Udało mi się pozyskać
dla moich Czytelników interesujące i bardzo osobiste wspomnienia o zmarłym tak
nagle, a tak bardzo nam bliskim
profesorze Władysławie Bartoszewskim.
Wspomnienia są dla mnie bezcenne, bo pochodzą od podobnego jak profesor
Bartoszewski idealisty i patrioty, skromnego i otwartego na świat, dr. Witolda Pronobisa.
Miałem niezwykłe
szczęście zetknąć się z Witoldem, na początku lat 90-tych przez jego książkę „Polska i
świat w XX wieku", z której uczyłem się historii Polski na nowo, a
następnie w 2008 roku, kiedy odwiedził dom moich sąsiadów, gdzie mogłem poznać
go osobiście. Udało mi się przeprowadzić wywiad, publikowany w moim blogu i w
„Gazecie Głuszyckiej”, a także w radiu „złote przeboje”, a przy okazji kolejnej
wizyty w roku 2014 w Głuszycy, doprowadzić do spotkania mieszkańców w CK MBP w
Głuszycy z niezwykłym człowiekiem, jakim jest dr Witold Pronobis. Tematem
spotkania była jego nowa książka „Generał Grot. Kulisy zdrady i śmierci”.
Dziś mam kolejną
niespodziankę – oto dla Państwa interesujący wywiad z
Witoldem Pronobisem, historykiem, byłym dziennikarzem polskiej
sekcji Radia Wolna Europa, na temat osoby, której niedawna śmierć poruszyła nie
tylko Polaków.
-
Panie Witoldzie, 24 kwietnia zmarł prof. Władysław Bartoszewski, dla wielu
ludzi na całym świecie, niepodważalny autorytet moralny i naukowy. Ponieważ –
jak wiem- przez wiele lat łączyły was
bliskie kontakty zawodowe i towarzyskie , choćby za sprawą ścisłej współpracy
na falach Rozgłośni RWE, chciałbym zapytać o pańską reakcję na tę smutną i mimo
poważnego wieku profesora, niespodziewaną wiadomość o jego śmierci?
- Witold Pronobis:
Władysław Bartoszewski nie był pracownikiem etatowym RWE, ale regularnie
współpracował z tą Rozgłośnią, uznając ją za niezwykle ważną i przez wiele lat
praktycznie jedyną instytucję, stwarzającą możliwość docierania, z pominięciem
cenzury, do polskiej opinii publicznej.
Od końca lat pięćdziesiątych, ale przede wszystkim po wprowadzeniu w
Polsce stanu wojennego w grudniu 1981 r. – wykorzystywał fale RWE by móc
wspierać niepodległościowe aspiracje Polaków. Oczywiście narażał się na szykany
i prześladowania ze strony władz PRL-u, ale jego znane nazwisko i autorytet na
całym świecie, uniemożliwiały zastosowanie bardziej dotkliwych represji. Były w
Polsce dwie osoby o takim specjalnym statusie, mianowicie Stefan Kisielewski i
właśnie W. Bartoszewski, którym władza nie potrafiła skutecznie zamknąć ust.
Gdy w początkach lat 80-tych dostał propozycję wykładów na Katolickim
Uniwersytecie w Eichstätt, niedaleko Monachium, w Bawarii, skorzystał z tego
zaproszenia i wyjechał. Zresztą za zgodą władz PRL-u, która uważała to za dobrą
okazję pozbycia go się z Kraju. Nie przypuszczano w Warszawie, ze będzie tam
miał on jeszcze lepszą niż na miejscu okazję do kontaktów z Polakami - właśnie za sprawą fal RWE.
-
Czy dopiero tam właśnie – w Bawarii, zatknął się pan z profesorem?
- Prof. Bartoszewskiego
znałem już z kraju. Był wówczas
wykładowcą Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Lublinie, ale wykładał także, na tzw. „latających uniwersytetach”, z
którymi miałem styczność w Warszawie w
czasach przed-solidarnościowych. Dlatego gdy nagle, ponownie, spotkaliśmy się w
Monachium, bardzo ułatwiło to wzajemne kontakty. Służył mi radą przy pisaniu
podręcznika najnowszej historii Polski i świata i w opracowywaniu moich
historycznych audycji dla Radia Wolna Europa. Potem, gdy przeniósł się do
Monachium, podejmując prace na tamtejszym Uniwersytecie Ludwika Maksymiliana,
pomagałem państwu Bartoszewskim (bo była cały czas przy nim jego żona Zofia) w
codziennych sprawach. Zbliżyliśmy się tez do siebie towarzysko. Ja bywałem
często gościem w ich mieszkanku przy Landwehrstrasse, a oni odwiedzali nas.
Niewątpliwie w jego stosunku do mnie pomogło moje pokrewieństwo z gen. Stefanem
Roweckim, dowódcą Armii Krajowej, który został zamordowany przez Niemców w
Sachsenhausen. Przeprowadziłem z profesorem Bartoszewskim, w 65 rocznicę jego
urodzin duży wywiad, który nadaliśmy w RWE. Opublikowało go tez, wychodzące w
Paryżu emigracyjne pismo „Libertas”, wydawane przez wydawnictwo „Spotkania”.
-
Gdy upadł komunizm, po wyborach czerwcowych 1989 r., państwo Bartoszewscy
opuścili jednak Monachium?
- To prawda, pomagałem
im nawet przy przeprowadzce. Nie do Polski jednak! A do Wiednia. Malo kto wie,
ze jadąc tam ciężarówką z ich meblami i osobistymi rzeczami, uczestniczyliśmy
na autostradzie w okolicach Salzburga, w
groźnym wypadku, który tylko o przysłowiowy „włos” nie skończył się bardzo
tragicznie!
Nowy rząd Tadeusza
Mazowieckiego zwrócił się do Bartoszewskiego z propozycją objęcia w Austrii
funkcji ambasadora naszego kraju, uwalniającego się dopiero spod wpływów
Moskwy. Bartoszewski przyjął tą ofertę, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego
pracownikami w byłej peerelowskiej ambasadzie będą niemal wyłącznie SB-ecy i
agencji kontrwywiadu, także sowieckiego. Dalego postawił jeden warunek:, jako
swoją osobistą sekretarkę zatrudni tam, w swoim gabinecie, osobę, do której
będzie miał 100% zaufanie. Etat ten zaproponował wówczas mojej zonie, pomimo ze
nie miała praktycznie żadnego doświadczenia w dyplomacji. Ja zaś, na jego
zaproszenie, w ustanowione właśnie nowe święto państwowe, w dniu 11 listopada
1989 r., wygłosiłem w wiedeńskiej ambasadzie okolicznościowy wykład o znaczeniu
tego dnia dla narodu polskiego. Moimi słuchaczami, oprócz nowego ambasadora,
byli niemal wyłącznie ciągle aktywni tam peerelowscy i sowieccy agenci.
-
Czy te przyjazne kontakty miedzy Wami trwały dalej?
- Z biegiem czasu prof.
Bartoszewski, stawał się coraz bardziej urzędnikiem państwowym. W 1995 został
ministrem Spraw Zagranicznych. Także później, cały czas ścisłe współpracował z
rządami III RP. Ostatnio był sekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady
Ministrów i pełnomocnikiem do spraw dialogu międzynarodowego. Nie było wiec
czasu na dawne przyjaźnie i te nasze stosunki trochę się rozluźniły.
Niewątpliwie, gdy był działaczem opozycji niepodległościowej, choćby wówczas w
latach 80-tych - w Monachium, zawsze mówił wszystko, co uważał za słuszne. Miał
ten komfort, którego już nie do końca mógł mieć, gdy został zawodowym
dyplomatą. Chociaż nie sądzę by kiedykolwiek sprzeniewierzył się sobie i swoim
ideom to jednak kocham tego Bartoszewskiego z tamtego właśnie okresu. Był dla
mnie zupełnie wyjątkowym autorytetem.
-
Kiedy ostatni raz Pan widział się z prof. Bartoszewskim?
W tym roku
rozmawialiśmy kilkakrotnie z okazji wydania mojej książki „Generał Grot. Kulisy
zdrady i śmierci”. Bartoszewski, jako
znakomity znawca problematyki Armii Krajowej, stal się, siłą rzeczy,
najważniejszym konsultantem we wszystkich kwestiach, w których miałem określone
wątpliwości „warsztatowe” czy merytoryczne.
Jeszcze kilka dni temu
dzwonił do mnie pragnąc wyjaśnić problemy, w których ja z kolei, jako
mieszkaniec Berlina i znawca tutejszych archiwów, jestem dobrze zorientowany. Nie
spodziewałem się, że będzie to nasza ostatnia rozmowa.
Oto garść osobistych retrospekcji Witolda Pronobisa o wybitnym Polaku. Niestety, prof. W.
Bartoszewskiego nie ma już wśród nas. Dobrze, że na zawsze pozostanie w naszej
pamięci, bo nie może być inaczej. Powracać będziemy do jego bogatej spuścizny
naukowej i publicystycznej. A dr. Witoldowi Pronobisowi dziękuję za życzliwe
podzielenie się wspomnieniami o wzajemnej przyjaźni i sympatii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz