Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Jak daleko nam do Chin?







Pisałem w poprzednim poście o smętnym obrazie „śpiącego” miasta Głuszycy w godzinach porannych. Komentator z Wałbrzycha dodał, że i w tym dużym mieście w godzinach nocnych życie zamiera. Wieczorem  w centrum Wałbrzycha na rynku taki sam spokój i pustki jak w Głuszycy. Oczywiście to nie jest powód do narzekań, to tylko symptom odnowy, która następują w Polsce. Być może przejaw przemian obyczajowych, a także rosnącego dobrobytu.
Mam w ręku książkę Zbigniewa Domino „Brama niebiańskiego spokoju”, dziennikarską relację z podróży po Chinach z 1985 roku. Pisze on m. in.  o wycieczce w głąb prowincji Kuo Feng w południowej części Chin mikrobusem marki toyota,  na jaką zaprosili polską delegację Chińczycy:
„Zagęszczenie ludzi na szosie i w polu jest jeszcze znaczniejsze niż to, jakie obserwowałem jadąc z Nankinu do Jangczou. Na polach tutejszych trwa pora zbioru ryżu (w tych okolicach zbiera się rocznie po dwa, a to i trzy urodzaje). Ludzie pracują  na roli całymi rodzinami. Poletka nie są duże. Ryż ścinają sierpem. Młócą go, a w zasadzie otrząsają w rękach do zawieszonej na szyi skrzyni.”
A dalej opowiada autor o niesamowitej pracowitości Chińczyków. Trudno dostrzec aby któryś z nich stał bezczynnie. Wokół krajobraz jednego wielkiego placu budowy. Z szarego granitu buduje się w tej okolicy wszystko: domy, drogi, nawet płoty. Przy czym, tak jak w polach, pracują wszyscy jak jeden mąż. Kobiety i dzieci też. Zaprzężeni do dwukołówki ciągną wytrwale granitowe bale.
Chińczycy nie boją się pracy. Gdzie tylko trochę wody, tam wpuszczają narybek. Masowo hodują ptactwo wodne i domowe. Wszędzie wokół gaje bananów, a obok plantacje trzciny cukrowej.
W miasteczku powiatowym Putien odbywa się targ. Na placu gęsto od ludzi. Każdy z tłumu coś sprzedaje lub kupuje. Fryzjer strzyże, domorosły dentysta na poczekaniu w asyście gapiów rwie komuś ząb. Mali chłopcy sprzedają z worka ryż na garnuszki, a dookoła sklepy, kramy, smażalnie, herbaciarnie, jadłodajnie. Wszystko na ulicy i placu targowym.
„Ale to miasteczko żyje. Swoim życiem dla nas często powiedzmy to niezrozumiałym. Ale żyje” -  komentuje Z. Domin.
Moje miasto też ożywa od czasu do czasu, głównie w piątki i soboty. Życie koncentruje się w centrum wokół marketu „Biedronki” i „Eco”, a na Osiedlu – „Dino”. Parkingi pod marketami wypełniają się po brzegi. Na chodnikach mnóstwo przechodniów. Rojno i gwarno bywa też w poniedziałki. W ogóle zakupy w marketach stały się treścią życia. W soboty ożywa też sypiący się ze starości plac targowy. Od rana do południa kwitnie tu handel warzywami, owocami, produktami rolnymi i przedmiotami codziennego użytku.


 Gdyby tu przeprowadzić Chińczyków z Putnie byliby rozczarowani, że połowę placu targowego zajmuje teraz składowisko „złomu” drogowego. Ktoś zdecydował by gruz asfaltowy i chodnikowy z remontowanej drogi zwozić właśnie tu nad rzekę. Urosła z tego spora góra. Co dalej z tą górą   -  nie wiadomo. A tymczasem szkoda placu, na którym tak spontanicznie rozrastało się targowisko.
Myślę, że Chińczycy nauczyliby nas dość szybko jak wykorzystać swoje siły witalne, zdolności i możliwości by stworzyć coś nowego i poprawić swój byt. Rozejrzyjmy się, ile wokół nas jest wolnej nie wykorzystanej przestrzeni, gdzie można uprawiać rolę, urządzać działki warzywne, sadzić drzewa owocowe. Ile możliwości do rozwoju drobnego handlu i usług, do rozwoju rzemiosła, do wykorzystania atrakcyjnego krajobrazu dla rozwoju turystyki i wypoczynku. Oczywiście musiałyby powstać warunki formalno-prawne sprzyjające takiej drobnej wytwórczości. Od wielu lat obserwujemy proces odwrotny. Państwo ustalając coraz to nowsze przepisy prawne czyni wszystko by przedsiębiorczość indywidualną i możliwości stanowienia o sobie przez lokalne organy samorządowe maksymalnie ograniczać. Nawet o tym komu i w jakiej formie udzielić pomocy społecznej decydują paragrafy ustawy sejmowej, a nie rady gminne za pośrednictwem swoich ośrodków pomocy społecznej. A to właśnie tu na dole najlepiej wiadomo, komu wystarczy kupić kozę, by mógł korzystać z mleka, a komu załatwić opiekę pielęgnacyjną lub dobre obiady w stołówce szkolnej.



Potrzebna byłaby ofensywa medialna w kierunku ratowania ludzi przed biedą i zobojętnieniem, poprzez powszechną edukację i zachętę do podejmowania prób gospodarności. Obecnie widzimy co robi telewizja. Poszczególne stacje TV, portale internetowe, magazyny prasowe prześcigają się w tym, by pokazywać sztukę kulinarną w jak najatrakcyjniejszej formie. Oglądamy kucharzy jak wyczarowywują frykasy, o których się nawet nie śniło przeciętnemu Polakowi, bo go na to po prostu nie stać. To samo z kolorowymi obrazkami smakołyków w prasie lub Internecie. Jakie uczucia towarzyszą biedniejszym klientom marketów na widok całego mnóstwa produktów na półkach, których wstydzą się nawet dotknąć spojrzawszy na cenę.
Trudno w blogowym poście rozwijać temat ożywienia gospodarczego małych gmin, który powinien stać się najważniejszym w mądrym kraju, rządzonym przez mądrych ludzi. Jeździmy już po świecie. Jest tak wiele dobrych przykładów, które warto przeszczepić na nasz grunt. Zwłaszcza te które pozwolą ludziom zdobyć pieniądze, by móc potem stosować przepisy kulinarne proponowane w naszych mediach. Od Chińczyków powinniśmy nauczyć się pracowitości. Czy daleko nam pod tym względem do Chin, myślę że nie. Brakuje nam tylko motywacji, że warto próbować.

2 komentarze:

  1. Miło, że w pewien sposób trafiłem u Pana "na główną" jak to się wśród młodzieży mawia. Ale ja nie o tym. Do głębi jestem poruszony Pańskim elementarnym brakiem wiedzy w dziedzinie Unijnej Ekonomii. Dzisiaj każdy student nawet na podrzędnej uczelni wie, że pieniądze robi się przez pożyczanie, lewarowanie i "dźwigniowanie". O podstawach, że bogactwo pochodzi przede wszystkim z dotacji, obligacji jak również z maszyn drukarskich chyba już wspominać Panu nie muszę! Dziś w drodze do banku czy urzędu nikt nie ma zamiaru potykać się o drobnego przedsiębiorcę, co to pietruszką czy skarpetkami na uboczu handluje! Niech ten byle kto nie podskakuje, bo na jego jednego przypada dziesięciu różnej maści funkcjonariuszy publicznych, którzy dobrze wiedzą jak zrobić porządek!

    P z W mimo, że jestem dziś niezwykle oburzony Pańską postawą!

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie przepraszam i biję się w piersi. Jak mogłem popełnić taką gafę. Dziś w dobie Amber Gold zachęcać ludzi bezrobotnych i biednych do pracy na roli, do ręcznych robót, rzemiosła, handlu, usług itp. W dodatku przywołując przykład zacofanego, przeludnionego, egzotycznego ludu z dalekich Chin. Niech oni przesypują sobie na targu z woreczka do garnuszka ryż i myślą, że to jest droga do urządzenia się w życiu. My mamy istotnie ze sobą "unijną ekonomikę", wystarczy tylko trochę jej liznąć i już wiemy jak zdobywać pieniądze. Najlepiej wziąć w banku kredyt, otworzyć parabank i z tego kredytu udzielać wysoko oprocentowanych pożyczek, a równocześnie przyjmować lokaty na wysoki procent. Z tych lokat spłacamy kredyt bankowy, a kolejne lokaty wywozimy za granicę, tak by wyczyścić nasze konto i doprowadzić do ogłoszenia upadłości.
    To oczywiście najprościej podany sposób robienia pieniędzy w raczkującym kapitalizmie, w którym sfery polityczne nie zajmują się niczym innym jak tylko wzajemna walką polityczną o władzę, do tego stopnia, że odbiera ona im rozum i poczucie realizmu.
    Przepraszam jeszcze raz, naprawdę jest mi wstyd, bo mam świadomość, że większość Czytelników przeczyta tekst u góry, a nie spojrzy na nasze komentarze, które zawierają istotną wskazówkę jak się u nas w naszej rzeczywistości można najszybciej urządzić. Obiecuję poprawę ! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń