Końcówka marca okazała się dla mnie dość obfita w wydarzenia,
odbiegające znacznie od normalnej, emeryckiej wegetacji. W związku z wydaną
książką „Głuszyckie kontemplacje” stałem się osobą zapraszaną do najbliższych
ośrodków kultury. Pisałem już w moim blogu o wrażeniach ze spotkania w Czarnym
Borze. W ślad za tym poszła „Stara Piekarnia” w Głuszycy, Klub „Z drugiej
strony lustra” w Szczawnie Zdroju, Biblioteka w Walimiu. Popołudniowe spotkania
w każdym z tych miejsc różniły się od siebie dość znacznie, ale każde z nich
potwierdziło, że jest coraz większe grono osób zainteresowanych tym co piszę,
odnoszących się przyjaźnie do mojego hobby.
Do „Starej Piekarni” (24 marca)
zaprosił mnie główny organizator wieczoru muzycznego, mistrz rzemiosła
artystycznego, artysta plastyk, Henryk
Janas z Grzmiącej. To jedna z tych „dusz niespokojnych”, które próbują
rozruszać popadające w stagnację środowiska małomiasteczkowej socjety. W dość
niezwykłym koncercie, którego artystami byli młodzi adepci sceny szkół
muzycznych w Poznaniu i Wałbrzychu, usłyszeliśmy koncert a-moll A. Głazunowa w
znakomitym wykonaniu skrzypaczki Weroniki Janik przy akompaniamencie Wiktora
Szymajdy, a dalej utwory fortepianowe w wykonaniu Kacpra Andrzejewskiego,
melodie ludowe na akordeonie zagrane przez kilkuletniego Huberta Janasa oraz
popisy na saksofonie Urszuli Drapały. Ja pełniłem w tym koncercie role
przerywnika słownego, starając się zainteresować słuchaczy związkami
emocjonalnymi jakie towarzyszą każdemu człowiekowi w stosunku do „kraju lat
dziecinnych”. Temu celowi służyła moja parafraza słynnego Epilogu do „Pana
Tadeusza” – Adama Mickiewicza , którą warto chyba przytoczyć:
O czymże dumać na głuszyckim
bruku,
przynosząc z miasta uszy pełne
stuku,
oszczerstw i kłamstwa,
niewczesnych zamiarów,
za późnych żalów, potępieńczych
swarów.?
Chciałbym pominąć, ptak małego
lotu,
pominąć sfery ulewy i grzmotu
i szukać tylko cienia i pogody,
w miejscach spokoju, miłości i
zgody.
Jest taka przystań, która nas
przygarnia,
przytulny kącik, to „Stara
Piekarnia”,
w niej się odrodzą Stanisławskie
dzieje,
gdy król-mecenas otwierał
nadzieję,
że dla kultury przyjdą lepsze
chwile,
że jak do kwiatów polecą motylem
ludzie, dla których dosyć już
niezgody.
W „Starej Piekarni” poczujesz się
młody.
Aura muzyczna, poezji świat
dziwny
przypomną czasy dziecięcej
maligny,
Kraj lat dziecinnych! On zawsze
zostanie
święty i czysty, jak pierwsze
kochanie …
W swej pisarskiej zabawie na
stare lata żyję wciąż w krainie ułudy. Oglądam wokół cudowny świat przyrody i
krajobrazów, w otoczeniu których wyrosła nasza Głuszyca, ni to miasto, ni wieś.
Cenię sobie wolną przestrzeń, gdzie mamy mnóstwo miejsca na świeżym powietrzu.
Wiem że jest wokół nas wielki
świat, ale i tym małym można się cieszyć i znajdować powody do dumy. Trzeba umieć odnaleźć w sobie i wokół siebie
dobre strony, budować swoje życie na optymizmie i nieustającej wierze, że
będzie lepiej, ale musimy sami o to zadbać uczciwą pracą i poświęceniem.
Koncert w „Starej Piekarni”
zgromadził wyjątkowo dużą liczbę słuchaczy. Sala „pękała w szwach”. O dedykacje
do mojej książki poprosił nawet ktoś z rodziny jednego z wykonawców koncertu,
Kacpra Andrzejewskiego.
Zupełnie inny charakter miało
kameralne, intymne spotkanie grupy osób związanych duchowo ze szczawieńskim
uzdrowiskiem, interesujących się tym wszystkim co się dzieje w kulturze
miejskiej. W Księgarni i zarazem Klubie Kulturalnym Bogusława Serdyńskiego, „Z
drugiej strony lustra” czułem się jak kandydat przyjmowany do loży
masońskiej. Prowadząca to spotkanie, zasłużona dla Wałbrzyskiej Biblioteki „Pod
Atlantami” Elżbieta Kwiatkowska-Wyrwisz,
przemaglowała mnie na wstępie z mojego życiorysu, a dalej potoczyła się
żywiołowa rozmowa na tematy związane z kulturą i Szczawna-Zdroju. i naszej
ziemi wałbrzyskiej. Bardzo interesujące dla mnie okazały się cotygodniowe,
wtorkowe spotkania kulturalne w Klubie (literackie, muzyczne, dyskusyjne), a
także ambitne plany Bogusława mające na celu ożywienie życia kulturalnego w
uzdrowisku. To miejsce, mam tu na uwadze kawiarnię i księgarnię „Z drugiej strony
lustra” ma swoją aurę, ma moc przyciągania i wyzwalania ukrytych pasji
drzemiących w każdym człowieku. Przekonywał nas do tego Bogusław podając przykłady
jak zwykle muzyczne koncerty przeradzały się w żywiołowe improwizacje trwające
do późnych godzin nocnych. Moje spotkanie też przeciągnęło się znacznie ponad
planowany czas, upłynęło w przyjaznej sympatycznej atmosferze. Moglibyśmy tak
pogadać jeszcze sporo czasu, ale musiałem wracać samochodem do mojej, odległej
ponad 20 kilometrów
od Szczawna, uśpionej Głuszycy.
W Walimiu czułem się jak w domu
rodzinnym, do którego przyjechał w odwiedziny z dawna oczekiwany gość z
dalekich stron. Walim jest mi bliski nie tylko dlatego że jako sąsiada zza
górki znam go jak własną kieszeń i napisałem chyba jedyną książeczkę o jego
historii i walorach turystyczno-krajobrazowych, p.t. „Walimskie impresje”.
Swego czasu, gdy byłem nauczycielem w głuszyckiej szkole włókienniczej gros
naszych uczniów stanowili chłopcy i dziewczęta z Walimia. Była to szkoła dla Pracujących,
jak się to pięknie mówiło, kształcąca kadry dla przemysłu włókienniczego. W
walimskim Centrum Kultury zebrało się wiele znanych mi osób dorosłych, ale także
niezwykle sympatyczna grupa młodzieży z tutejszego gimnazjum z Panią
nauczycielką. Jak się później okazało był to zespół redakcyjny gazetki
szkolnej. Na końcu spotkania obsypano mnie pytaniami i będzie to, jak się spodziewam,
najsympatyczniejszy o mnie artykuł, bo napisany ze szczerego serca. W spotkaniu
uczestniczył też wicewójt gminy Walim, jak się okazało młody samorządowiec
zainteresowany bardzo przeszłością Walimia i tworzeniem warunków do rozwoju
turystyczno-wypoczynkowego gminy.
O Walimiu oprócz książeczki
napisałem sporo w moim blogu. Przeczytałem kilka postów, która wzbudziły duże
zainteresowanie a nawet wzruszenie.
Dużym dla mnie zaskoczeniem okazała
się obecność na spotkaniu nieznanego mi osobiście małżeństwa z Wałbrzycha.
Przyjechali oni specjalnie do Walimia, aby zobaczyć i posłuchać „miłośnika ziemi
wałbrzyskiej”, którego gawędy słuchają od dłuższego czasu w porannych audycjach
wałbrzyskiego radia „złote przeboje”. Byli podobnie jak ja bardzo wzruszeni i
poprosili od razu o dedykację dla nich do mojej książki o Głuszycy. To są momenty, które
pozwalają znajdować motywację do dalszej aktywności, choć lata lecą, a żona
powtarza, że nadaję się już do występowania wyłącznie w radiu.
Och pięknie się dzieje iż jest pan p.Stasiu rozchwytywany to szczególnie ważne i cenne czemu pan daje wyraz gdy jest się na emeryturze ale to także pokazuje jak przeżyło się życie ile wzięło się z niego i ile siebie i w jakiej jakości oddało innym.W tym ale i nie tylko w tym sensie jest pan osobą ponad czasową a jednocześnie stale po za tym że sam aktywny także aktywizuje pan innych i wnoszę to by była jasność nie tylko po lekturze li tylko tego artykułu.Oddanie z jakim mówi pan o ziemi na którą skierował pana los jest głębokie prawdziwe i pełne pasji i za to pana uwielbiam,tak właśnie UWIELBIAM! Kłaniam się nisko i żywię głęboką sympatię dla pana p.Stasiu i tego co pan robi dobrego i jak budzi umysły innych nie tylko lokalnej socjety.P.
OdpowiedzUsuń