strachy na Lachy |
Niestety, miała być piękna zima,
a stało się inaczej. Malkontenci wylewają wiadra łez i złorzeczeń, bo przecież
co to za święta jak brakuje śniegu. Optymiści cieszą się z tego, że nas nie
zasypało, tak jak na Ukrainie, w Rumunii lub Bułgarii, gdzie są nie tylko wsie,
ale i miasta odcięte od świata. Okazuje się, że nawet w Polsce nie wszędzie
była odwilż, a północno -wschodnia część kraju odczuła wyraźnie skutki opadów
śniegu i związane z tym kłopoty komunikacyjne na drogach.
Pogoda to żelazny temat konwersacji, pasuje jak ulał do wszczęcia
rozmowy, zwłaszcza że każdy się na niej zna, podobnie jak na służbie zdrowia,
wychowaniu i nauczaniu dzieci, bezpieczeństwie na drogach, no i oczywiście -
polityce. Ostatnio staliśmy się ekspertami w dziedzinie lotnictwa i
jesteśmy gotowi poświęcić życie dla obrony naszej wersji katastrofy
smoleńskiej.
Profesjonalizm i
wszechstronna znajomość tematu, to
nieodłączna cecha naszych, często nieomal etatowych rozmówców w masowych
środkach przekazu. Spotykamy się z nią niezawodnie w telewizji, gazetach i na stronach internetowych.
Zaraz po świętach, aby nie
cieszyć się zbyt lekkomyślnie niebiańską aurą Bożego Narodzenia
niezawodne media faszerują nas
apokaliptyczną wizją nadchodzącego nowego roku, m. in. w wydaniu współczesnej
Kasandry, prof. Jadwigi Staniszkis.
Dokonała ona sobie tylko zrozumiałego podsumowania na koniec 2012 roku. Wynika
z niego że:
„Przez cały okres po 1991
roku (po zakończeniu "terapii szokowej" Balcerowicza) majątek w
rękach poszczególnych osób systematycznie rósł, a majątek kraju jako całości
kurczył się. Dziś osiągnęliśmy punkt zwrotny (a raczej – punkt
krytyczny).
Masowa emigracja i – równie
masowe – bezrobocie, a także – najgorsze w Europie wskaźniki demograficzne to
skrajne postacie tej sytuacji. Mniej widoczne, ale równie groźne są symptomy
ukryte. Skracanie horyzontu decyzji w ramach państwa i gospodarki (i związana z
tym niepewność, nieracjonalność i marnotrawstwo). I, po drugie, coraz bardziej
widoczny brak solidnych, wewnętrznych, podstaw i rezerw dla wzrostu. Mam tu na
myśli zarówno podstawy kapitałowe jak i intelektualne, polityczne i –
instytucjonalne.
Ten drugi trend, wiążący się nie
tylko z dekapitalizacją urządzeń i deindustrializacją kraju, ale też – z pogorszeniem
standardów poszczególnych polityk państwa – od zdrowotnej do oświatowej, i –
przede wszystkim – degradacją strukturalną redukującą szansę na zrównoważony
rozwój – zaczyna blokować dynamikę trendu pierwszego. Inaczej mówiąc –
prowadzić do spowolnienia (i możliwego załamania) wzrostu indywidualnego
dobrobytu.”
To tyle na sam początek wywodów
Szanownej Pani Profesor.
Zaniepokoiło mnie bardzo mocno, czy to jest punkt zwrotny, czy krytyczny, bo jeśli zwrotny – oznaczałoby to, że majątek
kraju zacznie teraz rosnąć, a jeśli krytyczny, to znaczy, że już więcej się nie
skurczy, a więc bardzo dobrze, bo dalej może się tylko rozkurczać. Ale wtedy
według Pani Profesor musi nastąpić wydłużanie (a nie jak to ma miejsce
obecnie - skracanie) horyzontu decyzji w ramach państwa
i gospodarki, co wyeliminuje niechybnie niepewność, nieracjonalność i
marnotrawstwo.
Jak to więc ma się do mocy
destrukcyjnej wizji, którą roztacza Profesor w dalszej części wypowiedzi.
Musimy się zgodzić z brakiem solidnych, wewnętrznych podstaw i rezerw - i
kapitałowych, i intelektualnych (za wyjątkiem Pani Profesor), i
instytucjonalnych, a szczególnie politycznych dla dalszego wzrostu, chociaż
pojawiają się drobne wątpliwości, bo jakimś cudem przez długie lata po „terapii
szokowej” Balcerowicza coś się w tym kraju działo, co można chyba określić
mianem wzrostu.
Rzecz jasna, wtedy nie było
jeszcze drugiego trendu, który blokując ten pierwszy przyniósł ze sobą
degradację strukturalną redukującą szansę na zrównoważony rozwój. I co za tym
idzie -
oczywiście spowolnienie i załamanie wzrostu indywidualnego dobrobytu.
I teraz jest już wszystko jasne
jak słońce dzisiejszego poranka. Dzięki popisom intelektualnym Pani Profesor,
zwięzłości naukowej i precyzji wypowiedzi do wszystkich odbiorców dotarła
katastroficzna wizja 2013 roku. Dla nas Polaczków, ubogich ciemniaków,
niezdolnych zbudować odpowiednich instytucji, zakompleksionych politycznie,
skazanych na całoroczny marazm, a może jeszcze gorzej, to ostatni moment,
aby coś ze sobą zrobić. Najlepiej chyba usiąść i płakać, albo składać ręce do
modlitwy.
.
Nieco konkretniej i bardziej
zrozumiałym językiem wtóruje Pani Profesor kolejny prawicowy ekonomista prof. Krzysztof Rybiński.
Polska gospodarka będzie w 2013 roku
przechodziła głęboką recesję. Zdaniem Profesora kłopoty budżetowe oraz nagły
wzrost bezrobocia zmuszą rząd do podjęcia trudnych reform, w tym odchudzenia
administracji. Problemy budżetów domowych i firm przełożą się z kolei na
dochody Skarbu Państwa. - Zabraknie na wszystko: na leczenie w szpitalach, na
remonty dróg, nawet na wypłaty wynagrodzeń i świadczeń, może się zdarzyć, że
trzeba będzie obcinać bardzo mocno.
Co trzeba będzie obcinać domyślamy się
wszyscy. Szkoda tylko, że nie można przyciąć
języka wyroczniom wieszczącym non stop
od paru lat co roku katastrofę gospodarczą i finansową oraz inne nieszczęścia,
zamiast popróbować przynajmniej przy okazji Świąt i Nowego Roku tchnąć w ludzi wiarę, że mimo
kryzysu w Europie i w wielu miejscach na świecie, że pomimo różnego rodzaju
zagrożeń damy sobie radę. Nie traćmy wiary w siłę i zdolności naszego
społeczeństwa, w jego pracowitość i zdolność do przetrwania, a co najważniejsze
– do zgody. Mamy z czego czerpać wzór, większość z nas nosi go jeszcze w
sercu -
a ma on podnoszącą
Polaków na duchu nazwę - „Solidarność” i ma swojego patrona –
Jana Pawła II.
Jestem pewien, że są to wartości równie
święte dla wymienionych przeze mnie autorytetów, a jedyne co powoduje ich
niedowiarstwo, to zapewne grudniowa aura. I dlatego, że w szyby deszcz
dzwoni, deszcz dzwoni jesienny, wyłania się gdzieś z ukrycia złowróżebna hydra i
usypia drzemiące w ich duszy resztki posierpniowego optymizmu. A nam potrzebna
jest już teraz i z początkiem nowego roku słoneczna, śnieżna, nieskazitelna
nuta optymizmu. Ale jak słońce nas nie zawiedzie, to damy radę!
Gdyby nasz sąsiad rządził się tak jak rządzą się współczesne kraje europejskie czy zachodząca gwiazda Ameryki Północnej - mielibyśmy na niego tylko jedno określenie: "wariat". Europa to już przeszłość. Trzymają nas jedynie soczyste kroplówki kredytów, które przejadamy lub które rozkradane są na pniu. Sąsiadowi nie wróżylibyśmy oczywiście sukcesu a jakimś cudem uważamy, że w wykonaniu państwa jest wszystko jak najbardziej OK. Ciężko jest krytycznie spojrzeć na siebie i uznać, że nasza polityka prowadzi nas na dno. Taka już ludzka natura. Natura, która kolejny raz zawiodła. Zawiodła na czerwono, zawodzi na niebiesko. Kto wie, może jeszcze dożyjemy czasu, gdy niebieski zastąpi inny kolor? Przemalować łatwo, to tylko powierzchnia. Skoro jestem na to skazany to chętnie poczekam, bo remont kapitalny będzie bolesny.
OdpowiedzUsuńCo najciekawsze, przywołana Pani Profesor sama nie ma pomysłu jak sytuację rozwiązać. Możemy się jedynie kłócić o głębokość zanurzenia, ale niestety wyjścia ponad wodę nikt nam nie zagwarantuje. To jest to, co rozróżnia obecną "prawicę" od "lewicy".
Polecam wyćwiczenie w sobie spojrzenia na dzień dzisiejszy jak na pierwszy dzień odległej historii. A odległa historia raz była dobra, raz była zła...
P z W !
Dziękuję za interesujący, choć bardzo pesymistyczny komentarz. Nie patrzę na to wszystko aż tak czarno.Być może dlatego, że moje najlepsze lata przeżyłem w PRL-u, trudno się dziwić, że czasy dzisiejsze wydają się Eldorado. Mam wiele obaw i niepokojów związanych z naszą polityką gospodarczą, a jeszcze bardziej z tym, co się dzieje na scenie politycznej. Od czasu do czasu piszę o tym w moim blogu. Boję się też o rok 2013, ale tak samo się lękałem wcześniej. Wierzę, że jakoś przetrwamy.
OdpowiedzUsuń