dwa kroki do jesieni |
Czekałem na to lato jak na
zbawienie. Myślę o wlokących się jak pociąg z Wałbrzycha Głównego do Wrocławia
miesiącach tzw. zimy. U nas zaczyna się ona pod koniec września (już wtedy by
się ogrzać, zapalamy pod kominkiem} i trwa ta przygoda circa osiem miesięcy.
Bywa, że wyczyszczamy kominek z początkiem majowego długiego weekendu,
tymczasem w połowie maja nocą
mroźne powietrze pokrywa szronem kwitnące czereśnie, wiśnie i jabłonie, a wszystko
co w ogrodzie wypuszcza świeżutkie pąki zamienia się w martwe szypułki.
Pocieszamy się wtedy, to przecież „zimna Zośka”, po niej już nic nam nie grozi.
Będzie wiosna w całej swej okazałości. Niestety, z początkiem czerwca pojawia
się nocą mroźny powiem arktyczny, który po raz drugi poraża wszystko co żyje w
ogrodzie włącznie z iglakami. Wystarczy jedna noc… i po wiośnie. Cała poezja o
odradzającym się na wiosnę życiu idzie w niwecz.
Tak miało być tego roku, już od kwietnia słoneczna, cieplutka wiosna. Niestety, w porach roku coś się pomieszało. Trudno odróżnić zimę od wiosny, a jesień od zimy, zaś lato w naszej strefie klimatycznej kojarzy coraz mocniej z gwałtownymi ulewami, burzami, huraganami, trąbami powietrznymi i ustawicznymi powodziami. O przyczynach i skutkach tych anomalii pogodowych lepiej nie mówić. U mnie symbolem jest duża czereśnia, która w ciągu wielu lat urodziła zaledwie kilka owoców, ale nie było to tego roku
Tak miało być tego roku, już od kwietnia słoneczna, cieplutka wiosna. Niestety, w porach roku coś się pomieszało. Trudno odróżnić zimę od wiosny, a jesień od zimy, zaś lato w naszej strefie klimatycznej kojarzy coraz mocniej z gwałtownymi ulewami, burzami, huraganami, trąbami powietrznymi i ustawicznymi powodziami. O przyczynach i skutkach tych anomalii pogodowych lepiej nie mówić. U mnie symbolem jest duża czereśnia, która w ciągu wielu lat urodziła zaledwie kilka owoców, ale nie było to tego roku
Ci co czekają tak jak ja na lato
w górach muszą sobie to wybić z głowy. Jedynie hurra optymiści mogą się cieszyć
tym, że dopiero w drugiej połowie sierpnia było przez parę dni gorąco i wreszcie
okazało się, że warto było napełnić basen kąpielowy wodą. Mogą też składać
dziękczynienia Bogu, że nie spotkał nas los nie tak odległej Bośni, gdzie od
maja przez trzy miesiące nie spadła kropla deszczu, a butelkowana woda w
sklepach jest droższa od benzyny.
Uzbierało mi się dość sporo
gorzkich refleksji, ale to nie zgasi do reszty mojego optymizmu. Należę do tej
kategorii osób, którzy na widok szklanki w połowie napełnionej woda, wołają:
cieszmy się, mamy jeszcze pół szklanki
wody. Pesymista w tej sytuacji będzie bić w bębny na trwogę, bo zostało tylko
pół szklanki wody.
Dlatego wołam dziś, mamy jeszcze
słoneczny wrzesień, jeden z najpiękniejszych miesięcy w naszej strefie
klimatycznej. Piękny jest z tysiąca powodów. Spróbuję wymienić kilka z nich.
We wrześniu powracamy do normalnego życia. Dzieci i młodzież witają
z utęsknieniem nowy rok szkolny po pełnych wrażeń wakacjach w wielkomiejskich
slumsach lub małomiasteczkowych szuwarach. Niektórzy z nich, wybrańcy losu,
doświadczyli tzw. aktywnego wypoczynku na koloniach letnich, obozach i małych
formach wypoczynku. Co to była za frajda, trzeba ich zapytać. Ważne, że wrócili cali i zdrowi.
Nauczyciele pękają z radości, że
wreszcie skończyła się „uciecha” z
rzekomym wakacyjnym odpoczynkiem n.p. za pośrednictwem polskich biur podróży w
Egipcie, Tunezji, lub Turcji. Cieszą się, że
wrócili cali i zdrowi do zasłoniętej chmurami ojczyzny i że po krótkim lecz
prawdziwym odpoczynku w ostatnim tygodniu sierpnia, będą mogli ze zdwojoną
energią i pasją powrócić do swej życiowej przygody -
pracy szkolnej z dziećmi i młodzieżą.
niezły pomysł na otwarcie roku szkolnego |
Władze miejskie i gminne radują
się, że mają tak mądrą, pozytywnie nastawioną młodzież, i takich nauczycieli,
którzy pękają z radości, że rozpoczął
się nowy rok szkolny. A ponieważ nie pozamykali jeszcze do końca wszystkich
szkół i nie pozwalniali nauczycieli, cieszą
się, że mogą otwierać na apelach szkolnych nowy rok szkolny cali i zdrowi.
Mój wspaniały kolega, artysta –
fotograf, Robert, cieszy się, że może tę oszałamiającą radość utrwalić na
kliszy foto, a że robi to z prawdziwą perfekcją mam nadzieję podzielenia się z
Państwem w moim blogu jego dziełami sztuki. Ale to może nastąpić w cudownym
miesiącu wrześniu. Jestem pewien, że Państwa przekonałem, ze wszystko co
najlepsze przed nami, choć pozostało jeszcze ćwierć szklanki lata, ale to
najsłodszy osad i dlatego będziemy smakować go wolniej i jak najdłużej.
P.S.
Moja wielkoduszna sąsiadka, Viola, wzbogacająca mój blog
fotografiami i jej mąż Marek nie
mogą uczestniczyć w tym pogodnym nastroju z powodu żałoby. Proszę przyjąć wyrazy współczucia!
A ja się cieszę z końca lata jak dziecko! Jeszcze tylko listopadowa plucha, którą najlepiej spędzić w górach a potem... potem już tylko lepiej! Rakiety, raki, namiocik, cudny puch, piękne ostre słońce, samotne poranki na szczytach gór, zmrożone zbocza po wcześniejszych halniakach, cudowne inwersje z bajkowymi widokami. Ech!
OdpowiedzUsuńŻycie zaczyna się poniżej -5 !
P z W!
No i mamy kolejnego optymistę. Pewnie że zima ma swoje uroki, zwłaszcza gdy mamy poniżej 50. Powyżej już jest gorzej pod namiocikiem, gdy na zewnątrz poniżej -5. Ale P z W pisze o tym tak pięknie i sugestywnie, ze godzę się na wszystko, zwłaszcza te cudowne inwersje z bajkowymi widokami. Dziękuję za wzrusząjacy komentarz.
OdpowiedzUsuń