Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 15 marca 2012


Z Głuszycy  do  Machu Picchu !
Wywiad z Jakubem Bortnikiem,  głuszyckim podróżnikiem po Ameryce Południowej.


Sao Paulo w Brazylii


Sanktuarium w Machu Picchu (Peru)
 Postanowiłem ułatwić życie Czytelnikom mojego blogu i zamiast odsyłać ich do mojej książki, umieścić na blogu wywiad przeprowadzony przeze mnie dla gazety „Głos Głuszycy”. Wydaje mi się dość ciekawy i powinien stanowić dobre wprowadzenie do planowanej relacji z azjatyckiej podróży naszych bohaterów, o której zamierzam napisać nieco później. Dzisiaj część pierwsza wywiadu.

Red. Chcielibyśmy poznać bliżej Jakuba Bortnika. Prosimy więc na początek  -  parę słów o sobie

J.B. Mogę powiedzieć, że jestem rodowitym Głuszyczaninem. Tu się urodziłem w pamiętnym roku 1980, tu uczyłem się w „jedynce”, a następnie w liceum tutejszego Zespołu Szkół. Moim hobby stało się odkrywanie tajemnic ukrytych w okolicznych górach, zbieractwo pamiątek z przeszłości, gromadzenie źródeł materialnych, militariów, dokumentów, staroci, słowem tego, co do dziś kryją jeszcze podziemne sztolnie, jaskinie, a także  zakamarki strychów, piwnic, poddaszy. Inną pasją stało się też zbieractwo minerałów, osobliwości naszej przyrody.
W bezpośrednim poznawaniu tajemnic II wojny światowej pomagali mi koledzy z Wałbrzyskiej Grupy Sztolniowej, a następnie z Towarzystwa Eksploracji na Włodarzu, gdzie zaangażowałem się na dłużej w zagospodarowaniu turystycznym tamtejszych podziemi. Kompleks „Riese” jest mi znany z autopsji, bo spenetrowałem go wzdłuż i wszerz, zwłaszcza Osówkę i okolice.
W Głuszycy jest mój dom rodzinny ale cały czas ciągnie mnie w nieznane – świat czeka..

Red. Czy pasja podróżowania zrodziła się od tak z niczego, czy też ma swoje głębsze korzenie ?

J.B. Podróżowanie stało się moim marzeniem już od dziecka. Niepoślednią rolą odegrał w tym mój  wspaniały dziadek, Mieczysław Wajda . To on otworzył przede mną świat przyrody i chęci poznania. Barwne opowieści z jego przedwojennych i wojennych przeżyć budziły moją ciekawość świata  i ludzi. Potem były książki podróżnicze, geograficzne, historyczne, sensacyjne,  fachowe z dziedziny poszukiwań skarbów, były czasopisma i wędrówki w Sudety i Karpaty. Przyszedł wreszcie czas na podróże zagraniczne. Na początku były Czechy, nasz najbliższy sąsiad, potem wyjazdy auto-stopem do Włoch, Austrii, Francji, Hiszpanii. Dalekość mnie pociągała zawsze. Europę traktowałem jako preludium, mały wstęp do odkrycia świata. Dziś nie pamiętam już dokładnie kiedy zrodził się zamiar wyprawy na Daleki Wschód  -  Mongolia, Tybet, Chiny. Tam chciałem wybrać się w pierwszej kolejności. Ale na to trzeba pieniędzy. Szansą stała się praca w Anglii. Pozwalała też szlifować język. Bez znajomości angielskiego trudno mówić o podróżach po świecie.

Red. Jak to się stało, że zamiast do Chin wybór padł na Amerykę Południową. Dlaczego właśnie tam, a nie do Stanów Zjednoczonych, Kanady?

J.B. No właśnie, dlaczego ? To nie będzie żadnym odkryciem, że dość często o losach mężczyzn stanowią kobiety. Los tak widocznie chciał, że na swej drodze spotkałem kobietę, i to jaką, niezwykłą, nauczycielkę matematyki. Karolinę poznałem na spotkaniu na jakiejś koleżeńskiej imprezie w Polsce, a potem pierwsze bezpośrednie w Gdańsku. Okazało się, że choć jesteśmy z różnych stron Polski mówimy tym samym językiem. Mamy podobne hobby, tylko że ja nie próbowałem jeszcze spadochroniarstwa. Karolina wywodzi się z Kaszub, w Bożympolu jest jej dom rodzinny. Ale tak samo jak ja jest złakniona świata. To ona przekonała mnie, że nie ma ciekawszych miejsc na świecie jak stolica starożytnego państwa Inków – Cusco, zbudowana z kamiennych bloków lub zawieszone pomiędzy niebem i ziemią, tajemnicze miasto Inków - Machu Picchu, jak zagubione w ostępach leśnych wioski, w których czas się zatrzymał w okresie Pizarra i konkwisty, że nie ma nic bardziej magicznego niż  kraj kondorów  -  Peru. Nie potrzeba było wiele zabiegów. Decyzja zapadła  -  jedziemy razem do Ameryki Południowej. Stany Zjednoczone nie wchodziły w grę. Nas interesuje poznawanie świata, który jest jak najdalej od współczesnej cywilizacji. To miało miejsce pod koniec stycznia 2008 roku. Na przygotowanie podróży wyznaczyliśmy sobie pół roku. Ja zajmowałem się logistyką, ustaleniem marszruty, zdobywaniem map, informacji koniecznych do podróży. Karolina planem finansowym, aprowizacją, kulturą.

Red. Karolina Karszna to tak samo jak pan, panie Jakubie, niespokojna dusza, ale przecież płeć piękna nie jest predysponowana do wspinania się na niebotyczne szczyty, przeczesywania gąszczy dżungli lub pieszych wędrówek z plecakiem przez pustynię i to jeszcze w  piekielnym upale. Jak ona to zniosła  -  oto jest pytanie?

J.B. Myślę, że warto byłoby ją o to zapytać. Mogę powiedzieć, że jestem  pełen podziwu, że przetrwała ciężkie odcinki trasy, które wymagały nie byle jakiej kondycji, hartu ducha i wytrzymałości. Zwłaszcza przez dżunglę lub pustynię. Kobieta z natury rzeczy jest mniej odporna fizycznie, bardziej wrażliwa na higienę i skłonna do złych nastrojów. Ale Karolina miała niezwykle silną motywację. Jej celem było zobaczyć, poznać, dotknąć wszystko to co stanowiło odmienność od naszej cywilizacji. Nie załamała się nawet utratą plecaka i tym, że trzeba było później w stolicy Boliwii La Paz przez cały tydzień odtwarzać skradzione dokumenty.

Red. Poproszę teraz  o praktyczne rady. Co jest niezbędne do odbycia dalekich podróży, czy konieczne są duże pieniądze, znajomość języków obcych, doświadczenie w tego rodzaju wyprawach ?

J.B. O powodzeniu w takiej wyprawie w gruncie rzeczy decydują dwie rzeczy: plecak i buty. Najważniejszy jest plecak, a właściwie jego zawartość.  Zabieramy rzeczy niezbędne. Namiot, śpiwór jak najlżejsze. Odzież ograniczamy do minimum. Eliminujemy rzeczy niepotrzebne. Trzeba pamiętać o apteczce, antybiotykach. Buty powinny być sprawdzone, rozchodzone.
Najwięcej kosztuje przelot samolotem. Podróżując auto-stopem ograniczamy znacznie wydatki. Samo wyżywienie nie jest tak drogie, mieści się w granicach 5 dolarów dziennie . Dochodzą do tego noclegi, tam gdzie nie da się spać pod namiotem, no i środki lokomocji  -  pociąg, autobus, samochód. Oczywiście konieczna jest znajomość angielskiego, dobrze jest znać język miejscowy przynajmniej w niezbędnym zakresie. W Ameryce Południowej przydatny jest hiszpański. Trzeba się przygotować kondycyjnie by móc pokonywać wiele odcinków pieszo i to zarówno przez dżunglę jak i przez pustynię. A także wspinać się na szczyty górskie w Andach lub Kordylierach, o jakich nam się w Polsce nie śniło. Potrzebna jest niebywała cierpliwość i determinacja. Bywało, że na pojazd, którym moglibyśmy posunąć się dalej auto-stopem, czekaliśmy kilka, a nawet kilkanaście godzin. Nasza wyprawa trwała pół roku, to wystarczający okres by na własnej skórze odczuć to, co się pięknie nazywa  -  nostalgia.

Red. Czy na podjecie decyzji miała wpływ lektura książek, artykułów prasowych, programów TV, czy też jeszcze inne motywy?

J.B. Nie było takiej książki, ani też takiego podróżnika, który bezpośrednio wpłynąłby na podjęcie wyprawy do Peru. Natomiast książek podróżniczych było wiele, także artykułów prasowych. Telewizja odegrała tu najmniejszą rolę. Od dawna brakuje mi czasu na ślęczenie przed ekranem TV.
Moim przewodnikiem duchowym jest Ryszard Kapuściński. Jego książki są dla mnie ideowym drogowskazem. Szanuję go za życzliwy stosunek do ludzi, do prostych, zwykłych, napotkanych po drodze mieszkańców tej ziemi.  Zapadło mi głęboko w pamięci jego powiedzenie o tym, co jest niezbędne do dobrej książki podróżniczej: rok czytać, rok jeździć, rok pisać. Dlatego nie myślę o pisaniu na temat mojej podróży do Ameryki Południowej. Nie spełniam dwóch pierwszych warunków. Karolina sporządzała notatki. Niestety  -  w Boliwii skradziono jej plecak. Obok dokumentów i wszystkich innych rzeczy była tam też jej kronika.
Po tym przykrym doświadczeniu nie miała już chęci by cokolwiek zapisywać.


2 komentarze:

  1. Z całego serca gratuluję Panu Jakubowi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Niespokojna dusza.Osoba głodna przygód,doznań,zaangażowana.Ja zawsze chylę czoło przed osobami z pasją.Powiem za wielką Agnieszką Holland,"ludzie którzy nie maja pasji są dla mnie jak wydmuszki"! Podpisuje się pod tym.Tu mamy i pasję i entuzjazm.Dwoje ludzi których łączy pasja i przyjaźń jak sadzę.Przykład takich ludzi polecam zwłaszcza wszystkim malkontentom.Pzdrawiam.P.

    OdpowiedzUsuń