Swego
czasu, a było to dobre ćwierć wieku temu, znalazłem się z wycieczką w Kijowie,
stolicy ówczesnej Republiki Związku Rad, a dziś wolnej Ukrainy. Kiedy jadąc z
Moskwy od wschodu zbliżaliśmy się pociągiem nad Dniepr i w oddali pojawiły się
kontury dużego miasta na wysokich wzgórzach, zwróciłem uwagę, że cała ta
potężna bryła, to jedna niekończąca się kępa różnobarwnej zieleni, kwitnących
drzew i krzewów, z których przebłyskiwały tu i ówdzie iskrzące się w słońcu, pozłacane wieżyczki
cerkwi, czerwone płachty dachów i wznoszący się pod niebiosy, rażący
dysharmonią i nienaturalnością niczym Pałac Kultury i Nauki w Warszawie,
olbrzymiasty Pomnik Matki – Ojczyzny. Gdy następnego dnia pływaliśmy statkiem
po Dnieprze zapamiętałem słowa przewodniczki, która mówiła, że jest na świecie
wiele miast, których największą ozdobą są parki, o Kijowie zaś mówi się i
pisze, że jest to ewenement w skali światowej – olbrzymie, ponadmilionowe
miasto w parku.
Po wielu latach przypomniałem
sobie Kijów na najwyższym w Górach Wałbrzyskich szczycie Borowej, z której
roztacza się malowniczy widoczek na
rozsiane w gęstwinie drzew na pagórkach i w kotlinach, kolorowe jak
prawosławna ikona, utopione w zieleni i słońcu kamieniczki Jedliny-Zdroju. To
skojarzenie z Kijowem, miastem w parku,
w odniesieniu do Jedliny wydało mi się całkiem absurdalne, bo co może
mieć wspólnego gigantyczna metropolia wielkiej Ukrainy z maleńkim wałbrzyskim
uzdrowiskiem, które wciąż czeka na swego Olega. Ale po chwili namysłu zdałem
sobie sprawę z tego, że zaszyte w koronach zielonych świerków, sosen i
różnobarwnych drzew liściastych kolorowe dachy zabudowań willowych Jedliny, to
po prostu miniatura monumentalnego obrazu, który zachował się gdzieś tam w
wyobraźni sprzed wielu lat, aby powrócić znienacka niczym świeża reminiscencja
minionych wrażeń.
To właśnie wtedy po raz pierwszy
Jedlina-Zdrój wydała mi się przeuroczym miasteczkiem w parku, aby później w
miarę coraz bliższych związków mentalnych i emocjonalnych z tym miastem,
znajdować w każdym miejscu i czasie coraz to mocniejsze przekonanie do
trafności tej refleksji.
Uzdrowisko Jedlina-Zdrój nie
znalazło w całym pięćdziesięcioleciu PRL-u jak i po przełomie posierpniowym w
III Rzeczpospolitej takiego mecenasa, który pozwoliłby zrewitalizować dawną
świetność Bad Charlottenbrunn, kurortu cieszącego się zasłużoną renomą w całej
ówczesnej Europie. Miał on swe własne ujęcia wód mineralnych, miał nowoczesne
jak na owe czasy sanatoria i programy lecznicze, miał atrakcyjną „Szwajcarkę”,
pensjonat położony w ustronnym otoczeniu leśnym, leczący chorych kozim mlekiem,
kąpielami źródlanymi i żętycą.
Miał też – rzecz budzącą
najwyższe zainteresowanie i uznanie przyjezdnych – wspaniałe, naturalne, z
precyzją i smakiem wypielęgnowane i urozmaicone parki, Południowy i Północny,
znakomicie się uzupełniające, zamykające centralną część uzdrowiska jak zielona
klamra. Było w nich bogactwo drzew i krzewów kwitnących, różnobarwnych
znakomicie dobranych,
wyselekcjonowanych, ukazujących z dalszej perspektywy przemyślnie
skonstruowaną, kolorystyczną mozaikę,
ale były też liczne romantyczne zakątki, miejsca widokowe, altany, ścieżki
spacerowe, mostki i pomniki. Trudno się dziwić, że w powszechnej opinii Bad Charlottenbrunn zyskało sławę uzdrowiska
o najpiękniejszych parkach w całych Sudetach.
Dawny Zdrój Charlotty, uroczej
żony osiemnastowiecznego właściciela Jedlinki, gen. barona von Seherr – Thossa,
od imienia której pochodzi nazwa uzdrowiska, zyskał w drugiej połowie XIX w.
majestatyczne dopełnienie krajobrazowe i architektoniczne. Jest nim
poewangeliczny kościół ozdobiony strzelistą wieżą, z iglicowym hełmem i tarczą
zegara. Budowla jak żadna inna stała się słupem milowym dla wędrowców w
okolicznych górach, wyznacznikiem ich miejsca i kierunkowskazem. Wielokroć nad
tym się rozczulałem, oglądając panoramę miasta na zboczu Jedlińskiej Kopy,
kiedy opustoszały kościół popadał w ruinę i lada dzień, wydawało się, że smukła
wieża zamieni się w kikut rdzewiejącej konstrukcji i zacznie straszyć jak
posowiecki posąg ojczyźniany w Kijowie.
To, że powstały warunki i
znaleźli się ludzie, którzy podjęli się trudu odbudowy kościoła, ratowania nie
tylko zabytku sakralnego, ale także wspaniale wkomponowanej w krajobraz
uzdrowiska budowli, to jest godne najwyższego szacunku.
Dziś smukła, odnowiona wieżyczka
jest ozdobą centrum miasta, zwiastuje nadejście czasów, w których mieszkańcy
mogą stanowić o jego odbudowie i rozwoju. Wprawdzie brakuje wciąż pieniędzy,
trudno jest znaleźć bogatych darczyńców lub inwestorów, ale małymi kroczkami
przy aprobacie władz miejskich i
większości mieszkańców coraz bliżej do celu.
Że tak się dzieje pokazuje
krzepiący coraz mocniej przykład zabudowań pałacowych w Jedlince. To miejsce
było w przeszłości architektonicznym i przyrodniczym przedsionkiem do raju. Wędrujący
z Kłodzka i Nowej Rudy doliną Bystrzycy podróżni, zbliżając się do słynnego
Zdroju natrafiali po drodze na niezwykłej urody, pedantycznie wytyczony i
wypielęgnowany park ze starodrzewem, w gąszczu którego jaśniały bielą jak
ateńskie stiuki, wznoszące się ponad koronami drzew, rozległe ściany pałacu. To
jeszcze jeden z prześlicznych parków zdobiących ówczesną Jedlinę-Zdrój.
Powojenne losy pałacu i parku są tak przykre, że lepiej byłoby o nich nie
wspominać. Co zostało z dawnej świetności tego miejsca budziło grozę. Toteż
odbieramy jak ożywcze tchnienie ciepłego wiatru docierające stąd sygnały, że nowy,
prywatny właściciel postawił sobie za cel przywrócenie dawnego blasku tej
niezwykłej rezydencji. Dziś po wykonaniu wielu prac remontowych do pałacu
ciągną jak do ula roje gości spragnionych plenerowych festynów, zwiedzają go
turyści, kuracjusze i wycieczkowicze, obok pałacu powstał nowoczesny browar i
restauracja z miejscami noclegowymi, a w słynnej ongiś sali lustrzanej odbywają
się sesje naukowe, koncerty, a także bale. Oznacza to, że pałac się odradza jak
feniks z popiołu, zaczyna żyć nowym właściwym sobie życiem, że czas
wykorzystywania sal pałacowych jako spichlerza do składania zboża przez
przemożnych gospodarzy spółdzielni rolniczej przeszedł do kompromitującej
historii Ziem Odzyskanych.
Na
dalszym planie pozostaje park, którego reinkarnacja nie jest tak łatwa i
prosta. Przede wszystkim wymaga czasu, wymaga cierpliwości, staranności,
fachowości i jak wszystko dużych pieniędzy. Ale pałac jest też otoczony
naturalnym lasem, tak więc z jego okien można podziwiać uroki przyrody.
Jeszcze sporo brakuje, aby móc
dzisiejszą Jedlinę-Zdrój traktować tak jak niemieckie Bad Charlottenbrunn,
renomowany kurort w otoczeniu przecudownych parków z alejkami spacerowymi, z
kwitnącymi krzewami rododendronów i daglezji w gąszczu pachnących magnolii,
ambrowców i kasztanów jadalnych oraz
wszelakiej rozmaitości drzew iglastych. Ale postęp jest widoczny.
Spacerując wiosną, latem, czy jesienią wytyczonym Szlakiem Uzdrowiskowym jest
czym oko nacieszyć. Na szczęście przyroda nie ulega koniunkturalnym wpływom
politycznym, czuje się całkiem swobodnie z dala od jakiejkolwiek ingerencji
człowieka. Dzięki temu Jedlinę nadal otacza wspaniała aureola drzew, obojętnie
czy parkowych, czy leśnych, nie brakuje ich na obrzeżach i wewnątrz miasta. Są
tu miejsca widokowe, które zapierają dech w piersiach, są ciekawe, tajemnicze
ustronia, ślady przeszłości i niezwykłe okazy współczesnej flory i fauny.
Naprawdę, warto tu mieszkać w sąsiedztwie bujnej przyrody górskiej, warto
przyjeżdżać w poszukiwaniu ciszy, relaksu i bliskiego kontaktu z naturą.
Jedlina-Zdrój jest otwarta i gościnna jak dawniej. To niezwykłe, nie odkryte do
końca, niedocenione, ale jedyne, niepowtarzalne miasto w parku.
O Jedlinie-Zdroju można by
powiedzieć znacznie więcej w kontekście obecnie świetnie zagospodarowanych
zboczy dawnego Parku Południowego z nowoczesnym Parkiem Linowym, wyciągiem
narciarskim, torem saneczkowym, restauracyjką „Czarodziejska Góra” i jeszcze
innymi atrakcjami. Osobny temat stanowi jedlińskie uzdrowisko będące częścią
Szczawna-Zdroju. Jedlina-Zdrój zrobiła milowy krok w tym kierunku, by stać się jak przed wojną uzdrowiskiem, które może zachwycić kuracjuszy i przyjezdnych gości. W dzisiejszej opowieści skupiłem się głównie na walorach
przyrodniczych i krajobrazowych, a znacznie więcej można przeczytać i pooglądać w mojej książce o Jedlinie-Zdrój -. "U źródeł Charlotty".
Jedlina Zdrój zawsze mi sie podobała, takie klimatyczne, piękne uzdrowisko, no i w latach 60-70 jeżdziłam tu na zabawy w chyba Białej sali ? nazwy nie pamietam dobrze, ale klimat tak....młodośc , uczucia.....piekne mam wspomnienia
OdpowiedzUsuńpozdrawiam