Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 16 października 2012

Rok wielkich wydarzeń



dziejopis czeka na dalszy rozwój wypadków
Już wydawało się, że w drugiej połowie października będzie trochę spokoju. Mamy za sobą  Dzień Nauczyciela. W tym roku zeszedł zresztą na plan dalszy, bo akurat wypadł w niedzielę, a w weekendowych wydaniach prasowych można było przeczytać jak to dobrze i źle być nauczycielem. Dobrze, bo według raportu nauczyciel pracuje najkrócej, nawet mniej niż 40 godzin tygodniowo, a źle, bo jego zarobki są niższe niż w innych krajach Wspólnoty Europejskiej. Może dlatego o obchodach święta było cichutko. Zresztą zasłoniło je inne doniosłe wydarzenie. Premier Donald Tusk wygłosił wreszcie „drugie expose”, a  PiS-owski vice versa z gabinetu cieni krytyczną replikę. Okazało się, że obydwa występy nie spowodowały żadnego trzęsienia ziemi i mieściły się w znanych nam już kanonach „wojenki, wojenki”, która się toczy od lat w obszarze politycznej prawicy. Ale media miały czym się zająć, choć nie był to materiał dostatecznie elektryzujący. Ale przecież zbliża się 1 listopada – Wszystkich Świętych, dzień  rozwagi i powściągliwości. Pogoda też się stała refleksyjna.
I byłoby całkiem, całkiem, gdyby nie to, że na naszej globalnej planecie nie ma co nawet pomarzyć o spokoju.
Najpierw wstrząsnęło mną przejmujące wydarzenie wagi światowej, medialny majstersztyk firmy Red Bull Energy Drink, producenta napojów pobudzajacych  -  genialny skok ze stratosfery austriackiego wojskowego skoczka spadochronowego Feliksa Baumgartnera. Telewizyjna transmisja online TVN-u z tego wydarzenia w amerykańskim stanie Nowy Meksyk poruszyła mnie do szpiku kości. Nie złagodziła tego stresu nader optymistyczna informacja, że Red Bull wcale nie stracił na tym pokazie, choć kosztował go ok. 20 mln. dolarów, bo zyski z transmisji telewizyjnych na całym świecie przekraczają tę kwotę kilkakrotnie. W mojej pamięci utkwił głęboko moment, gdy skoczek bujający w obłokach w balonie rzuca się w dół z takiej wysokości, którą trudno sobie nawet wyobrazić (prawie 39 kilometrów) i lot ten trwa niespełna pięć minut, a mnie dech zapiera na myśl, co się stanie, gdy spadochron się nie otworzy. Niepokój wcale nie mija nawet wtedy, gdy wszystko się dobrze kończy, organizatorzy skaczą z radości, a bohater wydarzenia, człowiek szybszy od dźwięku oświadcza, że z takiej wysokości nasza ziemia wydaje się bardzo mała. Dobrze, że jednak się na niej zmieścił, że nie przeleciał obok.
Nie ochłonąłem jeszcze dobrze po tym spektaklu rekordowego lotu, a tu na portalu gazety pl czytam ze zdumieniem o nieco innym, ale równie wstrząsającym rekordzie szybkości. To sprawa  wielkiej wagi, bo jej bohaterem jest nasz rodzimy Polak z krwi i kości, cieszący się niegasnącą estymą, uwielbiany przez media na czele z TVN, dawny PiS-owiec, obecnie Ziobrysta, znany polityk, europoseł, Jacek Kurski. Chyba każdy się domyśla, jeśli Jacek Kurski, to rzecz może dotyczyć tylko i wyłącznie  -  jazdy samochodem. Otóż tak! Nasz bohater postanowił zdeprecjonować sukcesy Roberta Kubicy. Z jego raportu w dokumentach europejskiego parlamentu wynika, że drogę z Warszawy do Brukseli circe 840 km przejechał w ciągu 6 godzin i 17 minut, to daje prawie średnio 140 km  na godzinę. Wprawdzie Kurski nie przekroczył bariery dźwięku, ale i tak jest powód do dumy, bo zarówno w naszym parlamencie jak i w Brukseli nie ma sobie równych.
Szczerze przyznam, że już miałem się rozejrzeć za jakimiś proszkami na uspokojenie, gdy mój wzrok padł na tytuł z portalu internetowego: Wałęsa się żeni. I od nowa poczułem, że coś się we mnie zagotowało. Na szczęście na obrazku dojrzałem piękną, uśmiechniętą buźkę młodej dziewczyny, jak się okazało, Eweliny Jachymek u boku nie mniej radosnego młodego Wałęsy Jarosława. A ponieważ z informacji wynikało, że młodzi są ze sobą od dłuższego czasu, a wielcy Rodzice już zaakceptowali ten związek, więc niebawem możemy spodziewać się ich zobaczyć przy ołtarzu. Czy przebiją rozmachem i wystawnością zaślubiny prezydentowej Kwaśniewskiej Oli, to się jeszcze okaże. Czyżby rok 2012 miał być w naszym kraju rokiem podwójnych ceremonii ślubnych o randze prezydenckiej? To wszystko jeszcze przed nami. Nie ulega wątpliwości, że jest to rok znamienitych wydarzeń.
Dziś wieczorem na wielkim Stadionie Narodowym Polacy położą u swych stóp pewną siebie Anglię. Polacy zawsze byli i są zdolni do heroicznych czynów. Jacek Kurski przyleci na ten mecz z Brukseli balonem i skoczy ze spadochronem na murawę boiska, by natchnąć naszych futbolistów wiarą, że nie ma rzeczy niemożliwych .

P.S. Jacek Kurski nie przyleciał  wczoraj balonem nad Stadion Narodowy. Okazało się, że w pospiechu nie zabrał ze sobą parasola. nie mógł więc skakać w strumieniach deszczu, bo jakby to wyglądało - europoseł mokry jak pies lądujący na płycie boiskowej murawy.
Mecz się niestety nie odbył. Historia Narodowego ma więc dalszy sensacyjny ciąg złych zbiegów okoliczności. Co będzie dalej? Oto jest pytanie/ Zadają je sobie dziesiątki tysięcy kibiców, którzy musieli opuścić boisko z kwitkiem i miliony przy ekranach TV w Polsce i Anglii.

2 komentarze:

  1. Witam serdecznie,świetny wpis dotyczący tych popapranych czasów.A żyjemy w czasach,w których człowiek może skoczyć sobie z kosmosu,polecieć z prędkością dźwięku,i bezpiecznie wylądować,ale również w czasach,w których w Polsce odwołuje się
    mecz z powodu deszczu-i to na stadionie ,gdzie jest
    zadaszenie.To wszystko przerosło już wyobraźnię wszystkich kibiców na stadionie i zgromadzonych przed telewizorami.W razie gdyby Jacek Kurski kiedyś w przyszłości wylądował na innym meczu,to nie uciekać,nie narażać się.Spokojnie,bijąc pokłony,należy się wycofać poza pole rażenia,które wynosi 40 rzutów moherowym beretem.No a szanowny pan prezes Lato chciał zakończyć swoje prezesowanie jakimś miłym akcentem,ale z dachem stadionu to przesadził.Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pan Prezes PZPN-u uznał,że jak on jest na stadionie, to znaczy że jest lato. Po co więc używać zadaszenia.A w ogóle to on ma to wszystko gdzieś. Pozostało mu dwa tygodnie, później znajdzie jakiś ciepły kąt w UEFA. Niestety, żyjemy w czasach tak jak Pan to nazwał - "popapranych".
    Dziękuję za dowcipny komentarz. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń