Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 30 listopada 2016

Kurort, który był i jest romantyczny


Słynny deptak w Parku Zdrojowym

Zanim opowiem cos niecoś o „perle naszych uzdrowisk” - Szczawnie-Zdroju, spróbuję stworzyć odpowiedni nastrój, bo o szczawieńskim kurorcie nie da się pisać językiem podręcznika historii. Przypomnę więc romantyczne zdarzenie z przeszłości, które jak sądzę zachęci jeszcze mocniej do zainteresowania się jego historią.

Rozpocznę od fragmentu wiersza:

„Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi,
Bo kiedy Zośka do ojczyzny wróci,
To każdy kwiatek powie wiersze Zosi
Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci,
Nim kwiat przekwitnie, nim gwiazdeczka zleci,
Słuchaj  -  bo to są najlepsi poeci…”

Wytrawni znawcy naszej literatury odkryli od razu, że jest to początek wiersza  znakomitego wieszcza z epoki Romantyzmu, Juliusza Słowackiego i nosi tytuł „W pamiętniku Zofii Bobrówny”.

Wiersz pisany wczesną wiosną 13 marca 1844 roku do albumu Zosi, córki Joanny Bobrowej, z którą poeta przyjaźnił się w ostatnich latach swego życia był w dalszej swej części wyrazem przejmującej tęsknoty do ojczyzny, do której sam Słowacki nie mógł powrócić, tak jak zamierzała to uczynić jego znajoma z całą rodziną.

Dlaczego przypominam ten wiersz Słowackiego i wymieniam z imienia jego adresatkę, Zofię, a także jej matkę Joannę Bobrową. Czy mają one coś wspólnego z nasza ziemią wałbrzyską, której z reguły poświęcam moje opowieści? Okazuje się , że sam Juliusz Słowacki nie, ani też bezpośrednia właścicielka sztambucha, Zosia.. Natomiast jej mama, Joanna Bobrowa -  tak. Jest ona bowiem bohaterką niezwykle pięknego i wzruszającego romansu, którego miejscem było nasze podwałbrzyskie uzdrowisko – Szczawno Zdrój.

Gdyby tu chodziło tylko i wyłącznie o panią hrabinę Bóbr- Piotrowicką z Wołynia, zarejestrowaną wraz z córkami w maju 1838 roku w księgach pensjonatu „Pod Topolą” w Salzbrunn i jakiegoś jej przypadkowego amanta, można byłoby darować sobie ten incydent. Ale jej adoratorem był człowiek niezwykłej miary, trzeci z plejady naszych największych romantyków w literaturze polskiej, obok Mickiewicza i Słowackiego  - 26-letni wówczas autor „Nieboskiej komedii”  Zygmunt Krasiński.

Nie ma żadnej wątpliwości, że tutaj w szczawieńskim kurorcie miało miejsce utajnione spotkanie dwojga osób znających się już wcześniej i bardzo zakochanych w sobie. Problemem było to, że hrabina Joanna Bobrowa była już osobą zamężną, a jej adorator, młodszy od niej o kilka lat poeta miał pełną świadomość tego, że nie jest to miłość do zaakceptowania i ze względów moralnych i prestiżowych przez jego rodzinę.

Przyjrzyjmy się na moment temu, kim był Zygmunt Krasiński i kobieta która podbiła jego serce.

Zygmunt pochodził z jednego z najstarszych rodów magnackich w Polsce. Ojciec jego, Wincenty Krasiński był generałem początkowo w służbie napoleońskiej, a potem w wojsku Królestwa Kongresowego. Wówczas to przeszedł na służbę cara. Przed wybuchem powstania listopadowego w 1830 roku 18-letni Zygmunt wyjechał za granicę na dalsze studia. Nie mógł pogodzić się z tym, że ojciec jego stanął po stronie wojsk Wielkiego Księcia Konstantego. Efektem głębokich przeżyć poety, rozdarcia wewnętrznego i krytycznej oceny współczesnej rzeczywistości był jego dramat „Nieboska komedia” napisany w 1833 roku. Utwór ten należy do najwyższych arcydzieł dramaturgii polskiego romantyzmu, porównywany do III części „Dziadów” Adama Mickiewicza.

Młody 21-letni Zygmunt Krasiński zyskał więc dużą sławę w środowiskach polskiej emigracji popowstaniowej, zwłaszcza że nie zamierzał wracać do zniewolonej ojczyzny. W dwa lata później napisał kolejny dramat romantyczny p.t. „Irydion”. Wówczas to zaprzyjaźnił się z Juliuszem Słowackim, doceniając w pełni jego geniusz poetycki.

Zygmunt Krasiński wiele podróżował po Europie, mieszkał na zmianę w Genewie, potem w Rzymie. Zaglądał też od czasu do czasu do rodzinnej Opinogóry pod Ciechanowem.  Dla podreperowania zdrowia bywał częstym gościem głośnych w Europie kurortów.. Pozwalała mu na to pomoc materialna zamożnej rodziny magnackiej, zwłaszcza że ojciec i po powstaniu cieszył się wielkimi względami cara. Bywał też w słynnych Zahajcach w powiecie krzemienieckim na Wołyniu w dworku marszałka wołyńskiego Teodora Bóbr-Piotrowickiego, gdzie mógł w skrytości ducha podziwiać i adorować uroczą jego żonę  i matkę dwóch. córek, Zofii i Ludwiki.

Joannę Bobrową poznał  za granicą w Rzymie w 1834 roku i od razu zapłonął romantyczną miłością. Subtelna, egzaltowana, rozkochana w poezji dama wprawiała poetę w niezwykłą ekstazę, to jej dedykował pierwodruki „Nieboskiej komedii” i „Irydiona”. W miarę upływu czasu neurasteniczna, gotowa na rozwód z mężem Joanna stała się dla Zygmunta Krasińskiego ciężarem, bowiem miał on pełną świadomość, że takiego związku nie zaakceptuje jego ojciec, którego cenił i kochał i z którym musiał się liczyć.
Zanim spotkał się ze swoją wybranką w Szczawnie, dwa lata wcześniej w1836 roku w wierszu „Chciałbym anioła widzieć” pisał:

„Chciałbym anioła widzieć na tym grobie,
kędy sny nasze leżą pogrzebane,
co by mi czasem zaśpiewał o tobie,
jak śpiewa tułacz pamiątki kochane;

Ach, głos twój gdyby ponad moim czołem
Ozwał się, lecąc od dalekiej strony,
Choć raz się ozwał, wiatrami niesiony,
Ten głos twój byłby mi takim aniołem !”

Przyjrzyjmy się przez chwilę jak wyglądało tajemne spotkanie stęsknionych kochanków w  szczawieńskim zdroju.

Sanatorium "Gigant" w Szczawnie-Zdroju


Zygmunt Kraiński wraz z przyjacielem Konstantym Danielewiczem, z zawodu lekarzem, zamieszkał w hotelu „Korona” (dzisiejsza „Korona Piastowska”), miał więc do swej ukochanej parę kroków. Spotykali się kilka razy dziennie, starając się wykorzystać maksymalnie ten krótki, zaledwie dziesięciodniowy czas na spełnienie miłosnych uniesień. O takiej chwili marzył młody poeta przez cztery lata od momentu poznania, czemu dawał wyraz w wierszach lirycznych, podobnie jak ongiś Francesco Petrarka w sonetach „Do Laury”. A ponieważ „Laura” Zygmunta Krasińskiego była kobietą czułą i wrażliwą na piękno poezji, wydawało się że ta miłość przezwycięży wszystkie przeszkody.

Niestety, to właśnie tu w Szczawnie młodzieńcza miłość Krasińskiego znalazła swoje apogeum. Świadczy o tym  fragment listu pisanego ze Szczawna do przyjaciela:

„Nie kochać jej nie jest w mocy mojej. Im słabsza, im smutniejsza, im coraz bardziej tracąca piękność dawną, tym mocniej lgnie moje serce do niej. Dzień cały minął mi z nią, jak sen pełen tęsknoty… Wczoraj zeszło mi z nią, przy niej zejdzie mi dzisiaj podobnie…Nieszczęsny ten, kto z naiwnością dziecka, z marzeniem o szlachetności, targnął się na cudze prawa, żonę od męża oderwał, matkę od dzieci… Jam to uczynił, myśląc szalony, że na tej drodze poezja i wiosna.”

Pomimo miłosnego zauroczenia pojawiają się u Zygmunta wyrzuty sumienia, świadomość że ten związek nie ma przed sobą przyszłości.

Jakoż i tak się stało wkrótce potem, przy czym odbyło się to na skutek zdecydowanej ingerencji  jego ojca. Poeta wzbraniał się pokąd mógł, aż w końcu uległ. Ale jeszcze przez jakiś czas będzie żył ułudą, że uda mu się wrócić do swej bogini młodzieńczych natchnień.

Jak to często w życiu bywa ostateczną tamę tej egzaltacji postawiła inna kobieta. A była nią, sławetna „rusałka podleskich jarów”, rozwiedziona z synem znanego targowiczanina piękność, słynąca z talentów malarskich, wokalnych i muzycznych, wytworności, majątku i umiejętności łamania męskich serc – znana w literaturze i historii – niejaka Delfina z Potockich.

To nasza rodzima, polska femme fatale.

Kochał się w niej Juliusz Słowacki, a także Fryderyk Chopin, który zadedykował jej słynny koncert f-moll. Teraz dobił do tej plejady adoratorów także Zygmunt Krasiński. Romans Zygmunta i Delfiny ciągnął się  właściwie do lat pięćdziesiątych, kiedy to coraz bardziej Krasiński zapadał na zdrowiu. Uważał swoją wybrankę za typ „najpoetyczniejszej”, a zarazem najrozumniejszej kobiety i prowadził z nią obfitą artystyczno - intelektualną korespondencję, stanowiącą do dziś przykład polskiej romantycznej epistolografii.

Do niej adresował w 1844 roku wzruszający wiersz:

„Módl się ty za mnie, gdy przedwcześnie zginę
za winy ojców i za własną winę!
Módl się ty za mnie, by mnie i w mym grobie
nie opiekielnił żal wieczny po tobie!
Módl się ty za mnie, bym u Boga w niebie
po wiekach wieków kiedyś spotkał ciebie
i tam przynajmniej odetchnął wraz z tobą,
bo mi tu wszystko trudem i żałobą…
Módl się ty za mnie!  -  Jam cię kochał wiernie
I tak jak bezmiar bezmierny – bezmiernie…”


Ale wróćmy jeszcze na moment do tej pierwszej miłości Krasińskiego, Joanny Bobrowej. Musiała być równie niepospolitej urody, skoro mimo dostrzeżonej przez Zygmunta w cytowanym liście „traconej piękności”, potrafiła także zawrócić w głowie podobnie jak Delfina, samemu Juliuszowi Słowackiemu. Przez wiele lat była jego natchnieniem i uosobieniem kobiecości, stąd piękne liryki, jak ten do córki Zosi cytowany na wstępie mojej opowieści. Samej Joannie poświęcił Słowacki wiersz „Do pani Joanny Bobrowej” i w ten sposób wprowadził ją na trwałe do literatury polskiej

fasada wschodnia zamku Książ


Szczawieński exodus Zygmunta Krasińskiego znalazł swoje ucieleśnienie w relacji z wycieczki do zamku Książ, pierwszym w języku polskim opisie tej malowniczej warowni, cytuję:
„Wczoraj wieczorem poszliśmy z Konstantym do Książa, zamku starego, o milę stąd. Przystęp doń, okolony gęstym borem, przypominającym okolice, które zwykle opisuje Jean Paul. Nagle stajesz nad głębokim przepaścistym jarem, w dole strumień huczy, boki spadziste, nastrzępione jodłami. Pośrodku jaru wznosi się opoka równie odległa od brzegów. Na niej gniazdo arystokratyczne grafów Hochbergów, zachowane w całości zewnątrz i wewnątrz”.

Opis jest znacznie obszerniejszy, dotyczy nie tylko widoku zewnętrznego zamku, ale i wewnętrznych sal i komnat, włącznie z Aulą Maksymiliana. Można o tym dowiedzieć się więcej z książki naszego znakomitego wałbrzyskiego historyka i pisarza, Alfonsa Szyperskiego „Polacy w dawnym Szczawnie i Starym Zdroju”. Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo dotrzeć dziś do tej książeczki, a ponieważ stanowi ona dla mnie inspirację do lepszego poznania przeszłości naszego regionu, mam nadzieję, że tą opowieścią zachęcę Państwa do bliższego kontaktu z tego rodzaju literaturą.

Zaś o przeszłości Szczawna-Zdroju coś niecoś w kolejnym poście.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz