Łomnickie Pietno |
Mam taką nadzieję, że uda mi się
moich wspaniałych Czytelników bloga oderwać na moment od prozy życia i
wprowadzić w subtelny świat fantasmagorii tworzący aurę książek znakomitej Olgi
Tokarczuk. To będzie relacja z poszukiwań śladów z jej książki „Dom dzienny,
dom nocny” w rodzinnych stronach, w czym miałem przyjemność uczestniczyć. Ale
zacznę mową wiązaną. To moje motto do tego postu napisane w hołdzie dla
wybitnej pisarki.
Motto:
Olga
Tokarczuk śpiewa na melodię „Karuzeli z madonnami” Ewy Demarczyk:
„Słuchajcie madonny,
madonny,
kreatorki ludzkich marzeń
dozgonnych,
ludzie prości ciągle żyją
nad ziemią
tam uroki i fantazje ich
drzemią,
wszystkie barwnie malowane
w przepstrokate pąki
od spichlerza
od sadu
od łąki
Słuchajcie madonny,
madonny,
mój głos czysty jak kłos kwiatu dziewanny,
póki śpiewam pieśni
dzienne i nocne,
czuję dźwięki krystaliczne
i mocne,
każda nuta wypełniona
blaskami zenitu
od południa
od zmierzchu
od świtu…”
Słuchajcie madonny,
madonny,
w mej pamięci zalśnił
klejnot koronny,
tak jak pierwszy promyczek
nad Pietnem
wnet ozłocił to miejsce
sławetne
teraz tłumy tu szukają od
nocy do świtu
zapomnienia,
wytchnienia,
zachwytu …”
To
było bardzo intrygujące, najpierw sygnał mailowy od Sebastiana Linka,
założyciela strony internetowej miłośników Głuszycy, potem telefon Grzegorza
Czepila, prezesa Stowarzyszenia Przyjaciół Głuszycy: przyjeżdża do nas w
połowie października 2007 roku Filip Springer z Poznania, dziennikarz pisma
„Magazyn Turystyki Górskiej npm”, interesuje go Pietno z powieści Olgi
Tokarczuk „Dom dzienny, dom nocny”, miejsce gdzie słońce kryje się jesienią za
górami na całą zimę i można je ponownie zobaczyć dopiero na wiosnę, czy mogę mu
pomóc w poszukiwaniach? Odpowiedziałem, że tak, bo znam Krajanów, miejsce
zamieszkania pisarki, przejeżdżałem tamtędy wielokroć skracając drogę do
Polanicy-Zdroju przez Włodowice, Ścinawkę, Wambierzyce i za każdym razem
powracały w mej wyobraźni niczym w kalejdoskopie fascynujące obrazy życia
bohaterów tej książki. Usiłowałem odnaleźć
„zaczarowany”, pełen melancholii dom, w którym spełnił się cud
tworzenia, a w przechodzących kobietach doszukiwałem się chociażby perukarki
Marty, zapracowanej, niezmordowanej półanalfabetki, zdumiewającej mądrością
życiową. To właśnie ona była elementem natury, odprawiającej swój rytuał
powtarzających się niezmiennie pór roku. Być może zapadała nawet w sen zimowy,
by zbudzić się jak słońce w Pietnie dopiero na wiosnę. A było to w parę lat po
ukazaniu się w 1998 roku w wałbrzyskim wydawnictwie „Ruta” powieści, za którą
Olga Tokarczuk otrzymała nagrodę literacką Nike od Czytelników.
Gość
z Poznania miał się pojawić za kilka dni, miałem więc czas by przygotować mu
niespodziewaną marszrutę. To fakt, że ukryty w głębokiej kotlinie u podnóża
Wzgórz Włodzickich Krajanów, ma swój niepowtarzalny urok i specyfikę, ale
podobnych miejsc zatopionych w górach, gdzie słońce zimą się chowa, jest
więcej, także w naszej gminie Głuszyca. Może uda się namówić go na krótki
rekonesans do Łomnicy, Sierpnicy lub Rybnicy Małej.
Filip
Springer zjawił się w uzgodnionym terminie jak na turystę przystało pieszo z ogromnym
plecakiem. Obok odzieży, przyborów toaletowych i sprzętu fotograficznego miał
ze sobą jak się okazuje książki Olgi Tokarczuk, wśród nich ostatnio wydaną
powieść „Bieguni”. Czekaliśmy na niego z Grzegorzem i samochodem, by nie tracić
czasu, więc nasz plan podróży spotkał się z jego akceptacją. I takim oto
sposobem znaleźliśmy się w głuszyckim Pietnie, u Jerzego Marszała w górnej
Łomnicy, na początku drogi prowadzącej do Ustronia, skąd po półgodzinnej
wspinaczce można dotrzeć do przejścia granicznego z Czechami i nowo zbudowanej,
czeskiej wieży widokowej na Szpiczaku.
To
nie jest żaden przypadek, wybór tego miejsca. Już sam stylowy budynek w drewnie
ozdobiony płaskorzeźbami może wzbudzić zainteresowanie przechodniów. Ale to co
przy słonecznej pogodzie budzi zachwyt, powala z nóg, znajduje się obok
budynku. To piękny ogród nad stawem i bystrym potokiem górskim, a w nim pod
rozłożystymi kasztanami – otwarta pracownia rzeźbiarska, bo Jerzy Marszał
rzeźbi w pniach i konarach drzew wizerunki ludzkie tu właśnie w plenerze i
porozstawiał część swoich prac w różnych miejscach, gdzie się tylko dało.
Wszystko jest bardzo naturalne, wtapia się i harmonizuje z przestrzenią
przełomu górskiego, wąskiej i krętej kotlinki na dnie której z trudem starczyło
miejsca na drogę, potok i kilka zabudowań. A poza tym jest to miejsce, o którym
zapewne myślała powieściopisarka, Olga Tokarczuk, rysując obraz tajemniczego Pietna.
Najwyższy
jednak czas, aby oddać głos naszemu gościowi, bo jak łatwo się domyśleć, ukazał
się niezwykle interesujący plon jego wyprawy reporterskiej w grudniowym numerze
„NPM” pt. „Szukając Pietna”:
„Tu
słońce najwcześniej pojawia się na drodze przed domem, około 16 lutego zagląda
przez okno w kuchni i wtedy Jerzy Marszał, artysta rzeźbiarz, patrzy na te pierwsze
promienie i nachodzi go wielka ochota na rzeźbienie. Potem świetlista plama
pełznie przez ogród, z każdym dniem jest coraz dalej. W końcu przekracza
strumyk i zabiera się za lód, który co roku skuwa niewielki stawek. Pod koniec
lutego dociera do pracowni i dalej pnie się po stoku…
Jeszcze
będąc w wojsku wymarzył sobie pokój, w którym wszystkie ściany pokryte będą
jego rzeźbami. Pracował w Bielsku, składał tam syrenki w Fabryce Samochodów
Małolitrażowych. Miał książeczkę mieszkaniową, odkładał na nią każdy grosz, aby
potem mieć swoje „M” w bloku w Nowej Rudzie, a może nawet w Wałbrzychu. A gdy
już prawie uzbierał, pomyślał o Łomnicy i wiedział, że wróci do cienia.
-
Bo ja kocham ten cień i życia sobie bez niego nie wyobrażam. To jest cały mój
świat – zaciągnie się jeszcze raz papierosem, popatrzy w niebo i poklepie
kolejnego drewnianego świątka po lipowym czole.”
Jerzy
Marszał, głuszycki Wit Stwosz, jak go niektórzy nazywają, zasługuje na bliższe
poznanie. W maleńkiej Łomnicy zaszył się w ustronnej głuszy wraz ze swoimi
ludzikami i zgodnie z porzekadłem – „nikt nie jest prorokiem w swoim kraju”,
znalazł jak dotąd wzięcie w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Holandii,
odwiedzają go chętnie zagraniczni turyści i kupują za grosze jego rękodzieła. W
samej Głuszycy poznał się na jego talencie tylko Andrzej Indrian i wykorzystał
do ozdobienia drewnianymi ludzikami placu przy wejściu do fabrycznego biurowca.
Centrum Kultury urządziło wystawy jego rzeźb, bywał też zapraszany na coroczne
Festiwale Pstrąga. Ludzie przychodzą, oglądają rzeźbione figurki, których Jerzy
Marszał ma niezłą kolekcję i na tym się to zwykle kończy.
Filip
Springer dotrzymał słowa. Obiecał, że napisze o Jerzym Marszale w swoim piśmie
i tak się stało. Być może wybierze się jeszcze nie raz w te strony w
poszukiwaniu tematów do swych reportaży, bo zarówno zetknięcie się z miejscem,
twórczością i osobą Jerzego Marszała, jak i w dalszej kolejności z Walerianem
Urbaniakiem i jego niezwykłym Pensjonatem w Rybnicy Małej, a wreszcie
obejrzenie znakomitej kolekcji widokówek i fotografii Głuszycy Grzegorza
Czepila, wywarły jak sam to stwierdza, duże wrażenie. Pisze o tym wszystkim w
swoim artykule. Warto go przeczytać i znaleźć asumpt do refleksji w ślad za
licznymi refleksjami autora.
Czytelników
blogu być może interesuje główny wątek
artykułu, gdzie jest Pietno? Czy udało się dziennikarzowi poznańskiego „NPM”
odnaleźć zagadkowe miejsce z powieści Olgi Tokarczuk.
Zrobiłem
wszystko co możliwe, by ułatwić to zadanie. Zawiozłem go do Krajanowa, tam niżej
kościółka wskazałem miejsce, gdzie należałoby pójść, pytając miejscowych o
dalszą drogę. Trzeba było się śpieszyć, bo już zmierzchało. Na szczęście nasz
gość był w pełni przygotowany do noclegu w tutejszym gospodarstwie
agroturystycznym. Mogłem pozostawić go samego. Jaki był skutek tej niezwykłej
peregrynacji?
Oddaję
głos ponownie Filipowi Springerowi:
„Tuż
za kościołem trzeba odbić w prawo z głównej drogi. Szosa pobiegnie pod górę,
między szpalerami drzew, a my zostaniemy na rozstaju. Szutrową drogą możemy
zejść łagodnie w dół, z lewej popluska zarośnięty pnączami potok. Wyżej na
szczytach Wzgórz Włodzickich będzie widać rude drzewa o zmierzchu zahaczane o
ostatnie promienie słońca. Trzeba mocno zadzierać głowę do góry, żeby to
zobaczyć. Samego słońca próżno jednak szukać na niebie. W dolinie od dawna
będzie panował cień. Można iść tak drogą, szukać pomrowików w trawie i ślizgać
się w rudym błocie. Wystarczy przejść „niezwykły kamienny, łukowaty mostek” i
już będzie się w Pietnie… Gdzieś tu jest też dom Olgi Tokarczuk… Dzwonię do
Olgi,
-
Mówiła pani, że Pietna nie ma, żeby go nie szukać?
- Znalazł Pan?
Prawda, że tam pięknie.”
Wita Romana Więczaszek.Dziekuję Stanisławie za przypomnienie niezwykłego Twojego spotkania. bardzo lubie twórczośc Olgi Tokarczuk. Gdy była w Brzegu na spotk autorskim, napisalam artykuł do prasy, po czym go wysłałam pisarce. Bylam dumna, gdy odpisała, dziękując, Podarowałam jej swoją książke autorska z wierszami o związanymi z miejscem moich urodzin. Śmiałysmy sie, że w tych okolicach można się zarazić kilmatem tworzenia, że jestesmy krajankami. Pani Olga tajemniczo się uśmiechała....
OdpowiedzUsuńDziękuję Romo za ten sympatyczny komentarz. Mam bezcenną Twoją fotkę z Olgą Tokarczuk. Obydwie jesteście urocze, a niewątpliwie, jak to napisałaś, "zarażone klimatem tworzenia". To miłe, że nasza ziemia wałbrzyska ma tak utalentowane jej wierne apologetki. Pozdrawiam !
Usuń