Wolność mediów
To niezwykle intrygująca rzecz,
usiąść przed bieluśką, niczym nie skalaną kartką, mając świadomość, że trzeba
coś napisać w kolejnym poście blogu. W mojej sytuacji jest to kartka wirtualna
na ekranie komputera. Otwieram ją i
dopiero się zaczyna. Od czego zacząć. Czy od tytułu. A może tytuł pojawi się
później. Chcę coś napisać, czy jestem pewien co. To powinno być coś
wyjątkowego. Dziś wszyscy piszą, no może prawie wszyscy. Kataklizm informacji
jest być może jeszcze bardziej niebezpieczny niż ocieplenie klimatu i jego
skutki na kontynencie azjatyckim – tsunami. Dotąd nie znaliśmy tego słowa
- tsunami. Dziś budzi ono zgrozę. Użyłem
tutaj sformułowania - kataklizm informacji i zrobiłem to
zupełnie celowo. Jesteśmy bombardowani zrzutem informacji znacznie mocniej, niż
to robiło lotnictwo alianckie w czasie II wojny światowej. Ten proceder jest
bardziej skuteczny, bo razi umysły wszystkich bez wyjątku. Dziś nie można się
uchronić przed tym rażeniem. To że jest to kataklizm nie daje się dostrzec na
pierwszy rzut oka. Oko zresztą jest tak samo rażone jak ucho. Dwa nasze
najważniejsze zmysły są poddane najperfidniejszej operacji, która nosi zupełnie
sympatyczną nazwę - wolne media. Miały być dla nas milowym krokiem w przyszłość, w
postęp, nowoczesność.
Stały się czymś co grozi
człowiekowi znacznie bardziej niż najgorsze z chorób. Media, to gigantyczna
epidemia, atakuje umysł ludzki od kołyski do końca żywota. Jest to syndrom
czasów, a właściwie choroba nieuleczalna. Jestem wciąż jeszcze istniejącym, żywym
eksponatem tej choroby. W dodatku mam świadomość jej przyczyn . To jest gorsze niż każdy
narkotyk, bo wciąga niezauważalnie, mimo woli, a przed jego skutkami nie można się obronić.
Producent tego środka zagłady jest absolutnie bezkarny , a obiekt jego
oddziaływań całkowicie ubezwłasnowolniony. To jest uboczny wytwór najwyższej
wartości człowieczeństwa - wolności.
Niby każdy człowiek ma niczym nieprzymuszoną wolę, by z tego dobrodziejstwa nie
korzystać, a jednak. Trafiają się takie wyjątki, że w domu nie ma telewizora, a
nawet radioodbiornika. Ale jest jeszcze prasa, są tabloidy, są sąsiedzi,
znajomi, którzy chętnie opowiedzą, co widzieli i słyszeli w masowych środkach
przekazu. I co najważniejsze - czego dowiedzieli się z reklam. Reklamy są
nie do uniknięcia. Wdzierają się do naszego domu drzwiami i oknami. Beznadziejnie
głupie scenki rodzajowe, charakterystyczne głosy i znane postaci wielkich
aktorów, celebrytów, polityków, którzy sprzedają się za „judaszowe” pieniądze,
ten cały idiotyczny chłam wnika w naszą świadomość nawet gdy tego nie chcemy.
Ulegamy magii medialnej. Dajemy się wciągnąć w to niczym nie ograniczone,
haniebne oszustwo, perfidną grę za którą
stoi tylko i wyłącznie chęć zysku, pieniądz, który rządzi medialnym światem. W
programach telewizyjnych mamy podany czas emisji audycji, filmu, serialu, ale
to jest kłamstwo, mistyfikacja, bo najpierw puszczanych jest 10 lub więcej
minut reklam i trudno się doczekać, kiedy nastąpi emisja oczekiwanego przez nas
programu. To jest celowy, dobrze przemyślany mechanizm. Nawet jeśli wyłączymy
głos, to leci obraz. Nawet jeśli nam się wydaje, że nie zwracamy na to uwagi,
to jednak mimowolnie wdziera się to do naszej świadomości. Chodzi o to aby
kupić na rynku ten bubel, w którego koszty wliczone są wielkie pieniądze wydane
na produkcje reklam. Moje zdanie na temat abonamentu telewizyjnego. Przymus
ustawowy do jego uiszczania, to najbardziej dyktatorski, totalitarny haracz,
jaki narzuca się wszystkim obywatelom. Czym różni się tzw. państwowa telewizja
od stacji komercyjnych, moim zdaniem niczym. Chyba że jeszcze większym upolitycznieniem.
No może jeszcze tym, że emisje filmów nie są przerywane przez reklamy tak, jak
to ma miejsce w telewizjach komercyjnych. Gdyby telewizja państwowa zrezygnowała z drakońskich
metod narzucania widzom spotów reklamowych i potraktowała poważnie swą
wychowawczą, edukacyjną, kulturalno-oświatową
rolę, to wtedy świadczenia abonamentowe miałyby swoje uzasadnienie.
I tyle słów na nadchodzącą niedzielę...
Fot. Viola Torbacka.
Fot. Viola Torbacka.
Dawniej mówiło się, że 'prasa to potęga', dziś można by uogólnić - media to potęga, że nie wspomnę o przypisywaniu im władzy, bo to oczywista oczywistość.Media kreują rzeczywistość, czego w nich nie ma - nie istnieje;(
OdpowiedzUsuńTrudno się od napływu informacji odciąć całkiem, a częściowo jest trudno.Ale przyznam, że jak kiedys, kiedyś, po prostu nie wypadało 'nie wiedziec', tak dzisiaj coraz bardziej człowiek od tej wiedzy, bieżącej, ucieka, zmęczony jej nadmiarem, jej treścią, często jej charakterem, wreszcie - sposobem podawania.
No i te reklamy:(
Filmy i ciekawe programy często nagrywam, by móc potem oglądać je bez marnowania czasu na reklamy, a jak oglądam w czasie rzeczywistym - wychodzę w trakcie ich nadawania.
Do kina spóźniam się planowo - nie jestem w stanie wytrzymać tego ryku, dosłownie, z ekranu zachęcającego mnie do kupienia jakiegoś niepotrzebnego mi produktu:(
W kwestii abonamentu mam zdanie, że to 'mediodawcy' powinni odprowadzać procent od naszych opłat na tv publiczną.
Jest kwestią sporną, czy nasza TV spełnia swą rolę, tę misyjną, ale to temat na osobny felieton, panie Stanisławie, co pan na to?
:)
Zgadzam się z każdym słowem zamieszczonym w ty poście.
OdpowiedzUsuńCo do abonamentu. Czytałam na niejednym forum słowa protestu ( zupełnie bez echa), a także propozycję, aby TVP zakodowała swoje programy. To trochę tak, jak z proponowanym podatkiem kościelnym.
To wolny kraj. Kto chce, niech płaci.
Pozdrawiam
Przed postępem nie uciekniemy. Nie uciekniemy więc także przed jego negatywnymi skutkami. Współczesnemu człowiekowi raczej trudno funkcjonować w oderwaniu od rzeczywistości. Wpływowi mediów na nasze życie codzienne trudno się oprzeć. Mamy jednak wolna wolę i wcale nie musimy bezwiednie im ulegać. Inną kwestią jest odpowiedzialność mediów za przekazywane treści. Z całą przykrością musze stwierdzić, że zagadnieniem tym rządzi rynek. Przy takim podejściu coraz mniej istotna jest treść i wartość przekazu, liczy się oglądalność, czytelność, słyszalność, itp. Otaczająca Nas rzeczywistość przybiera coraz bardziej wirtualny charakter jak w,, matriksie’’ braci Wachowskich. Dopóki nie utożsamiamy się z tą rzeczywistością, możemy ją kontrolować. Jednakże coraz większa cześć społeczeństwa zaczyna w tej rzeczywistości tonąć.
OdpowiedzUsuńNatomiast co się tyczy telewizji publicznej to jest ona swoistą hybrydą. Publiczną jest jedynie z nazwy i z uwagi na uzyskiwane wsparcie ze strony państwa , w rzeczywistości jest przedsięwzięciem komercyjnym, do tego bardzo nieudolnie zarządzanym.
wierny czytelnik
Nie spodziewałem się takiego odzewu na mój tekścik, w którym tak jak w reklamach trochę przesadziłem z tym epidemiologicznym zagrożeniem ludzkości,ale to tylko i wyłącznie dlatego, by wywołać refleksje. Bardzo dziękuje za wszystkie trzy komentarze. One trafiają w sedno sprawy, są znakomitym rozwinięciem tego, co nie udało mi się napisać. Dziękuję Ewo i Aniu za wsparcie mojego stanowiska w sprawie abonamentu. To bardzo mądre co napisał "Wierny Czytelnik", bałagan i rozrzutność pieniędzy w państwowej TV.
OdpowiedzUsuńJeśli widzę po niektórych programach rozrywkowych i innych całą niekończącą się listę nazwisk "twórców" programu, to myślę, że to nic innego jak "wolna amerykanka". Nic tak łatwo się nie rozdaje jak nieswoje pieniądze. Z tzw. misyjnej roli TV można się tylko uśmiać. Jedynie powrót poniedziałkowego teatru w jakimś tam stopniu ratuje tę ideę. Bardzo mi się podoba, to co napisała Anka, to wolny kraj, kto chce niech płaci. Niestety, okazuje się, że z tą wolnością bywa różnie. Ewa ma rację pisząc, że TV państwową winni wspierać "mediodawcy". Jeśli płacę dla "Cyfry +", która gwarantuje mi odbiór TV 1 i 2, to dlaczego mam jeszcze dodatkowo odprowadzać abonament za to, za co już zapłaciłem. Nie potrafię pojąć co się dzieje z naszymi przedstawicielami w Sejmie, dlaczego nie potrafią stanąć ławą w obronie interesów milionów odbiorców telewizyjnych? Ale to jest, jak napisała Ewa, kolejny osobny temat. Jeszcze raz dziękuję za ciekawe i mądre komentarze.