„Pisarz to człowiek, któremu pisać jest
trudniej, niż wszystkim innym ludziom”
– napisał Tomasz Mann. Ile trzeba było lat spędzić przy biurku nad
białymi nie zapisanymi arkuszami papieru, by stały się one książkami
rozchwytywanymi przez czytelników? A ile czasu na medytacje, by w końcu dojść
do sentencji odnotowanej na wstępie? Oto są pytania.
Ponieważ
pisać jest mi coraz trudniej, wniosek nasuwa się sam – jestem pisarzem. Ale od
razu proszę Czytelników posądzających mnie w tym momencie o megalomanię,
poczekajcie z tym osądem do końca tego postu.
Być
pisarzem, to było moje marzenie od dziecka. Zrodziło się wtedy, gdy do moich
rąk trafiła książka nie byle jaka, a mam ją do dziś i skrywam jak talizman,
choć to książka, którą dzisiejsza Święta Inkwizycja, zwana dla niepoznaki
IPN-em, skazała by na spalenie na
stosie. To jeden z pierwszych
powojennych podręczników do nauki języka polskiego, wydany w 1946 roku przez Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych
w Warszawie, a nosi tytuł „Nie rzucim ziemi… Czytanka do użytku kursów dla
dorosłych na Ziemiach Odzyskanych”. Wbrew temu czego można by się
spodziewać nie jest to książka przesiąknięta do reszty ideologią komunizmu,
wręcz odwrotnie można by się z niej uczyć patriotyzmu, szacunku dla mowy ojczystej,
dla wielkich twórców polskiej literatury. Poczesne miejsce w niej zajmują i
Mickiewicz, i Słowacki, i Sienkiewicz, i Żeromski, i Maria Konopnicka, i wielu
jeszcze innych znanych pisarzy polskich. Są to oczywiście wypisy, które jak
pisze we wstępie wydawca, mają służyć „jako pomoc nauczycielowi kursów dla
dorosłych w doborze odpowiednich tematów.
Które czytanki nauczyciel wykorzysta jako materiał pomocniczy dla
siebie, a które przeznaczy bezpośrednio dla słuchaczy – zależeć będzie od jego
uznania i stopnia przygotowania zespołu”.
W
słowie wstępnym odwołuje się wydawca do wspaniałej postaci księdza Karola
Miarki, naczelnego redaktora najpopularniejszego na G. Śląsku w II połowie XIX
wieku polskiego pisma „Katolik”, który jako pierwszy zaszczepił w sercach i
głowach Polaków poczucie wspólnoty narodowościowej z Polakami w zaborze
rosyjskim i austriackim i nieprzepartą wolę walki o niepodległość, o powrót do
Macierzy. Nosi to w historii nazwę –
Odrodzenie narodowościowe Polaków na Górnym Śląsku. Motto książki stanowi
wiersz Leopolda Staffa, „Mowa ojczysta”, zaczynający się od słów: „Bądź z serca pozdrowiona, ojczysta, święta
mowo”. Nie będę się rozwodził na temat treści książki, jest ona przebogata
w teksty lub wycinki tekstów literackich i publicystycznych, najlepsze wiersze i pieśni patriotyczne, są
też fragmenty przemówień i artykułów prasowych o charakterze politycznym. Jest
rzeczą jasną, że idea przewodnia książki wynikała z sytuacji politycznej
ówczesnej Polski, a powrót Ziem Zachodnich do Polski, uznają jej autorzy za
spełnienie się sprawiedliwości dziejowej.
Książka
ta znalazła się w moich rękach, gdy byłem w czwartej, piątej klasie szkoły
powszechnej. Uczyłem się z niej czytać, ale czytać ze zrozumieniem, czego tak
brakuje dzisiejszym politykom. Największe
wrażenie zrobiły na mnie wiersze „Boże coś Polskę” Feliksa Felińskiego (Tak,
był ten wiersz w tym podręczniku, bo znalazło się w nim prawie wszystko co było
w podtekście antyniemieckie), „Śmierć Pułkownika” Adama Mickiewicza o wodzu
powstańców – Emilii Plater, „Pozdrowienie z Tatr” Kazimierza Przerwy-Tetmajera,
„Oj, śliczna ta ziemia, to nasze Mazowsze” Teofila Lenartowicza, „Daremne żale”
Adama Asnyka, „Koncert Jankiela” z „Pana Tadeusza”, którego fragmenty znam
jeszcze na pamięć, był cały „Janko Muzykant”, czytany przeze mnie wielokroć i
zroszony łzami, była „Pieśń o żołnierzach Westerplatte” Konstantego Ildefonsa
Gałczyńskiego, a także „Co mi tam troski” Władysława Broniewskiego. I jak można się spodziewać książkę zamyka: Nie
rzucim ziemi, skąd nasz ród…, czyli nieśmiertelna „Rota” – Marii Konopnickiej.
Z
tej książki zapamiętałem ustęp opowiadania Zofii Kossak-Szczuckiej, ”Mazur z
zagranicy”, w którym mała dziewczynka z Mazur, Greta, zaśpiewała w śląskiej
gospodzie zamiast „Ich habe einen Garten”,
polską piosenkę:
„Stoi
najmilejsy, gdzie roza przekwita,
Tam
jego najmilsa w złotej księdze cyta
Lubenko,
lubenko, uchyl mi okienko,
Co
jesce obace, gdzie twoje ocenko.
W
okienku stojała, śneptuskiem kiwała,
Wróć
się, mój namilsy, bede cie kochała…”
Do
dziś jeszcze nie doszedłem do tego, co znaczy mazurskie „śneptuskiem”, ale
bardzo mi się to słowo spodobało.
Przyszedł
później czas na czytanie wielu innych książek, ale ta pierwsza zapadła na długo
w pamięci. Te dziecięce, a potem młodzieńcze kontakty z literaturą miały wpływ
na całe moje życie, choć jak łatwo się domyśleć dawne marzenia o powtórzeniu
drogi Żeromskiego lub Reymonta spaliły na panewce. Tych dwóch pisarzy cenię
sobie szczególnie, Żeromskiego ze względu na „Dzienniki”, a Reymonta za „Ziemię
obiecaną”. A poza tym ich życiorysy są mi bardzo bliskie. Zawód nauczyciela
pochłonął mnie bez reszty, potem był epizod działalności samorządowej, lata
prysły jak bańka mydlana. I wtedy, gdy znalazłem się na bocznym torze życia
publicznego zdałem sobie sprawę z tego, że przecież coś z tych marzeń może się
spełnić. Nie ukrywam. Największą zachętą stała się możliwość swobodnego pisania
na ekranie monitora i dokonywania korekt
w napisanym tekście. Był czas kiedy wydawało mi się to bardzo łatwe. Pisywałem
więc coraz więcej. Wziąłem sobie do serca sentencję, że pisać każdy może… trochę lepiej lub gorzej. Rzecz w tym, by znaleźć
czytelników. Od czterech lat prowadzę blog internetowy, w którym koncentruję
się na ukazywaniu ciekawostek z historii oraz piękna przyrody i krajobrazów
naszego regionu. I to jest trafny wybór. Wielu z nas żyjących tu na ziemi
wałbrzyskiej czuje potrzebę jej bliższego poznania. Kiedy zaś zdałem sobie
sprawę z tego, że bez pisania nie mogę żyć i że warto byłoby to wszystko
utrwalić w formie książkowej, zacząłem się bawić w pisanie książek. Ale pisanie przychodzi mi coraz trudniej. Tak
więc idąc za złotą myślą Tomasza Manna -
chyba mogę się uznać pisarzem, przynajmniej regionalnym, blogowym.
I
co Wy na to moi wierni Czytelnicy? Kocham Was, bo inaczej moje pisanie nie
miałoby sensu. Najchętniej pokiwałbym do Was, moje lubenki, śneptuskiem, tylko że nie jestem nadal pewien,
czy to jest chusteczka haftowana, czy coś innego… A poza tym druga część tego
słowa może wywołać dziś uczucia ambiwalentne.
Ale
zapamiętajcie to, co zawarłem w tytule: pisać każdy może - i czytać też.
No cóż.Trzeba przyznać,że nie każdy może pozwolić sobie na tak piękne teksty.Za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego.Nie wiedziałem o takim podręczniku jak ten dla dorosłych wydanym w 1946r."Nie rzucim ziemi".A ponadto piszesz dużo o Górnym Sląsku.Jak sobie przypominam to pisałeś pracę magisterską o polskości Górnego Sląska/działalność Korfantego i innych wybitnych Polaków/.Pisz tak pięknie dalej.Gratulacje z okazji wydania książki.Pozdrawiam.Dzisiaj jedziemy do Cieszyna.Odezwę się po powrocie.
OdpowiedzUsuńTak Bronku, rozpisałem się wtedy o agitacji wyborczej na Górnym Śląsku w roku 1903, a chodziło w niej by wybrać polskich Slązaków do parlamentu Rzeszy. Ale to była akcja wyborcza mogąca służyć za wzór - bez nienawiści, kłamstwa, oszczerstwa - w obronie ideałów. To co dziś obserwujemy w polityce i w naszych mediach, to po prostu szambo. Nie warto już o tym pisać. W TV oglądam tylko sport i pogodę. Ty masz dobrze, bo podróżujesz po kraju, masz luz od naszych TV Wiadomości, itp.
OdpowiedzUsuń