Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 14 maja 2015

Laurka Imieninowa - Zosiom






15 maja, to data znamienna  -  imieniny Zofii. Są takie imiona i takie daty, które zapadają w pamięci. Są też szczególne skojarzenia, które na ich wspomnienie odżywają od nowa. Dla mnie staropolskie imię Zofia kojarzy się nieustannie z przepiękną frazą  romantycznego wiersza:

„Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi,
Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci,
To każdy kwiatek powie wiersze Zosi
Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci,
Nim kwiat przekwitnie, nim gwiazdeczka zleci,
Słuchaj  -  bo to są najlepsi poeci…”

Wytrawni znawcy naszej literatury odkryli od razu, że jest to początek wiersza  znakomitego wieszcza z epoki Romantyzmu, Juliusza Słowackiego i nosi tytuł „W pamiętniku Zofii Bobrówny”
Wiersz pisany wczesną wiosną 13 marca 1844 roku do albumu Zosi, córki Joanny Bobrowej, z którą poeta przyjaźnił się w ostatnich latach swego życia był w dalszej swej części wyrazem przejmującej tęsknoty do ojczyzny, do której sam Słowacki nie mógł powrócić, tak jak zamierzała to uczynić jego znajoma z całą rodziną.

Przypominam ten wiersz Słowackiego i wymieniam z imienia jego adresatkę, Zofię, a także jej matkę Joannę Bobrową, bo mają one coś wspólnego z nasza ziemią wałbrzyską. Wprawdzie sam Juliusz Słowacki nie, ani też bezpośrednia właścicielka sztambucha, Zosia. Natomiast jej mama, Joanna Bobrowa -  tak. Jest ona bowiem bohaterką niezwykle pięknego i wzruszającego romansu, którego miejscem było nasze podwałbrzyskie uzdrowisko – Szczawno Zdrój.

Gdyby tu chodziło tylko i wyłącznie o panią hrabinę Bóbr - Piotrowicką z Wołynia, zarejestrowaną wraz z córkami w maju 1838 roku w księgach pensjonatu „Pod Topolą” w Salzbrunn i jakiegoś jej przypadkowego amanta, można byłoby darować sobie ten incydent. Ale jej adoratorem był człowiek niezwykłej miary, trzeci z plejady naszych największych romantyków w literaturze polskiej, obok Mickiewicza i Słowackiego  - 26-letni wówczas autor „Nieboskiej komedii”  Zygmunt Krasiński.
Nie ma żadnej wątpliwości, że tutaj w szczawieńskim kurorcie miało miejsce utajnione spotkanie dwojga osób znających się już wcześniej i bardzo zakochanych w sobie. Problemem było to, że hrabina Joanna Bobrowa była już osobą zamężną, a jej adorator, młodszy od niej o kilka lat poeta miał pełną świadomość tego, że nie jest to miłość do zaakceptowania i ze względów moralnych i prestiżowych przez jego rodzinę.

Przyjrzyjmy się na moment temu, kim był Zygmunt Krasiński i kobieta która podbiła jego serce.
Zygmunt pochodził z jednego z najstarszych rodów magnackich w Polsce. Ojciec jego, Wincenty Krasiński był generałem początkowo w służbie napoleońskiej, a potem w wojsku Królestwa Kongresowego. Wówczas to przeszedł na służbę cara. Przed wybuchem powstania listopadowego w 1830 roku 18-letni Zygmunt wyjechał za granicę na dalsze studia. Nie mógł pogodzić się z tym, że ojciec jego stanął po stronie wojsk Wielkiego Księcia Konstantego. Efektem głębokich przeżyć poety, rozdarcia wewnętrznego i krytycznej oceny współczesnej rzeczywistości był jego dramat „Nieboska komedia” napisany w 1833 roku. Utwór ten należy do najwyższych arcydzieł dramaturgii polskiego romantyzmu, porównywany do III części „Dziadów” Adama Mickiewicza
Młody 21-letni Zygmunt Krasiński zyskał więc dużą sławę w środowiskach polskiej emigracji popowstaniowej, zwłaszcza że nie zamierzał wracać do zniewolonej ojczyzny. W dwa lata później napisał kolejny dramat romantyczny p.t. „Irydion”. Wówczas to zaprzyjaźnił się z Juliuszem Słowackim, doceniając w pełni jego geniusz poetycki.

Zygmunt Krasiński wiele podróżował po Europie, mieszkał na zmianę w Genewie, potem w Rzymie. Zaglądał też od czasu do czasu do rodzinnej Opinogóry pod Ciechanowem.  Dla podreperowania zdrowia bywał częstym gościem głośnych w Europie kurortów.. Pozwalała mu na to pomoc materialna zamożnej rodziny magnackiej, zwłaszcza że ojciec i po powstaniu cieszył się wielkimi względami cara. Bywał też w słynnych Zahajcach w powiecie krzemienieckim na Wołyniu w dworku marszałka wołyńskiego Teodora Bóbr-Piotrowickiego, gdzie mógł w skrytości ducha podziwiać i adorować uroczą jego żonę  i matkę dwóch. córek, Zofii i Ludwiki. 

Joannę Bobrową poznał  za granicą w Rzymie w 1834 roku i od razu zapłonął romantyczną miłością. Subtelna, egzaltowana, rozkochana w poezji dama wprawiała poetę w niezwykłą ekstazę, to jej dedykował pierwodruki „Nieboskiej komedii” i „Irydiona”. W miarę upływu czasu neurasteniczna, gotowa na rozwód z mężem Joanna stała się dla Zygmunta Krasińskiego ciężarem, bowiem miał on pełną świadomość, że takiego związku nie zaakceptuje jego ojciec, którego cenił i kochał, i z którym musiał się liczyć.

Zanim spotkał się ze swoją wybranką w Szczawnie, dwa lata wcześniej w1836 roku w wierszu „Chciałbym anioła widzieć” pisał:

„Chciałbym anioła widzieć na tym grobie,
kędy sny nasze leżą pogrzebane,
co by mi czasem zaśpiewał o tobie,
jak śpiewa tułacz pamiątki kochane;

Ach, głos twój gdyby ponad moim czołem
Ozwał się, lecąc od dalekiej strony,
Choć raz się ozwał, wiatrami niesiony,
Ten głos twój byłby mi takim aniołem !”

Przyjrzyjmy się przez chwilę jak wyglądało tajemne spotkanie stęsknionych kochanków w  szczawieńskim zdroju.
Zygmunt Kraiński wraz z przyjacielem Konstantym Danielewiczem, z zawodu lekarzem, zamieszkał w hotelu „Korona” (dzisiejsza „Korona Piastowska”), miał więc do swej ukochanej parę kroków. Spotykali się kilka razy dziennie, starając się wykorzystać maksymalnie ten krótki, zaledwie dziesięciodniowy czas na spełnienie miłosnych uniesień. O takiej chwili marzył młody poeta przez cztery lata od momentu poznania, czemu dawał wyraz w wierszach lirycznych, podobnie jak ongiś Francesco Petrarka w sonetach „Do Laury”. A ponieważ „Laura” Zygmunta Krasińskiego była kobietą czułą i wrażliwą na piękno poezji, wydawało się że ta miłość przezwycięży wszystkie przeszkody.
Niestety, to właśnie tu w Szczawnie młodzieńcza miłość Krasińskiego znalazła swoje apogeum. Świadczy o tym  fragment listu pisanego ze Szczawna do przyjaciela:

„Nie kochać jej nie jest w mocy mojej. Im słabsza, im smutniejsza, im coraz bardziej tracąca piękność dawną, tym mocniej lgnie moje serce do niej. Dzień cały minął mi z nią, jak sen pełen tęsknoty… Wczoraj zeszło mi z nią, przy niej zejdzie mi dzisiaj podobnie…Nieszczęsny ten, kto z naiwnością dziecka, z marzeniem o szlachetności, targnął się na cudze prawa, żonę od męża oderwał, matkę od dzieci… Jam to uczynił, myśląc szalony, że na tej drodze poezja i wiosna.”

Pomimo miłosnego zauroczenia pojawiają się u Zygmunta wyrzuty sumienia, świadomość że ten związek nie ma przed sobą przyszłości.
Jakoż i tak się stało wkrótce potem, przy czym odbyło się to na skutek zdecydowanej ingerencji  jego ojca. Poeta wzbraniał się pokąd mógł, aż w końcu uległ. Ale jeszcze przez jakiś czas będzie żył ułudą, że uda mu się wrócić do swej bogini młodzieńczych natchnień.

Jak to często w życiu bywa ostateczną tamę tej egzaltacji postawiła inna kobieta. A była nią, sławetna „rusałka podleskich jarów”, rozwiedziona z synem znanego targowiczanina piękność, słynąca z talentów malarskich, wokalnych i muzycznych, wytworności, majątku i umiejętności łamania męskich serc – znana w literaturze i historii – niejaka Delfina z Potockich.
To nasza rodzima, polska femme fatale.

Kochał się w niej Juliusz Słowacki, a także Fryderyk Chopin, który zadedykował jej słynny koncert f-moll. Teraz dobił do tej plejady adoratorów także Zygmunt Krasiński. Romans Zygmunta i Delfiny ciągnął się  właściwie do lat pięćdziesiątych, kiedy to coraz bardziej Krasiński zapadał na zdrowiu. Uważał swoją wybrankę za typ „najpoetyczniejszej”, a zarazem najrozumniejszej kobiety i prowadził z nią obfitą artystyczno - intelektualną korespondencję, stanowiącą do dziś przykład polskiej romantycznej epistolografii.

Do niej adresował w 1844 roku wzruszający wiersz:

„Módl się ty za mnie, gdy przedwcześnie zginę
za winy ojców i za własną winę!
Módl się ty za mnie, by mnie i w mym grobie
nie opiekielnił żal wieczny po tobie!
Módl się ty za mnie, bym u Boga w niebie
po wiekach wieków kiedyś spotkał ciebie
i tam przynajmniej odetchnął wraz z tobą,
bo mi tu wszystko trudem i żałobą…
Módl się ty za mnie!  -  Jam cię kochał wiernie
I tak jak bezmiar bezmierny – bezmiernie…”


Ale wróćmy jeszcze na moment do tej pierwszej miłości Krasińskiego, Joanny Bobrowej. Musiała być równie niepospolitej urody, skoro mimo dostrzeżonej przez Zygmunta w cytowanym liście „traconej piękności”, potrafiła także zawrócić w głowie podobnie jak Delfina, samemu Juliuszowi Słowackiemu. Przez wiele lat była jego natchnieniem i uosobieniem kobiecości, stąd piękne liryki, jak ten do córki Zosi cytowany na wstępie mojej opowieści. Samej Joannie poświęcił Słowacki wiersz „Do pani Joanny Bobrowej” i w ten sposób wprowadził ją na trwałe do literatury polskiej.

Szczawieński exodus Zygmunta Krasińskiego znalazł swoje ucieleśnienie w relacji z wycieczki do zamku Książ, pierwszym w języku polskim opisie tej malowniczej warowni, cytuję:
„Wczoraj wieczorem poszliśmy z Konstantym do Książa, zamku starego, o milę stąd. Przystęp doń, okolony gęstym borem, przypominającym okolice, które zwykle opisuje Jean Paul. Nagle stajesz nad głębokim przepaścistym jarem, w dole strumień huczy, boki spadziste, nastrzępione jodłami. Pośrodku jaru wznosi się opoka równie odległa od brzegów. Na niej gniazdo arystokratyczne grafów Hochbergów, zachowane w całości zewnątrz i wewnątrz”.

Opis jest znacznie obszerniejszy, dotyczy nie tylko widoku zewnętrznego zamku, ale i wewnętrznych sal i komnat, włącznie z Aulą Maksymiliana. Można o tym dowiedzieć się więcej z książki naszego znakomitego wałbrzyskiego historyka i pisarza, Alfonsa Szyperskiego „Polacy w dawnym Szczawnie i Starym Zdroju”. Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo dotrzeć dziś do tej książeczki, a ponieważ stanowi ona dla mnie inspirację do lepszego poznania przeszłości naszego regionu, mam nadzieję, że tym sposobem uda mi się zachęcić nie tylko Wałbrzyszan  do bliższego kontaktu z tego rodzaju literaturą.

Rozpisałem się o perypetiach romansowych Zygmunta Krasińskiego, a przecież miała to być laurka imieninowa  z okazji imienin Zosi.

Odpowiem wierszem:

Niechaj mnie Zosia o wiersze nie prosi,
bo jej imieniem zdążyli wymościć,
najlepsze wiersze poezji mistrzowie,
z nich ten co czyta, to łatwo się dowie,
że skarbem Zosi  jest serce i dusza,
a przykład  - Zosia z  „Pana Tadeusza”.

Wszystkim Zosiom serdeczne życzenia wszystkiego co najlepsze. Bądźcie dla nas miłe na wiosnę, lato, jesień, zimę.

A moich znakomitych Czytelników proszę o odrobinę sentymentalnych refleksji związanych z miłosnymi perypetiami naszych romantycznych wieszczów  w czasie spacerów alejkami parkowymi Szczawna-Zdrój.

Fot. Ania Błaszczyk
       

8 komentarzy:

  1. Staszku! Dziękuję za informacje z życia Zygmunta Krasińskiego. Niestety /dla mnie/są to fascynujące przeżycia młodego poety/sam jestem trochę romantykiem/Przyznaję,że nie zagłębiałem się tak jak Ty w twórczość Z,Krasińskiego stąd są one dla mnie po prostu nowe.Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam Bronek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Bronku, zawsze młody duchem i romantyczny, w Szczawnie-Zdroju jak się okazuje miało miejsce więcej podobnych wydarzeń, a w ogóle ciszyło się ono renomą wśród Polaków, dlatego chyba jest nam tak bliskie. Miłego weekendu !

      Usuń
  2. Dziekuje za imieninowa laurke :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, jest mi miło że mogłem sprawić satysfakcję Zosiom w dniu ich Imienin. Pozdrawiam !

      Usuń
  3. "www.youtube.com/watch?v=C7OHhmx1F74"

    "Czy wiadomo Wam,że gdyby nie czarna kawa i cygara Krasińki nie napisał by"Nieboskiej komedii"i"Irydiona".
    Czy wiadomo Wam,że"Pan Tadeusz"powstał w kłębach dymu.Adam Mickiewicz przepadał za
    tytoniem.Palenie tytoniu stało się jego nałogiem.W domu prawie nie wypuszczał długiego cybucha
    ,z wytłoczoną nań stambułką-z wytłoczoną,bo jego ręka ciągle zajęta była pracą przymocowania
    jej,albo zapaleniem siarniczek,z powodu,że zajęty rozmową zapomniał o ogniu w fajce."
    Tak pisze o wieszczu Alojzy Ligenza Niewiarowicz.

    "www.youtube.com/watch?v=fKWXteUwku0"
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Henryku, na miłość Boską, czy to jest ważne, że pisząc wspaniałe komentarze w moim blogu, pijesz brazylijska kawę lub palisz kubańskie cygaro. Przecież dla mnie nie jest ważne co robisz w czasie pisania, tylko to co napisałeś. Niech sobie Alojzy Ligenza Niewiarowicz wyczarowywuje co tylko mu dusza zapragnie, ale w naszej pamięci na zawsze pozostanie Krasiński i Mickiewicz, a nie A. L. Niewiarowicz, który na swoje szczęście nie zapomina o ogniu w fajce. A szkoda !
    Dziękuję Henryku za linki o Zosiach. To miłe !

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobnie formułuje swój sąd Jakub Trembecki pisząc o Szkotach,sprzedawcach tytoniu w dawnej
    Polsce:"O,brzydcy,śmierdziuchowie,którzy takie smrody zbywacie ludziom,godni śmierdzącej
    nagrody,żeby was pod wychodkami za nogi wieszano."
    Czy Trembecki Jakub-nie Stanisław,był miernym poetą,skoro nie lubił tytoniu?
    :)
    W rejonie kompleksu"Sokolec"nie bylem już wiele lat.Nałaziłem się trochę,bo cała infrastruktura na powierzchni zarosła lasem,krzewami,porostami- miałem problemy z ich odnalezieniem.
    Sztolni na północnym zboczu Gontowej zakratowane ze wzgl.bezpieczeństwa i nietoperze.
    Dwie sztolnie nad"Harendą"zostawiłem na później.Wróciłem do przepięknego przysiółka położonego między Sokołem a Gontową.Łąki porośnięte wrzosami,kwiatami,w zagajnikach jelenie,sarny,w powietrzu jastrzębie,krogulce i masa kwitnących krzewinek jagody.Jest też kilka zabytków;przydrożne krzyże i pamiątkowe kamienie.
    Moje towarzyszki koniecznie chcą jesienią tu wrócić i ujrzeć łany kwitnących wrzosów na zboczu
    Sokoła.
    Ale jeśli już poruszyłem temat sztolni Riese to:
    "W lipcu minie 51 lat od chwili,kiedy Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce
    zorganizowała wyprawę w G.Sowie.Celem wyprawy było poszukiwanie poniemieckich schowków
    w których miały być ukryte m.in.dzieła sztuki zrabowane przez Niemców w okupowanych krajach,głównie w Polsce.Zadanie nie było łatwe.Ekspedycję zorganizowano ponad 19 lat po
    zakończeniu II w.św.
    Dokumentacja dotycząca wcześniej znalezionych i opróżnionych poniemieckich schowków na tych terenach,która była w posiadaniu Wojska Polskiego oraz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego,miała być podobno komisyjnie zniszczona.
    Inne dokumenty na ten temat ,które sporządzono tuż po zakończeniu ,miały być w posiadaniu
    radzieckich służb-NKWD i GRU.Strona polska nie mogła nawet liczyć na wgląd w tę dokumentację.GKBZH w Polsce bazowała głównie na relacjach świadków.
    Pod koniec 06.1964 r.do Janusza Gumkowskiego,ówczesnego dyrektora GKBZH w P,zgłosił się
    były funkcjonariusz Informacji Wojska Polskiego.Zastrzegł anonimowość i przekazał informacje
    dotyczące zniszczenia cztery lata w siedzibie IWP,29 teczek z informacjami o odkrytych niemieckich skrytkach na Dolnym Śląsku oraz w okolicach Opola w latach 1945-1949.
    Wśród znalezionych w skrytkach przedmiotów miały być m.in.niemieckie dokumenty z zamku
    Czocha.Zgromadzone informacje stały się dla dyr.GKBZH w P.podstawą do zorganizowania
    ekspedycji poszukiwawczej,która miała wziąć pod lupę przede wszystkim teren G.Sowich.
    Liczono,że właśnie tutaj Niemcy mogli ukryć wiele dóbr kultury,a być może również Bursztynową
    Komnatę lub jej fragmenty.
    Kierownictwo nad ekspedycją,która 22.07.1964 r.przybyła do Walimia,powierzono Jackowi
    Wilczurowi,Pracownikowi GKBZHwP. W skład ekspedycji weszli m.in.płetwonurkowie i grotołazi
    z Warszawy,inżynier-górnik,specjalista od mostów,lekarz oraz pluton saperów różnych specjalności,który został przydzielony ze Śl.Okr.Wojs.Wojsko było początkowo nieprzychylne prowadzeniu poszukiwań.Teren był bowiem uznawany za strategiczny,jako system obrony kraju
    na wypadek ataku NATO.
    -Po mojej ekspedycji w G.Sowie w 07.1964 r.wracałem na te tereny w późniejszych latach
    wielokrotnie,ale już prywatnie-mówi Jacek Wilczur.-Mówiąc na ten temat nasuwa mi się tylko jedna
    myśl,o wielkiej głupocie władz naszego kraju,która trwa od 1945 r.do dzisiaj.
    J.Wilczur argumentuje to faktem,że polskie władze nigdy nie zorganizowały profesjonalnych
    i wnikliwych poszukiwań w terenie,które objęłoby przede wszystkim infrastrukturę podziemnego,
    tajemniczego kompleksu Riese.Do dziś rozbudza on wyobraźnie poszukiwaczy skarbów
    i zwolenników różnego rodzaju teorii spiskowych.
    c.d.n.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ogień uczuć i sztuka kobieca
    Najtwardsze serca zmiękcza i roznieca;
    Lecz raz nagięte,zmianom nie ulegnie
    I pierwej pęknie,niźli się odegnie."/A.Mickiewicz/

    "-Władze pozostawiły te tereny amatorom,którzy prowadzili,prowadza i prowadzić będą poszukiwania na własną rękę-wyjaśnia J.Wilczur.-Efekt tego jest taki,że wiele poniemieckich skrytek i schowków,w których ukryto np.kolekcje broni białej i palnej,czy dzieła sztuki,trafiło
    w ręce rabusiów.To co po zakończeniu wojny stanowiło prawowitą własność Polski i powinno zostać przekazane do naszych muzeów,było regularnie wydobywane ze schowków i wywiezione
    głównie do Austrii,Niemiec i krajów skandynawskich.
    J.Wilczur wspomina swoją wyprawę do Walimia w 07.1964 r.kiedy w ciągu zaledwie kilku dni
    pobytu jego ekipa natrafiła na skrytki m.in.w krypcie byłego kościoła ewangelickiego.Były w nich
    ukryte nie tylko cenne elementy wyposażenia świątyni,ale również prywatne depozyty miejscowej
    ludności.Wśród nich nie tylko biżuteria,czy papiery wartościowe,ale chociażby bogato zdobione,
    jubileuszowe wydanie książki"Mein kampf"autorstwa A.Hitlera.
    J.Wilczur uważa również,że władze naszego kraju popełniły ogromny błąd nie wykorzystując wiedzy pierwszych osadników na tych terenach.Osadnicy nawiązywali z Niemcami przyjaźnie,
    zawierano polsko-niemieckie małżeństwa.Autochtoni często dzielili się z polskimi sąsiadami
    swoją wiedzą na temat tego,co działo się na terenie G.Sowich w okresie wojny.
    -Od mieszkających tu w czasie wojny Niemców pochodzą np.sensacyjne informacje o tym,że na
    przełomie 1943/44 r.armia radz.i amerk.dokonały zrzutów.Ok.3-4 osobowe grupy wywiadowcze
    miały dokonać ustaleń związanych z przeznaczeniem budowanego tu podziemnego kompleksu
    Riese-mówi Łukasz Kazek.-W latach 60 do J.Wilczura zgłosił się były żołnierz AK,który potwierdził,że doszło do desantu kilku żołnierzy ameryk.w G.Sowich,bo przekazywał drogą radiową meldunek do Londynu.Amerykanie po zebraniu informacji na temat Riese wycofali się
    w kierunku Czech,skąd ewakuowano ich drogą lotniczą.Z kolei sprawa Rosjan ujrzała światło dzienne dzięki Ministerstwu Bezp.Państwowego NRD,czyli Stazi.W latach 60 jego funkcjonariusze próbowali ustalić los Niemca,który w czasie wojny był leśniczym w Walimiu.Podobno doniósł
    władzom hitler.o ukrywających się w lasach Rosjanach.Rosjanie zostali schwytani i prawdopodobnie zgładzeni.Istotną rolą ekspedycji w 07.1964 r.była lokalizacja masowych grobów na terenie Walimia.Odnalezione w nich szczątki głównie jeńców wojennych(ok.10 tys.)spoczywają
    obecnie na Cment.Ofiar Faszyzmu w Walimiu.W trakcie prac ekshumacyjnych J.Wilczur i jego
    współpracownicy ustalili narodowość pochowanych jeńców.Największą grupę stanowili jeńcy rosyjscy oraz włoscy.
    Czy obecnie,70 lat po wojnie,G.Sowie mogą kryć jeszcze jakieś tajemnice?
    J.Wilczur odpowiada.
    -Z pewnością ta ziemia kryje jeszcze wiele tajemnic.Wielu z nas na pewno słyszało o Bursztynowej Komnacie,która miała podobno spłonąć w czasie bombardowania Królewca-mówi
    J.Wilczur.-Wiem na pewno,że taką wersję wymyślono tylko po to,by Polacy nie prowadzili jej
    poszukiwań."/Panorama Kłodzka-frag./

    "Ludzie budują za dużo murów,a za mało mostów."
    "naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,405010,na-politechnice-gdanskiej-powstal-lekki-i-szybki-
    w-produkcji-most.html"
    Miłej niedzieli!

    OdpowiedzUsuń