Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 18 marca 2018

Na krawędzi życia. Podróże Kuby i Karoliny, c.d.



Chiny przytłaczają wielkością. W tej nieograniczonej mnogości ludzi i obszarów zamieszkałych i niezamieszkałych człowiek czuje się jak mrówka, a więc upodabnia się do pracowitych, zabieganych, będących w ustawicznym ruchu Chińczyków. Prawdziwą odskocznią od tej ruchliwości jest zaszyty w górach klasztor Chadlin, w którym zakonnicy dla chętnych młodych ludzi prowadzą  słynną na świecie szkołę życia. Każdy adept musi poddać się obowiązującym regułom, dotyczącym warunków zamieszkania, rozkładu dnia, diety, aktywności  w ćwiczeniach, udziału w wu-szu, czyli kursie walki. Oczywiście szkoła jest płatna, ale w zamian otrzymuje się w klasztorze kwaterę i możliwość sprawdzenia siebie.  Kuba z Karoliną wytrzymali w tej regule dwa tygodnie. Każdy dzień był tak wyczerpujący, że koszarowe warunki zakwaterowania wydawały się luksusem.

Klasztor Chadlin był więc swego rodzaju szkołą życia. Trudno sobie wyobrazić jak bardzo cennym stało się po tym doświadczeniu poczucie wolności, możliwość swobodnego wędrowania szlakami górskimi, podziwiania piękna krajobrazów i decydowania samemu o tym co będzie się w tym momencie robić. Ucieczka w góry była kolejna próbą sprawdzenia swojej psychiki i odporności na trudy samotnego podróżowania w obcym kraju.  I byłoby całkiem pięknie, gdyby nie wspólny pomysł Kuby i Karoliny, by w czasie pieszej wędrówki w górach spędzić  noc w namiocie na półce skalnej. Kto mógł przewidzieć, że właśnie w górach w nocy pojawi się kataklizm, który nie ma sobie równego. A była nim burza piaskowa. Pojawiła się nagle. Potężny huragan niosący ze sobą strumienie piasku i pyłu. Namiot zaczął „tańczyć” we wszystkie strony. Były momenty, gdy wydawało się, że zostanie porwany w górę i poleci z półki skalnej wraz z jego użytkownikami jak drobinka piasku. Coraz bardziej nie było czym oddychać, w powietrzu unosił się dławiący nozdrza pył. Nie było żadnych szans by się gdzieś ruszyć. Była noc. Noc na półce skalnej.

To były prawdziwe godziny grozy. Kuba z Karoliną zdawali sobie sprawę z tego, że stali się zupełnie bezwolnymi przedmiotami w rękach sił natury. Być może to ich uratowało, że swym ciężarem przytrzymali namiot, którego nie porwał wiatr.

Postanowili więc wędrówkę w górach zamienić w zwiedzanie bezpieczniejszych miejsc, takich jak np. słynny na całym świecie mur chiński. Trudno się dziwić, że była to decyzja w tej sytuacji nie tylko uzasadniona, ale i pożyteczna.

Kuba nie relacjonował dłużej wrażeń ze zwiedzania muru chińskiego. Mówił, że napisano już na ten temat zbyt wiele i nie ma nic nowego do powiedzenia. Tu trzeba być i to zobaczyć.

Duże wrażenie (podobnie jak Pekin) zrobił na nim Szanghaj, głównie ze względu na monumentalizm. To gigantyczne portowe miasto pnie się w górę, wszelkimi sposobami upodabnia do Zachodu, uderza mnogością hoteli, restauracji, pubów i cenami za wszystko, znacznie większymi niż w każdym innym miejscu w Chinach. Dla takich podróżników jak Kuba i Karolina nie było to miejsce by się dłużej zatrzymać. Tylko problemy z załatwieniem wizy do Tybetu, zatrzymała ich w Szanghaju na kilka dni. Z prawdziwą przyjemnością wyjechali w rejon Juhanu, znanego z plantacji herbacianych. Tu spędzili kolejne dwa tygodnie w sielskiej atmosferze spokoju i wypoczynku. Wymagał tego klimat tropikalny, a także chęć bliższego poznania życia chińskiej wsi. Kuba z dumą mówi o ich własnoręcznym udziale w zbiorze herbaty.

Ostatnim miastem w Chinach była Czendra, blisko granicy z Tybetem. Ale by tam dotrzeć oprócz mnóstwa zezwoleń trzeba było odbyć podróż pociągiem najwyższą koleją na świecie, powyżej 5 tys. m. n.p.m. To nie byle co, gdy trzeba było znieść dwa dni podróży bez użycia maski tlenowej. Ale co się nie robi, by „zaliczyć” Tybet i zobaczyć własnymi oczami Mount Everest. Postanowili udać się tam,  skąd najbliżej do nieba.

Zbliżam się do końca opowieści o podróży Kuby i Karoliny po azjatyckim kontynencie.  Nie da się tego opowiedzieć, żadne słowa nie są w stanie oddać ogromu wrażeń. Azja to kontynent przekraczający swą wielkością i rozmaitością  wszelkie ludzkie wyobrażenia. Już próby bliższego poznania kontynentu na mapie okazują się bardzo trudne. Ale to nic w odniesieniu do ciężaru podróżowania obojętnie jakim naziemnym środkiem transportu. To są niekończące się godziny posuwania się w otchłani przestrzennej otoczonej albo piaszczystymi pagórkami, albo niebotycznymi górami najczęściej w skwarze słonecznym bądź też w parnym gorącym, wilgotnym roztworze powietrza. Dochodzą do tego zmiany ciśnienia atmosferycznego, rozrzedzone powietrze na wysokościach, przy których nasze Tatry, to maleńkie pagórki. Sam Tybet znajduje się na wysokości 4000 – 5000 m  n.p.m.. Jego powierzchnia jest 8 razy większa od Polski. Rozciągłość Wyżyny Tybetańskiej to ok. 2,5 tys. km. Stąd biorą swój początek największe rzeki kontynentu, Jangcy, Brahmaputra, Indus, Mekong. Wyżynę otaczają od południa i zachodu Himalaje, Karakorum, Masyw Pamiru. Dopiero te dane geograficzne pozwalają nam lepiej zrozumieć, dlaczego tak ważnym dla Chin jest wchłonięcie Tybetu, wyeliminowanie jakichkolwiek nadziei niepodległościowych, demontaż aparatu państwowego i religijnego w celu podporządkowania Pekinowi. A było to państwo na wskroś religijne, nieporównywalne do żadnych innych krajów. Wyżyna Tybetańska była zapełniona klasztorami pełniącymi rolę świeckich ośrodków władzy religijnej i podporządkowana do reszty organizacji buddyjskiej, na czele której stał Dalajlama, duchowy przywódca narodu. Chiny od dawien dawna uznawały Tybet jako nieodłączną część swego państwa. Nie zgodziły się na jego niepodległość po II wojnie światowej.  Tenzin Giaco, obecny Dalajlama XIV nie podporządkował się władzom chińskim i musiał wyemigrować do Indii Tam utworzył rząd na uchodźctwie.

Tybet jest jednym z najsłabiej rozwiniętych regionów Chin. Główną gałęzią jego gospodarki jest koczownicza hodowla jaków, owiec, kóz i wielbłądów, a także myślistwo. W ostatnich latach, wraz z rosnącym stopniem otwarcia Chin na świat i względną liberalizacją polityki Pekinu wobec Tybetu, w regionie – a szczególnie jego stolicy Lhasie – dokonują się poważne przemiany gospodarcze. Za sprawą miliardowych inwestycji rządu centralnego w renowację zabytków i infrastrukturę komunikacyjną dynamicznie rozwija się turystyka. W 2007 roczna liczba turystów odwiedzających Tybet przekroczyła liczbę mieszkańców.

Nasi podróżnicy mogli się udać koleją do Lhasy, stolicy Tybetu, ale tylko i wyłącznie pod opieka wyznaczonego przez władze chińskie opiekuna. Towarzyszył on Kubie i Karolinie przez cały czas pobytu, ale dało się zauważyć, że nie był zbyt gorliwym nadzorcą. Urok i egzotyka budowli i krajobrazów drastycznie kolidowała z niesamowitą biedą i prymitywizmem życia rodzimej ludności Tybetu. Zdecydowana większość koncentruje się na obsłudze ruchu turystycznego i żyje z tego, co uda im się zarobić od cudzoziemców. Zwiedzanie jakichkolwiek zabytków słono kosztuje. Wejście na Mount Everest, to wydatek rzędu 25 tys. dolarów.

Okazało się, że pobyt w Tybecie nie należy do zbyt atrakcyjnych pod względem finansowym. Lepiej było pojechać do Nepalu, co pozwoliło zobaczyć Czomolungmę (Mount Everest, 8848 m n.p.m.) z drugiej, południowej strony. Nepal położony jest w samym środku Himalajów, poprzez które graniczy z Tybetem. To Mekka alpinistów, stąd wyprawiają się nie tylko na „szczyt świata”, ale mają obok siebie jeszcze siedem innych ośmiotysięczników. Stolica Nepalu, Katmandu leży w rozleglej dolinie więc warunki  atmosferyczne są tutaj znacznie korzystniejsze. Można było tutaj zrobić mnóstwo bajecznych zdjęć w samym mieście, nad rzeką, jeziorem i w górach.

Nepal, to najczęściej dla wielu podróżników wstęp do Indii. Podróżowanie po Indiach, a następnie pobyt w Malezji, Tajlandii, Kambodży, Laosie, Wietnamie, a na koniec przy powrocie  -  w Turcji, to wszystko powoduje, że człowiek zupełnie inaczej patrzy na życie, gdzie indziej znajduje jego wartości, dostrzega bezsens mnóstwa europejskich zdobyczy cywilizacyjnych. Miały one służyć postępowi i wolności, a w rezultacie stały się elementem wynaturzenia i zniewolenia. Ale to osobny temat, być może jeszcze do niego powrócę, gdy uda mi się spotkać z Jakubem ponownie i porozmawiać o tym dłużej.

Mam nadzieję, że cyklem tych trzech opowieści wyzwoliłem u wielu Czytelników pragnienie osobistego poznania tego świata nie tylko z książek i opowieści. Ale większość z nas zgodziłaby się na takie doświadczenie w formie zorganizowanej wycieczki samolotem i autokarem. To co zrobili Kuba i Karolina może być tylko zachętą dla młodych, odważnych i pełnych determinacji podróżnych. Wiem, że takich entuzjastów wśród  naszej młodzieży nie brakuje.

2 komentarze:

  1. Czytam o takich wyprawach z wielką przyjemnością.
    Tym bardziej że mój młodszy syn to też taki podróżnik.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziwię się, bo miałem okazję poczytać Twoje relacje z podróży i po karaju i po świecie. Czytam je z zapartym tchem, bo zaskakują obfitością własnych refleksji, trafnością spostrzezeń, wniosków i informacji. Jesteś w tym doskonala, dla mnie czytanie Twoich tekstów to przyjemność i satysfakcja, ze mam tak utalentowaną znajomą !

      Usuń