Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

sobota, 17 marca 2018

Podróż do innego świata


 
 Zwykło się mówić  -  świat jest mały. Dobrze jest doświadczyć tego samemu na własnej skórze.

Zapowiedziałem w poprzednim poście, że postaram się zrelacjonować kolejną podróż naszego głuszyckiego podróżnika, Jakuba Bortnika i towarzyszącej mu Karoliny. Celem podróży była egzotyczna Azja, a trwała ona, bagatela, niespełna 8 miesięcy, od września 2010 do kwietnia 2011 roku.  W jej programie znalazła się większość krajów azjatyckich.. Oczywiście nie sposób było pominąć znajdujących się po drodze Ukrainy i Rosji, zwłaszcza że podróż odbywała się pociągiem. Jazda pociągiem znacznie lepiej oddaje wrażenie przestrzeni, pozwala na bezpośredni kontakt z  ziemią i  ludźmi, pasażerami pociągu. Długie godziny spędzone w pociągu zapadają w pamięci, są niczym niezastąpioną specyfiką podróży. Można to było odczuć szczególnie wyraźnie w czasie podróży trwającej cztery doby z Moskwy do Irkucka. Ale o tym za chwilę.

Moja relacja pomija szczegóły, dotyczy głównie ogólnych wrażeń. Gdyby chcieć tę podróż opisać dokładnie, trzeba by napisać całą książkę. Starałem się wychwycić najciekawsze momenty z krótkiej w sumie rozmowy z Kubą, który jak zwykle śpieszył się bardzo, bo jego czas tu w Głuszycy, był wypełniony załatwianiem spraw rodzinnych, by jak najszybciej powrócić do pracy w Anglii.

Zacznijmy od pierwszego etapu podróży, od Kijowa.

Stolica naszego wschodniego sąsiada, Ukrainy, zrobiła kolosalne wrażenie. Kuba widział już na świecie duże miasta, poczynając od Londynu. Poznał przecież Amerykę Południową, chociażby liczące sobie kilkanaście milionów ludności brazylijskie Sao Paulo. Kijów położony na olbrzymim wzgórzu, utopiony w gęstwinie potężnych drzew i krzewów, nazywany w literaturze miastem w parku, zaskakuje monumentalnością budowli, gdy się człowiek znajdzie w jego centrum. Warszawa przy nim, to małe prowincjonalne miasteczko. Dniepr, w dole Kijowa, to rzeka mieszcząca w sobie co najmniej dwie Wisły. Główna arteria miasta, Chreszczaty, to ogromniasty bulwar zabudowany po obu stronach wspaniałymi pod względem architektury kamienicami. Duża ilość pałaców, cerkwi, budynków publicznych, to wszystko w otoczeniu zieleni parków i w klimacie tętniącego życiem miasta, czyni z Kijowa miasto wyjątkowe, niepowtarzalne. Kijów można zwiedzać kolejami metra, ale nasi podróżnicy ograniczyli się do trzydniowego pobytu, nie chcieli tracić czasu. Uzyskana z trudem rosyjska,  miesięczna wiza, narzucała  pośpiech.

Na drugi etap podróży, Moskwę, przeznaczyli tylko 5 dni. Ale to nie jest tak mało, by przynajmniej z grubsza poznać wielką stolicę Rosji.. Wiadomo było, że przed nimi otwierała się niezmierzona Rosja, której gigantyczność przestrzenna zaczyna się  na dobre dopiero po przekroczeniu Uralu, gór granicznych pomiędzy Europą i Azją.

Moskwa, to osobny temat. Można byłoby mu poświęcić wiele czasu, mimo że było się w Moskwie zaledwie kilka dni. To co najbardziej zaskoczyło Kubę, to zachodnia nowoczesność Moskwy. Nie tylko do ekskluzywnej dzielnicy w centrum miasta, Arbatu, ale i do dzielnic peryferyjnych, wkroczyły zachodnie, znane już nam w Polsce supermarkety, pawilony Mac Donalda, butiki. Powstały nowoczesne dzielnice mieszkaniowe, a także sięgające nieba wieżowce. Nie jest to jeszcze Hong Kong, ale już dosyć blisko. W połączeniu z zabytkową architekturą dawnej Moskwy czyni to z miasta wyjątkowy konglomerat urbanistyczny. Uderza ogromny kontrast stolicy Rosji, kipiącej bogactwem i nowoczesnością w odniesieniu do tego, co można było zobaczyć chociażby z okien pociągu z Kijowa do Moskwy. Kontrast ten uderza szczególnie mocno, gdy wyruszy się dalej w głąb Rosji, za Ural.

Kuba napomknął o dużym wrażenie jakie wywarł na nim Kreml i Plac Czerwony, a także o kolejce pod murami Kremla do Mauzoleum Lenina. Z tej „przyjemności” nie skorzystał, nie tylko z powodu braku czasu. Współczesne dzieje jest to element historii wielkiej Rosji, z którą ona nie może sobie do końca poradzić.

Trzeci etap, to Irkuck, największe miasto Syberii. Tu przyjeżdżają turyści dla Bajkału, jednego z największych jezior na świecie. Prawdziwi turyści jadą do Irkucka pociągiem kolei transsyberyjskiej. Ten pociąg pozostawił u naszych podróżników niezapomniane wrażenie. Tuż po wyjeździe z Moskwy rozpoczęło się w nim swojskie, gościnne świętowanie. Co kto miał dobrego ze sobą wyciągał z walizki. Dominowała „księżycówka” własnego chowu i znakomita wędzona słonina na zagrychę. Kuba z Karolina stali się punktem zainteresowania, wszyscy chcieli się z nimi zaprzyjaźnić. Zaproszenia szły z różnych wagonów. Po czterech dobach podróżowania z Moskwy do Irkucka pociąg stanowił jedna wielką rodzinę.


W Irkucku i nad Bajkałem Kuba z Karoliną zabawili dwa dni. Popłynęli łodzią na wyspę  Olchom, zobaczyli biedne rybackie wsie. Było zimno, słotno, późna jesień. Plaże nad Bajkałem puste. Ważniejszym celem podróży była dla nich położona ok. 200 km. od miasta, zaszyta w lasach, założona przez zesłańców z Polski wieś Wierszyna, o której słyszeli dużo. Tutaj spotkali się z dużą gościnnością i sympatią. Zaopiekowała się nimi nauczycielka, opiekunka domu polskiego. Okazało się, że plebania jest wolna, bo ksiądz wyjechał do Irkucka na parę dni. Tam znaleźli schronienie na cały tydzień.  Wieś jest w całości drewniana. Ludzie żyją głównie z tego co urodzi ziemia. W domu mówią do siebie po polsku, pielęgnują wszystkie tradycje, choć minęło już ponad sto lat, bo eksperyment osiedlenia tu polskich zesłańców miał miejsce w 1910 roku. Ludzie okazali się bardzo gościnni, zapraszali do domów na rozmowy o Polsce, częstowali specjałem kulinarnym  -  pierogi z landrynami. Niestety, ich kraj ojczysty niezbyt o nich pamięta. Na utrzymanie domu polskiego otrzymują 3 tys. złotych rocznie z Ambasady, a z okazji jubileuszu 100-lecia zakupiono im telewizor.

Kolejnym miejscem pobytu było Ułan Ude nad Bajkałem, niewielkie miasteczko o niskiej zabudowie drewnianej w pobliżu Mongolii.

Mongolia, to był kolejny etap podróży. Ale o tym etapie podróży można powiedzieć, że była to podróż do innego świata.

To jak świat jest szalenie zróżnicowany pod względem poziomu i warunków życia można było poznać już w Rosji, ale Mongolia odbiega od jakichkolwiek europejskich standardów. Kubie i Karolinie udało się załatwić miesięczną wizę, mieli więc czas by doświadczyć tego wszystkiego na własnej skórze. Było to zresztą zgodne z ich planami, by poznać życie prostych ludzi empirycznie, z autopsji, z bezpośredniego kontaktu. Stąd też ich pobyt w stolicy Mongolii, Ułan Bator, ograniczył się do dwóch dni. Miasto to, sprawiające wrażenie niezmierzonego placu budowy, nie budziło takiego zainteresowania, jak Kijów, czy Moskwa.
Około stu kilometrów od Ułan Bator udało się naszym podróżnikom zamieszkać w autentycznej jurcie. Ubogie szałasy przypominające domy, w nich dwie, trzy szerokie prycze, szafa, agregat prądotwórczy, to całe wyposażenie. Wokół nieograniczona przestrzeń. Tabuny wolno biegających koni, bydła, kóz, wielbłądów. Prymitywne palenisko pośrodku jurty. Tam gotuje się w garach tłuste, bezsmakowe zupy. Podstawę wyżywienia stanowią sery twarde i kwaśne, suszone mięso trudne do przełknięcia, znacznie smaczniejsza konina. No i herbata z tłuszczem i solą. Kuba mówi, że razem z Karoliną przeszli już „chrzest bojowy” jeśli chodzi o egzotyczne pożywienie w Ameryce Południowej. On osobiście jest w stanie próbować potraw na pierwszy rzut oka wywołujących odrazę. Z Karoliną było gorzej, stąd też po podróżniczej, kilkumiesięcznej przygodzie w Azji nie będzie musiała stosować przez dłuższy czas żadnych diet odchudzających. Kilkudniowy pobyt w jurcie stanowił wyjątkowo dokuczliwą szkołę życia. W dalszej podróży przez Mongolię trudno było jednak odszukać bardziej godziwych warunków do wypoczynku i żywienia. Trzeba było powrócić do Ułan Bator, m. in. z powodu konieczności wyrobienia wizy chińskiej, a trwało to dokładnie 6 dni. W mongolskiej stolicy można było w sklepach nabyć żywność europejską, choć kosztowało to drogo.

Podróż do Chin trzeszczącym autokarem dawała nadzieję, że w tym kraju warunki życia będą bardziej cywilizowane. I rzeczywiście Pekin, to zupełnie inny świat. To świat prześcigający znacznie Europę. Oczywiście sam Pekin, miasto od dawna gigantyczne pod względem obszaru i liczby ludności, a obecnie po boomie inwestycyjnym związanym z organizacją olimpiady, metropolia zdumiewająca ilością i wielkością gmachów, obiektów sportowych, architekturą, komunikacją i rzeszą ludności poruszającą się arteriami miasta. W Pekinie trzeba było szukać kwatery w najuboższych dzielnicach, bo jest najtaniej. Można tam zwiedzać mniej znane świątynie, pagody, zabytki historii nie oblegane tak tłumnie przez turystów jak to ma miejsce w centrum miasta. Pekin przewrócił na głowę dotychczasowe wyobrażenie dużego miasta. Oglądany w nocy oszałamia iluminacjami świetlnymi i ogromem reklam. Ale Pekin to dopiero wstęp do egzotycznego świata, który wydawał się nie mieć końca.

O kolejnych etapach podróży i o tym, jak zycie może stać się igraszką w rękach natury -  w następnym odcinku.



2 komentarze: