Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 7 marca 2018

Powojenne losy Książa


dziedziniec zamku Książ


Zupełnie przypadkowo trafił w moje ręce omszały numer krakowskiego „Przekroju” z czerwca 1947 roku. Proszę zwrócić na to uwagę – zaledwie dwa lata po zakończeniu wojny. Jej skutki widoczne są na każdym kroku. Także i u nas, w Wałbrzychu, mimo że wojna nie poczyniła tu takich szkód jak w pobliskim Strzegomiu, nie mówiąc o Wrocławiu.

 W renomowanym periodyku odkrywam reportaż z Książna. Tak jeszcze wtedy nazywał się dzisiejszy Książ. Artykuł nosi tytuł „Skandal w Książnie”, a co ważne, jego autorem jest nie byle kto, bo sam Marian Brandys (1912-1998) pisarz historyczny, eseista, dziennikarz, autor takich książek jak "Kozietulski i inni" czy "Koniec świata szwoleżerów", specjalizujący się w pisaniu reportaży z przeszłości. Okazuje się, że miał on okazję uczestniczyć z grupą krakowskich luminarzy kultury i sztuki w zwiedzaniu zabytków Dolnego Śląska, a w programie wycieczki znalazł się wałbrzyski zamek Książ. Natychmiast po powrocie do Krakowa, „na gorąco” spisał swoje, niestety niezbyt budujące refleksje.

Co wzburzyło tak mocno byłego frontowca i pisarza, że nazywa to skandalem? Otóż właśnie. Pierwszym takim zaskoczeniem był kustosz i przewodnik po zamku, ostatni koniuszy, ostatniego księcia, niejaki Wawrzyczek. Nie był w stanie nic mądrego powiedzieć o piastowskiej przeszłości zamku, łamaną polszczyzną nazywał tylko poszczególne, zrujnowane doszczętnie sale i kolejne kondygnacje. Jak pisze Marian Brandys: „ skąd zresztą biedny Wawrzyczek, który przez czterdzieści dwa lata czesał huntery niemieckiego księcia, ma znać piastowską historię zamku. Nawet za to trudno winić książęcego „Satellmeistra”, że jego serce bolejące nad ogromem strat poniesionych przez byłych właścicieli zamku, dyktuje mu często słowa mające wszelkie cechy wyraźnej i szkodliwej propagandy. Ale jest chyba ktoś – na miły Bóg – kto ponosi odpowiedzialność za dobór takiego rodzaju przewodników dla młodzieży polskiej, która w miesiącach letnich masowo odwiedza Książno”.

Jeszcze większe wzburzenie pisarza wywołała beztroska i bezmyślność władz, które nie były w stanie zabezpieczyć i zapewnić właściwej opieki nad wciąż jeszcze bogatym księgozbiorem bibliotecznym Książna:

„Prawda, że ta bezcenna biblioteka uległa zniszczeniu i spustoszeniu w czasie wojny. Prawda, że łakome ręce szabrowników w pierwszych dniach powojennych wyniosły z niej tomy najpiękniejsze i najbogatsze. Ale pozostało tu jeszcze mnóstwo bezcennych źródłowych dzieł, starych dokumentów i historycznych rękopisów, których skromny wygląd nie wabił złodziejskiego oka, a które obecnie mogą mieć niezwykłą wartość przy opracowywaniu historii Dolnego Śląska. Wszystko to wala się teraz przed moimi oczyma w bezładnych, brudnych stosach, obłocone, postrzępione, nieprzejrzane przez nikogo, w dwa lata po wojnie, dostępne dla każdego”. 
 
Do zamkowej biblioteki udało się wejść po przekupieniu koniuszego Wawrzyczka. Autor reportażu, M. Brandys, zdobył się na czyn z gruntu nieetyczny. Po prostu wykradł walający się po podłodze, postrzępiony papier. Okazało się, że był to niemiecki rękopis listu, pisanego w 1729 roku do ówczesnego księcia, Ernesta Maksymiliana, a więc rzecz niewątpliwie cenna dla historyka. Fotokopię listu publikuje „Przekrój” jako corpus delicti, a autor reportażu wyjaśnia, że zdobył się na ten czyn tylko i wyłącznie by w ten sposób unaocznić brak  nadzoru nad księgozbiorem biblioteki.


„Powtarzam jeszcze raz  -  nie można winić zamkowego koniuszego za jego osobliwy sposób „przewodnictwa” po zamku. Tak samo trudno winić za stan  zamkowej biblioteki wyłącznie Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, które z niezrozumiałych względów sprawuje opiekę nad Książem. Wydobywanie węgla ma z ochroną historycznych zabytków akurat tyle samo wspólnego, ile czesanie koni. Ale jest przecież Wojewódzki Wydział Kultury i Sztuki we Wrocławiu, jest Powiatowy Wydział  w Wałbrzychu, jest sekcja dziennikarska przy Miejskim Wydziale  Kultury w Wałbrzychu, która co niedzielę organizuje wieczorynki towarzyskie w Solicach, odległych od zamku zaledwie 7 kilometrów. Wobec istnienia tylu kompetentnych czynników miejscowych, uważam za rzecz dziwną i wstydliwą, że wyciągnięcie na światło dzienne skandalu w Księżnie przypada w udziale przypadkowemu turyście z drugiego końca Polski”.

Czytam o tym wszystkim w  mającym już dzisiaj wartość dokumentu reportażu Mariana Brandysa w czerwcowym „Przekroju” z roku 1947 z prawdziwym zdumieniem. Autor artykułu sięga do kart historii wałbrzyskiego zamku Książ (po niemiecku Fürstenstein), rozwijając z naciskiem wątek piastowskich korzeni zarówno zamku, zbudowanego w XIII wieku przez księcia świdnickiego, Bolka I, jak i jego późniejszych właścicieli, aż do roku 1509, kiedy to z nadania Władysława Jagiellończyka, króla Czech i Węgier Książ stał się własnością saskiego rodu Hochbergów. Wskazuje też na jego niepoślednią rolę polityczną i strategiczną przez ponad sześć wieków jako jednego z ważniejszych miejsc na Dolnym Śląsku, chętnie odwiedzanych przez możnych tego świata.

Marian Brandys zachwyca się położeniem i monumentalną architekturą zamku, porównując go do Wawelu, choć wskazuje, że jest zlepkiem wielu przybudówek z różnych epok i różnych stylów. „Szczególnie brzydkie i szkodliwe dla harmonii całości – pisze Brandys – jest skrzydło południowo-zachodnie, zbudowane już w XX wieku na rozkaz przedostatniego z książąt pszczyńskich, Hansa Heinricha XV, w „stylu” naśladującym tzw. barok norymberski. Ponoć zmarły na kilka lat przed wojną magnat uważał tę brzydką budowlę za arcydzieło swojego życia”.

Afirmując nienajgorszy stan zewnętrzny budowli nie może się jednak pogodzić z tym, co ujrzały jego oczy wewnątrz pałacu:

„Czego nie zdołały dokonać wszystkie wojny sześciowiecza, tego dokonała ta jedna – ostatnia. Trzyletnia gospodarka organizacji Todta i wojskowe kwaterunki wypruły z zamku wnętrzności. Czterysta wspaniałych sal ogołocono dosłownie ze wszystkiego. Znikło bogate umeblowanie, zdarto bezcenne gobeliny, wycięto z ram obrazy starych mistrzów. Różowe marmury ścian organizacja Todta zamalowała białym, ordynarnym wapnem. Gdzieniegdzie tylko dostrzec można było pozostałości dawnych bogactw. Tu resztki złoconych boazerii. Tam wspaniały plafon, pędzla włoskiego malarza. Na tle ogólnej ruiny jaskrawi się to rażąco jak szminka na policzkach trupa”.


Przypominam, to była wiosna 1947 roku, dokładnie w dwa lata po skończonej wojnie, kiedy Marian Brandys znalazł się na zamku Książ. Zaledwie rok temu rezydencję w Książnie opuściły posterunki radzieckie. Pisarz ubolewa nad skutkami planów przebudowy wnętrz dokonanymi przez firmę budowlaną Todta oraz ogołoceniem salonów zamkowych z kosztowności, mebli i obrazów. Ze zrozumiałych względów nie wspomina o tym co czynili przez wiele miesięcy w tym zamku i co wywieźli do Rosji towarzysze z wyzwolicielskiej armii.

W budynku bramnym, czytam na stronie internetowej Zamku Książ, otwierającym drogę przez dziedziniec honorowy do Zamku Książ znajduje się restauracja Brama. Za czasów panowania rodziny Hochbergów pełniła ona funkcję prywatnej biblioteki rodziny. Była drugą największą z prywatnych bibliotek na Śląsku. Mieściła ok. 60 000 książek, map, nut, rękopisów. Po zajęciu zamku przez Armię Czerwoną zbiory te zostały przez nich wywiezione. Potwierdza to notatka gen. Andreja Okorkowa, szefa Zarządu Politycznego Północnej Grupy Wojsk Radzieckich, w której informuje on Moskwę, że na terenie zamku Fürstenstein koło Waldenburga została odkryta biblioteka licząca 65 tys. tomów, w tym wiele książek z XVI i XVII wieku, które uchodzą za bardzo rzadkie. Na pytanie, co z nimi zrobić otrzymał odpowiedź – ewakuować, czyli odtransportować do Moskwy.

Z relacji M. Brandysa wynika wyraźnie, że nie ewakuowano wszystkiego, ale to co mógł on zobaczyć dzięki „uprzejmości” kustosza Wawrzyszka, to były rzeczywiście resztki biblioteki – archiwum dokumentów i pism urzędowych, listów i rodzinnych pamiątek dotyczących tylko i wyłącznie  rodu Hochbergów. O tym, że były one zagrożone zniszczeniem przez rozrzucenie i brak konserwacji Ministerstwo Kultury i Sztuki w Warszawie było powiadamiane wielokrotnie. Na przeniesienie archiwum potrzeba było odpowiedniej decyzji i  5-6 samochodów ciężarowych.

Wiadomo, że część zbiorów z Biblioteki Hochbergów po wojnie pozostała na miejscu. Pisze o tym Jerzy Rostkowski w książce „Podziemia III Rzeszy. Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna Zdroju” w rozdziale „Ostatnia tajemnica – zamek Książ i depozyt”. Przytacza on fragmenty raportu Stefana Styczyńskiego, delegata Ministerstwa Kultury i Sztuki w Warszawie, z 11 października 1946 roku, o przekazaniu do dyspozycji Ministerstwa dwóch skrzyń nut, jednej skrzyni z książkami i fragmentami sztychów oraz kilku innych ozdobnych przedmiotów. W załączniku do raportu pisze on o zamku Książ:

„W styczniu 1946 roku były tam jeszcze gobeliny, dywany, obrazy, a po wyjeździe komisji złożonej z wyższych oficerów radzieckich, z kwatery marszałka Rokossowskiego rozpoczął się zorganizowany wywóz na wielką skalę, który w lutym objął bibliotekę, a w marcu i kwietniu resztę ruchomości. W maju, w barbarzyński sposób zniszczono resztę pozostałych ruchomości, dokładnie połamano wszelkie meble, powyrąbywano drzwi, okna, powyrywano tu i ówdzie parkiety, wszystkie boazerie, zniszczono malowidła ścienne, tak że wnętrza kompletnie spustoszone przedstawiają obraz całkowitej ruiny”.

Po opuszczeniu zamku przez wojska radzieckie od czerwca 1946 roku zamek przeszedł pod zarząd Centralnego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego. Być może planowano urządzenie w nim ośrodka wypoczynkowego i rehabilitacyjnego dla górników, z uwagi na bliskość uzdrowiska w Szczawnie-Zdroju. Książ od samego początku stanowił problem dla władz z powodu swej ogromnej kubatury i wspomnianych zniszczeń wojennych. Jego zagospodarowanie wymagało olbrzymich pieniędzy. Zatrudnieni przez zarządcę jako stróże dwaj niemieccy autochtoni nie byli w stanie uchronić go przed szabrownikami, nawet gdyby tego bardzo chcieli. Był jeszcze jeden szkopuł – zagadkowe labirynty podziemnych hal i sztolni zamku oraz krążące wokół nich mrożące krew w żyłach opowieści.To właśnie ten szkopuł zaważył na tym, że od 1 lipca 1947 roku nastąpiła zmiana użytkownika zamku. Stał się nim Związek Walki Młodych w Warszawie, organizacja jak sama nazwa wskazuje paramilitarna. Miejscowe władze nie otrzymały w tej sprawie żadnego zawiadomienia. Członkowie tej organizacji zjechali z Warszawy do pałacu i wzięli się za niezbędne porządki. Niezbędne, to znaczy takie by urządzić sobie przede wszystkim, dziś byśmy powiedzieli – hotel i dyskotekę. Jak pisze Romuald Łuczyński w książce „Losy rezydencji dolnośląskich w latach 1945-1991”: „Meble uległy raczej dalszemu zniszczeniu i w okresie zimowym być może znalazły swój koniec w piecach. Przy okazji porządkowania porozrzucano resztki książek znajdujących się w bibliotece.”

Otóż to. Nie na wiele się zdały słowa oburzenia Mariana Brandysa, że na zamku Książ ma miejsce barbarzyńska dewastacja zdobyczy kultury. Kto by się przejmował protestami gryzipiórka z krakowskiego „Przekroju”. Niestety, taki właśnie żałosny koniec dotknął skrzętnie gromadzoną przez wieki i pielęgnowaną książnicę dumnego rodu Hochbergów. Uległa całkowitemu zniszczeniu. Niewątpliwie zadziałała tu przyjęta przez władze PRL generalna zasada zacierania wszelkich śladów niemieckiej przeszłości Ziem Zachodnich.

Dodam jeszcze, że młodzież ZWM nie przetrwała zbyt długo w zamkowych komnatach. Trudno było utrzymać się z opłaty za wstęp dla wycieczek szkolnych. Latem 1948 roku urządzono tu obóz młodzieżowy, po zakończeniu którego zamek znalazł się ponownie pod kuratelą dwóch tych samych strażników. Od 1 września 1948 roku nikt się nim już nie zajmował. Do połowy lat 50-tych stał się łupem szabrowników i wandali.

Zainteresowanych dalszymi losami zamku odsyłam do książki R. M. Łuczyńskiego. Ostrzegam, że jest to lektura mogąca wzburzyć krew w żyłach. Trudno byłoby wymyślić gorszy spektakl bezmyślności i bezradności władz i osób odpowiedzialnych za ratowanie zabytku tej miary, co zamek Książ. Daje to wiele do myślenia.

Sądzę, że wiedza o niezbyt chlubnej przeszłości powojennej zamku jest bardzo potrzebna, by móc docenić znaczenie tych pomyślnych zmian w zamku Książ i w jego otoczeniu, które miały miejsce w ostatnich latach. Niedawno otwarto po remoncie kolejne sale na III piętrze do zwiedzania przez turystów i wycieczkowiczów, a także dla innych celów kulturalno-edukacyjnych. Książ, to nasza chluba. Był zbudowany przez książąt piastowskich, a przywrócony został do życia po zniszczeniach i rabunkach wojennych, mimo że trwało to dość długo, przez ich rodaków, obecnych gospodarzy ziemi wałbrzyskiej. I chwała im za to !



2 komentarze:

  1. Tak jak piszesz okres po II wojnie światowej to najsmutniejsza karta w dziejach historii Książa.Ale cieszmy się tym co mamy obecnie.Zamek cieszy wszystkich zwiedzających tym co zostało z zrobione w ostatnich latach.Jak się dowiaduję z internetu jesienią mają zostać oddane do zwiedzania podziemia zamku.Ta okoliczność sprawi,że zwiedzających będzie jeszcze więcej niż obecnie .Tego życzę obecnym gospodarzom tego zamku.Wiem,że moi znajomi i rodzina już teraz zapowiadają się do odwiedzenia w okresie letnim Zamku i Palmiarni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałem już, że to się nigdy nie stanie. O konieczności zagospodarowania turystycznego podziemi zamkowych pisalem gdzie się tylko dało, m. in. i w moim blogu, i w książce "Wałbrzyskie powaby", mówilem w radiu wałbrzyskim. No i stało się. To będzie kolejne ogromnie ważne wydarzenie, a trasa podziemna przyciągnie tysiące osób. Dziękuję Bronku za komentarz.

      Usuń