A może by tak … na
ryby, na grzyby?
Historyczna nazwa potoku - Rybny,
podobnie jak wsi – Rybnica, wskazują na specjalny atut tego miejsca. Można się
tu wybrać nie tylko dla podziwiania widoków górskich, zabytków architektury lub
niezwykłych okazów przyrody. Rybny potok okazuje się atrakcyjny dla wędkarzy.
Przyjeżdżają oni chętnie nad rzekę by w przyjaznym otoczeniu lasów i łąk
zaczaić się z wędką na srebrzystego pstrąga. Działacze tutejszego Koła
Polskiego Związku Wędkarskiego dbają o to, by w rzece były pstrągi, więc
corocznie zapełniają ją narybkiem.
Ale rzeki są łowiskiem dla
wytrawnych wędkarzy. Zdecydowana większość wybiera większe akweny wodne. Region
Sudetów Środkowych, a więc Góry Wałbrzyskie, Suche i Sowie obfituje w rozsiane
po całym terenie jeziorka i stawy rybne. Popularnym miejscem wędkowania jest
Jezioro Bystrzyckie w Zagórzu Śląskim, niedaleko Wałbrzycha, jak również
pięknie położone w lasach jeziorko w Grzędach, w gminie Czarny Bór, albo też
zbiornik wodny w Dobromierzu. To
największe obszary wodne blisko Wałbrzycha. Wędkarze bardzo chętnie wędkują nad
stawami, których jest w tym regionie bez liku. Obok pstrąga można w nich łowić
karpia i inne ryby. W samym mieście i gminie Głuszyca jest takich miejsc
kilkanaście. Najbardziej znane są stawy powyżej ulicy Leśnej nad Marcowym Potokiem u podnóża masywu Włodarza w Górach Sowich. Chętnie odwiedzanym
miejscem są stawy w Sierpnicy, albo też niezwykle atrakcyjne jeziorko po
kamieniołomach w Głuszycy Górnej. Podobne do głuszyckich są stawy w Starym Lesieńcu w gminie
Boguszów-Gorce.
Coraz więcej przyjezdnych korzysta
też chętnie ze świeżo smażonych ryb w „Łowiskach Pstrąga” w Łomnicy, Rybnicy
Małej, Sierpnicy, Jugowicach, Zagórzu Śląskim. Takich miejsc jest coraz więcej,
przybywa też barów i restauracji. Baza gastronomiczna jest już całkiem nieźle
rozwinięta, mogą więc turyści ze spokojem zapuszczać się w góry, bo zawsze po
drodze znajdą miejsce na posilenie się i odpoczynek.
Ale nie tylko ryby mogą
przyciągać weekendowych wycieczkowiczów lub wędkarzy. Kolejnym atutem
tutejszych lasów okazują się grzyby. Wprawdzie nie co roku ich wysyp jest
obfity, ale latem do późnej jesieni jak
się dobrze pochodzi po lasach, zawsze można wrócić do domu z wypełnionym
koszykiem. Są prawdziwki, i kozaki, i
gołąbki, i różne rodzaje podgrzybków. Po obfitych deszczach ścięte pnie drzew
obrastają opieńki. Na polanach leśnych i łąkach pojawiają się kanie. Są jeszcze
inne grzyby, których nie zbieram, bo trzymam się zasady - nie
ruszać grzybów, co do których nie ma pewności, że są jadalne.
Był taki czas, że jeździliśmy z
żoną na grzyby w lasy zielonogórskie. Były to zarazem całodniowe wycieczki
krajoznawcze w okolice Żar, Żagania, Łagowa. Z biegiem czasu znajomi wskazali
nam miejsce nieprzebranych lasów, obfitujące w grzyby, gdzie mogliśmy przekonać
się wreszcie, co oznacza utarty epitet
- zbierać grzyby. Tak do tych
lasów przyjeżdżało się, by zbierać grzyby, a nie szukać grzybów. W Nowej Soli
skręcaliśmy w prawo na drogę do Poznania i po minięciu dużej wsi Konotop, w
Kolsku skręcaliśmy na boczną drogę do Tatarki. Zaraz za wsią otwierały się
przed nami pachnące grzybami lasy. W terenie równinnym łatwo było chodzić z
koszykiem i wybierać z runa leśnego najzdrowsze okazy podgrzybków. Trafiały się
też prawdziwki i kozaki, kurki i maślaki, słowem „grzybów było w bród”.
Któregoś roku był taki urodzaj, że już w południe mieliśmy zapełnionego
grzybami całego „malucha”. Trzeba było wracać jak najszybciej do domu, by
jeszcze tego dnia coś z tymi grzybami zrobić. Oczywiście, najwięcej z nich przeznaczaliśmy do suszenia, część do
słoików, a część do smażenia.
Piszę o grzybobraniu w lasach
nowosolskich, bo mam do opowiedzenia prawdziwie sensacyjną historyjkę.
Lasy Tatarki stanowią istną szachownicę.
Poprzecinane są podobnymi do siebie jak krople rosy duktami leśnymi. Idąc do
lasu na grzyby trzeba dobrze uważać, by nie stracić orientacji, gdzie się
pozostawiło samochód. Ale żeby być tak mądrym jak dziś musiałem o tym przekonać
się na własnej skórze. Podczas którejś tram wyprawy na grzyby po prostu zabłądziłem
w lesie. Zorientowałem się dopiero wtedy,
gdy idąc leśną dróżką tam gdzie miał być mój „maluch”, okazało się, że go tam
nie ma. Gorączkowo zacząłem szukać wyjścia z opresji. Wołanie do moich członków
rodziny nic nie dało. Jak tylko mogłem najszybciej gnałem duktem leśnym w jedną
stronę i w drugą. Odnalazłem drugą podobną drogę, próbowałem się orientować po
słońcu, wybierając kierunek południowo-wschodni, ale dróżki nie zawsze
prowadziły prosto. Natężałem ucha, by usłyszeć jakiś głos. To trwało dobrych
parę godzin. Miałem ze sobą klucz do samochodu, w nim coś do zjedzenia i picia.
Wiedziałem, że żona z jej siostrą mnie też gorączkowo poszukują. W pewnym
momencie usłyszałem daleki głos
szczekającego psa. Popędziłem w tym kierunku przez gąszcze leśne, wpadłem na
kolejną dróżkę utwardzoną czarnym niesortem. Pies odezwał się ponownie znacznie
bliżej. Jeszcze kilkaset metrów i w oddali zamajaczyły kontury zabudowań
wiejskich. Już dawno nie czułem takiej ulgi, jest nadzieja że przynajmniej dowiem
się gdzie jestem i gdzie mam iść. Jeszcze parę kroków. Wieś coraz bliżej, przy
drodze drogowskaz z nazwą miejscowości.
Patrzę… i oczom nie wierzę. Napis jak na ironię: Głuszyca. No, teraz to nie
mam już żadnej wątpliwości, że jestem w domu. Tylko że w tą stronę jechałem trzy
godziny autem. Nie mogłem pieszo dokonać takiego cudu.
Z najbliższej chałupy wyszła kobieta
z dwojgiem dzieci, chłopcem i dziewczynką. Zapytałem, gdzie jestem. Tak ten
przysiółek nazywa się Głuszyca. A jak daleko do Tatarki? O, panie, to chyba z 10 kilometrów. Skąd
pan się tu wziął taki kawał drogi.
Okazało się, że trzeba wracać
pieszo skąd się przyszło. Ale przez jakiś czas wracałem w towarzystwie dzieci,
które tą samą drogą szły do sklepu w pobliskiej wsi. Dalej miałem iść tylko i
wyłącznie tym samym duktem. Nie tylko szedłem, ale gnałem na ile starczyło sił.
Wydawało mi się, że nie trwało to już tak długo. I rzeczywiście, po południu
trafiłem do samochodu. Roztrzęsiona żona nie wiedziała już zupełnie co robić. W
żaden sposób nie chciała się z tym pogodzić, że
pobłądziłem i znalazłem się w Głuszycy. W dodatku zamiast pełnego kosza
miałem tylko trochę uzbieranych grzybów.
Odtąd przestaliśmy jeździć w lasy
zielonogórskie na grzyby. Żona stwierdziła, że jak mam się gubić w lesie, to
niech to będzie na obszarze właściwej gminy Głuszyca. Podjeżdżamy autem do
Ustronia w pobliże Ruprechtickiego Spicaka i Granicznika. Tam są piękne lasy,
tylko trzeba się wspinać pod górę. Zdarzało nam się też błądzić i tracić orientację, ale wtedy
wystarczy schodzić w dół. W najgorszej sytuacji można się znaleźć u naszych
sąsiadów za granicą w Czechach. Od paru lat wspinamy się najczęściej na bliżej położonego
Gomólnika. Tu są też ładne grzyby. Trzeba tylko trafić na odpowiednią porę. No
i niestety, tu się grzybów nie zbiera, tylko szuka z należytą uwagą i w
skupieniu. Tylko wtedy można wrócić do domu z pełnym koszykiem. Za to jaka satysfakcja
-
grzyby z naszego lasu.
Fot. R. Tarasiuk, V. Torbacka, R. Janusz
Pana wspomnienia lasów Żagańskich to wspomnienia wypadów dla przyjemności ,ja pamiętam je z czsów kiedy po powrcie ze świdectwami szkolnymi zaczynał sie czas ,zbirów jagód i grzybów ale dla zarobku takie były czasy niestety .Teraz jak przeczytałam P.fascynacje to myślę że mimo wszystko to były wspaniałe czasy,a ani w Głuszycy czy Jedlinie nie brakuje takich miejsc gdzie są grzyby i ryby ,a już napewno są piękne widoku patrząc z gór,które są przecudne.Pozdrawiam.Teresa N
OdpowiedzUsuńPewnie, że to były wspaniałe czasy. Byliśmy młodzi, było biednie, ale o niebo więcej przyjaciół,serdeczności i dobroci.
OdpowiedzUsuńDziękuję za stałą obecność w moim blogu i zawsze ciekawe i miłe komentarze
Nie mam orientacji w lesie, mój mąż przeciwnie, nigdy sie nie gubi, jak sam twierdzi, najwyżej wraca dłuższą drogą;)
OdpowiedzUsuńswego czasu tak sie 'nie pogubił' w lasach olsztyńskich, szukając grzybów z naszym kilkuletnim wtedy synkiem - zamiast po dwóch, wrócili po pięciu godzinach, nieco głodni, zmęczeni, ale cali no i ze wspomnieniami;)
Co za historia p.Stasiu! Z ogromną przyjemnością to przeczytałem.Opis cudny niemal bajkowy,myślę w tym miejscu o opisach lasów braci Grimm.Szukanie i znajdowanie grzybów to szczególny rodzaj przyjemności przynajmniej dla mnie.W okolicach stolicy gdy się pokażą jakiekolwiek grzyby to niemal "armia" ludzi wkracza do lasu,rodzaj pospolitego ruszenia co oczywiście ogromnie mnie deprymuje natomiast tam jest tak cudownie pusto a przynajmniej nie tłoczno.Pozytywnie zazdroszczę i lasów grzybowych i tych opisywanych widoków.Ja też nie mam orientacji przestrzennej więc rozumiem pańską przygodę ze zgubieniem się.Pozdrawiam P.
OdpowiedzUsuń