Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 17 września 2012

Na gorąco !




  „Jeszcze w uszach mam te dzwony”, chciałoby się zawołać słowami poety. Brzmią one  mocno, boć to przecież zaledwie kilka godzin temu miała miejsce impreza promocyjna pałacu w Jedlince i mojej książki. Słyszę pogłos muzyki i gwar tanecznych par, mam w oczach błyskające ponad murami rozświetlonego pałacu różnokolorowe fajerwerki. W ten sposób przy zapadającym zmroku pokazem ogni sztucznych kończył się jedliński festyn, nazwany tak samo jak książka „U źródeł Charlotty”.
Pomysł festynu na dziedzińcu pałacu w Jedlince, który był domem mieszkalnym Charlotty Maximiliany von Seher-Thoss, żony Johanna Christopha von Seher-Thossa, uznawanej za inicjatorkę i patronkę idei wykorzystania odkrytych w górnej części Tannhausen (ówczesnej Jedlinki) źródeł mineralnych do celów leczniczych, okazał się niezwykle trafny. To co miało miejsce w pierwszej połowie XVIII wieku, a więc budowa stylowej pijalni, łazienek i domu zdrojowego było początkiem rozbudowy osiedla, które stało się po pewnym czasie słynącym w Rzeszy uzdrowiskiem o nazwie Charlottenbrunn, od imienia jego założycielki.
To ze wszech miar mądra inicjatywa władz miejskich Jedliny-Zdroju by z przeszłości czerpać wzory i wydobywać to co było miastotwórcze, co warte jest naśladowania. Nie da się zamknąć oczu na fakt, że przez kilka wieków gospodarzami tych ziem byli Niemcy i oni byli spiritus movens ich rozwoju. Jedną z osób z przeszłości godnych szacunku i uznania jest właśnie Charlotta. Na jej cześć podobne jak wczorajszy festyn będą się odbywać w pałacu coroczne imprezy promocyjne. Nic więc dziwnego, że jedlińskie święto zaszczyciła swą obecnością rodzina Bőhmów, ostatnich właścicieli pałacu przed wybuchem II wojny światowej, na czele z honorowym obywatelem miasta Jedlina-Zdrój, Gűnterem Bőhmem. Byli oni jednymi z pierwszych w kolejce po autograf w mojej książce. Przyjęli ją z ogromnym zadowoleniem.

Jednym z istotnych warunków udanej imprezy plenerowej jest pogoda. Udało się organizatorom trafić w dziesiątkę. Po  południu wczorajszej niedzieli co rusz słońce odsłaniało swe promienne oblicze. Mogło się więc wszystko odbywać zgodnie z planem. Dziedziniec pałacowy wypełniły wiaty z małą gastronomią, wyrobami rzemiosła artystycznego, wydawnictwami promocyjnymi. Dzieci mogły skorzystać z dmuchanych pontonów i przejażdżek na kucyku. Przewodnicy turystyczni oprowadzali chętnych po pałacu, gdzie zgromadzono pamiątki muzealne, stare księgi, obrazy, inkunabuły. Na małej estradzie grała orkiestra, a doniosłą atmosferę potęgował prowadzący festyn z werwą i zapałem dziennikarz wałbrzyski Mateusz Mykytyszyn.
Jest rzeczą zrozumiałą, że na takiej imprezie najważniejszą okazała się nowa książka, wydana przez Stowarzyszenie Miłośników Jedliny-Zdroju będąca czymś w rodzaju albumu, bo wypełniona mnóstwem znakomitych fotografii z przeszłości i współczesności miasta. To książka „U źródeł Charlotty”, na której wydanie czekałem w napięciu, dzieło wyrosłe z potrzeby serca, bo Jedlina-Zdrój jest moim drugim domem. W tym mieście przepracowałem w szkolnictwie 19 lat, a na koniec mojej kariery zawodowej powróciłem jeszcze do Jedliny-Zdroju na ponad 2 lata jako dyrektor Centrum Kultury. Mogę więc powiedzieć, że książka wyrosła z wiedzy o mieście zaczerpniętej z książek, ale i z autopsji. Jest też wyrazem emocjonalnego stosunku do miasta, do którego powracam zawsze z zachwytem i wzruszeniem. Napisałem o tym w „posłowiu” tej książki, a materialnym potwierdzeniem jest nie tylko  jej treść, ale także zamieszczony na samym początku mój wiersz o Jedlinie. Tyle samo serca i trudu włożył w jej wydanie Prezes Stowarzyszenia, Roman Wysocki, bo zgromadzenie i dobór fotografii, to jego dzieło. Książka jest też kolejną pozytywną wizytówką wałbrzyskiej drukarni „POLDRUK” Józefa Grzywy i Marka Kawki.

Byłem więc „gwiazdą” wczorajszego popołudnia na pałacowym dziedzińcu i napracowałem się solidnie, bo książka znalazła wielu nabywców, którzy stali cierpliwie w kolejce po pamiątkowy autograf jej autora.
Mam nadzieję, że książka spełni oczekiwania Czytelników, a niewątpliwie wypełniła lukę w poznaniu historii miasta, a także jego współczesności.

Fot. z książki "U źródeł Charlotty"

3 komentarze:

  1. Świetna impreza, nie da się ukryć! Niestety rola kierowcy jaka mi przypadła, pozwoliła festiwal skonsumować jedynie w połowie, na czym zyska głównie moja siłą rzeczy obiektywna o nim opinia. Piękne miejsce, idealna pogoda, niesamowity klimat wprowadzony przez kwintet przystrojony stosownie do epoki, pyszne ciasto jak również brak "dzikich" tłumów pobiły na łeb na szyję ostatni Festiwal Zupy. Całości dopełniło krótkie spotkanie z Autorem, w pocie czoła pozostawiającym miły ślad na pachnących drukiem egzemplarzach nowej książki.
    Z oczekiwanego wydania uszczknąłem dotychczas jedynie wstęp i wyważone, piękne posłowie z wplecioną delikatną nutą osobistą, co mile zachęca do lektury całości.
    Dziękuję za informację o festiwalu i tradycyjnie
    P z W!

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję Panu! Proszę napisać czy, gdzie i za ile książkę można kupić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło mi było poznać PzW, Czytelnika mojego blogu i komentatora. Dostrzegam dobre pióro w tych komentarzach i zbieżność naszych opinii. Bardzo dziękuję za dobre słowo o wstępie i zakończeniu książki. Pozdrawiam !

    Na pytanie o możliwość nabycia tej książki odpowiem wkrótce, bo na razie sam nie wiem jak i gdzie będzie wydawca ją upowszechniał.

    OdpowiedzUsuń