Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 10 października 2016

O spotkaniu z Jolantą Marią Kaletą "na gorąco"


fot. Z. Dawidowicz


Nic dodać, nic ująć. To był udany i niezapomniany wieczór. Szkoda, że mogli z tego skorzystać tylko ci co przyszli. Spotkanie z wrocławską powieściopisarką Jolantą Marią Kaletą to było dla nas, mieszkańców Głuszycy, nadzwyczajne wydarzenie . Mieliśmy okazję poznać bliżej niezwykle interesującą, ciepłą,  otwartą  i budzącą sympatię autorkę kilkunastu powieści, a zarazem zbliżyć się do nie tak znów odległej, powojennej historii naszego miasta.

Dwie ostatnie książki Jolanty Marii Kalety „W cieniu Olbrzyma” i „Riese. Tam gdzie śmierć ma sowie oczy” obrazują to, co się działo na naszych ziemiach w bliskim nam trójkącie miejscowości: Jedlina-Zdrój, Głuszyca i Walim. Tu rozgrywa się akcja w gruncie rzeczy sensacyjnych powieści i tu jesteśmy świadkami mrożących krew w żyłach zdarzeń, związanych z tajemniczym kompleksem „Riese”, czyli „Olbrzym”, a także z  toczącą się nadal „zimną wojną” pomiędzy wywiadami: niemieckim, mimo klęski Niemiec Hitlerowskich w wojnie i sowiecko-polskim, której ofiarami byli bardzo często zupełnie niewinni ludzie.

Jolanta Maria Kaleta to prawdziwy skarb Wrocławia, którego na szczęście nie udało się Niemcom wytransportować “złotym pociągiem”, ani ukryć jak bursztynową komantę.  Z  wykształcenia historyk i politolog, znana jest głównie z powieści sensacyjnych, których akcja dzieje się we Wrocławiu lub na Dolnym Śląsku. Jej książki nawiązują do nieodkrytych tajemnic naszej historii. Autorka pracowała we wrocławskich muzeach, uczyła także w szkołach średnich historii i wiedzy o społeczeństwie. Jest patriotką Dolnego Śląska, miłośniczką górskich, pieszych i rowerowych wędrówek, ale przede wszystkim jest niezwykle sympatyczną, pogodną,  skromną osobą wzbudzającą zaufanie i szacunek.

No i zupełnie nie wiem dlaczego stała się pisarką, co ją do tego skłoniło, skąd się wziął czarodziejski talent do snucia w książkach fascynujących opowieści wziętych jednak z życia, opartych na realich historycznych, a zarazem jakby wydobytych ze świata fantasmagorii?

Wymienię tylko tytuły jej dziewięciu powieści: Testament Templariuszy, Kolekcja Hankego, Strażnik Bursztynowej Komnaty, Duchy Inków, Lawina, Złoto Wrocławia, Obcy w antykwariacie, Operacja Kustosz, Wrocławska Madonna. 

Nie -  to jeszcze nie koniec.

Dochodzą do dwa tytuły książek, które już wymieniłem na samym początku, bo rozgrywają się na naszym terenie.

Główny bohater książki „Riese. Tam gdzie śmierć ma sowie oczy”, sędzia Laura Szeliga, jak się okazuje urodzona tuż po wojnie w Głuszycy, usiłuje rozwikłać skomplikowaną historię swego pochodzenia, kiedy do jej rąk dotarły materiały śledcze UB z pierwszych lat powojennych. Wynikało z nich, że jej ojciec był niemieckim agentem powiązanym z odwetową działalnością Wehrwolfu w regionie wałbrzyskim i jak to często się zdarzało z więźniami UB, zginął bez śladu. Proces dochodzenia do sedna jest skomplikowany i wręcz sensacyjny, a jego ostateczne wyjaśnienie wymagało ogromnej determinacji i samozaparcia ze strony Laury i wspomagających ją przyjaciół.

Zupełnie inaczej odbiera się treści  z podręczników historii lub naukowych rozpraw, nawet wtedy gdy dotyczą one tragicznych losów ludzkich w czasach wojny lub na skutek prześladowań politycznych, a całkiem inaczej, jeśli dzieje się to z bohaterami książki, których zdołaliśmy polubić,  skutkiem czego stali się nam szczególnie bliscy.

Czy można nie polubić pułkownika Jerzego Cerę, nestora sowiogórskich poszukiwań, któremu autorka dedykuje tę książkę, a w powieści czyni go majorem Czerskim, zdumiewającym czytelnika swoją wiedzą i fachowością w odkrywaniu tajemnic podziemnego miasta pod Włodarzem.

Bliższym nam staje się także kolejny miłośnik Gór Sowich i pasjonat tajemnic kompleksu Riese, pan Grzegorz Borensztajn, którego zadziwiające losy rodzinne znajdują swe odbicie na kartach tej książki.

Obydwaj wymienieni przeze mnie panowie byli obecni na niedzielnym spotkaniu z pisarką, podobnie jak zasłużony dla „odkrycia” Osówki i walimskiej „Rzeczki” Józef Piksa.

Czym więc są książki Jolanty Marii Kalety? Można by powiedzieć, że są to książki historyczne, popularno-naukowe, choć znajdujemy w nich typową dla epiki fabułę, okraszoną dużą dozą liryzmu, a więc trochę romansu, trochę kryminału, trochę sensacji, a wszystko osadzone w realiach czasów minionych i współczesnych. Dochodzi do tego jeszcze  kolejny rodzaj literacki – dramat. Znajdujemy w książkach świetnie zobrazowane scenki rodzajowe i  znakomite dialogi, które z powodzeniem mogłyby być przeniesione na deski sceniczne.
Dlatego myślę o książkach Jolanty jako o swoistym literackim majstersztyku, właśnie skutkiem zręcznego melanżu wszystkich trzech rodzajów literackich: epiki, liryki i dramatu.

Zachodzi teraz pytanie, po co to wszystko. Jakiemu celowi służy?  Osobiście nie mam wątpliwości. Przy próbach rozwikłania najbardziej frapujących tajemnic i zagadek związanych z naszym regionem Dolnego Śląska, powieściopisarka odsłania umykające naszej uwadze i pamięci prawdy historyczne. Wszystkie wątki fabularne są mocno osadzone w realiach życia społecznego i politycznego owych czasów, a jak już wspomniałem niektóre z powieściowych postaci mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości.
 
Okazuje się, że dla pokazania prawdy historycznej pierwszych lat powojennych na Ziemiach Odzyskanych p. Jolanta, z zawodu nauczycielka historii wybrała literaturę , poszukując w tej formie odpowiedzi na kluczowe pytanie – co było przyczyną, że ten czas był tylko z nazwy czasem pokoju, a w rzeczywistości był to ponury, bestialski, zbrodniczy czas walki politycznej, w której ofiarami bywali bardzo często zupełnie niewinni i bezbronni ludzie.

Czy wybór literatury był właściwy? Czy literaturze można ufać. Przecież tworzy własne światy, swoiste iluzje, swój język i może zawieść nas na manowce?

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, że był to trafny wybór. Z książek Jolanty Kalety możemy się nauczyć historii znacznie lepiej niż z najlepszego podręcznika historii lub pozycji naukowych. Dlaczego?  Bo książki te wciągają czytelnika  frapującymi wątkami fabularnymi i wyzwalają emocje, często bardzo silne emocje, a więc poruszają nas do głębi. I to jest bezcenny walor tych książek.

„Jest literatura głębokim i wyrafinowanym sposobem komunikacji, być może najgłębszym ze wszystkich istniejących. Takim, w którym jesteśmy w stanie pojąć motywację drugiego człowieka, utożsamić się z nim i z nim współodczuwać. Opisanie świata w całym jego skomplikowaniu i niejednoznaczności stroni od biało-czarnych podziałów i trywialnych prawd. Być może właśnie dlatego denerwuje tych, którzy są ślepi na kolory" – powiedziała Olga Tokarczuk na tegorocznej uroczystości wręczenia nagrody Nike, debiutantce Bronce Nowickiej.

Ta sentencja Olgi Tokarczuk odnosi się w pełni do twórczości Jolanty Marii Kalety.

Wieczorne spotkanie inaugurujące nową książkę Jolanty Marii Kalety w głuszyckim Centrum Kultury pozostanie  na długo w pamięci jego uczestników. Upłynęło w miłej, serdecznej atmosferze, a od pisarki mogliśmy się dużo dowiedzieć o niej samej, o jej pasji twórczej, a także tajemnicach rodowodu jej i męża.

Najważniejszą jest jednak  świeżo wydana książka licząca sobie prawie 500 stron. Już wkrótce będzie ona do nabycia w głuszyckiej księgarni przy ul. Grunwaldzkiej.


P.S. Można też zamówić ją, podobnie jak i inne książki u wydawcy: Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. Konin, Tel 63 242 02 02, e-maill: wydawnictwo@psychoskok.pl

6 komentarzy:

  1. Witam! Pięknie,że udało się z powodzeniem zorganizować wieczór autorski Pani Jolanty Marii Kalety w waszym CK, o którym tyle ciepłych zdań napisałeś w dzisiejszym blogu.Szkoda,że taka pózna pora tych spotkań.Dla mnie jest to o tyle póżno,ponieważ w ciemnościach nigdzie się samochodem nie wybieram stąd nie możność brania udziału w takich spotkaniach jak to wczorajsze w Głuszycy.Twoja informacja jest dla mnie w pełni wystarczająca ponieważ opisuje dokładnie przebieg spotkania a ponadto udział osób,które są bohaterami tej nowej książki JM Kalety.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Bronku i chcę Cię pocieszyć: kto rano wstaje, ten żyje dłużej.
    A Ty jak widzę już z samego rana czytasz "podłuby" Twojego Przyjaciela. To słowo "podłuby", to moje osobiste nazwanie tego co robię w blogu.Wydaje mi się trafne. Miłego tygodnia !

    OdpowiedzUsuń
  3. WITAM Musisz mi napisać co znaczy słowo "podłuby",bo ja takiego nie znam.Natomiast mogę tylko powiedzieć,że dzień be przeczytania Twojego blogu jest jakiś nie fajny/nie chcę tu napisać,że stracony,bo takim nie jest/ ztego względu,że pogłębiam swoją wiedzę.Jak zauważyłem sporo osób z mojego kręgu czyta Twój blog.Jeszcze raz co to znczy "podłuby"

    OdpowiedzUsuń
  4. Bronku, etymologia słowa jest prosta jak drut, pochodzi od dłubania. Muszę się nadłubać, zanim coś w miarę rozsądnego uda mi się osiągnąć. To tak samo jak czerpanie nektaru z Twoich włoskich orzechów. Faktem jest, nie ma tego słowa w słowniku języka polskiego, więc traktuję to jako neologizma, ale gdzieś z tym słowem się spotkałem i utkwiło mi w pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapomniał Pan wspomnieć o swoim kunsztownie przygotowanym słowie wstępnym, którym została powitana Autorka.A tak w ogóle, to było świetnie.Niech żałują ci, którzy nie byli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie za to słowo -kunsztownie, ale także za pozytywną opinię o spotkaniu. Niestety, spodziewałem się, że bedzie nas więcej na sali.Ta obojętność budzi mój niepokój.
      Ale to jest osobny temat. Pozdrawiam !

      Usuń