Na końcu świata, cz.
I
Określenie koniec świata, nie jest jednoznaczne. Możemy je pojmować w
sensie biblijnym z Apokalipsy jako zagładę życia na ziemi i koniec człowieczeństwa,
albo też geograficznym jako miejsce krańcowe, ostateczne, gdzie kończy się dana
przestrzeń. W tym sensie sprawa nie jest taka prosta, bo ziemia jest okrągła, a
więc koniec jakiejś przestrzeni, okazuje się zarazem jej początkiem.
W moim dzisiejszym poście piszę o
końcu świata w znaczeniu uproszczonym.. Jest on tam, gdzie kończy się podróżowanie i dalej nie możemy już podążać. Taką granicą może być koniec drogi,
a może to być granica państwowa, albo pasmo gór, które oddziela nas od reszty
świata z uwagi na trudności w jego pokonaniu. Mogą też te wszystkie wymienione
sytuacje wystąpić jednocześnie. I takim właśnie końcem świata chcę
zainteresować moich Odbiorców:
„Nasza osada to kilka domów,
które stoją na Płaskowyżu, z dala od reszty świata. Płaskowyż jest dalekim
geologicznym krewnym Gór Stołowych, ich odległą zapowiedzią. Przed wojną nasza
kolonia nazywała się Luftzug, czyli Przeciąg, dziś zostało z tego nieoficjalne
Lufcug, bo oficjalnie nie mamy nazwy. Na mapie widać tylko drogę i kilka domów,
żadnych liter. Zawsze wieje tutaj wiatr, masy powietrza przelewają się przez
góry z zachodu na wschód, z Czech do nas. Zimą wiatr staje się gwałtowny i
świszczący, wyje w kominach. Latem rozprasza się w liściach i szeleści, nigdy
nie jest cicho. Wielu ludzi stać na to, żeby mieć jeden dom w mieście, ten
całoroczny, oficjalny, a drugi – jakby frywolny, dziecięcy – na
wsi. I tak też domy wyglądają – dziecinnie. Małe, przycupnięte, ze stromymi
dachami i maleńkimi okienkami. Wszystkie zbudowane przed wojną i wszystkie
postawione w taki sam sposób: długimi ścianami na wschód i zachód, jedną krótką
na południe – i drugą, do której przylega stodoła, od północy. Tylko dom
Pisarki jest trochę bardziej ekscentryczny – dobudowano tu wszędzie tarasy i
balkony…”
Tak o swojej wsi napisała w
książce „Prowadź swój pług przez kości umarłych” nasza „duma i chwała” , prawie
że mieszkanka Wałbrzycha, choć teraz jako wschodząca gwiazda na firmamencie
literatury, przebywająca wciąż w podróży, słynna już powieściopisarka, Olga Tokarczuk.
Wiemy o tym, że wywodzi się ze wsi noworudzkiej, wiemy też że
opisaną w powieści „kolonię Luftzug”
szukać trzeba na trasie Świerki Dolne – Włodowice, gdzieś tam w okolicy zasłoniętych lasami podgórskich wiosek Dworki
– Krajanów. Tą boczną trasą ze Świerk możemy skrócić sobie drogę do Radkowa w
Góry Stołowe, bądź też do Wambierzyc i Polanicy-Zdroju Zyskamy na kilometrach,
omijając Nową Rudę, stracimy na komforcie jazdy, bo droga przez Krajanów nie
pamięta, że była kiedyś pokryta asfaltem, a ponadto wije się jak pokręcona
spirala i faluje w górę i w dół, tak jak to bywa w górach.
Warto jednak wybrać się na
wycieczkę tą właśnie trasą. Dlaczego warto? Między innymi dlatego, żeby
zrozumieć co to znaczy mieszkać sobie na
końcu świata.
Dworki miałem okazję poznać już
dawno temu. Przypominam sobie jak przyjechaliśmy tu samochodem ze szkoły
włókienniczej w Głuszycy. Ja jako nauczyciel, wychowawca klasy i ktoś z Komitetu
Rodzicielskiego jako kierowca. Mieliśmy zadanie poznać bliżej warunki jednej z
moich uczennic, która nie tylko nie dawała sobie rady z nauką, ale w dodatku
opuszczała lekcje. Pamiętam do dziś to ekscytujące wrażenie. Powyżej zwykłej
szutrowej drogi zielona przestrzeń z resztkami drewnianej palisady. Ni to
ogród, ni sad. W gąszczu karłowatych drzew domek parterowy trochę murowany,
trochę w drzewie. Wokół pasące się gęsi, kury, wolno plądrujące obejście
prosięta Wchodzimy do sieni, drzwi pootwierane. Po lewej coś w rodzaju kuchni i
dalej pokoju. Obydwa pomieszczenia wypełnione garami, zastawą stołową, odzieżą,
karłowatymi meblami, jednym słowem rozgardiasz, nieład, prymityw. Wołamy, czy
ktoś tu jest. W sieni pojawia się z dwojgiem małych dzieci zziajana gospodyni.
- Widziałam, że ktoś przyjechał,
ale byłam powyżej w polu z małymi.
- A córka jest w domu?
(Oczywiście wymieniam imię córki, które już dzisiaj nie pamiętam).
-
Ona poszła do Krajanowa po chleb i zakupy, bo później sklep zamykają.
Z rozmowy z matką mojej
podopiecznej dowiedziałem się, że dziewczyna musi zastąpić ojca, który nie
wytrzymał biedy, rzucił wszystko i poszedł w „siną dal”. Kobieta została sama
na „gospodarce” z trójką dzieci. We wsi można byłoby wyżyć, ale brakuje
pieniędzy na niezbędne zakupy. Wszędzie jest daleko, do sklepu, do urzędu, do
miasta. Gdyby jej córka skończyła nawet szkołę włókienniczą, to co dalej? Pójdzie pracować do miasta, a zostawi swą
matkę z maleństwami.
Pomyślałem o tej młodej
dziewczynie, mojej uczennicy, jak można jej pomóc. Samo dotarcie do szkoły to
prawdziwa droga krzyżowa. Kiedy się uczyć, jeśli w domu trzeba pomagać matce i
w gospodarce, i w opiece nad młodszym rodzeństwem. Tę dziewczynę nie można
karać za złe stopnie i absencję. Trzeba docenić to, że w ogóle chce coś w życiu
osiągnąć.
Przypominam sobie, że dziewczyna
otrzymała pomoc z Komitetu Rodzicielskiego i szkoły. Udało się jej skończyć
szkołę zasadniczą. Dostała zakwaterowanie i pracę na tkalni w Nowej Rudzie.
Mogła dzięki temu pomóc finansowo swej rodzinie.
Myślę, że z biegiem czasu
opuściła swe rodzinne Dworki, przenosząc się do miasta, tak samo jak
powieściopisarka, Olga Tokarczuk, choć jestem przekonany, że w obu przypadkach
więź uczuciowa ze swoim miejscem urodzenia, nawet jeśli miało to miejsce na
końcu świata, nigdy nie wygaśnie.
O samych Dworkach i Krajanowie,
geograficznym „końcu świata” w naszym sudeckim regionie, w następnym odcinku.
Fot. Viola Torbacka, z albumu domowego.
Z wielką dumą i pasją opowiada nam Pan o swojej ziemi. I nie dziwię się. Bo choć szczegółowo nie poznałam tych regionów i nie zdeptałam licznych szlaków, to z chęcią powrócę.
OdpowiedzUsuńW tym roku w okolicę Międzylesia lub pobliskich miejscowości.
PS Panią Tokarczuk czytam i podziwiam.
Pozdrawiam
Myślę że dla myślących Olga Tokarczuk stanowi klasę samą w sobie to coś w rodzaju creme de la creme współczesnej polskiej literatury.Sięgam po nią wówczas gdy chcę przeżyć rodzaj duchowego uniesienia i gdy ją czytam jest mi to dane.Zawsze natomiast u Ciebie znajduję prawdziwy zachwyt miejscem w którym dane jest Ci żyć.Ogromnie cieszy czytanie postów szczęśliwego człowieka bo tak mi się Stasiu zawsze jawisz.Obyś na zawsze to zachował w sobie.Inna sprawa to fakt że im dłużej czytam Twojego bloga tym bardziej jestem pewny że chcę zobaczyć miejsca które opisujesz i ilustrujesz.Zatem Twój blog spełnił jeden ze swoich celów jak sądzę.Pięknie i cieplutko Cie pozdrawiam.P.
OdpowiedzUsuń