Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 25 listopada 2016

Jedlina może zachwycić




Swego czasu, a było to dobre ćwierć wieku temu, znalazłem się z wycieczką w Kijowie, stolicy ówczesnej Republiki Związku Rad, a dziś wolnej Ukrainy. Kiedy jadąc z Moskwy od wschodu zbliżaliśmy się pociągiem nad Dniepr i w oddali pojawiły się kontury dużego miasta na wysokich wzgórzach, zwróciłem uwagę, że cała ta potężna bryła, to jedna niekończąca się kępa różnobarwnej zieleni, kwitnących drzew i krzewów, z których przebłyskiwały tu i ówdzie  iskrzące się w słońcu, pozłacane wieżyczki cerkwi, czerwone płachty dachów i wznoszący się pod niebiosy, rażący dysharmonią i nienaturalnością niczym Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, olbrzymiasty Pomnik Matki – Ojczyzny. Gdy następnego dnia pływaliśmy statkiem po Dnieprze zapamiętałem słowa przewodniczki, która mówiła, że jest na świecie wiele miast, których największą ozdobą są parki, o Kijowie zaś mówi się i pisze, że jest to ewenement w skali światowej – olbrzymie, ponadmilionowe miasto w parku.

Po wielu latach przypomniałem sobie Kijów na najwyższym w Górach Wałbrzyskich szczycie Borowej, z której roztacza się malowniczy widoczek na  rozsiane w gęstwinie drzew na pagórkach i w kotlinach, kolorowe jak prawosławna ikona, utopione w zieleni i słońcu kamieniczki Jedliny-Zdroju. To skojarzenie z Kijowem, miastem w parku,  w odniesieniu do Jedliny wydało mi się całkiem absurdalne, bo co może mieć wspólnego gigantyczna metropolia wielkiej Ukrainy z maleńkim wałbrzyskim uzdrowiskiem, które wciąż czeka na swego Olega. Ale po chwili namysłu zdałem sobie sprawę z tego, że zaszyte w koronach zielonych świerków, sosen i różnobarwnych drzew liściastych kolorowe dachy zabudowań willowych Jedliny, to po prostu miniatura monumentalnego obrazu, który zachował się gdzieś tam w wyobraźni sprzed wielu lat, aby powrócić znienacka niczym świeża reminiscencja minionych wrażeń.

To właśnie wtedy po raz pierwszy Jedlina-Zdrój wydała mi się przeuroczym miasteczkiem w parku, aby później w miarę coraz bliższych związków mentalnych i emocjonalnych z tym miastem, znajdować w każdym miejscu i czasie coraz to mocniejsze przekonanie do trafności tej refleksji.

Uzdrowisko Jedlina-Zdrój nie znalazło w całym pięćdziesięcioleciu PRL-u jak i po przełomie posierpniowym w III Rzeczpospolitej takiego mecenasa, który pozwoliłby zrewitalizować dawną świetność Bad Charlottenbrunn, kurortu cieszącego się zasłużoną renomą w całej ówczesnej Europie. Miał on swe własne ujęcia wód mineralnych, miał nowoczesne jak na owe czasy sanatoria i programy lecznicze, miał atrakcyjną „Szwajcarkę”, pensjonat położony w ustronnym otoczeniu leśnym, leczący chorych kozim mlekiem, kąpielami źródlanymi i żętycą.
Miał też – rzecz budzącą najwyższe zainteresowanie i uznanie przyjezdnych – wspaniałe, naturalne, z precyzją i smakiem wypielęgnowane i urozmaicone parki, Południowy i Północny, znakomicie się uzupełniające, zamykające centralną część uzdrowiska jak zielona klamra. Było w nich bogactwo drzew i krzewów kwitnących, różnobarwnych znakomicie dobranych,  wyselekcjonowanych, ukazujących z dalszej perspektywy przemyślnie skonstruowaną, kolorystyczną  mozaikę, ale były też liczne romantyczne zakątki, miejsca widokowe, altany, ścieżki spacerowe, mostki i pomniki. Trudno się dziwić, że w powszechnej opinii  Bad Charlottenbrunn zyskało sławę uzdrowiska o najpiękniejszych parkach w całych Sudetach.

Dawny Zdrój Charlotty, uroczej żony osiemnastowiecznego właściciela Jedlinki, gen. barona von Seherr – Thossa, od imienia której pochodzi nazwa uzdrowiska, zyskał w drugiej połowie XIX w. majestatyczne dopełnienie krajobrazowe i architektoniczne. Jest nim poewangeliczny kościół ozdobiony strzelistą wieżą, z iglicowym hełmem i tarczą zegara. Budowla jak żadna inna stała się słupem milowym dla wędrowców w okolicznych górach, wyznacznikiem ich miejsca i kierunkowskazem. Wielokroć nad tym się rozczulałem, oglądając panoramę miasta na zboczu Jedlińskiej Kopy, kiedy opustoszały kościół popadał w ruinę i lada dzień, wydawało się, że smukła wieża zamieni się w kikut rdzewiejącej konstrukcji i zacznie straszyć jak posowiecki posąg ojczyźniany w Kijowie.

To, że powstały warunki i znaleźli się ludzie, którzy podjęli się trudu odbudowy kościoła, ratowania nie tylko zabytku sakralnego, ale także wspaniale wkomponowanej w krajobraz uzdrowiska budowli, to jest godne najwyższego szacunku.

Dziś smukła, odnowiona wieżyczka jest ozdobą centrum miasta, zwiastuje nadejście czasów, w których mieszkańcy mogą stanowić o jego odbudowie i rozwoju. Wprawdzie brakuje wciąż pieniędzy, trudno jest znaleźć bogatych darczyńców lub inwestorów, ale małymi kroczkami przy aprobacie władz miejskich i  większości mieszkańców coraz bliżej do celu.

Że tak się dzieje pokazuje krzepiący coraz mocniej przykład zabudowań pałacowych w Jedlince. To miejsce było w przeszłości architektonicznym i przyrodniczym przedsionkiem do raju. Wędrujący z Kłodzka i Nowej Rudy doliną Bystrzycy podróżni, zbliżając się do słynnego Zdroju natrafiali po drodze na niezwykłej urody, pedantycznie wytyczony i wypielęgnowany park ze starodrzewem, w gąszczu którego jaśniały bielą jak ateńskie stiuki, wznoszące się ponad koronami drzew, rozległe ściany pałacu. To jeszcze jeden z prześlicznych parków zdobiących ówczesną Jedlinę-Zdrój. Powojenne losy pałacu i parku są tak przykre, że lepiej byłoby o nich nie wspominać. Co zostało z dawnej świetności tego miejsca budziło grozę. Toteż odbieramy jak ożywcze tchnienie ciepłego wiatru docierające stąd sygnały, że nowy, prywatny właściciel postawił sobie za cel przywrócenie dawnego blasku tej niezwykłej rezydencji. Dziś po wykonaniu wielu prac remontowych do pałacu ciągną jak do ula roje gości spragnionych plenerowych festynów, zwiedzają go turyści, kuracjusze i wycieczkowicze, obok pałacu powstał nowoczesny browar i restauracja z miejscami noclegowymi, a w słynnej ongiś sali lustrzanej odbywają się sesje naukowe, koncerty, a także bale. Oznacza to, że pałac się odradza jak feniks z popiołu, zaczyna żyć nowym właściwym sobie życiem, że czas wykorzystywania sal pałacowych jako spichlerza do składania zboża przez przemożnych gospodarzy spółdzielni rolniczej przeszedł do kompromitującej historii Ziem Odzyskanych.

Na dalszym planie pozostaje park, którego reinkarnacja nie jest tak łatwa i prosta. Przede wszystkim wymaga czasu, wymaga cierpliwości, staranności, fachowości i jak wszystko dużych pieniędzy. Ale pałac jest też otoczony naturalnym lasem, tak więc z jego okien można podziwiać uroki przyrody.

Jeszcze sporo brakuje, aby móc dzisiejszą Jedlinę-Zdrój traktować tak jak niemieckie Bad Charlottenbrunn, renomowany kurort w otoczeniu przecudownych parków z alejkami spacerowymi, z kwitnącymi krzewami rododendronów i daglezji w gąszczu pachnących magnolii, ambrowców i kasztanów jadalnych oraz  wszelakiej rozmaitości drzew iglastych. Ale postęp jest widoczny. Spacerując wiosną, latem, czy jesienią wytyczonym Szlakiem Uzdrowiskowym jest czym oko nacieszyć. Na szczęście przyroda nie ulega koniunkturalnym wpływom politycznym, czuje się całkiem swobodnie z dala od jakiejkolwiek ingerencji człowieka. Dzięki temu Jedlinę nadal otacza wspaniała aureola drzew, obojętnie czy parkowych, czy leśnych, nie brakuje ich na obrzeżach i wewnątrz miasta. Są tu miejsca widokowe, które zapierają dech w piersiach, są ciekawe, tajemnicze ustronia, ślady przeszłości i niezwykłe okazy współczesnej flory i fauny. Naprawdę, warto tu mieszkać w sąsiedztwie bujnej przyrody górskiej, warto przyjeżdżać w poszukiwaniu ciszy, relaksu i bliskiego kontaktu z naturą. Jedlina-Zdrój jest otwarta i gościnna jak dawniej. To niezwykłe, nie odkryte do końca, niedocenione, ale jedyne, niepowtarzalne miasto w parku.

O Jedlinie-Zdroju można by powiedzieć znacznie więcej w kontekście obecnie świetnie zagospodarowanych zboczy dawnego Parku Południowego z nowoczesnym Parkiem Linowym, wyciągiem narciarskim, torem saneczkowym, restauracyjką „Czarodziejska Góra” i jeszcze innymi atrakcjami. Osobny temat stanowi jedlińskie uzdrowisko będące częścią Szczawna-Zdroju. Jedlina-Zdrój zrobiła milowy krok w tym kierunku, by stać się  jak przed wojną uzdrowiskiem, które może zachwycić kuracjuszy i przyjezdnych gości. W dzisiejszej opowieści skupiłem się głównie na walorach przyrodniczych i krajobrazowych, a znacznie więcej  można przeczytać i pooglądać w mojej książce o Jedlinie-Zdrój  -. "U źródeł Charlotty".

1 komentarz:

  1. Jedlina Zdrój zawsze mi sie podobała, takie klimatyczne, piękne uzdrowisko, no i w latach 60-70 jeżdziłam tu na zabawy w chyba Białej sali ? nazwy nie pamietam dobrze, ale klimat tak....młodośc , uczucia.....piekne mam wspomnienia
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń