Parę dni temu trafiłem w
facebooku na dowcipne w swym zamyśle
hasło: „Nie róbmy polityki – lepmy pierogi”. Do tego, by wziąć się
za pierogi zachęcał obrazek porcelanowej misy wypełnionej ręcznie lepionymi
eksponatami „kulinarnej sztuki stosowanej” z dodatkowym napisem: „Nie ufaj
ludziom, którzy nie lubią pierogów”. Bardzo mnie podniósł na duchu ten
aforyzm, bo przecież zawsze lubiłem pierogi, mogę się więc uważać za człowieka
godnego zaufania.
Ten drobny szczegół
powrócił, gdy przypadkowo natknąłem na jeden z wcześniejszych postów w moim
blogu pt. „Uczeń prześcignął mistrza”, w którym pisałem o kulcie turkmeńskiego
despoty Nijazowa z książki Ryszarda Kapuścińskiego „Imperium”. Dało mi
to asumpt do szerszej nieco refleksji, z której wynika, że trudno będzie zająć się bez reszty lepieniem pierogów z odrzuceniem
ich politycznej otoczki. Oto bardziej szczegółowe uzasadnienie tej
refleksji.
Parę lat temu Saparmurad
Nijazow wydał kolejny tomik wierszy i zaprezentował go na żywo we
wszystkich kanałach turkmeńskiej telewizji. Zbiór nosi nazwę „Wiosna
natchnienia” i stał się kolejną lekturą szkolną, swego rodzaju katechizmem,
elementem tworzonej od kilkunastu lat kuriozalnej biblii.
„Mój ukochany narodzie!
Wybiła godzina Rahnamy”... - tak rozpoczyna się poetycki monolog Turkmenbaszy,
Ojca wszystkich Turkmenów, prezydenta środkowoazjatyckiego państwa leżącego
głównie na bezkresnych połaciach pustyni Kara-kum.
Prawie pięciomilionowy naród
już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku stał się zakładnikiem satrapy i
jego rodziny. Nijazow początkowo pełnił funkcję przywódcy partyjnego
Turkmeńskiej SRR a w 1990 roku chytrze wykorzystał moment rozpadu ZSRR i wygrał
wybory prezydenckie. Od tego czasu był niepodzielnym władcą ziemi, jej
wszystkich bogactw a także materialnych dóbr wytworzonych przez lud na
przestrzeni dziejów. Decydował o dniu powszednim i świętach mieszkańców kraju,
ustalał normę pudru do kosmetyki lic, długość męskich włosów, określał gatunek
muzyki w mediach a także ilość kotów i psów na jedną rodzinę. Zaproponował
likwidację opery, baletu i określił preferencje żywieniowe. Zalecił także
wymianę złotych zębów na białe i eksponowanie naturalnej cery Turkmenów, która
jego zdaniem powinna mieć barwę pszenicy...
Nijazow okazał się niezwykle
zdolnym uczniem i nieodrodnym kontynuatorem tradycji, wykształconych w Rosji
Radzieckiej przez Lenina i Stalina, a ugruntowanych w po wojnie w jej
republikach, odważył się osobiście sięgnąć po władzę i sprawować ją w sposób
dobrze już przećwiczony i już wcześniej znany w Turkmenii.
Władza radziecka nie patyczkowała się z podbitymi
środkowoazjatyckimi narodami. Prześladowano każdą wolną myśl, zsyłano i
więziono nieposłusznych, prano mózgi inteligencji. Cudzoziemcom pokazywano
zaimprowizowane widowiska, zapraszano ich do kilku wypieszczonych obiektów albo
pod kontrolą pojono alkoholem. W Aszchabadzie, stolicy Turkmenii, był
jeden tylko hotel, w którym mogli mieszkać obcokrajowcy. Jego obsługę stanowił
wyselekcjonowany personel a wiele funkcji sprawowali po prostu etatowi
pracownicy służb specjalnych. Jeśli czasem do hotelu trafił na nocleg jakiś
miejscowy partyjny notabl to siedział cichutko w numerze bo nie mógł
kontaktować się z innostrancami. Na każdym piętrze gmachu specjalna opiekunka,
siedząc w głównym ciągu komunikacyjnym, miała na oku wszystkie ruchy hotelowych
gości. Jeśli mieszkający na jej piętrze turysta z polskiej grupy chciał
niepostrzeżenie udać się na inne piętro, dokąd zaprosiły go rumuńskie
„przedszkolanki”, musiał mieć przygotowany haracz w postaci kosmetyku, ciuszka
lub jakiejś błyskotki. Poderwane w mieście Turkmenki nie miały szans
towarzyszyć swym zagranicznym amantom w wieczornych hotelowych imprezkach bo
bezbłędnie wyłuskiwano je już przy próbie zbliżenia się do budynku.
Każde piętro tego socrealistycznego gmachu miało też
niewielki kameralny bufecik o orientalnym wystroju wnętrza, obsługiwany przez
egzotycznej urody krasawice. Epikurejski wprost przybytek absolutnie nie
pasujący do ascetycznej atmosfery otoczenia. Co tam się wtedy podawało! Otóż
poszczególne kondygnacje miały swoją kulinarną specyfikę poświęconą innemu
regionowi Azji Centralnej, a oprócz tego Republikom Kaukazu i Mołdawii. Do dań
podawano alkohole z odpowiednich regionów, tradycyjne wypieki, a czas posiłków
okraszano muzyką związaną z danym folklorem.
Po obłaskawieniu etażnych można było odkryć intrygujące tajniki
lokalików na innych piętrach. W głowie mieszało się potem od zapamiętywania:
kebabów, pilawów, pirożkow, czieburieków, bakław, uch. Głowa czasami bolała po
degustacjach nastojki, araratu, calvadosu, biełogo aista, palinki i
pszenicznoj. Ale cóż to! Wszak poznawanie kultur poprzez gruczoły smakowe to
jedna z najprzyjemniejszych cech wędrowania po świecie.
Tradycyjna turkmeńska kuchnia jest nad wyraz prosta. Społeczności związane z pustynią jadały zazwyczaj mięso i pijały mleko. Plemiona żyjące w oazach, dolinach rzek i w rejonach upraw rolnych urozmaicały menu pieczywem, rybami i owocami. Namiastkę alkoholu otrzymywano w procesach fermentacji wielbłądziego mleka a winem mogli się raczyć jedynie mieszkańcy niewielkiego obszaru upraw winorośli. Narodowe dania Turkmenów swymi recepturami zbliżone są do tradycji Persji, Afganistanu i Turcji. Podobne menu mają Uzbecy, Tadżycy i Kazachowie a także islamskie ludy Kaukazu. Za typowe turkmeńskie danie można uznać kiufta-szurpa - ryżową zupę na baranich kościach z warzywami i pływającymi w niej podłużnymi pulpecikami z jagnięciny. Innym przysmakiem jest lula-kebab - mielone kotleciki z jagnięcia i cebuli duszone w dużej ilości warzyw, wśród których także przeważa cebula. Jagnięcinę w tym daniu często zastępowano mięsem dżejrany, pięknej wyżynnej gazeli, ale przetrzebione zwierzę na szczęście objęto ścisłą ochroną. Wykorzystuje się także mięso młodych nieużytkowych wielbłądów, hodowlanych kóz, dziczyzny i rzadziej domowego ptactwa. Obecnie w Turkmenii popularne są również mączne dania, ciasta, pierogi i paszteciki nadziewane miejscowymi owocami. W barku serwującym miejscową kuchnię na pierwszym planie znajdują się pirożki s churmoj - drożdżowe rogaliki nadziane miąższem owocu churmy /hurmy?/, dużej jagody krzewu, czasem drzewa, z rodziny hebankowatych.
Czytelnikom zainteresowanym
moją propozycją , żeby zamiast polityki zająć się lepieniem pierogów, podaję
dokładny przepis na turkmeński przysmak, zwłaszcza że nie jest on zbyt wymyślny
i trudny w realizacji, a z pewnością przyniesie więcej korzyści niż
deliberowanie nad rozmiarami kompromitacji turkmeńskiego sposobu sprawowania
władzy, skoro i nasza scena polityczna nie jest lepsza.
Oto przepis na „pierożki s churmoj”:
Drożdżowe ciasto po wyrośnięciu dzielimy na placuszki i na każdy z nich nakładamy nadzienie z przepuszczonej przez maszynkę churmy, wymieszanej z wodą i odrobiną mąki. Placuszki po złożeniu zlepiamy na brzegach i formujemy. Układamy je na natłuszczonej brytfance, lekko smarujemy ich powierzchnię olejem i zapiekamy w umiarkowanej temperaturze do uzyskania złotawego koloru i niewielkich spękań. /Owoce churmy trudno się przechowują i ciężko je dostać w Polsce. Mają smak moreli i dobrze dojrzałego pomidora hodowanego w naturalnych warunkach - można je więc zastąpić jakąś naszą namiastką./
Osobiście nie wypróbowałem tego przysmaku, gdy
starałem się przekonać do niego żonę usłyszałem, a nie wystarczą ci ruskie. No dobrze, ale ja chciałbym „zamiast polityki”,
zostało więc na tym, że lepimy rdzennie polskie danie - pierogi leniwe.
Fotomontaż: Zbigniew Dawidowicz
Staszku!Ciekawa opowieść o Turkmenii oraz jej przywódcy/prezydencie/.Myślę,że jest dobry tekst nawiązujący do sprawujących władzę w naszym pięknym kraju.Peuenta również dobra"zamiast polityki róbmy pierogi".Tylko,że ja pierogów robić nie umię,a polityka przylgnęła do mnie i nie chce się odczepić.A poważnie próbowałem znależć określenie churmy i nie znalazłem.Wprawdzie zamieściłeś przepis ale ja wolę nasze polskie zwane ruskimi, moja żona Irena robi doskonałe.Tylko ponieważ trzymam swoją wagę to robi je rzadko.Pozdrawiam i życzę miłego-twórczego pobytu w Krzyżowej.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBronku, nie rób mi wstydu, jak możesz lubieć jakikolwiek specjał naszej kuchni, jeśli on ma w nazwie ruski. To tak jakbyś nie wiedział, kto został "patriotą roku 2016 Kościoła krakowskiego. Antoś M. to nasza nadzieja. On nas poprowadzi do boju, by zdeptać Rosję, naszego odwiecznego wroga. Piszę to by nie zadręcząć Cię więcej przepisami kulinarnymi, skoro mówisz, polityka przylgnęła do Ciebie jak wesz i nie chce się odczepić. Mimo wszystko proponuję pierogi z kapustą, choć wiem, że to może skutkować wzrostem polityków PiS. Ktoś powiedział, że biorą się oni stąd, że robiąc pierogi z kapustą, obdzieramy liście, a ten głąb co pozostaje, to właśnie Oni. Jeszcze trochę będą mieli swojego świętego - Lecha Kaczora. Niech mu marmury wawelskie lekkie będą! Ku chwale obczyzny!
OdpowiedzUsuń