniło
je inne doniosłe wydarzenie. Premier Donald Tusk wygłosił wreszcie „drugie expose”,
a PiS-owski vice versa z gabinetu cieni
krytyczną replikę. Okazało się, że obydwa występy nie spowodowały żadnego
trzęsienia ziemi i mieściły się w znanych nam już kanonach „wojenki, wojenki”,
która się toczy od lat w obszarze politycznej prawicy. Ale media miały czym się
zająć, choć nie był to materiał dostatecznie elektryzujący. Ale przecież zbliża
się 1 listopada – Wszystkich Świętych, dzień
rozwagi i powściągliwości. Pogoda też się stała refleksyjna.
I byłoby całkiem, całkiem, gdyby
nie to, że na naszej globalnej planecie nie ma co nawet pomarzyć o spokoju.
Najpierw wstrząsnęło mną
przejmujące wydarzenie wagi światowej, medialny majstersztyk firmy Red Bull
Energy Drink, producenta napojów pobudzajacych
- genialny skok ze stratosfery
austriackiego wojskowego skoczka spadochronowego Feliksa Baumgartnera. Telewizyjna transmisja online TVN-u z tego
wydarzenia w amerykańskim stanie Nowy Meksyk poruszyła mnie do szpiku kości. Nie
złagodziła tego stresu nader optymistyczna informacja, że Red Bull wcale nie
stracił na tym pokazie, choć kosztował go ok. 20 mln. dolarów, bo zyski z
transmisji telewizyjnych na całym świecie przekraczają tę kwotę kilkakrotnie. W
mojej pamięci utkwił głęboko moment, gdy skoczek bujający w obłokach w balonie
rzuca się w dół z takiej wysokości, którą trudno sobie nawet wyobrazić (prawie 39 kilometrów) i lot
ten trwa niespełna pięć minut, a mnie dech zapiera na myśl, co się stanie, gdy
spadochron się nie otworzy. Niepokój wcale nie mija nawet wtedy, gdy wszystko
się dobrze kończy, organizatorzy skaczą z radości, a bohater wydarzenia,
człowiek szybszy od dźwięku oświadcza, że z takiej wysokości nasza ziemia
wydaje się bardzo mała. Dobrze, że jednak się na niej zmieścił, że nie
przeleciał obok.
Nie ochłonąłem jeszcze dobrze po
tym spektaklu rekordowego lotu, a tu na portalu gazety pl czytam ze zdumieniem
o nieco innym, ale równie wstrząsającym rekordzie szybkości. To sprawa wielkiej wagi, bo jej bohaterem jest nasz
rodzimy Polak z krwi i kości, cieszący się niegasnącą estymą, uwielbiany przez
media na czele z TVN, dawny PiS-owiec, obecnie Ziobrysta, znany polityk, europoseł,
Jacek Kurski. Chyba każdy się
domyśla, jeśli Jacek Kurski, to rzecz może dotyczyć tylko i wyłącznie -
jazdy samochodem. Otóż tak! Nasz bohater postanowił zdeprecjonować
sukcesy Roberta Kubicy. Z jego raportu w dokumentach europejskiego parlamentu
wynika, że drogę z Warszawy do Brukseli circe 840 km przejechał w ciągu 6
godzin i 17 minut, to daje prawie średnio 140 km na godzinę. Wprawdzie Kurski nie przekroczył
bariery dźwięku, ale i tak jest powód do dumy, bo zarówno w naszym parlamencie
jak i w Brukseli nie ma sobie równych.
Szczerze przyznam, że już miałem
się rozejrzeć za jakimiś proszkami na uspokojenie, gdy mój wzrok padł na tytuł
z portalu internetowego: Wałęsa się
żeni. I od nowa poczułem, że coś się we mnie zagotowało. Na szczęście na obrazku
dojrzałem piękną, uśmiechniętą buźkę młodej dziewczyny, jak się okazało,
Eweliny Jachymek u boku nie mniej radosnego młodego Wałęsy Jarosława. A ponieważ z informacji wynikało, że młodzi są ze sobą
od dłuższego czasu, a wielcy Rodzice już zaakceptowali ten związek, więc
niebawem możemy spodziewać się ich zobaczyć przy ołtarzu. Czy przebiją
rozmachem i wystawnością zaślubiny prezydentowej Kwaśniewskiej Oli, to się
jeszcze okaże. Czyżby rok 2012 miał być w naszym kraju rokiem podwójnych
ceremonii ślubnych o randze prezydenckiej? To wszystko jeszcze przed nami. Nie ulega
wątpliwości, że jest to rok znamienitych wydarzeń.
Dziś wieczorem na wielkim
Stadionie Narodowym Polacy położą u swych stóp pewną siebie Anglię. Polacy
zawsze byli i są zdolni do heroicznych czynów. Jacek Kurski przyleci na ten
mecz z Brukseli balonem i skoczy ze spadochronem na murawę boiska, by natchnąć
naszych futbolistów wiarą, że nie ma rzeczy niemożliwych .
P.S. Jacek Kurski nie przyleciał wczoraj balonem nad Stadion Narodowy. Okazało się, że w pospiechu nie zabrał ze sobą parasola. nie mógł więc skakać w strumieniach deszczu, bo jakby to wyglądało - europoseł mokry jak pies lądujący na płycie boiskowej murawy.
Mecz się niestety nie odbył. Historia Narodowego ma więc dalszy sensacyjny ciąg złych zbiegów okoliczności. Co będzie dalej? Oto jest pytanie/ Zadają je sobie dziesiątki tysięcy kibiców, którzy musieli opuścić boisko z kwitkiem i miliony przy ekranach TV w Polsce i Anglii.
P.S. Jacek Kurski nie przyleciał wczoraj balonem nad Stadion Narodowy. Okazało się, że w pospiechu nie zabrał ze sobą parasola. nie mógł więc skakać w strumieniach deszczu, bo jakby to wyglądało - europoseł mokry jak pies lądujący na płycie boiskowej murawy.
Mecz się niestety nie odbył. Historia Narodowego ma więc dalszy sensacyjny ciąg złych zbiegów okoliczności. Co będzie dalej? Oto jest pytanie/ Zadają je sobie dziesiątki tysięcy kibiców, którzy musieli opuścić boisko z kwitkiem i miliony przy ekranach TV w Polsce i Anglii.
Witam serdecznie,świetny wpis dotyczący tych popapranych czasów.A żyjemy w czasach,w których człowiek może skoczyć sobie z kosmosu,polecieć z prędkością dźwięku,i bezpiecznie wylądować,ale również w czasach,w których w Polsce odwołuje się
OdpowiedzUsuńmecz z powodu deszczu-i to na stadionie ,gdzie jest
zadaszenie.To wszystko przerosło już wyobraźnię wszystkich kibiców na stadionie i zgromadzonych przed telewizorami.W razie gdyby Jacek Kurski kiedyś w przyszłości wylądował na innym meczu,to nie uciekać,nie narażać się.Spokojnie,bijąc pokłony,należy się wycofać poza pole rażenia,które wynosi 40 rzutów moherowym beretem.No a szanowny pan prezes Lato chciał zakończyć swoje prezesowanie jakimś miłym akcentem,ale z dachem stadionu to przesadził.Serdecznie pozdrawiam.
Pan Prezes PZPN-u uznał,że jak on jest na stadionie, to znaczy że jest lato. Po co więc używać zadaszenia.A w ogóle to on ma to wszystko gdzieś. Pozostało mu dwa tygodnie, później znajdzie jakiś ciepły kąt w UEFA. Niestety, żyjemy w czasach tak jak Pan to nazwał - "popapranych".
OdpowiedzUsuńDziękuję za dowcipny komentarz. Pozdrawiam !