Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 20 listopada 2012

Czesko-polskie retrospekcje wojenne



podziemna hala na Osówce


 Całkiem niespodziewanie znalazłem się w grupie seminaryjnej przewodników wycieczek turystycznych z Osówki, Rzeczki i zamku Książ po stronie polskiej oraz byłych podziemnych obiektów wojskowych Stachelberg, Nachod i Hanička po stronie czeskiej. Założeniem projektu było bezpośrednie poznanie podziemnych atrakcji turystycznych po jednej i drugiej stronie granicy w formie wycieczki autokarowej i  wspólne warsztaty szkoleniowe, na których można było dokonać wymiany doświadczeń pomiędzy przewodnikami. Weekendową sobotę spędziliśmy więc w Czechach, pod opieką starosty miasteczka Rokytnice w Górach Orlickich, a niedzielę w Polsce, gdzie władzę nad wycieczką przejął współorganizator  -  dyrektor „Osówki” w Głuszycy.
W Czechach obejrzeliśmy wymienione wyżej trzy obiekty militarno-wojskowe budowane przed wybuchem II wojny światowej jako twierdze nie do zdobycia, ukryte głęboko pod ziemią, z wystającymi na zewnątrz żelbetonowymi kopułami bunkrów, skąd można było prowadzić odstrzał artyleryjski, zaś u nas gościliśmy w zamku Książ, mając wyjątkową okazję obejrzenia podziemnych sztolni, gdzie znajduje się obecnie Instytut Geofizyki PAN, a następnie w Rzeczce i w Głuszycy w podziemiach i na zewnątrz Osówki.
Obejrzenie tego wszystkiego w tak krótkim czasie, to niezły wyczyn, bowiem trzeba było we wszystkich trzech przypadkach w Czechach pokonywać kilkudziesięciometrowe wysokości szybów na dół i do góry, przemierzać kilometrowe podziemne korytarze lub sztolnie, podchodzić do wysoko wzniesionych bunkrów, a ponieważ czas naglił, więc nie było ani chwili czasu na relaks. U nas było trochę lżej, ale zejście z zamku Książ do podziemi, a następnie powrót pod górę też kosztował trochę wysiłku. Tak samo na Osówce trzeba było dać z siebie wszystko, no bo jak tu być w podziemnym mieście, a nie widzieć Kasyna Hitlera na samej górze
Obie grupy, czeska i polska, przygotowały się do tej ekspedycji profesjonalnie.
Wieczór z soboty na niedzielę został wypełniony pokazem materiałów promocyjnych na telebimie i w kolorowych ulotkach, a reprezentanci zamku Książ obdarowali wszystkich uczestników torbą z folderami i gadżetami. Wzajemne kontakty ułatwiał tłumacz, był również fotoreporter i można się spodziewać interesującej kasety filmowej. Tak z jednej jak i drugiej strony oglądane obiekty robią kolosalne wrażenie. Myśmy się do swoich już przyzwyczaili.  Czeskie podziemne kwatery wojskowe, urządzenia i wyposażenie zrobiły na nas wrażenie wstrząsające. Spodziewam się, że takie samo wrażenie wywieźli od nas Czesi.

To co dane mi było zobaczyć u naszych czeskich pobratymców zasługuje na chwilę zadumy.

Żyjemy obok siebie tak blisko, jesteśmy Słowianami, łączy nas wspólna historia poczynając od Mieszka I, który przecież nie tylko pojął za żonę czeską księżniczkę, Dobrawę, ale także przejął z Czech wiarę  rzymskokatolicką. Jesteśmy zbliżeni do siebie  wyglądem, kulturą, tradycjami, obyczajowością, mówimy podobnymi do siebie językami. Od paru lat nie dzieli już oba państwa, tak jak to dotąd bywało, dobrze strzeżony, przeorany pas graniczny.

 A jednak istnieje jakaś bariera, która nas oddziela. Co prawda przez wszystkie lata powojenne mamy z byłą Czechosłowacją, a obecnie z Czechami przyjacielskie stosunki. Byliśmy i jesteśmy dobrymi sąsiadami. Oficjalne kontakty są pełne kurtuazji i zapewnień o współpracy i pomocy. Miała ona miejsce w czasach „Solidarności”, która znalazła wsparcie w czeskiej opozycji. Czy jednak możemy uznać, że mamy z Czechami lepsze stosunki niż z innymi krajami Wspólnoty Europejskiej?
Znacznie ważniejszym od stosunków oficjalnych jest stosunek Polaków i Czechów wzajemnie do siebie. Tutaj ta bariera, o której wspomniałem jest wyraźnie wyższa i trudniejsza do przeskoczenia.
 Z czasów piastowskich przetrwała u nas legenda, znana z XIII-wiecznej kroniki wielkopolskiej o trzech braciach  przybyłych z dalekiej Panonii na północ Europy. Byli to Lech, Czech i Rus. Osiedlili się na zachodzie, południu i wschodzie i dali początek trzem oddzielnym krajom słowiańskim. Czeska kronika Dalimaila opisuje tylko dwóch braci  Lecha i Czecha, a więc jeszcze mocniej symbolizuje więzy łączące te dwa narody. Dziś bardziej cenimy sobie zbliżenie z Węgrami, które oddaje wymownie hasło: Polak, Węgier -  dwa bratanki. Czemu zabrakło w nim Czecha? Czemu Czesi nie są tak samo bliscy Polakom jak Węgrzy?
Oto są zagadki, na które nie znajdziemy chyba nigdy jednoznacznej odpowiedzi. Niewątpliwie jest to skutek różnorodnych, skomplikowanych procesów historycznych. Losy bliskich sobie narodów słowiańskich potoczyły się różnymi ścieżkami i tak jak to bywa w najlepszej rodzinie nie zawsze zgodnymi i przyjacielskimi. Dużo można by na ten temat powiedzieć, ale to już jest rola historyków, socjologów, polityków.
W moim blogu chcę się podzielić z Czytelnikami znacznie prostszymi, choć nie mniej znaczącymi spostrzeżeniami, które wynikają bezpośrednio z mojej weekendowej eskapady.

Pierwsza refleksja dotyczy tego, co mogłem dostrzec z okien busu po czeskiej stronie. Odniosłem wrażenie, że ta wschodnia część przygraniczna Czech, tak samo jak nasza wschodnia ściana ukraińsko-bialorusko-litewska jest znacznie uboższa i słabiej rozwinięta, niż pozostała część kraju. Zdziwiły mnie stosunkowo duże obszary niezamieszkałe, a jeśli już, to wioszczynami po kilka najczęściej starych, zaniedbanych chałup. Wiele z nich, to zabytki ludowej architektury, jeśli o czymś takim jak architektura można w tym przypadku w ogóle mówić. Trafiały się pośród nich prawdziwe perełki, ale dla twórców skansenu. Podejrzewam, że los tych wsi lub maleńkich przysiółków jest nieuchronny. Starsi mieszkańcy poumierają, a młodzi znajdą swe miejsce w większych wsiach lub miastach. Być może znajdą się inwestorzy gotowi postawić tu wille i pensjonaty, bo górski krajobraz jest dobrym magnesem dla ludzi przedsiębiorczych. Zastrzegam się, że mówię o obszarze podgórskim czeskich Gór Orlickich i Stołowych. W głębi kraju mamy już inny świat, a czeskie miasta i wsie budzą podziw nowoczesnością budynków, czystością i estetyką, ukwieceniem, wysokim standardem obiektów publicznych. Warto brać z nich wzory i przenosić do naszej wciąż jeszcze szarej rzeczywistości.
Druga moja refleksja z tej eskapady jest znacznie większej wagi., Dotyczy ona absurdalności zbrojeń wojennych i bezsensu wojny w ogóle. Każda z tych trzech czeskich inwestycji wojskowych prowadzonych w latach 1935-38 pochłonęła olbrzymie pieniądze. Sama twierdza artyleryjska Hanička szacowana jest na 28 milionów przedwojennych koron. Wydrążono 1.5 km. podziemnych korytarzy, które połączyły sześć naziemnych bunkrów artyleryjskich. Pracowało tu przez dwa lata ok. 600 robotników i urzędników. Planowana załoga miała wynosić ponad 400 żołnierzy. Udało się zakończyć tę inwestycję, tak samo jak bunkier w Nachodzie, podczas gdy zakrojone na podobną skalę prace inwestycyjne w Stachelbergu zostały przerwane. Żadna z nich nie oddała ani jednego strzału. Czechy i Słowacja zostały zajęte w 1938 roku przez armię hitlerowską w wyniku szantażu politycznego zanim jeszcze rozpoczęła się II wojna światowa.
Oczywiście mówimy tu o rozmiarze i kosztach czeskich inwestycji militarnych tylko na tym wschodnim skrawku byłej Czechosłowacji.


podziemne korytarze na Osówce

Niemiecka inwestycja militarna „Riese” w Górach Sowich, to przykład bestialskiej zbrodni wojennej. Niedokończona budowa podziemnych sztolni pochłonęła tysiące istnień ludzkich. Jeńcy wojenni i więźniowie obozu koncentracyjnego Gross-Rosen byli tu przetrzymywani w nieludzkich warunkach i zmuszani do katorżniczej pracy, a ich droga życiowa kończyła się śmiercią z wyczerpania lub chorób. Istnieje prawdopodobieństwo, że ostatni więźniowie, zanim wkroczyli tu Rosjanie, zostali zgładzeni świadomie i celowo, by ukryć prawdę o tym, co się tutaj działo. Ta inwestycja, o czym już niejednokrotnie pisałem była też niezwykle kosztowna. Im bardziej się ją poznaje w zagospodarowanych turystycznie obiektach, tym budzi większe zdumienie absurdalnością pomysłu. Czemu to wszystko miało służyć? Czy mogli to wymyślić normalni ludzie, nie skażeni chorobą psychiczną, zwaną przeze mnie syndromem wojskowo-wojennym.
Wszystko zaczyna się od zabawy żołnierzykami, potem fascynacja historią wojen, wreszcie wskoczenie  w mundur i poddanie się rytuałowi życia koszarowego, poczynając od musztry wojskowej, a kończąc na specjalizacji w skutecznym zabijaniu wroga.
To jest oczywiście osobny temat – rzeka. Ile już przelano słów o bezsensowności zbrojeń i wojny. Niestety, to przekleństwo towarzyszy wszystkim krajom i nacjom. Najświeższe informacje o konflikcie bliskowschodnim pomiędzy Izraelem, a Hamasem, pozwalają wątpić w to, że ostatnia, okrutna wojna światowa nauczyła czegokolwiek ludzi na tej ziemi. Co najgorsze, nie nauczyła niczego największej ofiary tej wojny – naród żydowski.


wybetonowana podziemna hala na Osówce


Podróże zagraniczne uczą, głosi znane turystyczne hasło promocyjne. Nawet króciutka wycieczka do sąsiada zza miedzy może być powodem do ważnych przemyśleń. Warto wybrać się w czeskie okolice. Zachęcam !

P.S. Fotografie Roberta Janusza i kopie czeskich folderów promocyjnych.
 
Składam niniejszym podziękowanie dyrektorowi „Osówki”, Zdzisławowi Łazanowskiemu, który dostrzegł potrzebę mojej obecności w składzie osobowym wycieczki, czego efektem jest powyższa z niej relacja.

5 komentarzy:

  1. Pękło 100 000 odwiedzin!!!
    Nie chwaląc się,jam się do tego też przyczynił:))
    Serdecznie gratuluję,z wielką przyjemnością czytam Pańskiego bloga,podziwiam i poznaję historię naszego pięknego regionu(nie tylko).Ten blog przypomniał mi wiele szczegółów z mojego życia.Życzę kolejnych 100 000 odwiedzin i jeszcze więcej postów:))

    Bardzo dobry post dotyczący weekendowej wycieczki,zgadzam się z każdym zdaniem napisanym w powyższym poście.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałem o tym, że pękło. Pan, p. Henryku dostrzegł to pierwszy. Dziękuje. Nie ukrywam, że jest o dla mnie duża satysfakcja. Równie miłe są słowa uznania z Pana strony, bo domyślam się, że jest Pan autorytetem nie tylko w sprawach turystyki. Cenię sobie bardzo Pana komentarze. Serdecznie pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam serdecznie.
    Wycieczka z udziałem ludzi żywo zainteresowanych odwiedzanymi obiektami jest zawsze interesująca i pouczająca. Dla wielu z nas były to nowinki, pomimo że mieszkamy od siebie zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Obiekty naprawdę warte polecenia. Mam również nadzieję, że te obiekty militarne stanowiące dziś atrakcję turystyczną przedstawione w odpowiedniej barwie staną się ambasadorami pokoju w europie i na świecie.
    Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że nie jest to nasza ostatnia wspólna wycieczka. Niezmiernie było miło spędzić weekend w tak sympatycznym gronie. Dołączam się również do podziękowań dla Pana prezesa Zdzisława Łazanowskiego, za możliwość uczestnictwa w wycieczce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, jak zwykle niewiele tu dla mnie miejsca aby uskutecznić jakąś polemikę, więc pozostaje tylko pogratulować zacnego "pęknięcia" i życzyć wielu dalszych tego typu okazji!

    P z W !

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Mariuszowi za miłe słowa i wyrażam podziw, że wytrzymał trudy wspinaczek z "Olbrzymem". Mam tu na uwadze Jego pękaty, ogromniasty plecak, chyba niczego w nim nie brakowało, nawet karimaty. No cóż, przezorny, zawsze ubezpieczony!
    Dziękuję też mojemu "stałemu" komentatorowi PzW. Mam teraz dwóch komentatorów ze statusem "stałych". Drugim jest Henryk. Wasze komentarze są znakomitym rozwinięciem lub uzupełnieniem tego, co piszę i jestem Wam za to wdzięczny. Mam nadzieję, że także w imieniu innych Czytelników blogu. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń