W tajemniczych okolicznościach ginie mieszkaniec wsi położonej na skraju Kotliny Kłodzkiej. Jego sąsiadka, Janina Duszejko, emerytowana nauczycielka i obrończyni zwierząt, wpada na pewien trop i zdradza go policji. Ale organa władzy nie traktują poważnie jej podejrzeń, mają złe zdanie o kobiecie, uchodzącej za ekscentryczkę, mieszkającej samotnie i pasjonującej się astrologią.. Okoliczności kolejnych morderstw skłaniają jednak policję do innego spojrzenia na sprawę.
Oto najkrótsze streszczenie nowej powieści jednej z najpoczytniejszych, współczesnych powieściopisarek , bliskich nam szczególnie, bo wyrosłej na naszej podsudeckiej glebie, zdobywczyni prestiżowej Nagrody Literackiej Nike 2008 - Olgi Tokarczuk.
Powieść, do której przeczytania chciałbym gorąco zachęcić, nosi przejmujący tytuł „Prowadź swój pług przez kości umarłych”.
Znawcy literatury, bywalcy księgarń i bibliotek, znają Olgę Tokarczuk nie tylko z przekazów medialnych. Jeśli udało się trafić na którąkolwiek z jej głośnych już w całym kraju powieści, takich jak „Prawiek i inne czasy”, „Dom dzienny, dom nocny” , „Ostatnie historie”, trudno byłoby się nie zachwycić. Każda z tych książek wciąga jak narkotyk, wprowadza w utopijny, a przecież rzeczywisty świat fantasmagorii. Zdumiewa nas, że jest to świat najbardziej prymitywny, ubogi, bo rzecz rozgrywa się w maleńkich wioszczynach górskich, a bohaterami są ludzie prości, sterani powszedniością trudów, wprzęgnięci w elementarny mechanizm „walki o byt”, a jak się okazuje ludzie bogaci duchowo, wrażliwi i czuli na piękno przyrody i krajobrazów, reagujący bezkompromisowo na kłamstwo, obłudę i nieuczciwość otoczenia.
Dla mieszkańców utopionej w górach Łomnicy, Zimnej Wody lub Sierpnicy, powieści Olgi Tokarczuk są nadzwyczaj swojskie, bo dzieją się jakby tu, w ich wsi i są bliskie tutejszemu pojmowaniu świata i ludzi. Znamy z autopsji tę przyrodę, krajobrazy, uciążliwości życia górskich ustroni, zagubionych gdzieś w górach, odciętych od świata. Powieść „Prowadź swój pług przez kości umarłych” stawia jednak nowe, niezwykle intrygujące pytanie. Dotyczy ono naszego stosunku do otaczającej nas przyrody i zwierząt. Dotyczy istoty człowieczeństwa, w którym idea ochrony życia jako najwyższej wartości w odniesieniu do świata zwierząt jest tylko grą pozorów.
Dla lepszego poznania meritum książki przytoczę ciekawsze jej urywki. Na początek dwa obrazki z miejsca akcji powieści:
„Nasza osada, to kilka domów, które stoją na Płaskowyżu, z dala od reszty świata. Płaskowyż jest dalekim geologicznym krewnym Gór Stołowych, ich odległą zapowiedzią. Przed wojną nasza kolonia nazywała się Luftzug, czyli Przeciąg, dziś zostało z tego nieoficjalne Lufcug, bo oficjalnie nie ma nazwy. Na mapie widać tylko drogę i kilka domów, żadnych liter. Zawsze wieje tutaj wiatr, masy powietrza przelewają się przez góry z zachodu na wschód, z Czech do nas. Zimą wiatr staje się gwałtowny i świszczący; wyje w kominach. Latem rozprasza się w liściach i szeleści, nigdy nie jest tu cicho… Nie ma co się dziwić ludziom, którzy opuszczają Płaskowyż zimą. Trudno jest tu mieszkać od października do kwietnia, wiem coś o tym. Co roku spada tutaj wielki śnieg, a wiatr starannie rzeźbi z niego zaspy i diuny. Ostatnie zmiany klimatyczne ociepliły wszystko, tylko nie nasz Płaskowyż…”
„Zima pięknie otula wszystko tutaj białą watą, skraca maksymalnie dzień, tak że gdy się nieopatrznie zasiedzi w nocy, można się obudzić w mroku popołudnia następnego dnia, co - przyznam szczerze - zdarza mi się coraz częściej od zeszłego roku. Niebo wisi tu nad nami ciemne i niskie, jak brudny ekran, na którym rozgrywają się nieposkromione batalie chmur. Po to są nasze domy – żeby chronić nas przed tym niebem, inaczej przeniknęłoby do samego wnętrza naszych ciał, gdzie podobna małej szklanej kulce, tkwi nasza Dusza. Jeżeli coś takiego w ogóle istnieje…”
W tym maleńkim przysiółku, w którym przyszło żyć na stare lata bohaterce powieści, dzieją się rzeczy wzbudzające wstręt i oburzenie. Grupka myśliwych z lokalnego Kółka Łowieckiego na czele z komendantem policji i pod opiekuńczymi skrzydłami księdza proboszcza urządza sobie suto zakrapiane polowania, czując się przy tym zupełnie bezkarnie. Tutaj nie obowiązują żadne okresy ochronne, strzela się do wszystkiego co popadnie i kiedy tylko nadarzy się okazja. Ofiarą myśliwych padły też dwie wierne i oddane suczki, jedyne towarzyszki życia mieszkającej na tym odludziu samotnej kobiety. Trudno się dziwić, że przechyliło to do reszty czarę goryczy. Bohaterka książki podejmuje się walki o prawo do życia dla zwierząt z panującą wszędzie obojętnością , bezdusznością, hipokryzją. Decyduje się sama być w tej sprawie i sędzią, i katem. Jaki jest finał tej potyczki? Odpowiedź na to pytanie poszukajmy w powieści. Oto kolejne urywki, wprowadzające w istotę problemu:
„Teraz wydało mi się jasne, dlaczego wieże strzelnicze, które przecież bardziej przypominają wieże strażników z obozów koncentracyjnych, nazywa się ambonami. W ambonie Człowiek stawia się ponad innymi Istotami i sam przyznaje sobie prawo do ich życia i śmierci. Staje się tyranem i uzurpatorem…”
„Popatrzcie jak funkcjonują te ambony. To jest zło, trzeba ten fakt nazwać po imieniu: przemyślne, perfidne i wyrafinowane zło – budować paśniki, sypać tam świeże jabłka i pszenicę, wabić Zwierzęta, a kiedy się już oswoją i przyzwyczają, strzelać im z ukrycia, z ambony w głowę… „Gdy przechodzicie koło wystaw sklepowych, na których wiszą czerwone połcie poćwiartowanego ciała, to myślicie że co to jest? Nie zastanawiacie się, prawda? Albo gdy zamawiacie szaszłyk, czy kotlet – to co dostajecie? Nic w tym strasznego. Zbrodnia została uznana za coś normalnego, stała się czynnością codzienną. Wszyscy ją popełniają. Tak właśnie wyglądałby świat, gdyby obozy koncentracyjne stały się normą. Nikt by nie widział w nich nic złego…
A przecież Człowiek ma wobec Zwierząt wielki obowiązek – pomóc im przeżyć życie, a tym oswojonym – odwzajemnić ich miłość i czułość, bo one nam dają o wiele więcej, niż od nas dostają. I trzeba, żeby one przeżyły swoje życie godnie… Kiedy się je zabija, a one umierają w Lęku i Grozie, jak ten dzik, którego ciało leżało wczoraj przede mną i wciąż tam leży poniżone, ubłocone i oklejone krwią, zamienione w padlinę – wtedy skazuje się je na piekło i cały świat zamienia w piekło. Czy ludzie tego nie widzą? Czy ich rozum jest w stanie wyjść poza małe, samolubne przyjemności?
Co to za świat? Czyjeś ciało przerobione na buty, na parówki, na dywan przed łóżkiem, wywar z czyichś kości do picia…Buty, kanapy, torba na ramię z czyjegoś brzucha, grzanie się cudzym futrem, zjadanie czyjegoś ciała, krojenie go na kawałki i smażenie na oleju”…
Żeby pojąć dokładniej i zrozumieć skąd te gwałtowne słowa protestu i oburzenia, trzeba przeczytać całą książkę. Zarówno splot wydarzeń składający się na warstwę fabularną jak i liczne, niezwykle głębokie i dające wiele do myślenia refleksje bohaterki powieści, a w domyśle - jej autorki, czynią z tej pozycji ogromnie ważne wydarzenie na naszym rynku wydawniczym.
Kolejna świetna książka Olgi T. Choć z jej powieści umiejscowionych tutaj wolę "Dom dzienny..." i "Ostatnie historie"
OdpowiedzUsuń