Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 18 lutego 2017

Co nas łączy z Litwą ?



 „Kto po raz pierwszy z miejsca tego rzuci okiem wokoło, uczuje się aż nadto wynagrodzony za trud nużącej cokolwiek przechadzki... zatopi wzrok daleko aż do miasta Strzegom …
Piękności natury cisną się tam zewsząd do naszego oka. I pozazdrościć ludowi, który tam osiadł, który tak czynnie, tak pracowicie, z takim trudem, przemysłem i wytrwaniem, korzystając ze skarbów złożonych tam w ziemi i jej łonie, każdy załamek gruntu, każdą dolinkę, którą zamieszkuje, stara się użyźnić, ulepszyć i ozdobić”.

Spróbujmy odgadnąć, o jakim miejscu jest mowa w tym cytacie i kto to mógł napisać? Nie, nie zdziwię się wcale, jeśli odpowiedź na to pytanie okaże się zbyt trudna, zwłaszcza że jest to zdanie wyrwane z kontekstu, a jego autor jest osobą znaną tylko tym, którzy dość szczegółowo interesują się historią polskiej literatury czasów rozbiorowych.

Myślę jednak, że rozwiązanie tej zagadki okaże się nie tylko zaskakujące, ale i przyjemne, przynajmniej dla sympatyków naszej podwałbrzyskiej perły uzdrowisk  -  Szczawna-Zdroju, a także Wałbrzycha.

W jubileuszowym 1966 roku z okazji 1000-lecia Polski na frontonie Zakładu Przyrodniczego w Szczawnie-Zdroju wmurowano tablicę upamiętniającą  zasłużonych dla kultury i nauki Polaków, którzy przebywali w tym uzdrowisku i korzystali z jego wód leczniczych. Wśród 32 osób znajduje się  nazwisko Józefa Korzeniowskiego.

Józef Korzeniowski, wywodził się z Galicji Wschodniej, urodzony w 1797 roku w Brodach, był absolwentem, a później pedagogiem i profesorem literatury polskiej w słynnym Liceum Krzemienieckim, wykładał filologię klasyczną na uniwersytecie w Kijowie, by następnie osiąść na  8 lat w Charkowie jako dyrektor gimnazjum. Będąc rdzennym Polonusem czuł się tam jak zesłaniec, osamotniony i  zagubiony, z dala od Polski. Z radością i nadzieją przeniósł się w 1846 roku do Warszawy, gdzie otrzymał posadę dyrektora gimnazjum, a następnie wizytatora szkół i reformatora warszawskiej Szkoły Głównej. Mógł się poświęcić z większą pasją i rzetelnością twórczości literackiej.

Do Bad Salzbrunn przybył w 1855 roku z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i zamieszkał wraz z pięcioosobową rodziną w hotelu „Kometa” (późniejsze Sanatorium Kolejowe). Wprawdzie w księdze gości zapisany został jako radca, ale w rzeczywistości był na ziemiach polskich znanym działaczem oświatowym, zasłużonym dla warszawskiej Szkoły Głównej, a przede wszystkim literatem, autorem napisanych   w stylu balzakowskim powieści -  „Spekulant” i „Kollokacja”, a także nieprzeciętnego dramatu „Karpaccy górale”. Utwór ten napisany znacznie wcześniej, bo w 1840 roku, stał się symbolem hartu ducha i tężyzny fizycznej karpackich Hucułów oraz ich przywiązania do gór. To właśnie stąd pochodzi znana pieśń biesiadna, śpiewana do dziś przy różnych okazjach:

„Czerwony płaszcz, za pasem broń
i topór co błyszczy z dala,
wesoła myśl, swobodna dłoń,
to strój, to życie górala.

Tam szum Prutu, Czeremuszu,
Hucułom przygrywa
i wesołą kołomyjkę
do tańca przygrywa,

dla Hucuła nie ma życia
jak na połoninie,
gdy go losy w doły rzucą
wnet z tęsknoty zginie ...”

Dramat wystawiony po raz pierwszy we Lwowie w 1844 roku cieszył się dużym powodzeniem w teatrach polskich i tak jest do dziś. Wprawdzie sztukę „Karpaccy górale” oglądamy od dużego dzwonu, ale zawsze stanowi to doniosłe wydarzenie teatralne i przyciąga widzów.

Uważany za wybitnego kontynuatora powieści biedermeierowskiej oraz mistrza narracji, a także inicjatora balzakowskiej  powieści na gruncie polskim, szczególną sławę zyskał  jako twórca rodzimego dramatu romantycznego, uważany obok Aleksandra Fredry za najwybitniejszego komediopisarza epoki romantyzmu.

Pobyt Józefa Korzeniowskiego w podwałbrzyskim uzdrowisku stanowi niewątpliwie rzecz godną uwagi, zwłaszcza że  pozostawił w swej twórczości liczne ślady swych szczawieńskich doświadczeń. Wprawdzie narzekał na niezbyt komfortowe warunki i drożyznę, ale za to mógł zachwycać się do woli widokami krajobrazów i przyrody, które były w stanie zawrócić w głowie niejednemu wielbicielowi kresów wschodnich.

Podziwiał zwłaszcza Wzgórze Giedymina, miejsce spacerów i ciszy, ale przede wszystkim miejsce widokowe. Pisze o tym wszystkim w odrębnym opowiadaniu „Spotkanie w Salzbrunn”, stanowiącym reasumpcję jego wrażeń i refleksji ze szczawieńskiej kuracji i jak się łatwo domyślić z tego właśnie opowiadania pochodzi cytat we wstępie mojego postu.

Zdaniem Korzeniewskiego „człowiek zwiedzający to miejsce i kontemplujący otaczające go piękno natury jest skłonny zwrócić się  myślą do Twórcy, który tak cudowną rozmaitością zakątek ten ubogacił”. I oto kwintesencja ideowa galicyjskiego pisarza, który jak to widać z króciutkiej notki biograficznej, miał okazję poznać trochę świata i zdobyć sporo doświadczeń. Niestety, lata ciężkiej harówki pedagogicznej na dalekiej Ukrainie, zwłaszcza w Charkowie, dały o sobie znać w pogarszającym się stanie zdrowia. Nie pomogła ożywcza woda z Salzbrunn, ani też z innych zdrojów na Huculszczyźnie. W kilka lat po kuracji szczawieńskiej Józef Korzeniewski zmarł w 1863 roku w Dreźnie, gdzie szukał schronienia po wybuchu na ziemiach polskich powstania styczniowego.

W przebogatej plejadzie gwiazd polskiej kultury i nauki, w otoczeniu chociażby takich znakomitości, jak Zygmunt Krasiński, Henryk Wieniawski, Tytus Chałubiński, Hipolit Cegielski,  Ludwik Niemojewski, księżna Izabela Czartoryska, galicyjski pisarz Józef Korzeniewski błyszczy  jak srebrzysty diament. Lista Polaków, którzy do cieszącego się coraz większą sławą Bad Salzbrunn, przybywali ławą, czyniąc z niego nieomal centrum polskości w tym regionie, jest zresztą znacznie większa niż na pamiątkowej tablicy. Obok nowoczesności leczniczej przyciągało ono bliskim położeniem i właśnie atrakcyjnością górskich krajobrazów.


Spacerując z Parku Zdrojowego w Szczawnie-Zdroju na Górę Parkową (528 m), zwaną inaczej Wzgórzem Giedymina warto pamiętać, że przed wojną na jej szczycie znajdował się Belweder, budowla wzniesiona przez zasłużonego dla Szczawna-Zdroju dr Augusta Zemplina. Można było swego czasu przeczytać o tym na portalu wałbrzyszek com”:


„Zyskując atrakcyjne obszary miasta, w roku 1823, na Wzgórzu Gedymina, na polecenie lekarza, wybudowano drewniane zabudowania w postaci pawilonu. Budowę zakończono trzeciego sierpnia, w rocznicę urodzin króla Fryderyka Wilhelma III i na jego cześć miejsce to nazwano Wilhelmshöhe. Chętnych do odwiedzenia tego zakątka Parku Zdrojowego było wielu i od tego czasu miejsce to ulegało licznym przemianom. W roku 1838 dobudowano budynek zaopatrzony w układ optyczny, pozwalający obserwować okolicę wewnątrz budynku tzw. camera obscura, a w roku 1841 powstał ostatecznie murowany budynek Belwederu z podcieniami, wieżą widokową i tarasem. Cały obiekt wzorowany był na średniowiecznej wieży bramnej Tangermünde miasta Stendal. Był to obiekt wielofunkcyjny. Znajdowało się tam muzeum, restauracja z dobrą kuchnią, a za uiszczeniem niewielkiej opłaty można było podziwiać piękne widoki z wieży widokowej, gdzie zamontowane były lunety, przez które można było obserwować okolice. Tuż obok znajdowała się skocznia narciarska i strzelnica, gdzie odbywały się zawody strzeleckie. Było to miejsce chętnie odwiedzane przez kuracjuszy i turystów. Ci, którym spacer na szczyt sprawiał problem, drogę do Belwederu mogli pokonać na osiołku.”


Belweder funkcjonował jakiś czas jeszcze po wojnie, ale z biegiem czasu uległ całkowitemu zniszczeniu. Dziś nie ma po nim ani śladu, a teren jest miejscem spacerowym dla mieszkańców pobliskich dzielnic wielkiego Wałbrzycha.

Warto pamiętać o Józefie Korzeniowskim zwłaszcza teraz, gdy tak mocno odżyły wspomnienia z przeszłości Polski Piastów i Jagiellonów, a także z czasów naszej niewoli zaborczej, a następnie okupacji niemieckiej i sowieckiej. A to wszystko w kontekście tego, co się dzieje w sąsiedniej Ukrainie. Autor „Karpackich górali” był symbolem łączności i jedności  narodowościowej Polaków dla których Polska nigdy nie zginęła ... i nie zginie !

Warto też przy okazji pomyśleć o tym, jakie znaczenie ma nazwa Wzgórza, z którego możemy podziwiać panoramę Szczawna i Wałbrzycha wraz z otaczającymi je górami. To ciekawe kto wpadł na pomysł, by nazwać imieniem Giedymina?

Giedymin, to dla Litwinów tak samo ważny władca jak dla Polaków Bolesław Chrobry. Objął władzę z początkiem XIV wieku po śmierci swego brata, Witnesa. Przez cały okres swego panowania zmagał się z naporem Państwa Krzyżackiego. Jednocześnie wykorzystując kryzys Złotej Ordy zdołał połączyć pod swym panowaniem rozległe obszary dzisiejszej Rosji, Białorusi i Ukrainy.

Około 1318 roku opanował Witebsk, w następnych latach Pińsk, Wołyń, Podlasie, a w 1331 roku Kijów. Władztwo Giedymina ciągnęło się na wschód aż do ziemi smoleńskiej.

Utrzymywał kontakty handlowe z Rygą, a także z Polską. Jego córka, Aldona, poślubiła następcę krakowskiego tronu, Kazimierza, później zwanego Wielkim. Giedymin dbał o poparcie papieża, któremu obiecywał przyjęcie chrześcijaństwa. 

Giedymin jest na kartach historii Litwy uważany za twórcę mocarstwowej potęgi Litwy  jest też wzorem godnym naśladowania jeszcze z innego powodu. Miał ośmiu synów i sześć córek. Córki powychodziły za mąż za okolicznych władców, zaś siedmiu synów podzieliło się państwem po śmierci Giedymina, podobnie jak to miało miejsce w Polsce po śmierci Bolesława Krzywoustego. Niestety, nie posłużyło to dobrze w utrzymaniu jedności państwa litewskiego.

Oczywiście to co napisałem o Giedyminie, to tylko szczątkowe informacje. Warto zainteresować się tą niezwykle barwną i budzącą podziw historią.

Zachęcam bardzo mocno by wybrać się tak jak to zrobił przed laty Józef Korzeniowski spacerkiem na Wzgórze Giedymina, a przy okazji pokontemplować nad chlubną przeszłością tego miejsca, a także nad tym,  jak zaskakujące było tworzenie nazw geograficznych zaraz po wojnie na naszych obecnie Ziemiach Zachodnich. Oczywiście w tym przypadku możemy się tym szczycić, że skutkiem dawnych dobrych stosunków Polski z Litwą, mamy wzgórze nazwane tak zacnym imieniem.

Fot. Zbigniew Dawidowicz

2 komentarze:

  1. Staszku!Fajne przejście od Józefa Korzeniowskiego do Gedymina,a tak na dobrą sprawę to promocję Szczawna Zdrój.Po przeczytaniu dzisiejszego tekstu wielu będzie chciało przyjechać do Szczawna i tak jak piszesz podziwiać uroki tego uzdrowiska.A może usiąść na jednej z ławeczek zastanowić się i podumać nad przeszłością Szczawna w którym w przeszłości na kuracji przebywali słynni Polacy jak np.Henryk Wieniawski czy Izabella Czartoryska,Hipolit Cegielski i bohater dzisiejszego postu Józef Korzeniowski i inni.Dzięki za przypomnienie sylwetki J.Korzeniowskiego jego sztuki "Karpaccy górale" oraz autora często śpiewanej piosenki biesiadnej.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Bronku za komentarz, jak zwykle trafnie odgadujesz moje intencje. Pamiętaj też, że dla ciebie nie ma życia, jak tylko w Piławie, Grabów, Cieszyn nie zastąpią lat przeżytych w sławie. Oto sentencja, która mi się nasunęła pod wpływem pieśni z "Karpackich górali". A ponadto zapachniało wiosną. Ogród czeka z utęsknieniem na swojego dobrodzieja. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń