szkolne hale sportowe spełniają dużą rolę |
Ponieważ jestem z zawodu
nauczycielem moje zainteresowanie sprawami
edukacji narodowej, jak to się szumnie nazywa od czasów Kołłątaja, nie
zagasło. Ale prawdę powiedziawszy ostatnim ministrem oświaty, który budził moje
zainteresowanie i emocje był Roman Giertych . Po nim nastąpiła próżna. Od czasu
do czasu dawała o sobie znać Pani Minister Hall, ale to głównie w kręgach
stricte oświatowych Zdawało mi się, że w nowym rządzie Donalda Tuska po
ostatnich wyborach nie ma w ogóle ministra edukacji. Wprawdzie mówiono, ze ktoś
pełni tą funkcję, ale zainteresowanie moje tak samo jak mediów tym resortem
było żadne. I byłoby tak dalej, gdyby nie przypadek, który spowodował lawinowe
zainteresowanie środków przekazu osobą Pani Minister. Okazuje się, że jest taka
Minister i nazywa się Krystyna Szumilas.
Właśnie na portalu „interia pl” dojrzałem jej fotkę i przeczytałem o
kuriozalnej wypowiedzi Pani Minister na temat Amber Gold:
Mój 26-letni dziś siostrzeniec był pierwszym
rocznikiem, który uczył się w nowo powołanym gimnazjum. I on nie
zainwestował w Amber Gold. Swoje oszczędności ulokowali tam ci, którzy są
w większości ze starej szkoły. Gdyby byli lepiej wyedukowani ekonomicznie,
nie uwierzyliby w cuda - powiedziała minister edukacji w Częstochowie.
I dalej komentarz portalu „interia”:
Wypowiedź minister spotkała się z wieloma
negatywnymi komentarzami. - To jest wypowiedź, która przejdzie do kanonu
polskich kuriozalnych wypowiedzi politycznych. Na takiej samej zasadzie
Włodzimierz Cimoszewicz powiedział, że powodzianie stracili, bo mogli wcześniej
pomyśleć, żeby się ubezpieczać - to kolejny przykład takich kuriozalnych
wypowiedzi. Co to znaczy? Że gdyby Michał Tusk chodził do gimnazjum, to by nie
pracował w OLT Express? - pytał w wywiadzie dla wprost.pl Adam Hofman
z PiS.
Słyszałem o tym, że nasz niezmordowany były premier
byłego rządu PiS, Jarosław Kaczyński, wygłosił swoje expose, tak jak gdyby był urzędującym
premierem, w którym powiedział co by zrobił, gdyby wyborcy zażyczyli sobie jego
powrotu do władzy. Otóż Pan Prezes uznał, że w pierwszej kolejności zlikwidowałby gimnazja.
Poczułem ogromną sympatię do Prezesa, bo sam
byłem od samego początku przeciwnikiem rozwalania byłych podstawówek, a także
wszelkich innych zmian, które nosiły miano wielkiej reformy oświatowej. Osobiście
uważam, że system edukacji nie da się poprawić drogą rewolucyjną, że trzeba go
reformować powolnymi krokami, najlepiej koncentrując się na naprawie tego, co
funkcjonuje źle, nie przynosi pożądanych efektów. Dawny system szkolny nie był
wcale zły, a miał tę zaletę, że był przejrzysty, zrozumiały dla społeczności
lokalnych i dostosowany do potrzeb rozwijającej się gospodarki.
Rozwalenie funkcjonującego dotąd od lat systemu
szkolnego miedzy innymi poprzez tworzenie drugiego szczebla - gimnazjum, uważałem za błąd, mając na
uwadze zwłaszcza szkolnictwo wiejskie.
Koszty związane z tą reformą, to pieniądze, które można było wykorzystać na
unowocześnienie szkół, ich dostosowanie do standardów europejskich.. W tej
chwili odczuwalny staje się coraz wyraźniej brak szkół zawodowych,
przygotowujących w szybkim trybie wykwalifikowane kadry dla przemysłu,
rzemiosła, handlu i usług. Szkoły te
robiły to najszybciej i najlepiej. Pozwoliłyby one w znacznej mierze zapewnić
młodzieży dorastającej miejsca pracy, a tym samym ograniczyć liczbę młodych
ludzi bezrobotnych.
Ale wiadomo, co się stało, to się nie odstanie. Pomysł
likwidacji gimnazjów, to rzecz tak absurdalna, że nie potrzeba kuriozalnych
argumentów, wytaczanych jak działa armatnie pozbawione prochu, przez Panią Minister.
Jasnym jest, że są gimnazja, które poprzez odpowiednio prowadzoną edukację
ekonomiczną mogą zapobiec ryzyku związanemu z lokowaniem oszczędności w tzw.
parabankach, a są też takie, które z różnych powodów tego nie osiągną. Taki sam
efekt przyniosłaby edukacja ekonomiczna w dawnym systemie szkolnym pod
warunkiem dokonania odpowiednich zmian programowych. Wcale do tego nie są
konieczne gimnazja.
Pozostawmy więc egzotyczne pomysły Pani Minister
do zabawy internautów, przyjmując za sensowną jedną przesłankę - nie pozwólmy po raz kolejny burzyć znowu
systemu szkolnego, który powoli się przyjął i znajduje w wielu środowiskach
aprobatę. Trzeba w tym systemie znaleźć furtki ułatwiające rozwijanie
kształcenia w zależności od lokalnych potrzeb, czyli trzeba system ulepszać,
doskonalić, reformować w samym sobie, a nie rozwalać po to, by tworzyć znów coś
nowego. Mam nadzieję, że wielu doświadczonych nauczycieli podzieli mój pogląd.
Ku chwale ojczyzny, jak mówiono w dawnym Wojsku Polskim.
Rewelacyjny tekst!!! Sprawami szkoły żyję na codzień, bo mój mąż i młodszy syn uczą w warszawskich liceach. Jest to temat rzeka, niestety - bardzo kręta i pełna zasadzek rzeka.
OdpowiedzUsuńPrzyszłam do Ciebie od Ikroopki i z pewnością będę tu często zaglądać.
Serdeczności o poranku :-)
Ogromnie się cieszę, że mam kolejną Czytelniczkę mojego blogu, bo przecież po to piszę. Dziękuję za komentarz.Twój pseudonim Stokrotka skojarzył mi się od razu z księżniczką Daisy z zamku Książ pod Wałbrzychem. Pisałem o niej sporo w moim blogu na samym początku, tj. w maju i czerwcu ubiegłego roku. To znamienia osobowcść, zasłużona z powodu szacunku dla Polaków i pomocy jakiej udzielała więźniom obozu Gross Rosen w czasie wojny. Cieszę się, że poznałem jeszcze jedną Daisy, czyli Stokrotkę. Zapraszam do mojego blogu.
OdpowiedzUsuńSzkolnictwo znam od tej "drugiej strony" pośrednio, bo przez bliską osobę będącą nauczycielem. Sam również z powodzeniem przebiłem się przez większość lub przez wszystkie dostępne dla szarego zjadacza chleba szczeble. Czy gimnazja lub ich brak są dużym problemem? Moim zdaniem to niewielka różnica. Najpierw, pewnie baaardzo dawno temu uznano, że szkoła koniecznie musi być znacjonalizowana. I stało się, wszystko sprowadzono do wydajności bezdusznego aparatu państwowego, z narzuconym programem, normami jak na taśmie, tonami papieru i stanowiskami dla Krystyn, Romanów i Włodzimierzy. A każdy kolejny chce coś po poprzedniku wyburzyć - w końcu jakoś musi uzasadnić swoje istnienie. Jak działa przedsiębiorstwo państwowe widać gołym okiem po kolei, poczcie czy służbie zdrowia. Nie wydaje mi się, żeby poziom szkoły, który obiektywnie dość trudno ocenić, odstawał znacząco od instytucji państwowych, których funkcjonowanie można ocenić już przy pierwszym kontakcie. Chwała Bogu, że w tym całym systemie istnieją jeszcze nieliczni Pedagodzy z duszą i misją, którzy nie poprzestają na swoim "biurokratycznym" wizerunku jaki muszą prezentować "w górę systemu", na czym większość niestety poprzestaje... Takich pereł, czyli "nauczycieli z ludzką twarzą" w całej mojej szkolnej historii naliczyć mogę niewielu, za to pamiętał będę długo. Reszcie specjalnie się nie dziwię, bo na ich miejscu nie wiem, czy oparłbym się trybom tej monstrualnej maszyny.
OdpowiedzUsuńEch... Temat rzeka!
P z W!
Tak to prawda, to temat - rzeka. Największa bieda, gdy szkołę usiłują reformować politycy, którzy się znają na tym jak kura na pieprzu.Moim zdaniem z naszym szkolnictwem ani nie było, ani nie jest tak źle. Byłoby znacznie lepiej, gdyby szkoły oddać w ręce, tak jak Pan powiedział nauczycielom "z ludzką twarzą", gdyby całkowicie wyeliminować ze szkoły - sztywne programy, po kolka podręczników do jednego przedmiotu,ocenę uczniów za pomocą testów i cały system biurokracji, która przekracza obecnie wszelkie granice rozsądku. Gdyby dać nauczycielom i uczniom do ręki nowoczesne osiągnięcia techniki i informatyki, uczyć posługiwania się tymi narzędziami, unowocześnić nauczycieli i szkoły, gdyby...Myślę, że tych mankamentów znalazłoby się jeszcze więcej. I na tym powinna zasadzać się reforma, aby je sukcesywnie eliminować.Ale to wciąż jeszcze śpiew przyszłości, bo zawsze znajdzie się Minister, który skreśli z listy lektur Gombrowicza lub zrobi wszystko, by "Broń Boże" w szkole nie znalazło się miejsce do nauki etyki. Oj, byłoby nad czym deliberować, mamy tak wielu mądrych, doświadczonych pedagogów, niestety, nikt ich nie chce słuchać.
OdpowiedzUsuń