Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

środa, 23 września 2015

Ważność japy z telewizji




Czytam od czasu do czasu zapiski blogowe Wojciecha Orlińskiego reklamowane na internetowej stronie „Gazety Wyborczej”. Przyznam się,  nie wiem o nim nic więcej poza tym, że prowadzi interesujący blog i pisze od czasu do czasu świetne felietony. W jednym z   z nich, a było dokładnie rok temu W. Orliński przeszedł samego siebie. Felieton nosił wiele mówiący tytuł „Iwent, to znaczy monetyzacja japy” Rzadko się zdarza, by obok Michała Ogórka i Moniki Olejnik, czytać tak znakomite teksty.

Autor felietonu wyjawia nam po co zawodowi muzycy nagrywają płyty, skoro ich sprzedaż w najlepszych układach przynosi dochód, „który starczy „na waciki”. Po co w takim razie ta zabawa? Zdaniem Orlińskiego, najlepiej określił to jeden z bohaterów komedii „Testosteron”, który stwierdził, że celem wydania płyty jest zrobienie przy tej okazji „iwentu”. Zarabia się nie na ilości sprzedanych płyt, ale na, jak się to określa żargonowo  -  monetyzacji japy”. Domyślamy się, że chodzi przede wszystkim o to, by o wykonawcy było głośno, by mówiono o nim w radiu, pisano  w gazetach, pokazywano jak najczęściej w telewizji. Jeśli zaś ma się już tę gębę znaną, to świat szeroki (to znaczy ten nasz rodzimy, „wszechpolski”) staje przed nim otworem. Jak dalej pisze Orliński:

„W Polsce mamy 2470 gmin, w tym 2173 wiejskie i wiejsko-miejskie. Praktycznie każda taka gmina hucznie obchodzi swoje „dni gminy”, a żadne nie mogą się odbyć bez przynajmniej jednej „znanej japy z telewizji”.

W dalszej części felietonu jego autor znęca się nad niestety, często bardzo groteskową postacią wokalisty, Piotra Kukiza, posądzając go o to, że robi szum wokół swej osoby, by zyskać wzięcie w matecznikach PiS-u: Wyciskach, Mędliszewie, Grząźlach, Kaczych Dołach (istotnie tędy m. in. wiodła ubiegłoroczna ścieżka koncertowa Piotra Kukiza).


Przypomniam, to było wtedy, gdy jeszcze nikomu się nie śniło o sukcesie Kukiza  w wyborach prezydenckich. Dziś Kukiz jest medialnym celebrytą pierwszej wody, może się stać że będzie rozdawał karty w rozgrywce powyborczej jako koalicjant. Po której stronie jeszcze nie wiadomo, chyba po tej która da więcej. Syndrom Kukiza jest znamienny na naszej scenie politycznej. Pokazuje czym kierują się wyborcy. W wyborach nie liczą się prawdziwe autorytety, wiedza, doświadczenie, nieskazitelność etyczna kandydatów. Liczy się głównie monetyzacja japy. Lepsza jest świeża, jeszcze dostatecznie nie znudzona. Tych starych, wylansowanych do przesytu, a w dodatku skompromitowanych mamy dosyć i to po jednej jak i drugiej stronie walczących ze sobą obozów.. Co zrobić by ten obraz nieco odświeżyć. Kukiz był taką nadzieją dopóki nie odsłonił swojej listy wyborczej. A w niej znów stare, zużyte gęby. A młodzi nieskazitelni politycy gdzieś tam na końcu, albo wcale.

Dla mnie osobiście Piotr Kukiz jest i pozostanie gwiazdą estrady, bo zaśpiewał z zespołem Yugopolis piosenkę „Miasto budzi się…” („Słońce purpurą okryło czarne dachy, złoto zaraz zmieni je…”), która śni mi się po nocach i którą słyszę zawsze w podświadomości, gdy poczuję gorętsze bicie serca na myśl o moim mieście. Żałuję bardzo, że mój idol miesza się niepotrzebnie w politykę, wypowiada i wypisuje w swoim blogu niedorzeczności, które stają się potem powodem ustawicznej wrzawy wobec jego osoby. Właśnie w swoim felietonie Orliński wykpiwa jego ostatnią solową płytę „Siła i Honor” oraz słynne słowa z Facebooka, że to Michnik z Blumsztajnem układają plejlisty w radiu, co ma niekorzystny wpływ na sprzedaż jego płyty. Pozostawiam jednak ten zasadniczy wątek felietonu Orlińskiego na boku.

Felieton Orlińskiego przypomniał mi, że i w mojej gminie przez całą minioną kadencję  mieliśmy w 2012 roku okrągły jubileusz 50-lecia uzyskania praw miejskich dla Głuszycy. Coś tam się działo na wiosnę w Parku Jordanowskim, a potem w deszczowym lipcu na miejskim stadionie przy okazji maratonu kolarstwa górskiego. Nie słyszałem, by zawitała do nas jakakolwiek „japa” z TV, by działo się cokolwiek takiego, co byłoby w stanie poruszyć „zastygłą bryłę miasta”, by obudzić uśpioną, stosunkowo bierną społeczność gminną i ożywić zainteresowanie jej  przeszłością i przyszłością.

Wiem, że sprowadzenie „japy z TV” drogo kosztuje, że moje miasto jest biedne, zadłużone. Ale pomysłów na uczynienie prawdziwego święta z okazji 50-lecia bez ponoszenia dużych koszów było bez liku. Niestety, na tym się skończyło.

Czuję oddech czegoś nowego, odkąd mamy nowego burmistrza i nową radę. Mieliśmy okazję przeżyć niezwykłe chwile z okazji Dnia Włókniarza na wiosnę tego roku, uroczystość w której najważniejszymi gośćmi byli najstarsi włókniarze głuszyccy. Zaś pod koniec lata – dożynki diecezjonalno-powiatowe, tym razem już z udziałem niezwyczajnych osób. Pisałem o tym w moim blogu i nie będę już wymieniał nazwisk i dystynkcji, ale aż trudno uwierzyć, że to wszystko w naszym biednym miasteczku miało miejsce.

Jestem pewien, że nie pozostanie bez dobrych skutków dla naszej społeczności. Przykład Kukiza wskazuje jak ważną jest w naszym życiu japa z telewizji. Zastrzegam się, w tym przypadku ten kolokwializm – „japa” -  w odniesieniu do naszych zacnych dożynkowych gości używam w znaczeniu pozytywnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz