Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 7 stycznia 2012


A może by tak … na ryby, na grzyby?



Historyczna nazwa potoku - Rybny, podobnie jak wsi – Rybnica, wskazują na specjalny atut tego miejsca. Można się tu wybrać nie tylko dla podziwiania widoków górskich, zabytków architektury lub niezwykłych okazów przyrody. Rybny potok okazuje się atrakcyjny dla wędkarzy. Przyjeżdżają oni chętnie nad rzekę by w przyjaznym otoczeniu lasów i łąk zaczaić się z wędką na srebrzystego pstrąga. Działacze tutejszego Koła Polskiego Związku Wędkarskiego dbają o to, by w rzece były pstrągi, więc corocznie zapełniają ją narybkiem.
Ale rzeki są łowiskiem dla wytrawnych wędkarzy. Zdecydowana większość wybiera większe akweny wodne. Region Sudetów Środkowych, a więc Góry Wałbrzyskie, Suche i Sowie obfituje w rozsiane po całym terenie jeziorka i stawy rybne. Popularnym miejscem wędkowania jest Jezioro Bystrzyckie w Zagórzu Śląskim, niedaleko Wałbrzycha, jak również pięknie położone w lasach jeziorko w Grzędach, w gminie Czarny Bór, albo też zbiornik wodny w  Dobromierzu. To największe obszary wodne blisko Wałbrzycha. Wędkarze bardzo chętnie wędkują nad stawami, których jest w tym regionie bez liku. Obok pstrąga można w nich łowić karpia i inne ryby. W samym mieście i gminie Głuszyca jest takich miejsc kilkanaście. Najbardziej znane są stawy powyżej ulicy Leśnej  nad Marcowym Potokiem u podnóża masywu  Włodarza w Górach Sowich. Chętnie odwiedzanym miejscem są stawy w Sierpnicy, albo też niezwykle atrakcyjne jeziorko po kamieniołomach w Głuszycy Górnej. Podobne do głuszyckich są stawy w Starym Lesieńcu  w gminie Boguszów-Gorce.
 Coraz więcej przyjezdnych korzysta też chętnie ze świeżo smażonych ryb w „Łowiskach Pstrąga” w Łomnicy, Rybnicy Małej, Sierpnicy, Jugowicach, Zagórzu Śląskim. Takich miejsc jest coraz więcej, przybywa też barów i restauracji. Baza gastronomiczna jest już całkiem nieźle rozwinięta, mogą więc turyści ze spokojem zapuszczać się w góry, bo zawsze po drodze znajdą miejsce na posilenie się i odpoczynek.

Ale nie tylko ryby mogą przyciągać weekendowych wycieczkowiczów lub wędkarzy. Kolejnym atutem tutejszych lasów okazują się grzyby. Wprawdzie nie co roku ich wysyp jest obfity, ale  latem do późnej jesieni jak się dobrze pochodzi po lasach, zawsze można wrócić do domu z wypełnionym koszykiem. Są  prawdziwki, i kozaki, i gołąbki, i różne rodzaje podgrzybków. Po obfitych deszczach ścięte pnie drzew obrastają opieńki. Na polanach leśnych i łąkach pojawiają się kanie. Są jeszcze inne grzyby, których nie zbieram, bo trzymam się zasady  -  nie ruszać grzybów, co do których nie ma pewności, że są jadalne.

Był taki czas, że jeździliśmy z żoną na grzyby w lasy zielonogórskie. Były to zarazem całodniowe wycieczki krajoznawcze w okolice Żar, Żagania, Łagowa. Z biegiem czasu znajomi wskazali nam miejsce nieprzebranych lasów, obfitujące w grzyby, gdzie mogliśmy przekonać się wreszcie, co oznacza utarty epitet  -  zbierać grzyby. Tak do tych lasów przyjeżdżało się, by zbierać grzyby, a nie szukać grzybów. W Nowej Soli skręcaliśmy w prawo na drogę do Poznania i po minięciu dużej wsi Konotop, w Kolsku skręcaliśmy na boczną drogę do Tatarki. Zaraz za wsią otwierały się przed nami pachnące grzybami lasy. W terenie równinnym łatwo było chodzić z koszykiem i wybierać z runa leśnego najzdrowsze okazy podgrzybków. Trafiały się też prawdziwki i kozaki, kurki i maślaki, słowem „grzybów było w bród”. Któregoś roku był taki urodzaj, że już w południe mieliśmy zapełnionego grzybami całego „malucha”. Trzeba było wracać jak najszybciej do domu, by jeszcze tego dnia coś z tymi grzybami zrobić. Oczywiście, najwięcej  z nich przeznaczaliśmy do suszenia, część do słoików, a część do smażenia.

 Piszę o grzybobraniu w lasach nowosolskich, bo mam do opowiedzenia prawdziwie sensacyjną  historyjkę.
Lasy Tatarki stanowią istną szachownicę. Poprzecinane są podobnymi do siebie jak krople rosy duktami leśnymi. Idąc do lasu na grzyby trzeba dobrze uważać, by nie stracić orientacji, gdzie się pozostawiło samochód. Ale żeby być tak mądrym jak dziś musiałem o tym przekonać się na własnej skórze. Podczas którejś tram wyprawy na grzyby po prostu zabłądziłem w lesie. Zorientowałem się  dopiero wtedy, gdy idąc leśną dróżką tam gdzie miał być mój „maluch”, okazało się, że go tam nie ma. Gorączkowo zacząłem szukać wyjścia z opresji. Wołanie do moich członków rodziny nic nie dało. Jak tylko mogłem najszybciej gnałem duktem leśnym w jedną stronę i w drugą. Odnalazłem drugą podobną drogę, próbowałem się orientować po słońcu, wybierając kierunek południowo-wschodni, ale dróżki nie zawsze prowadziły prosto. Natężałem ucha, by usłyszeć jakiś głos. To trwało dobrych parę godzin. Miałem ze sobą klucz do samochodu, w nim coś do zjedzenia i picia. Wiedziałem, że żona z jej siostrą mnie też gorączkowo poszukują. W pewnym momencie usłyszałem daleki  głos szczekającego psa. Popędziłem w tym kierunku przez gąszcze leśne, wpadłem na kolejną dróżkę utwardzoną czarnym niesortem. Pies odezwał się ponownie znacznie bliżej. Jeszcze kilkaset metrów i w oddali zamajaczyły kontury zabudowań wiejskich. Już dawno nie czułem takiej ulgi, jest nadzieja że przynajmniej dowiem się gdzie jestem i gdzie mam iść. Jeszcze parę kroków. Wieś coraz bliżej, przy drodze drogowskaz z nazwą miejscowości. Patrzę… i oczom nie wierzę. Napis jak na ironię: Głuszyca. No, teraz to nie mam już żadnej wątpliwości, że jestem w domu. Tylko że w tą stronę jechałem trzy godziny autem. Nie mogłem pieszo dokonać takiego cudu.
Z najbliższej chałupy wyszła kobieta z dwojgiem dzieci, chłopcem i dziewczynką. Zapytałem, gdzie jestem. Tak ten przysiółek nazywa się Głuszyca. A jak daleko do Tatarki? O, panie, to chyba z 10 kilometrów. Skąd pan się tu wziął taki kawał drogi.
Okazało się, że trzeba wracać pieszo skąd się przyszło. Ale przez jakiś czas wracałem w towarzystwie dzieci, które tą samą drogą szły do sklepu w pobliskiej wsi. Dalej miałem iść tylko i wyłącznie tym samym duktem. Nie tylko szedłem, ale gnałem na ile starczyło sił. Wydawało mi się, że nie trwało to już tak długo. I rzeczywiście, po południu trafiłem do samochodu. Roztrzęsiona żona nie wiedziała już zupełnie co robić. W żaden sposób nie chciała się z tym pogodzić, że  pobłądziłem i znalazłem się w Głuszycy. W dodatku zamiast pełnego kosza miałem tylko trochę uzbieranych grzybów.
Odtąd przestaliśmy jeździć w lasy zielonogórskie na grzyby. Żona stwierdziła, że jak mam się gubić w lesie, to niech to będzie na obszarze właściwej gminy Głuszyca. Podjeżdżamy autem do Ustronia w pobliże Ruprechtickiego Spicaka i Granicznika. Tam są piękne lasy, tylko trzeba się wspinać pod górę. Zdarzało nam się  też błądzić i tracić orientację, ale wtedy wystarczy schodzić w dół. W najgorszej sytuacji można się znaleźć u naszych sąsiadów za granicą w Czechach. Od paru lat wspinamy się najczęściej na bliżej położonego Gomólnika. Tu są też ładne grzyby. Trzeba tylko trafić na odpowiednią porę. No i niestety, tu się grzybów nie zbiera, tylko szuka z należytą uwagą i w skupieniu. Tylko wtedy można wrócić do domu z pełnym koszykiem. Za to jaka satysfakcja  -  grzyby z naszego lasu.

Fot. R. Tarasiuk, V. Torbacka, R. Janusz





4 komentarze:

  1. Pana wspomnienia lasów Żagańskich to wspomnienia wypadów dla przyjemności ,ja pamiętam je z czsów kiedy po powrcie ze świdectwami szkolnymi zaczynał sie czas ,zbirów jagód i grzybów ale dla zarobku takie były czasy niestety .Teraz jak przeczytałam P.fascynacje to myślę że mimo wszystko to były wspaniałe czasy,a ani w Głuszycy czy Jedlinie nie brakuje takich miejsc gdzie są grzyby i ryby ,a już napewno są piękne widoku patrząc z gór,które są przecudne.Pozdrawiam.Teresa N

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że to były wspaniałe czasy. Byliśmy młodzi, było biednie, ale o niebo więcej przyjaciół,serdeczności i dobroci.
    Dziękuję za stałą obecność w moim blogu i zawsze ciekawe i miłe komentarze

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam orientacji w lesie, mój mąż przeciwnie, nigdy sie nie gubi, jak sam twierdzi, najwyżej wraca dłuższą drogą;)
    swego czasu tak sie 'nie pogubił' w lasach olsztyńskich, szukając grzybów z naszym kilkuletnim wtedy synkiem - zamiast po dwóch, wrócili po pięciu godzinach, nieco głodni, zmęczeni, ale cali no i ze wspomnieniami;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za historia p.Stasiu! Z ogromną przyjemnością to przeczytałem.Opis cudny niemal bajkowy,myślę w tym miejscu o opisach lasów braci Grimm.Szukanie i znajdowanie grzybów to szczególny rodzaj przyjemności przynajmniej dla mnie.W okolicach stolicy gdy się pokażą jakiekolwiek grzyby to niemal "armia" ludzi wkracza do lasu,rodzaj pospolitego ruszenia co oczywiście ogromnie mnie deprymuje natomiast tam jest tak cudownie pusto a przynajmniej nie tłoczno.Pozytywnie zazdroszczę i lasów grzybowych i tych opisywanych widoków.Ja też nie mam orientacji przestrzennej więc rozumiem pańską przygodę ze zgubieniem się.Pozdrawiam P.

    OdpowiedzUsuń