Statys - w gąszczu |
Książka „Dziesięć godzin”
powstała z niezgody, z ogromnej wściekłości na to, co się dzieje, mówi Maria Nurowska w wywiadzie dla „Gazety
Wyborczej” pt. „Polska wolna od głupich”.
Pisarka znana jest w kraju i na
świecie. Jej najbardziej znane powieści to „Hiszpańskie oczy”, „Rosyjski
kochanek”. „Miłośnica”, „Mój przyjaciel zdrajca”, „Nakarmić wilki”, książki
przetłumaczone na kilkanaście języków.
„Ci którzy mnie czytają, wiedzą,
że moje książki osadzone są głęboko w historii, a więc nie da się uciec od
polityki. Pisałam też o Krystynie Skarbek, generale Andersie, czy pułkowniku
Kuklińskim, nigdy tak wprost o tym, co się dzieje tu i teraz”- dodaje Maria
Nurowska, uzasadniając swą ostatnią powieść, której impulsem do napisania było
aresztowanie Józefa Piniora, bohatera jej młodości:
„Kiedy aresztowano Piniora
pękłam. Wyciągnęli człowieka o szóstej rano, założyli kajdanki; niewyobrażalne.
Jak w najgorszych czasach stalinizmu. Nie wierzę w jego winę! Prędzej Giewont
by się zawalił, niżby Józef Pinior wziął łapówkę” – wyjaśnia pisarka.
„Dziesięć godzin”, jak to określa
Maria Nurowska było dla niej oczyszczeniem, bo nie może się zgodzić na
szaleństwa PiS-u:
„Jest XXI wiek, a my cofnęliśmy
się do średniowiecza. Od siedmiu lat, co miesiąc, jesteśmy świadkami
przedziwnych obrzędów. Za poprzedniej władzy można było to było jakoś znieść,
teraz Kaczyński zamienił Polskę w dom pogrzebowy. Smoleńsk jest nieomal
codziennie odmieniany przez wszystkie przypadki, przy okazji ważniejszych
rocznic minister obrony nakazał odczytywanie apelu „poległych” w Smoleńsku. A
co z zamordowanymi oficerami? Oni nie zginęli w katastrofie lotniczej, właśnie
jest kolejna rocznica ich wywózki do Katynia, gdzie strzelano im w tył głowy,
ale jakoś apelu poległych nie ma. Prezydent Duda też tam się nie wybiera. Boi
się lądować w Smoleńsku? Można dojechać pociągiem. A może przypomni sobie o
Katyniu przed wyborami, jak jego poprzednik, Lech Kaczyński?”
O Jarosławie Kaczyńskim Nurowska
mówi:
„Chciałabym żeby moi czytelnicy
też zauważyli, że trzeba być potworem, aby zbijać kapitał polityczny na śmierci
brata! Nie boję się tego powiedzieć. Kaczyński niszczy Polskę, niszczy ludzi…”
Maria Nurowska ma powody by się
buntować, bo ma przykre wspomnienia z dzieciństwa z powodu napadu na jej dom w
pierwszych latach PRL-u przez, jak to nazwała, „bandytów w polskich mundurach”
pod pretekstem służenia przez jej ojca komunistom. Ojciec był odznaczony w 1920
r. Orderem Virtuti Militari przez samego Józefa Piłsudskiego jako najmłodszy
kawalerzysta walczący o niepodległość Polski. Po napadzie Niemiec Htlerowskich
na Polskę w 1939 roku całą wojnę spędził
w niewoli niemieckiej, a po wojnie był leśnikiem. Bandyci z lasu wdarli się do
domu z granatami, zagnali całą rodzinę do piwnicy, splądrowali dom, zrabowali
co cenniejsze rzeczy. To tylko dzięki temu orderowi udało im się uratować życie. Dziś tych
bandytów nazywa się „żołnierzami wyklętymi” i będzie się stawiać im pomniki.
No właśnie - „żołnierze wyklęci”,
sztandarowe hasło Rzeczpospolitej Kaczyńskiej, wywołuje liczne kontrowersje. Czy wobec tych, co w imię
walki z władzą komunistycznej Polski powojennej podpalali na wsiach domy,
mordowali ludzi, rabowali dobytek, można stosować taryfę ulgową, bo robili to
dla wyższych celów. Wiadomo, że oddziały partyzanckie AK walczące dotąd z
Niemcami, a zwłaszcza ich przywódcy, znaleźli się po wojnie w sytuacji bez wyjścia.
Ujawnienie się groziło więzieniem, a nawet śmiercią ze strony władz narzuconych
nam w !945 roku przez triumfującą w wojnie Rosję Stalinowską. Ale zastosowanie
własnego wymiaru kary wobec podejrzanych o współpracę z tzw. władzą ludową nie
może usprawiedliwić dokonanych zbrodni.
Współcześni apologeci tzw.
„żołnierzy wyklętych” w wielu przypadkach mogą mieć twardy orzech do
zgryzienia, bo nie da się jednoznacznie ocenić ludzi i ich postępowania w
trudnych sytuacjach wojennych i powojennych.
Posłużę się tutaj przykładem
wziętym z życia wybitnego pisarza, autora znakomitych opracowań historycznych,
eseisty i publicysty, a zarazem działacza niepodległościowego i
antykomunistycznego, Pawła Jasienicy
( właściwe nazwisko – Leon Lech Beynar). Że jest to osoba nietuzinkowa, o niezwykle
barwnej i skomplikowanej przeszłości najlepiej świadczy jej życiorys.
Przedstawię go w skrócie.
Urodził się w 1909 roku w
Sybirsku nad Wołgą pozostawał z rodziną w Rosji do roku 1920, choć już w 1914
wyruszyli w podróż do Polski. Początkowo zamieszkali w okolicach Białej Cerkwi
i Humania, następnie w Kijowie, Warszawie i ostatecznie na Wileńszczyźnie. W Wilnie
Paweł Jasienica skończył gimnazjum, a następnie historię na Uniwersytecie
Stefana Batorego. Należał do młodzieży aktywnej społecznie w Klubie
Intelektualistów oraz w Akademickim Klubie Włóczęgów. Używał wtedy przydomka Bachus.
W latach 1928-32 był nauczycielem historii w Grodnie; pracował też w Polskim
Radiu Wilno. Zadebiutował w 1935 roku książką „Zygmunt August na ziemiach
dawnego Wielkiego Księstwa”. Przed wojną pracował w Słowie Wileńskim, gdy
redaktorem był sławny Cat-Mackiewicz, uważany za masona, co dało pretekst w
okresie PRL do oskarżania Jasienicy o sympatię i przynależność do masonerii.
Był spikerem Radia Wileńskiego, a
po zajęciu Litwy przez ZSRR - stróżem w tej rozgłośni, potem zaś drwalem w
Ponarach. Jako oficer rezerwy powołany w szeregi AK walczył w partyzantce. W
lipcu 1944 uczestniczył w walkach o Wilno (Operacja Ostra Brama) jako
szeregowiec w stopniu oficerskim. Od 19 sierpnia do 21 sierpnia 1944 roku jego
oddział, dowodzony przez pułkownika Macieja Kalenkiewicza ps. Kotwicz,
stoczył bitwę z Armią Czerwoną. Oddział został rozbity, a on sam pod koniec
sierpnia dostał się do niewoli w okolicach Grodna, skąd został przewieziony do Białegostoku,
gdzie był przesłuchiwany przez NKWD. Wcielony do jednostki LWP w Dojlidach
zdezerterował i musiał się ukrywać.
Od jesieni 1944 służył w 5 Wileńskiej Brygadzie AK, gdzie był
od lipca (dokładny dzień nie ustalony) 1945 adiutantem dowódcy brygady Zygmunta Szendzielarza
"Łupaszki". Ranny w nocy z 8 na 9 lipca 1945, opuścił brygadę i
uniknął losu większości jej oficerów skazanych na karę śmierci. Schronienie
znalazł we wsi Jasienica. Miejscowy proboszcz, Stanisław Falkowski, ukrywał go
do czasu wygojenia się rany na swojej plebanii.
I tu się pojawia moment, który zgodnie z linią polityczną PiS-u
powinien wynieść Pawła Jasienicę na ołtarze. Partyzant Kotwicza, dezerter
ludowego wojska, adiutant Łupaszenki, co jeszcze jest potrzebne by uczynić go
zasłużonym antykomunistą.
Ale to jeszcze nie wszystko,
spójrzmy na kolejne losy Pawła Jasienicy.
Po wojnie przyjął pseudonim Paweł
Jasienica, rozpoczął pracę w "Tygodniku Powszechnym". Za swą
partyzancką przeszłość w 1948 r. trafił do więzienia. Wyszedł za cenę zerwania
z tygodnikiem i związania się PAX-em. Nie chciał jednak pisać tego, czego od
niego oczekiwano. Zaczął uciekać w tematykę historyczną. Paradoksalnie, w
świadomości społecznej istnieje dziś nie jako publicysta, lecz właśnie jako
autor historii naszego kraju zapisanej w kolejnych tomach - od "Polski Piastów" przez
"Polskę Jagiellonów" po "Rzeczpospolitą Obojga Narodów".
Przez wiele lat w świadomości społecznej ciążyły też na nim zarzuty
przynależności w okresie wojny do bezwzględnej bandy „Łupaszki” postawione mu w 1968 r., po tym jak
opowiedział się po stronie zbuntowanych studentów. W marcu 1964 Jasienica
wspólnie z 33 polskimi intelektualistami, wśród których byli Melchior Wańkowicz,
Stanisław Cat - Mackiewicz i Jerzy Turowicz, podpisał oficjalny protest - list
34 - skierowany do premiera Cyrankiewicza w związku z zaostrzeniem cenzury
prasowej. Reakcją na to wystąpienie było znaczące nasilenie inwigilacji
niepokornego autora. W połowie lat 60. donosiło na niego co najmniej
trzydziestu agentów. Prześladowano go za sprzeciwianie się cenzurze i aktywną
działalność w opozycji liberalno-demokratycznej. Od 1966 Paweł Jasienica był
wiceprzewodniczącym polskiego PEN Clubu. Brał udział w protestach przeciw
zdjęciu z afisza Dziadów. Poparł otwarcie protest młodzieży akademickiej
w 1968 roku, co doprowadziło do zakazu publikacji jego prac w latach 1968-1970
i usunięcia go ze Związku Literatów Polskich. Władysław Gomułka w roku 1968
publicznie pomówił Jasienicę o współpracę z aparatem władzy i dlatego został on
zwolniony z więzienia. Pomówienie to Jasienica odebrał bardzo ciężko i
stanowiło ono dla niego problem aż do śmierci w 1970 roku.
Tak najkrócej przedstawia się
biografia pisarza.
Choć to wydaje się dziwne, nie
słyszałem o tym, by Pawła Jasienicę ktoś chciał obecnie zrehabilitować. Być
może są jakieś inne powody. Może ten prawdziwy, mądry patriotyzm, który emanuje
z jego książek, nie da się pogodzić z populistyczną propagandą obecnej władzy.
Przy okazji zainteresowania się
Pawłem Jasienicą znalazłem w internetowych goglach kilka, jak mi się wydaje,
proroczych, dalekosiężnych jego „złotych myśli”. Nie sądzę, by mogły one się
spodobać PiS-owskiej awangardzie. Rzecz
zaskakująca jak pasują do naszej obecnej rzeczywistości, choć wymyślił je pisarz
dobrych kilkadziesiąt lat temu.
Oto najtrafniejsze z nich:
Praktyka dowiodła nieskończoną ilość razy, że długotrwałe pozostawanie
w opozycji wykoleja ludzi, wdraża ich do nawykowego wykrzykiwania: „nie!” (Skąd my to znamy?).
Cóż, istnieje, rozpowszechniony jest typ człowieczy skłonny do
mniemania, że zawsze i wszędzie należy mu się wygodne życie na koszt publiczny.
W ostatnich czasach ta odmiana ludzka rozmnożyła się niepokojąco, przynajmniej
u nas. ( Niestety, ta odmiana
rozmnaża się w postępie geometrycznym).
Kościół katolicki
bowiem, to nie tylko wiara i dziedzictwo kulturalne, lecz również zwarta
organizacja kleru, dążąca do własnych celów politycznych, potęgi materialnej, a
nade wszystko do władzy. (I to szczególnie teraz wychodzi jak szydło z worka, najlepszy
przykład daje toruński biznesmen w sutannie, zwany Ojcem Rydzykiem).
Powstanie Warszawskie było wymierzone militarnie przeciwko Niemcom,
politycznie przeciwko Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, a
faktycznie przeciw Polsce. (Aż skóra cierpnie na myśl, gdy to przeczytają
poczytujący się za „prawdziwych patriotów”).
Niczego się nie wyjaśni, rozprawiając o charakterach narodowych, które
są zmienne, kształtowane przez okoliczności historyczne. Faktem jest za to, że
umysły i charaktery konkretnych, sprawujących władzę osób wpływają na dzieje
państw, a nieraz rozstrzygają o nich. Na samej górze, w ośrodku rządzącym
zapadają decyzje, kiedy, na co i jak użyć sił, nagromadzonych pracą
bezimiennego tłumu, a historia tysiąc razy dowiodła, że wcale nie każdy błąd
można odrobić. ( Na błędach człowiek się uczy, ale koszty tej nauki bywają zazwyczaj zbyt kosztowne).
Nasza wiedza o przeszłości zawsze jest ułomna, nawet szczątkowa. Nigdy
nie może być pełna, bo wśród dokumentów i zabytków wszechmocnie gospodarzył
los, ślepy traf. ( I dlatego tak łatwo jest historię tworzyć dla własnych
potrzeb, a nie dla odkrycia prawdy).
Nie należy
dawać się zwodzić słowom i pięknie brzmiącym sformułowaniom. Pergaminy nie
robią polityki, czynią to ludzie, przedstawiciele konkretnych sił, interesów. A
zwłaszcza tacy ludzie, co sprawują władzę. ( Dla nich pergaminy są tylko
środkiem do osiągnięcia celów).
Czemuż upieramy się pamiętać tylko zjawiska ujemne, a skreślamy z
rejestru piękno własnej historii? Piękno i prawdę…( To pytanie zadaję sobie
od samego początku, gdy zainteresowałem się historią. Nie potrafię pojąć,
dlaczego nasza największą dumą narodową są poniesione klęski i ofiary, a nie
zwycięstwa i ich bohaterowie ?).
Polityka
nigdy zresztą nie przypomina dyskusji filozoficznej. Istota jej to walka
określonych interesów i sił, a nie spór naukowy pomiędzy zwolennikami
rozmaitych poglądów. (Okazuje się, że polityka rozpala ogół społeczeństwa
do czerwoności, a dyskusje filozoficzne w najlepszej sytuacji ten ogół
usypiają) .
Uwaga!
Dopiski w nawiasach, to moje osobiste i subiektywne „złote myśli”, zaznaczam nie
umywam się do mistrza, ale to o czym pisał Paweł Jasienica zasługuje
rzeczywiście na komentarz.
Witam.Nie znam książek Pani Nurowskiej,ale zgadzam się z jej mądrymi określeniami dot.żołnierzy wyklętych oraz tym co ja nazywam religią smoleńską.Natomiast o Pawle Jasienicy wypowiadałem się wielokrotnie i jestem pewien,że nie zostanie zrehabilitowany."Oni" wiemy o kogo chodzi z pewnością nawet nie wiedzą kto to był Leon Lech Beynar vel Paweł Jasienica a o jego trylogii z pewnością nie słyszeli.Dla nich najważniejsza jest sekta smoleńska.Kiedy nastąpi jakaś zmiana bo co za dużo to nie zdrowo.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTe marionetki z PO,PiS itp.będą tak długo rządzić,jak długo będą potrzebni"wpływowym kręgom"z Zachodu:przemysł zbrojeniowy,sektor finansowy,super-bogaci.A potem ktoś skończy jak Allende,Kennedy x 2...
OdpowiedzUsuńKto dąży do rozszerzenia NATO do granic Rosji?
Kto prowadzi do zmiany rządów we wszystkich krajach,których rządy nie pasują Zachodowi?
Kto ma imperialne zamiary,czyli korzystanie z zasobów innych krajów?
Twórcy imperium Stanów Zjednoczonych są integralnym trzonem kręgu wpływowych kręgów.
Marionetka:
https://www.youtube.com/watch?v=s-bKFo30o2o
Następna marionetka to Emmanuel Macron:))
Książki?
https://www.youtube.com/watch?v=Ad3CMri3hOs
Pozdrawiam.