Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

piątek, 19 lutego 2016

Znana japa z telewizji




Czytam od czasu do czasu zapiski blogowe Wojciecha Orlińskiego reklamowane na internetowej stronie „Gazety Wyborczej”. Przyznam się,  nie wiem o nim nic więcej poza tym, że prowadzi interesujący blog i pisze od czasu do czasu świetne felietony. Parę lat temu w jednym z felietonów „GW”, p.t.  „Iwent, to znaczy monetyzacja japy” W. Orliński przeszedł samego siebie. Rzadko się zdarza, by obok Michała Ogórka i Moniki Olejnik, czytać w „GW” tak znakomite teksty.

Autor felietonu wyjawił nam po co zawodowi muzycy nagrywają płyty, skoro ich sprzedaż w najlepszych układach przynosi dochód, „który starczy „na waciki”. Po co w takim razie ta zabawa? Zdaniem Orlińskiego, najlepiej określił to jeden z bohaterów komedii „Testosteron”, który stwierdził, że celem wydania płyty jest zrobienie przy tej okazji „iwentu”. Zarabia się nie na ilości sprzedanych płyt, ale na, jak się to określa żargonowo  -  „monetyzacji japy”. Domyślamy się, że chodzi przede wszystkim o to, by o wykonawcy było głośno, by mówiono o nim w radiu, pisano  w gazetach, pokazywano jak najczęściej w telewizji, najlepiej w Teleekspresie.  Jeśli zaś ma się już tę gębę znaną, to świat szeroki (to znaczy ten nasz rodzimy, „wszechpolski”) staje przed nim otworem. Jak dalej pisze Orliński:
„W Polsce mamy 2470 gmin, w tym 2173 wiejskie i wiejsko-miejskie. Praktycznie każda taka gmina hucznie obchodzi swoje „dni gminy”, a żadne nie mogą się odbyć bez przynajmniej jednej „znanej japy z telewizji”.

W dalszej części felietonu jego autor znęca się nad niestety, często bardzo groteskową postacią wokalisty, Piotra Kukiza, posądzając go o to, że robi szum wokół swej osoby, by zyskać wzięcie w matecznikach PiS-u: Wyciskach, Mędliszewie, Grząźlach, Kaczych Dołach (istotnie tędy m. in. wiodła droga ścieżki koncertowej Piotra Kukiza w 2012 roku).

Dla mnie osobiście Piotr Kukiz jest i pozostanie gwiazdą, bo zaśpiewał z zespołem Yugopolis piosenkę „Miasto budzi się…” („Słońce purpurą okryło czarne dachy, złoto zaraz zmieni je…”), która śni mi się po nocach i którą słyszę zawsze w podświadomości, gdy poczuję gorętsze bicie serca na myśl o moim rodzinnym mieście. Żałuję bardzo, że mój idol wmieszał się niepotrzebnie w politykę, wypowiada i wypisuje w swoim blogu niedorzeczności, które stają się potem powodem ustawicznej wrzawy wobec jego osoby. Właśnie w swoim felietonie Orliński wykpiwał jego ostatnią solową płytę „Siła i Honor” oraz słynne słowa z Facebooka, że to Michnik z Blumsztajnem układają plejlisty w radiu, co ma niekorzystny wpływ na sprzedaż jego płyty.

Oczywiście W.Orliński nie mógł wtedy, gdy to pisał przewidzieć niezwykłej kariery politycznej Pawła Kukiza. Ale trafił w sedno co do kolosalnego wrażenia jakie czyni na masowym odbiorcy, jak to określił -  monetyzacja japy.

Innym sposobem na przebicie się do świadomości powszedniego śmiertelnika są różnego rodzaju koncerty organizowane w celu lansowania naszych rodzimych idoli. Jeśli nada się im odpowiedni rozgłos korzystając z nowoczesnych sposobów promocji, to sukces jest murowany.

Przypominam sobie rozmowę nadwornego kawalarza "Radia Zet" specjalizującego się między innymi w wywiadach, Rafała Bryndala, z trębaczem jazzowym, Tomaszem Stańko. Dotyczyła ona kolejnego -  „Solidarity of Arts” w 2012 roku. Oczywiście nazwanie festiwalu muzyki jazzowej po polsku, jest rzeczą nie do przyjęcia. Na zachodzie pomyślano by zapewnie, że odbywa się to w „trzecim świecie”. A poza tym to wstyd przyznawać się, że jesteśmy Polakami i mamy swój język. W tym tyglu jazzowym zorientowanym od podstaw na to, co się dzieje w dalekiej Ameryce, na Zachodzie, można obracać się tylko w języku angielskim. Dopiero wtedy możemy z dumą głosić na prawo i lewo jakie to piorunujące wrażenie robi na nas hip hop. Oczywiście, że jest to konsekwencja zachłannego słuchania muzyki zachodniej, pogoni za nagraniami najlepszych zachodnich muzyków, przejmowanie ich wzorów w próbach własnych kompozycji. I odnoszenie się z pogardą do wszystkiego, co miałoby jakikolwiek związek z Polską.
Nasz polski jazzman, trębacz Tomasz Stańko, nazwany przez Rafała Księżyka, autora biograficznej o nim książki, Desperado, mówi o sobie, ze jest gadżeciarzem, ale nie chodzi o bajery i wodotryski, tylko o to, że sampluje dźwięki, i dokłada je do swej muzycznej palety.
Po zeszłorocznym gościnnym udziale w koncercie, którego główną gwiazdą był  Marcus Miller, dziś nie waha się by ponownie pojawić się na scenie. Ma nadzieję, że Solidarity może się stać polską specjalizacją  -  wielki koncert z wyrafinowaną muzyką, czyli muzyką free jazzu w wykonaniu „Stańko plus”
Na Solidarity wystąpi sam Quincy Jones, będzie dyrygował big bendem. Tomasz Stańko zagra na nim coś z płyty „Wislawa”, przygotuje pulsujący groovowy zespól, który zagra z Latynosami , a zaśpiewa  Mika Urbaniak. A jeszcze Chaka Khan, Kayah, Soyka, słowem wielki show, a zarazem wyrafinowany.
Zwróćmy uwagę na tę, wydawałoby się drobnostkę. Już nie piszemy Kajach, Sojka, to przecież wyglądałoby zaściankowo,  prowincjonalnie. Trzeba iść z duchem postępu. To się dawniej nazywało małpowanie, ale dziś mamy właściwe określenie  -  samplowanie, albo jeszcze dźwięczniej  -  gadżeciarstwo.
Rafał Bryndal mówi we wstępie wywiadu, że Solidarity of Artis jest odwołaniem się do powstałej trzy dekady temu „Solidarności”, ale stawia na sztukę najwyższych lotów, tyle że kierowaną do masowego odbiorcy.

Domyślamy się, do polskiego odbiorcy, zwłaszcza że sama muzyka jazzowa nie wymaga znajomości języka angielskiego  Można się zgodzić z takim zamiarem, ale zupełnie rozsądnie wątpić w osiągnięcie celu. Zwłaszcza gdy prowadzący koncert i wykonawcy zasypią nas angielszczyzną Sam Rafał Bryndal w końcówce wywiadu mówi:

„Nie przekonamy do sztuki wysokiej wszystkich.. Dlatego nie trzeba namawiać czy popularyzować, tylko sprawiać, żeby te wyrafinowane dzieła były dostępne… Musi być miejsce dla wszystkiego, i dla Stańki, i dla Ich Troje. Wybór należy do słuchacza”.

No właśnie, wybór należy do nas, niewzruszonych spadkobierców mody cudzoziemskiej naszych dziadów i  ojców,  zapatrzonych ślepo w zachodnie wzory i traktujących je jak talizman. Nawet jeśli dotyczy to wyrosłego przecież na gruncie amerykańskim polskiego ruchu „Solidarność”.
                                                                                                            Stanys of Arts Glusykas

3 komentarze:

  1. Witam Staszku!Dzisiejszy mój komentarz będzie krótki.Przyczyną jest to,że zarówno Stańko jak również Kukiz to ludzie nie z" mojej bajki".Natomiast zgadzam się z Tobą na temat przesiąknięcia angielszczyzną naszego pięknego języka polskiego.Ponadto z tą naszą mową jest coraz gorzej.Spróbuj zrozumieć aktorów grających w filmach lub lektorów tłumaczących poszczególne sceny/tylko aktorów teatralnych można zrozumieć :Gajos, Janda,Nowicki i inni/Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Bronku i jak zwykle zgadzam się z Tobą co do joty. Ale teraz jak mówią nadszedł czas zmian w TV. Niestety, nie mogę o nich nic powiedzieć, bo nie oglądam TVP. Na samą myśl o Jacku Kurskim czuję odruch wymiotny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oddzielną sprawą jest jeszcze używanie angielskich słów, gdy język polski nie doczekał się jeszcze właściwego odpowiednika - dużo jest takich przykładów w branży marketingu i zarządzania. Ale używanie na siłę "Solidarity" zamiast rozpoznawanego na całym świecie zwrotu "Solidarność" to już przesada. Zgadzam się z Panem w 100%.

    Mike Marrchevsky

    OdpowiedzUsuń