Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 29 marca 2012


Moje marcowe peregrynacje


  Końcówka marca okazała się  dla mnie dość obfita w wydarzenia, odbiegające znacznie od normalnej, emeryckiej wegetacji. W związku z wydaną książką „Głuszyckie kontemplacje” stałem się osobą zapraszaną do najbliższych ośrodków kultury. Pisałem już w moim blogu o wrażeniach ze spotkania w Czarnym Borze. W ślad za tym poszła „Stara Piekarnia” w Głuszycy, Klub „Z drugiej strony lustra” w Szczawnie Zdroju, Biblioteka w Walimiu. Popołudniowe spotkania w każdym z tych miejsc różniły się od siebie dość znacznie, ale każde z nich potwierdziło, że jest coraz większe grono osób zainteresowanych tym co piszę, odnoszących się przyjaźnie do mojego hobby.
Do „Starej Piekarni” (24 marca) zaprosił mnie główny organizator wieczoru muzycznego, mistrz rzemiosła artystycznego, artysta plastyk, Henryk Janas z Grzmiącej. To jedna z tych „dusz niespokojnych”, które próbują rozruszać popadające w stagnację środowiska małomiasteczkowej socjety. W dość niezwykłym koncercie, którego artystami byli młodzi adepci sceny szkół muzycznych w Poznaniu i Wałbrzychu, usłyszeliśmy koncert a-moll A. Głazunowa w znakomitym wykonaniu skrzypaczki Weroniki Janik przy akompaniamencie Wiktora Szymajdy, a dalej utwory fortepianowe w wykonaniu Kacpra Andrzejewskiego, melodie ludowe na akordeonie zagrane przez kilkuletniego Huberta Janasa oraz popisy na saksofonie Urszuli Drapały. Ja pełniłem w tym koncercie role przerywnika słownego, starając się zainteresować słuchaczy związkami emocjonalnymi jakie towarzyszą każdemu człowiekowi w stosunku do „kraju lat dziecinnych”. Temu celowi służyła moja parafraza słynnego Epilogu do „Pana Tadeusza” – Adama Mickiewicza , którą warto chyba przytoczyć:


 O czymże dumać na głuszyckim bruku,
przynosząc z miasta uszy pełne stuku,
oszczerstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,
za późnych żalów, potępieńczych swarów.?

Chciałbym pominąć, ptak małego lotu,
pominąć sfery ulewy i grzmotu
i szukać tylko cienia i pogody,
w miejscach spokoju, miłości i zgody.

Jest taka przystań, która nas przygarnia,
przytulny kącik, to „Stara Piekarnia”,
w niej się odrodzą Stanisławskie dzieje,
gdy król-mecenas otwierał nadzieję,

że dla kultury przyjdą lepsze chwile,
że jak do kwiatów polecą motylem
ludzie, dla których dosyć już niezgody.
W „Starej Piekarni” poczujesz się młody.

Aura muzyczna, poezji świat dziwny
przypomną czasy dziecięcej maligny,
Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
święty i czysty, jak pierwsze kochanie …


W swej pisarskiej zabawie na stare lata żyję wciąż w krainie ułudy. Oglądam wokół cudowny świat przyrody i krajobrazów, w otoczeniu których wyrosła nasza Głuszyca, ni to miasto, ni wieś. Cenię sobie wolną przestrzeń, gdzie mamy mnóstwo miejsca na świeżym powietrzu.
Wiem że jest wokół nas wielki świat, ale i tym małym można się cieszyć i znajdować powody do dumy.  Trzeba umieć odnaleźć w sobie i wokół siebie dobre strony, budować swoje życie na optymizmie i nieustającej wierze, że będzie lepiej, ale musimy sami o to zadbać uczciwą pracą i poświęceniem.

Koncert w „Starej Piekarni” zgromadził wyjątkowo dużą liczbę słuchaczy. Sala „pękała w szwach”. O dedykacje do mojej książki poprosił nawet ktoś z rodziny jednego z wykonawców koncertu, Kacpra Andrzejewskiego.

Zupełnie inny charakter miało kameralne, intymne spotkanie grupy osób związanych duchowo ze szczawieńskim uzdrowiskiem, interesujących się tym wszystkim co się dzieje w kulturze miejskiej. W Księgarni i zarazem  Klubie Kulturalnym Bogusława Serdyńskiego, „Z drugiej strony lustra” czułem się jak kandydat przyjmowany do loży masońskiej. Prowadząca to spotkanie, zasłużona dla Wałbrzyskiej Biblioteki „Pod Atlantami” Elżbieta Kwiatkowska-Wyrwisz, przemaglowała mnie na wstępie z mojego życiorysu, a dalej potoczyła się żywiołowa rozmowa na tematy związane z kulturą i Szczawna-Zdroju. i naszej ziemi wałbrzyskiej. Bardzo interesujące dla mnie okazały się cotygodniowe, wtorkowe spotkania kulturalne w Klubie (literackie, muzyczne, dyskusyjne), a także ambitne plany Bogusława mające na celu ożywienie życia kulturalnego w uzdrowisku. To miejsce, mam tu na uwadze kawiarnię i księgarnię „Z drugiej strony lustra” ma swoją aurę, ma moc przyciągania i wyzwalania ukrytych pasji drzemiących w każdym człowieku. Przekonywał nas do tego Bogusław podając przykłady jak zwykle muzyczne koncerty przeradzały się w żywiołowe improwizacje trwające do późnych godzin nocnych. Moje spotkanie też przeciągnęło się znacznie ponad planowany czas, upłynęło w przyjaznej sympatycznej atmosferze. Moglibyśmy tak pogadać jeszcze sporo czasu, ale musiałem wracać samochodem do mojej, odległej ponad 20 kilometrów od Szczawna, uśpionej Głuszycy.


  W Walimiu czułem się jak w domu rodzinnym, do którego przyjechał w odwiedziny z dawna oczekiwany gość z dalekich stron. Walim jest mi bliski nie tylko dlatego że jako sąsiada zza górki znam go jak własną kieszeń i napisałem chyba jedyną książeczkę o jego historii i walorach turystyczno-krajobrazowych, p.t. „Walimskie impresje”. Swego czasu, gdy byłem nauczycielem w głuszyckiej szkole włókienniczej gros naszych uczniów stanowili chłopcy i dziewczęta z Walimia. Była to szkoła dla Pracujących, jak się to pięknie mówiło, kształcąca kadry dla przemysłu włókienniczego. W walimskim Centrum Kultury zebrało się wiele znanych mi osób dorosłych, ale także niezwykle sympatyczna grupa młodzieży z tutejszego gimnazjum z Panią nauczycielką. Jak się później okazało był to zespół redakcyjny gazetki szkolnej. Na końcu spotkania obsypano mnie pytaniami i będzie to, jak się spodziewam, najsympatyczniejszy o mnie artykuł, bo napisany ze szczerego serca. W spotkaniu uczestniczył też wicewójt gminy Walim, jak się okazało młody samorządowiec zainteresowany bardzo przeszłością Walimia i tworzeniem warunków do rozwoju turystyczno-wypoczynkowego gminy.
O Walimiu oprócz książeczki napisałem sporo w moim blogu. Przeczytałem kilka postów, która wzbudziły duże zainteresowanie a nawet wzruszenie.
Dużym dla mnie zaskoczeniem okazała się obecność na spotkaniu nieznanego mi osobiście małżeństwa z Wałbrzycha. Przyjechali oni specjalnie do Walimia, aby zobaczyć i posłuchać „miłośnika ziemi wałbrzyskiej”, którego gawędy słuchają od dłuższego czasu w porannych audycjach wałbrzyskiego radia „złote przeboje”. Byli podobnie jak ja bardzo wzruszeni i poprosili od razu o dedykację dla nich do  mojej książki o Głuszycy. To są momenty, które pozwalają znajdować motywację do dalszej aktywności, choć lata lecą, a żona powtarza, że nadaję się już do występowania wyłącznie w radiu.

1 komentarz:

  1. Och pięknie się dzieje iż jest pan p.Stasiu rozchwytywany to szczególnie ważne i cenne czemu pan daje wyraz gdy jest się na emeryturze ale to także pokazuje jak przeżyło się życie ile wzięło się z niego i ile siebie i w jakiej jakości oddało innym.W tym ale i nie tylko w tym sensie jest pan osobą ponad czasową a jednocześnie stale po za tym że sam aktywny także aktywizuje pan innych i wnoszę to by była jasność nie tylko po lekturze li tylko tego artykułu.Oddanie z jakim mówi pan o ziemi na którą skierował pana los jest głębokie prawdziwe i pełne pasji i za to pana uwielbiam,tak właśnie UWIELBIAM! Kłaniam się nisko i żywię głęboką sympatię dla pana p.Stasiu i tego co pan robi dobrego i jak budzi umysły innych nie tylko lokalnej socjety.P.

    OdpowiedzUsuń