Chcę ponownie odtworzyć gorącą atmosferę sprzed
niespełna dwóch lat, kiedy to wieść o próbie odkrycia w zasypanym tunelu
kolejowym pod Wałbrzychem pociągu z wywiezionym przez Niemców pod koniec wojny
„złotem Wrocławia” obiegła cały świat. To właśnie wtedy Wałbrzych stał się
najważniejszym miastem w świecie medialnym. Zainteresowanie podjętą próbą
odkrycia ukrytego pod ziemią „złotego pociągu” sięgało zenitu, kiedy to w
październiku 2015 roku do Wałbrzycha przyjechał Piotr Żelazny, dziennikarz
warszawskiej gazety „Rzeczpospolita”. Dokonał on wnikliwej, można powiedzieć
laboratoryjnej analizy zjawiska pod nazwą „złoty pociąg”, był wszędzie gdzie uznał to za konieczne,
przeprowadził rozmowy z wieloma osobami związanymi z sensacyjną próbą odkrycia
pociągu, a plonem jego penetracji okazał się sążnisty artykuł w
„Rzeczpospolitej” pod tytułem „Dwa, może nawet cztery pociągi”.
Piotr Żelazny pokazał w swym artykule całą złożoność
tematu. Znajdujemy w nim nie tylko interesujące szczegóły związane z
poszukiwaniami ukrytego pociągu, ale przy okazji dowiadujemy się o wszystkich
innych tajemnicach Wałbrzycha i ziemi wałbrzyskiej. Znaczące miejsce zajmuje w
nim problematyka związana z kompleksem „Riese” w Górach Sowich jak również sukcesy
odkrywcze Łukasza Kazka, jeśli chodzi o pamiątki z czasów wojny i pierwszych
lat powojennych Walimia i okolic. Dziennikarz przeprowadził wiele rozmów z
ludźmi zaangażowanymi w poszukiwania „złotego pociągu”, ale przy okazji
postarał się pokazać Czytelnikom realny obraz Wałbrzycha, miasta które znalazło
się na ustach całego świata. Wynika z nich, że próba odnalezienia "złotego pociągu", to preludium do odkrycia tej i wielu innych tajemnic wojennych Wałbrzycha.
Wiem, że wielu z Czytelników mojego blogu nie miało
okazji dotrzeć do tego interesującego materiału. Zacytuję więc dziś końcowe
fragmenty tekstu, zwłaszcza że jak z niego wynika, miałem w tym swój maleńki
udział. Mam nadzieję, że zainteresuje to moich Czytelników.
Oto końcowe fragmenty artykułu Piotra Żeleznego w „Rzeczpospolitej”:
„W Wałbrzychu i okolicach ludzie są
przekonani, że komuś zależy, by tajemnice Gór Sowich, kompleksu Riese i zalanych
kopalni nie zostały odkryte. – Nazywano ich strażnikami tajemnicy – zaczyna
Gaik. – Po wojnie w okolicy zostało sporo Niemców. Wysiedlenia trwały do 1953
roku. Często się zdarzało, że ludność napływową kwaterowano razem z
niewysiedlonymi jeszcze Niemcami. Szybko zawiązywały się znajomości, wódkę
razem pito. To wtedy po raz pierwszy ludzie usłyszeli coś o Riese, o skrytkach.
To od jednego z takich górników po raz pierwszy w latach 50. pan Tadeusz
usłyszał o pociągu. Została jednak też i wierchuszka. Niemcy, którzy widzieli
obozy koncentracyjne i obozy pracy, którzy współpracowali z NSDAP. Rosjanie
takich od razu rozstrzeliwali, ale oni ryzykowali życie i nie opuszczali
Wałbrzycha – Gaik bierze głęboki wdech. – Odpowiadali za dezinformacje,
puszczanie w obieg fałszywych plotek i pilnowanie, by nic nie zostało
znalezione. Znany jest przypadek Anthona Dalmusa, który był głównym
energetykiem Riese. Musiał wiedzieć o tym kompleksie znacznie więcej niż inni.
Po wojnie dostał posadę energetyka w zakładach przetwórstwa bawełny w Głuszycy.
Oczywiście zajęło się nim UB, był wzywany na przesłuchania, coś pokazywał. Na
początku lat 60. nagle się rozpłynął w powietrzu. Nie ma człowieka.
Zniknął też Władysław Podsibirski. W
1995 roku szukał „złotego pociągu", ale w okolicach Jeleniej Góry – w
Piechowicach. Wszystko się zgadzało z opisem Słowikowskiego: bocznica,
rozebrana zwrotnica, zlikwidowane tory. Podsibirski podpisał nawet umowę z
rządem i ówczesnym premierem Józefem Oleksym. Miał dostać 45 proc. wartości
znaleziska. Rozpoczęto kopanie, ściągnięto media, ale nic nie znaleziono.
Podsibirski przepadł.
Swoje dołożyli też radzieccy
żołnierze, którzy na tych terenach stacjonowali długo. Zamek Książ zajmowali
przez półtora roku po zakończeniu wojny. Czego nie zniszczyła przebudowa zamku
na kwaterę Hitlera, dokończyli Rosjanie. To oni mieli dostęp do podziemi i są
tacy w Wałbrzychu, którzy twierdzą, że już niczego cennego się tam nie
znajdzie. – Nie jest przypadkiem, że pod koniec kwietnia 1945 roku komendantem
wojennym Wałbrzycha został ulubieniec Stalina, bohater bitwy pod Stalingradem
Paweł Iwanowicz Batow. We Wrocławiu, który przecież był największym miastem
regionu, jako komendanta ustanowiono jakiegoś majora. Do Wałbrzycha wysłano
generała wraz z 17 tys. żołnierzy – mówi autor książki „Wałbrzyskie
powaby" i miłośnik regionu Stanisław Michalik. – Co Rosjanie robili przez
ten czas, gdy zajmowali zamek i mieli nieograniczony dostęp do podziemi, możemy
tylko się domyślać.
W latach 1992–1998 okolicą
wstrząsnęła seria kolejnych tajemniczych wydarzeń, które dziś są owiane złą
legendą. – Na Wałbrzychu popełniono zbrodnię na początku lat 90. W bardzo
krótkim czasie zlikwidowano praktycznie cały przemysł. Oczywiście byli też
beneficjenci zamykania kopalni. W Boguszowie-Gorcach była jedyna w Polsce i
Europie kopalnia barytu. Ktoś musiał mieć interes, by sprowadzać baryt z
zagranicy. Trzeba pamiętać, że złoża wałbrzyskie były trudne do eksploatacji.
Były dyrektor kopalni w Nowej Rudzie przekonywał mnie jednak, że złoże pod górą
Chełmiec ma więcej węgla niż cała Jastrzębska Spółka. Te podkłady są trudne,
ale tam są. Być może jeszcze węgiel będzie przyszłością miasta i okolicy – mówi
Robert Radczak, właściciel i redaktor naczelny lokalnej gazety „DB 2010".
Z Radczakiem i Stanisławem
Michalikiem spotkaliśmy się w małym browarze przy zamku Jedlinka, w oddalonej o
10 minut jazdy samochodem miejscowości Jedlina-Zdrój. Wokół Wałbrzycha jest
wiele uzdrowisk i sanatoriów, piękne Góry Sowie. Widok nie pasuje do obiegowej
opinii o Wałbrzychu – mieście brudnym, szarym, z problemami.
– Jedną z największych tajemnic i
legend Wałbrzycha jest likwidacja przemysłu węglowego. Mówiono, że złoża są na
wyczerpaniu, że węgiel jest niskiej jakości, a koszty wydobycia zbyt wysokie –
wspomina Michalik. – A węgiel w Wałbrzychu i okolicach to w dużej mierze
antracyt, jeden z najlepszych. Gdy zamykano kopalnie, akurat kończono wielką
inwestycję górniczą: szyb Kopernik. Faktycznie było to połączenie trzech
kopalni w jedną. Szyb miał usprawnić wydobycie, zmniejszyć koszty i zwiększyć
bezpieczeństwo. Kosztował kolosalne pieniądze, dziś już nawet boję się
spekulować, jak duże. To była tak naprawdę pierwsza inwestycja na taką skalę,
bo wcześniej ograniczano się właściwie tylko do eksploatowania tego, co
zostawili po sobie Niemcy.
Do Wałbrzycha przylgnęła więc opinia
miasta zaniedbanego, o ogromnym bezrobociu, które na czołówki gazet trafiało
nie z powodu legend, tylko biedaszybów. – Problemy narastały w miarę kurczenia
się rynku pracy. Przełom wieków to był moment krytyczny. Biedaszyby
rzeczywiście w Wałbrzychu funkcjonowały. I to na polu oddalonym o 500 metrów od
centrum miasta – tłumaczy Radczak. – Osoby wydobywające w nich węgiel należy
podzielić na trzy grupy. Pierwsza: bezrobotni z kręgu wykluczenia. Szli zarobić
kilka groszy na wino. Druga: osoby, które kopały regularnie, sprzedawały węgiel
hurtownikom przyjeżdżającym z całej Polski samochodami. To było ich źródło
utrzymania, i to niezłego. Trzecia grupa to emeryci, którzy przychodzili
dorabiać. Pierwszą osobą, która zginęła w biedaszybie, był starszy pan, który
chciał zarobić na opony zimowe do samochodu.
W pewnym momencie mówiło się, że
biedaszybami zarządza mafia. – Przede wszystkim należy jednak zwrócić uwagę, że
węgiel wydobywało w nich 3,5 tys. ludzi. To cała armia. Tylu górników mają
regularne kopalnie. Co świadczy tylko o jednym: węgiel wciąż w Wałbrzychu jest
– mówi inny lokalny dziennikarz Jacek Zych.
– Od jakiegoś czasu miasto się
jednak w niesamowitym tempie podnosi. Przez pięć lat wykonano ogrom pracy.
Prezydent Roman Szełemej został wybrany na kolejną kadencję, dostał 82 proc.
głosów. A lepszej promocji dla miast i regionu niż „złoty pociąg" nie
można było sobie wyobrazić.
Zamek Książ i Stara Kopalnia – dwie
najważniejsze atrakcje turystyczne miasta – przeżywają oblężenie. Zagraniczni
dziennikarze, którzy nie mogą przecież codziennie podawać informacji o tym, że
pociąg wciąż jest pod ziemią, zrobili już materiały o zamku Książ, rodzinie
Hochbergów i księżnej Daisy, której jeden syn walczył w armii angielskiej, a
drugi polskiej. Pociąg wciąż stoi zasypany na 65. kilometrze. Wszyscy w
Wałbrzychu to wiedzą od dawna. W końcu jednak dowiedział się o tym także świat”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz