Świat jest mały!
klasztor w Lhasa (Tybet) |
targowisko (Tybet) |
Każde spotkanie z Jakubem Bortnikiem jest dla mnie dużym
przeżyciem. Staram się tego nie uzewnętrzniać, zwłaszcza że kulminacja emocji
ma miejsce po spotkaniach, kiedy powoli udaje mi się otrząsnąć z nadmiaru
informacji i kiedy rodzi się refleksja, jak to w ogóle było możliwe, jak oni potrafili to wytrzymać fizycznie,
psychicznie, emocjonalnie.
Jakub Bortnik, to młody Głuszyczanin, nawet nie wiem ile ma lat,
gdzieś koło trzydziestki. Trudno uwierzyć, że ten młodzieniec zwiedził już co
najmniej pół świata. W 2008 i 2009 – Amerykę Południową wzdłuż i wszerz, w 2010
i 2011 - Rosję i znaczną część Azji. Teraz po krótkim pobycie w domu
rodzinnym w Głuszycy wraca do Anglii, gdzie będzie pracował i zarabiał na
kolejną podróż, tym razem – do północnej Ameryki, poczynając od Alaski, przez
Kanadę, Stany Zjednoczone do Meksyku i krajów nad Kanałem Panamskim. Dokładnego
planu marszruty jeszcze nie ma. To się rodzi w trakcie przygotowań, a potem
podlega przeróżnym modyfikacjom w trakcie podróży. Zresztą plan podróży nie jest tylko i wyłącznie dziełem Jakuba, bo
w przygotowaniach i we wszystkich
wojażach towarzyszy mu dziewczyna (chciałem napisać kobieta, ale brzmi to zbyt
poważnie), Karolina Karszna, młoda nauczycielka
matematyki z Kaszub, którą poznał w Anglii i odkrył w niej podobną jak u siebie
pasję poznawania świata.
To że młodzi ludzie podróżują po
świecie, by go lepiej poznać i zrozumieć, nie byłoby takie niezwykłe, gdyby
odbywało się za pośrednictwem biur podróży, w komfortowych warunkach, najnowocześniejszymi
środkami lokomocji. Rzecz w tym, że podróżnicy, o których piszę, poznają świat w sposób najbardziej zwyczajny, pociągiem
najniższej klasy, albo auto-stopem. Niestety, nie wszędzie z tych osiągnięć
komunikacyjnych można skorzystać. Są miejsca, gdzie da się podróżować tylko
powozem konnym , albo pieszo.
Tutaj doszedłem do rzeczy
najważniejszej. Karolina i Jakub postawili sobie niezwykle ważny cel wojaży po
świecie. Jest nim nie tylko zobaczenie dużych metropolii, zwiedzenie
osławionych zabytków, osiągnięć architektury, miejsc kultury i sztuki, ale
przede wszystkim poznanie warunków
życiowych ludzi najprostszych, ich obyczajów, kultury, kuchni. Oczywiście jest
jeszcze drugi, bardzo ważny element determinujący możliwości tego poznania. Muszą robić to jak najtaniej, bo podróżują
tylko i wyłącznie za zarobione wcześniej na Wyspach Brytyjskich pieniądze.
Już po pierwszej podróży, której
ukoronowaniem było peruwiańskie Machu Picchu, o czym pisałem w swojej książce
„Głuszyckie kontemplacje”, zadawałem sobie pytanie - ile
odwagi i wewnętrznej siły trzeba mieć, by zdecydować się na taką wyprawę w
nieznane. Łatwo się słucha barwnej
relacji z podróży, zwłaszcza że Jakub potrafi to robić po mistrzowsku, z
przyjemnością się ogląda cudowne fotografie, a do tego „na gorąco” komentarze
Jakuba do każdej z nich, natomiast potem
przychodzi refleksja. Przecież to wszystko trwało szmat czasu (ponad pół roku),
przecież trzeba było pokonywać setki kilometrów w warunkach, o jakich nam się
nie śniło. Trzeba było codziennie wykonywać mnóstwo czynności, by zachować
higienę, by się wyżywić, by uchronić się przed niebezpieczeństwami zmiennej
pogody i czyhającymi tropikalnymi robakami i zwierzętami. Trzeba było się
bronić przed chorobą, zmęczeniem, zwątpieniem, niepewnością co będzie dalej.
pustynia Gobi |
Wiele się nasłuchałem o tym
wszystkim w czasie rozmowy po drugiej wyprawie Karoliny i Jakuba do Azji.
Obiecane mam zdjęcia, jak tylko Jakub dotrze do Anglii i tam skorzysta ze
zbiorów Karoliny. Będę na nie czekał niecierpliwie i wtedy napiszę w moim blogu
nieco więcej o ciekawostkach z tej podróży. Cieszy mnie możliwość zamieszczenia
fotografii. Kilka z nich przesłał mi Jakub, możemy je obejrzeć już dzisiaj jako
zapowiedź tego, co nas czeka w
niedalekiej przyszłości.
Zapraszam do kolejnych odcinków z
cyklu „Świat jest mały”, a zainteresowanych odsyłam do mojej książki, gdzie
znajdziecie relacje z pierwszej podróży Karoliny i Jakuba do Ameryki
Południowej.
Fot. Jakub Bortnik, Karolina Karszna.
Podziwiam tych ludzi,również. Głównie za odwagę. Tu zdaje się mieć znaczenie pierwszy wyjazd w nieznane, zwłaszcza, że oboje bohaterów Pana opowiadania żyje i pracuje poza granicami państwa. Potem, jak to się potocznie mówi, jest już łatwiej.
OdpowiedzUsuńJa również obiecałam sobie, że nigdy nie pojadę na zorganizowany wyjazd do innego państwa, po to tylko, by leżeć pod hotelem i popijać drinki. Obraz brzuchatych Polaków - turystów pała we mnie odrazą.
Pozdrawiam i czekam na kolejne odsłony z wędrówki przyjaciela z Głuszycy
Pozdrowienia dla Kuby i jego towarzyszki wypraw, życzę Wam wielu udanych wyjazdów ku poznaniu niepoznanego, samych życzliwych ludzi na szlakach i przepięknych wrażeń z którymi mam nadzieję jeszcze nie jednokrotnie się z nami podzielisz.
OdpowiedzUsuńTo bardzo fajne, co Aniu napisałaś o zorganizowanym poznawaniu świata. Bywa też nieco inaczej, ze nie ma czasu na drinka. bo program jest tak napięty, a przewodnicy bez litości, że człowiek pada ze zmęczenia, ale trzeba trzymać się grupy i oglądać to co zostało zaprogramowane. Niestety,trudno się zdobyć na taką odwagę i determinację o jakiej chcę napisać więcej, bo budzi mój podziw i żal, że kiedy byłem młody, takie zwiedzanie świata było nie do pomyślenia.
OdpowiedzUsuńMariuszowi dziękuję w imieniu Kuby. Wiem, że chętnie poszedłby w ślady Kuby, ale nie wszyscy są urodzeni pod szczęśliwą gwiadą.