Na końcu świata, cz. II
Fot. Robert Janusz |
Fot. Robert Janusz |
Wracam ponownie do książki Olgi Tokarczuk „Prowadź swój
pług…”:
„Nie ma się co dziwić ludziom,
którzy opuszczają Płaskowyż zimą. Trudno jest tu mieszkać od października do
kwietnia, wiem coś o tym. Co roku spada tutaj wielki śnieg, a wiatr starannie
rzeźbi z niego zaspy i diuny. Ostatnie
zmiany klimatyczne ociepliły wszystko, tylko nie nasz Płaskowyż . A wręcz
przeciwnie, zwłaszcza w lutym, śniegi są większe i dłużej leżą. Mróz kilka razy w ciągu zimy dochodzi do
dwudziestu stopni, a zima kończy się na dobre w kwietniu…
Zima pięknie otula wszystko białą
watą, skraca maksymalnie dzień, tak że gdy się nieopatrznie zasiedzi w nocy,
można się obudzić w Mroku popołudnia następnego dnia, co przyznam szczerze
- zdarza mi się coraz częściej od
zeszłego roku. Niebo wisi tu nad nami ciemne i niskie, jak brudny ekran, na
którym rozgrywają się nieposkromione batalie chmur. Po to są nasze domy - żeby
chronić nas przed tym niebem, inaczej przeniknęłoby do samego wnętrz naszych
ciał, gdzie podobna małej szklanej kulce, tkwi nasza Dusza. Jeżeli coś takiego
w ogóle istnieje…”
Zima, jak widać to wyraźnie we
fragmencie powieści nie nastraja powieściopisarki
zbyt optymistycznie. Nie zachęca nas do zamieszkania tu na stałe. Co innego
jeśli ma się tylko daczę, w której można się zaszyć w letnie lub
wczesnojesienne weekendy. Nawet dłuższe parotygodniowe pobyty w ciepłych porach
roku mogą wywołać uczucie splinu i nostalgii za gwarem miejskich ulic. A co
dopiero zimą.
Ja podróżowałem przez Dworki i Krajanów zwykle letnią porą.
Był taki okres, kiedy zdarzało mi się to dość często. Nie ukrywam, że m. in.
spowodowała to pisarka. Olga Tokarczuk, którą miałem okazję poznać na
spotkaniach literackich. Nieodwołalnie szukałem za każdym razem realnych śladów,
których literackie odbicie znajdowałem w jej książkach. Nie potrafię
rozstrzygnąć w jakiej mierze mój sentymentalny
nastrój był wynikiem odsłaniających się znienacka coraz to
piękniejszych, urzekających krajobrazów, a ile w tym było zniewalającej aury
jej książek - „Dom dzienny, dom nocny”, „Prawiek i inna
czasy”, czy wspomniana w cytowanym fragmencie powieść „Prowadź swój pług przez
kości umarłych”.
Wiadomo, co innego przejechać się
tędy samochodem, nawet bardzo wolno z przystankami, a co innego zostać tu na
stałe.
Obydwie wiosczyny, Dworki i Krajanów, przyssane do szosy i
niewielkiego, bystrego potoku, nie należą do bogatych, strojnych, paradnych. To
wsie ubogie, tak samo jak ich mieszkańcy, mający świadomość, że mieszkają tam,
gdzie diabeł mówi dobranoc. Z Wałbrzycha
jedziemy tu przez Głuszycę, by w Świerkach zaraz na początku skręcić w
lewo. Naszym oczom ukaże się niebywałe
zjawisko, to widoczny jak na dłoni kamieniołom melafiru, w którym kasuje się od
paru lat liczącą sobie 713 m.
npm. Słoneczną Kopę, znikającą z
horyzontu jak domek z kart.
Mijamy ją bokiem i kilkaset
metrów dalej zjeżdżamy serpentynami do celu naszej wycieczki.
Wzgórza Włodzickie |
Dworki, to zaledwie kilkanaście
domów rozproszonych w kotlinie na granicy Gór Suchych od zachodu i Wzgórz
Włodzickich od wschodu.. Rozległą, pofałdowaną dolinę zajmują głównie łąki i
pastwiska, pól uprawnych jest niewiele. Lasy porastają gęsto zbocza i grzbiety
gór. Wieś położona jest dość wysoko, bo ok. 600-650 m. npm. Z Dworek w
miejscach widokowych roztacza się piękna panorama Gór Suchych, Wałbrzyskich,
Sowich. Naprawdę jest się czym zachwycić, ale i jest się nad czym rozczulić. Można uruchomić
wyobraźnię i wymalować w niej obraz wsi letniskowej, pełnej stylowych domków
wypoczynkowych i wczasowiczów.
Kilkaset metrów dalej, najpierw
pod górę, potem w dół i dojeżdżamy do Krajanowia. Wzdłuż całej drogi ciągnie
się od zachodu ściana pasma Gór Suchych z Głowami, Wysoką i Włodarzem. Tędy
biegnie też granica z Czechami, a wzdłuż pasa granicznego -
szlak turystyczny pieszy. Niestety, pojawiają się tutaj tylko wytrawni
turyści. Grzbiety górskie porośnięte są lasem świerkowo-bukowym, a niżej
położone łąki urozmaicają kępy drzew i zarośli. Nie widać tu szczególnej
ingerencji człowieka w to, co stworzyła i tworzy natura. Krajanów to stosunkowo duża
wieś, jedna z większych w powiecie noworudzkim. Już od dawna zatraciła
charakter wsi rolniczej. Wiadomo – gospodarka rolna w wysoko położonych
terenach górskich jest zupełnie nieopłacalna. We wsi jest kościół Św. Jerzego z
1418 roku, wielokrotnie przebudowywany i remontowany, obok cmentarzyk z zabytkowymi nagrobkami, otoczony
murem, a jeszcze dalej budynek plebanii, jest
też sklep spożywczo-przemysłowy. Z dawnego zespołu dworskiego w centrum
wsi poniżej kościoła zachował się budynek gospodarczy z basztą i bramą wjazdową
z drugiej połowy XIX wieku. Na terenie wsi i przy okolicznych drogach stoi
kilka murowanych kapliczek i figur przydrożnych, w tym charakterystyczne krzyże
żeliwne. Najważniejszym walorem wsi są przepiękne krajobrazy, bezpośrednia
bliskość naturalnej, niczym nie skażonej przyrody.
Od paru lat Krajanów się szczyci Olgą Tokarczuk, której dom
rodzinny wskażą chętnie mieszkańcy wsi. Wielu z nich zna jej książki,
rozmawiają o nich z zadowoleniem i satysfakcją.
Krajanów ma jeszcze jeden powód
do dumy, o czym wiedzą tylko nieliczni. Stąd wywodzi się August Grőger
(urodzony w 1894 r., zmarły w Ihne w
1953 r.), niemiecki pisarz, z zawodu górnik, piszący w gwarze kłodzkiej. Swego
czasu wrocławska rozgłośnia radiowa nadawała liczne fragmenty jego opowiadań i
powieści.
To rzecz dość osobliwa, że z małej wioski, zaszytej w górach, wywodzi
się dwoje sławnych pisarzy. Czy ma to jakiś związek z tutejszym „klimatem” wsi
zagubionej na końcu świata ? Oto jest pytanie. Osobiście jestem przekonany, że
tak.
kierdel |
Ale aby się o tym osobiście
przekonać najlepiej wybrać się tutaj na wycieczkę. Z Krajanowa przez uroczą
Sokolicę, powyżej której na zboczach Wzgórz Włodzickich pasą się latem i
jesienią przywiezione na wypas stada
owiec „spod samiuskich Tater”, spadamy z wysoka do Włodowic, a stąd już
parę kroków do Nowej Rudy, miasta które poczyniło już wiele, by ten epitet -„Nowej”
- nabrał właściwego blasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz