„Jeszcze w uszach mam te dzwony”,
chciałoby się zawołać słowami poety. Brzmią one mocno, boć to przecież zaledwie kilka godzin
temu miała miejsce impreza promocyjna pałacu w Jedlince i mojej książki. Słyszę
pogłos muzyki i gwar tanecznych par, mam w oczach błyskające ponad murami
rozświetlonego pałacu różnokolorowe fajerwerki. W ten sposób przy zapadającym
zmroku pokazem ogni sztucznych kończył się jedliński festyn, nazwany tak samo
jak książka „U źródeł Charlotty”.
Pomysł festynu na dziedzińcu
pałacu w Jedlince, który był domem mieszkalnym Charlotty Maximiliany von Seher-Thoss, żony Johanna Christopha von
Seher-Thossa, uznawanej za inicjatorkę i patronkę idei wykorzystania
odkrytych w górnej części Tannhausen (ówczesnej Jedlinki) źródeł mineralnych do
celów leczniczych, okazał się niezwykle trafny. To co miało miejsce w pierwszej
połowie XVIII wieku, a więc budowa stylowej pijalni, łazienek i domu zdrojowego
było początkiem rozbudowy osiedla, które stało się po pewnym czasie słynącym w
Rzeszy uzdrowiskiem o nazwie Charlottenbrunn,
od imienia jego założycielki.
To ze wszech miar mądra
inicjatywa władz miejskich Jedliny-Zdroju by z przeszłości czerpać wzory i
wydobywać to co było miastotwórcze, co warte jest naśladowania. Nie da się
zamknąć oczu na fakt, że przez kilka wieków gospodarzami tych ziem byli Niemcy
i oni byli spiritus movens ich rozwoju. Jedną z osób z przeszłości godnych szacunku
i uznania jest właśnie Charlotta. Na jej cześć podobne jak wczorajszy festyn
będą się odbywać w pałacu coroczne imprezy promocyjne. Nic więc dziwnego, że
jedlińskie święto zaszczyciła swą obecnością rodzina Bőhmów, ostatnich
właścicieli pałacu przed wybuchem II wojny światowej, na czele z honorowym
obywatelem miasta Jedlina-Zdrój, Gűnterem Bőhmem. Byli oni jednymi z pierwszych
w kolejce po autograf w mojej książce. Przyjęli ją z ogromnym zadowoleniem.
Jednym z istotnych warunków
udanej imprezy plenerowej jest pogoda. Udało się organizatorom trafić w
dziesiątkę. Po południu wczorajszej
niedzieli co rusz słońce odsłaniało swe promienne oblicze. Mogło się więc
wszystko odbywać zgodnie z planem. Dziedziniec pałacowy wypełniły wiaty z małą
gastronomią, wyrobami rzemiosła artystycznego, wydawnictwami promocyjnymi.
Dzieci mogły skorzystać z dmuchanych pontonów i przejażdżek na kucyku.
Przewodnicy turystyczni oprowadzali chętnych po pałacu, gdzie zgromadzono
pamiątki muzealne, stare księgi, obrazy, inkunabuły. Na małej estradzie grała
orkiestra, a doniosłą atmosferę potęgował prowadzący festyn z werwą i zapałem dziennikarz
wałbrzyski Mateusz Mykytyszyn.
Jest rzeczą zrozumiałą, że na
takiej imprezie najważniejszą okazała się nowa książka, wydana przez
Stowarzyszenie Miłośników Jedliny-Zdroju będąca czymś w rodzaju albumu, bo
wypełniona mnóstwem znakomitych fotografii z przeszłości i współczesności
miasta. To książka „U źródeł Charlotty”, na której wydanie czekałem w napięciu,
dzieło wyrosłe z potrzeby serca, bo Jedlina-Zdrój jest moim drugim domem. W tym
mieście przepracowałem w szkolnictwie 19 lat, a na koniec mojej kariery
zawodowej powróciłem jeszcze do Jedliny-Zdroju na ponad 2 lata jako dyrektor
Centrum Kultury. Mogę więc powiedzieć, że książka wyrosła z wiedzy o mieście
zaczerpniętej z książek, ale i z autopsji. Jest też wyrazem emocjonalnego
stosunku do miasta, do którego powracam zawsze z zachwytem i wzruszeniem.
Napisałem o tym w „posłowiu” tej książki, a materialnym potwierdzeniem jest nie
tylko jej treść, ale także zamieszczony
na samym początku mój wiersz o Jedlinie. Tyle samo serca i trudu włożył w jej wydanie
Prezes Stowarzyszenia, Roman Wysocki, bo
zgromadzenie i dobór fotografii, to jego dzieło. Książka jest też kolejną
pozytywną wizytówką wałbrzyskiej drukarni „POLDRUK” Józefa Grzywy i Marka
Kawki.
Byłem więc „gwiazdą” wczorajszego
popołudnia na pałacowym dziedzińcu i napracowałem się solidnie, bo książka
znalazła wielu nabywców, którzy stali cierpliwie w kolejce po pamiątkowy
autograf jej autora.
Mam nadzieję, że książka spełni
oczekiwania Czytelników, a niewątpliwie wypełniła lukę w poznaniu historii
miasta, a także jego współczesności.
Fot. z książki "U źródeł Charlotty"
Świetna impreza, nie da się ukryć! Niestety rola kierowcy jaka mi przypadła, pozwoliła festiwal skonsumować jedynie w połowie, na czym zyska głównie moja siłą rzeczy obiektywna o nim opinia. Piękne miejsce, idealna pogoda, niesamowity klimat wprowadzony przez kwintet przystrojony stosownie do epoki, pyszne ciasto jak również brak "dzikich" tłumów pobiły na łeb na szyję ostatni Festiwal Zupy. Całości dopełniło krótkie spotkanie z Autorem, w pocie czoła pozostawiającym miły ślad na pachnących drukiem egzemplarzach nowej książki.
OdpowiedzUsuńZ oczekiwanego wydania uszczknąłem dotychczas jedynie wstęp i wyważone, piękne posłowie z wplecioną delikatną nutą osobistą, co mile zachęca do lektury całości.
Dziękuję za informację o festiwalu i tradycyjnie
P z W!
Gratuluję Panu! Proszę napisać czy, gdzie i za ile książkę można kupić?
OdpowiedzUsuńMiło mi było poznać PzW, Czytelnika mojego blogu i komentatora. Dostrzegam dobre pióro w tych komentarzach i zbieżność naszych opinii. Bardzo dziękuję za dobre słowo o wstępie i zakończeniu książki. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńNa pytanie o możliwość nabycia tej książki odpowiem wkrótce, bo na razie sam nie wiem jak i gdzie będzie wydawca ją upowszechniał.