Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

poniedziałek, 7 maja 2018

Tragedia Walimska


nieobliczalne koła historii


Gdy deliberowałem nad tytułem dzisiejszej gawędy przyszła mi na myśl głośna powieść amerykańska z I połowy XX wieku, która wywarła na mnie w czasach młodości ogromne wrażenie. Chodzi o książkę Theodora Dreisera, „Tragedia amerykańska”. Zapamiętałem z niej koszmarne obrazy bankructw wielkich fortun potentatów przemysłowych na skutek zawirowań na nowojorskiej giełdzie. To przerażające zjawisko powracające jak przypływy morskie jest nieodłączną, immanentną cechą świata kapitalistycznego.

Okazuje się, że niezbyt fortunne skojarzenie wielkiego świata amerykańskiego biznesu z mikro wydarzeniem, które miało miejsce w latach 90-tych XX wieku w niewielkim Walimiu jest tylko na pozór niedorzeczne. A już bezdyskusyjną może się okazać transpozycja tytułu książki do tej opowieści. W miejsce „Tragedia amerykańska” - „Tragedia walimska”. Sądzę, że Czytelnicy domyślają się o co chodzi, a ci którzy nie znają Walimia wystarczy by tu przejechali. Oczom ich ukaże się monstrualny obraz ruin olbrzymich zabudowań, z którech pozostały resztki murów i gruzu. To materialny i ponury ślad po Walimskich Zakładach Przemysłu Lniarskiego, prężnym i cieszącym się uznaniem przedsiębiorstwie włókienniczym, jeszcze ćwierć wieku temu eksportującym swoje wyroby do wielu krajów Europy i świata.

Obecność w naszym krajobrazie nieczynnych, opuszczonych zakładów przemysłowych stała się po przemianach gospodarczych w latach 90-tych, czyli tzw. restrukturyzacji gospodarczej zjawiskiem powszechnym. Jeszcze do niedawna włókiennictwo stanowiło najbardziej rozwiniętą gałąź przemysłu  terenów podgórskich Dolnego Śląska. Dziś po dawnych przedsiębiorstwach i fabrykach lniarskich, bawełnianych, wełnianych, pozostały tylko problemy. Co robić z niepotrzebną nikomu masą spadkową? Nie wszędzie jest tak jak w Głuszycy, gdzie nieomal w oka mgnieniu potężne zabudowania jednego z największych przedsiębiorstw włókienniczych, ZPB „Piast”, zostały rozebrane do fundamentów i zrównane z ziemią. W Walimiu stało się znacznie gorzej, bo zawirowania własnościowe po zamknięciu fabryki doprowadziły do tego, że popadła ona w ruinę i dziś straszy rozbebeszonymi resztkami murów jak po eksplozji tony dynamitu.

Na naszych oczach niszczeją, często giną bezpowrotnie, obiekty przemysłowe dużej wartości zabytkowej, świadczące o ważnym etapie rozwoju techniki. Nie do końca potrafimy docenić ich wartość, uszanować znaczenia i historycznej roli. Pojawiające się próby rewitalizacji zespołów i obiektów ze strony środowisk naukowych napotykają na barierę nie do pokonania – brak pieniędzy.

Fabryka walimska była niezwykle ważnym, interesującym zespołem urbanistycznym, o czytelnym układzie budynków cennych ze względów historycznych i architektonicznych. Dotyczy to również innych budynków zakładowych, publicznych i socjalnych, jak również pałacyków i kamienic właścicieli fabryki, kadry inżynieryjno-technicznej.

Upadek ZPL w Walimiu okazał się tragiczny nie tylko ze względów zabytkowych. Fabryka była fundamentem istnienia i rozwoju miejscowości. To było jedyne wielkie miejsce pracy dla mieszkańców stłoczonych w kotlinie śródgórskiej, stanowiącej swego rodzaju samoistną enklawę Konsekwencje krachu fabryki walimskiej ciągną się nieprzerwanie do dziś, mimo że upłynęło już sporo czasu. Bieda i bezrobocie odciskają swoje piętno, ograniczając możliwości rozwoju. To co się stało w Walimiu odbiło się szerokim echem w środowiskach niemieckich przesiedleńców i  świadczy niedobrze o kulturze i zaradności polskich gospodarzy. Trzeba się z tą opinią pogodzić, jeśli popatrzymy w przeszłość i potrafimy sobie wyobrazić, jakim kosztem, z jakim trudem i poświęceniem, z jakim emocjonalnym zaangażowaniem budowali niemieccy przedsiębiorcy tę fabrykę przez długie lata, ile przynosiła ona utrapień, a ile satysfakcji i radości. W 1945 roku objęliśmy w posiadanie świetnie prosperującą przed wojną, nowoczesną, dobrze zorganizowaną, dużą fabrykę lniarską i nie trzeba było wielkiego wysiłku, aby przy pomocy zresztą specjalistów niemieckich, zanim zostali objęci akcją przesiedleńczą, uruchomić produkcję i ruszyć pełną parą na rynek krajowy, a następnie zagraniczny.

Warto zajrzeć do ksiąg historycznych i choć w największym skrócie odsłonić omszałe karty z przeszłości.
W 1864 roku, gdy na ziemiach polskich wybuchło powstanie styczniowe, w Walimiu powstała tkalnia mechaniczna Ernesta Trautvettera z krosnami żakardowymi. Osoby interesujące się włókiennictwem potrafią docenić znaczenie tego faktu w tak wczesnym okresie rozwoju przemysłu włókienniczego. Samo krosno żakardowe, to było na owe czasy rewelacyjne osiągnięcie konstruktorów.  Wynaleziony w 1805 przez Josepha Marie Jacquarda i  stosowany w krosnach tkackich i maszynach dziewiarskich do tworzenia skomplikowanych, wielkoformatowych wzorów mechanizm przesmykowy zrewolucjonizował  produkcję tkanin ozdobnych. Oczywiście trzeba było poczekać kilkadziesiąt lat, by wynalazek znalazł powszechne zastosowanie. Ci co robili to wcześniej liczyli się na konkurencyjnym rynku niemieckim i światowym.
W 1871 roku do spółki z Ernstem Trautvetterem wszedł wrocławski kupiec Carl Wiesen, wzmacniając fabrykę finansowo i organizacyjnie, gdyż jako zdolny menedżer potrafił zapewnić przedsiębiorstwu pewne zyski.

Równocześnie obok dobrze prosperującej fabryki „Trautvetter - Wiesen”, od 1853 roku funkcjonowała w Walimiu spółka bielarska tkanin lnianych „Webski – Hartmann”, do której w 1854 roku przystąpił Rudolf Mau.

W 1883 roku obie konkurencyjne ze sobą  spółki połączyły się, tworząc jedno przedsiębiorstwo „Webski, Hartmann, Wiesen AG”. Dało ono początek powojennym Zakładom Przemysłu Lniarskiego w Walimiu. To właśnie jest nazwana tak przeze mnie  Walimska „Trójca Święta”, której dziełem było jedno z największych przedsiębiorstw włókienniczych w ówczesnej Europie. Ta fabryka została wybudowana w maleńkim Walimiu, o którym dotąd „świat nie słyszał”.

Z tej trójki właścicieli warto nieco więcej uwagi poświęcić niezwykle interesującej i bardzo związanej z rozwojem przemysłowym regionu  -  rodzinie Webskich. Wszystko zaczęło się od Christiana Friedricha Webskiego (1732-1805), wrocławskiego kupca lnu, który w Głuszycy kupił kilka hektarów łąk, żeby bielić tam płótno lniane. Kolejnym krokiem była budowa domu. Letnia rezydencja powstała w 1793 roku i pełniła dwojaką rolę  -  gospodarczą i wypoczynkową. Na parterze budynku urządzono magazyny surówki lnianej, tkanej przez miejscowych tkaczy-chałupników i następnie sprzedawanej na targach w okolicznych gminach. Najlepsza część surówki po wybieleniu była też prasowana i ładowana do dużych skrzyń, by następnie furmankami przewozić ją do Hamburga, a stąd okrętami do Ameryki. Kamienica Webskich przetrwała do dziś w Głuszycy przy ulicy Grunwaldziej (vis a vis gimnazjum) w dobrym stanie i pełni różne funkcje publiczne. Zniszczeniu uległo otoczenie budynku, rozległy park z alejkami ze starodrzewem, fontanną, stawem, miejscem do plażowania nad przepływającą obok rzeką Bystrzycą. 

Założycielem parku był syn Christiana, Friedrich August Webski (1789-1823). Z Głuszycą była emocjonalnie związana jego córka  -  Zuzanna Henrietta Webski, autorka pięknie wydanej, wzruszającej książki „Echo des Herzens. Tagebuch einer jungen Frau aus der Zeit des Biedermeier”, wydanej w Würzburgu w 1999 roku. Jej książka opisuje piękno przyrody i krajobrazów Gór Kamiennych i Sowich widziane oczami młodej, studiującej we Wrocławiu, wrażliwej i bogatej duchowo dziewczynki. To ciekawe wspomnienia z pieszych wycieczek w „kochane góry”, które miały istotne znaczenie w jej życiu.

Dla Walimia ogromnie zasłużonym okazał się brat Henriety, Marian Webski (1799-1867). To właśnie on zmodernizował fabrykę, sprowadzając krosna mechaniczne napędzane maszyną parową. Uczynił to pod naciskiem syna, doktora filozofii, Egmonta Webskiego (1827-1903), który został głównym udziałowcem wspomnianej już wyżej spółki „Webski, Hartmann, Wiesen”. Zasługą Egmonta było utworzenie kasy chorych dla  380-osobowej załogi, uruchomienie przedszkola, domu starców, a także przydział mieszka dla niezbędnych pracowników.  Tymi działaniami wyprzedził niemieckie ustawodawstwo socjalne, nad którym pracował rzetelnie w parlamencie.

Tak wiele wskazane byłoby napisać o kolejnych etapach rozbudowy fabryki i osiedla przemysłowego w Walimiu, który stał się niezwykle urokliwym miejscem, zdobionym licznymi, nowo zbudowanymi pałacykami, kamienicami, parkami, wszystko utopione w bujnej przyrodzie górskiej. Niestety, możemy to oglądać i podziwiać na fotografiach, które udało się zachować do dziś. Rzeczywistość powojenna Walimia okazała się bezlitosna dla wielkiej fabryki, a w konsekwencji dla jego mieszkańców .

Z początkiem XX wieku w efekcie prac inwestycyjnych i modernizacyjnych z roku na rok zakład stawał się coraz to większy i nowocześniejszy  Walim stał się centrum przemysłu włókienniczego na D. Śląsku, z powodzeniem konkurującym z Pieszycami, Bielawą, Głuszycą. Nad wjazdem do fabryki umieszczono logo nowej firmy – sowę na tle gwiazdy Dawida.

Wieś przekształciła się oficjalnie w osiedle, które liczyło 312 domów. O tym jak piękne było to osiedle, misternie wkomponowane w otaczającą je konfigurację górską i bujną przyrodę, świadczą liczne fotografie i kolorowe pocztówki, które przetrwały do naszych czasów i cieszą oczy lokalnych patriotów. Właściciele fabryk nie poprzestali na tym. W miarę upływu lat fabryka zmieniała swoje oblicze. Na wysokości drugiej i trzeciej kondygnacji wybudowano łącznik pomiędzy dwoma obiektami, gdzie znalazły miejsce pomieszczenia administracyjne. Poza częścią produkcyjną zakład posiadał pełne zaplecze socjalne – budynki mieszkalne wyższego personelu technicznego, stołówkę, żłobek, przedszkole, szkołę zakładową, remizę strażacką, kasyno oraz okazałe rezydencje właścicieli. W miarę wzrostu zamożności firmy dobudowywano nowe obiekty, modernizowano stare, wymieniano park maszyn na bardziej nowoczesny, zdobywano nowe rynki zbytu, nie tylko w Europie, ale i na innych kontynentach. Na starych zdjęciach i w pamięci starszych osób zachował się obraz potężnej bryły fabryki, ceglanej elewacji od strony ul. Kościuszki, masywnego budynku dawnej tkalni przy ul. 3-go Maja, wysokiego, górującego nad fabryką komina – symbolu potęgi przemysłowej Walimia.

Powróćmy teraz jeszcze na chwilę do losów wojennych i powojennych walimskiej fabryki.
W czasie wojny ograniczono produkcję tkanin, zdemontowano wiele maszyn. W latach 1943-45 część obiektów fabrycznych przekształcono w siedzibę jednej z filii obozu pracy Gross-Rosen dla ok. 1000 jeńców wojennych. Pracowali oni przy budowie tajemniczej inwestycji militarnej III Rzeszy w podziemiach Włodarza w Górach Sowich, znanej pod pseudonimem „Riese”, czyli „Olbrzym”.

Po wojnie miała miejsce reorganizacja ze zmianą struktury produkcji. Obiekty fabryczne zmodernizowano, niektóre przebudowano. Oryginalny wygląd zabudowań został jednak zachowany. W latach 70-tych ZPL Walim należały do największych w branży pod względem ilości produkcji i eksportu. W połowie lat 80-tych rozpoczął się głęboki kryzys, który doprowadził w 1992 roku do postawienia przedsiębiorstwa w stan likwidacji. Fabryka stała się własnością prywatną. Jej wyposażenie wewnętrzne, maszyny i urządzenia zostały wywiezione na sprzedaż, opustoszałe zabudowania nie były chronione i uległy dewastacji. Sam proces prywatyzacyjny budził i budzi nadal wiele zastrzeżeń. Audycja telewizyjna w programie „Sprawa dla reportera” E. Jaworowicz  nie wiele tu zmieniła.

 Szkoda, że po monumentalnej fabryce, która przez nieomal półwiecze PRL-u dawała pracę i cenioną wszędzie produkcję lnianą i bawełnianą nie ma już dzisiaj ani śladu, że to wszystko przepadło, że mozolny dorobek kilku pokoleń niemieckich, a po wojnie polskich przemysłowców, zamienił się w gruzy. Nie powiodły się próby ratowania zabytkowej fabryki włókienniczej w Walimiu czynione przez Wrocławską Fundację Otwartego Muzeum Techniki w porozumieniu z władzami gminnymi. Nie minęło wiele czasu, a pozostawione same sobie budynki fabryczne stały się łupem zbieraczy złomu i wandali - podpalaczy,  zaczęły się sypać i walić. Po walimskim potentacie włókienniczym pozostały już tylko wspomnienia osób żyjących, czaro-białe fotografie i dzieje spisane w różnych książkach. Są jeszcze ruiny, które straszą i wołają o pomstę do nieba.

Tak się przedstawia w największym skrócie smutna historia Walimskich Zakładów Lniarskich. Czy tytułując tę opowieść  - „tragedia walimska” nie posunąłem się za daleko ? Oceńcie Państwo sami.

 


11 komentarzy:

  1. Wzruszający mnie Walimiaka esej.

    Maszynki Jacquarda,(bawełniane prześcieradła dla Japonii)Hatersleya,Cromptona(frotte) i inne maszyny zostały zezłomowane.
    Ruiny Walimia zaczynają się już od Rzeczki,za tunelami,ul.3 Maja,
    dalej wzdłuż całej ulicy Kościuszki.Ruiny Walimia kończą się na ul.Janusza Kuliga(pomnik Kuliga i Bublewicza na Patelnii"S") ruinami schroniska Kleine Birkenfelbaude(przy jednej z Patelnii)i ruinami Sieben Kurfurstenbaude na Przeł.Walimskiej także przy tej ulicy(długość ul.J.Kuliga ponad 5 km).
    Smutna rzeczywistość Walimia:
    https://vimeo.com/63468722

    Program z Elżbietą Jaworowicz,filmy i zdjęcia Walimiaków żyjących i nieżyjących:
    https://facebook.com/pg/Walim-i-walimiacy-722439681178059/

    Walim nie tylko ruinami słynie:
    www.bibliotekacyfrowa.pl/Content/78104/Walim_dzieje_i_krajobraz_kulturowy_sudeckiej_osady_wlokienniczej.pdf

    Gdy zauważono,że prawie 100 metrowy komin zaczyna się odchylać od pionu,szybko zdemontowano zamontowane na nim anteny telekomunikacji.
    Którejś nocy runą na przebiegającą obok ul.Kościuszki(w weekendy przejeżdżają setki samochodów motocyklistów,rowerzystów...),gdyby to się stało w dzień mielibyśmy"Tragedię Walimia".
    Żelbetowy wieniec komina wybił dziurę w asfalcie i wpadł do rzeki.
    Podobno popękały mury w pobliskich domach.Przeszukano ruiny,nikt nie zginął.Ruiny zakładu były ulubionym miejscem"rozrywki"dla młodzieży.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję Henryku za b. interesujące uzupełnienie tego, co ze względu na specyfikę blogu nie napisałem. Przyznam się, że o tej katastrofie komina nie wiedziałem. Pozdrawiam !

      Usuń
    2. W podpartym stemplami budynku mieścił się obóz więźniów z Riese.Wieczorami po ciężkiej pracy,słychać było śpiew rosyjskich więźniów.Śpiew na zawsze ucichł,gdy jedna z więźniarek rosyjskich popełniła samobójstwo.
      Budynek rozebrano w ub.roku.
      www.skyscrapercity.com/showthread.php?=1694850&page=4

      Usuń
  2. To nasza bbsmutna rzeczywistość .... W zakładzie pracowała cała moja Rodzina .Już Ich nie ma pośród nas. Bardzo przeżyli to co się stało z zakładem- bronili go do ostatniej chwili. Niestety, prywatne interesy wzięły górę !!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, o tragediach ludzkich można by napisać całe tomy, zwlaszcza że losem ludzkim nikt się nie przejmował. Dziękuję za ten komentarz.

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy post na temat tego co wydarzyło się w Walimiu.Podobna historia miała miejsce w Pieszycach i w Dzierżoniowie.Tylko w Bielawie na bazie dawnych zakładów bawełniczych powstały nowe mniejsze ale bez zniszczeń jakie miały miejsce w Walimiu oraz w dwóch wymienionych miastach.Myślę,że dużo można byłoby na ten temat napisać,ale pozostawiam sobie to na póżniej.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Bronku za ten komentarz, który potwierdza, ze tragedia walimska nie była odosobniona w naszym regionie wałbrzyskim. Natomiast wielu dziennikarzy upatrzyli sobie Wałbrzych i cały region do opiewania niudolności władz, które nie potrafią sobie poradzić z bieda-szybami.

      Usuń
  4. To ja tak ogólnie przypomnę o czym właściwie wszyscy wiedzą. Że wszystkie zmiane dotykają z reguły najzwyklejszych ludzi pracy - niezależnie czy jest to praca fizyczna czy umysłowa.
    Największą cenę zapłacili z pewnością na początku zmian ustrojowych pracownicy pegeerów. Pomijając fakt, czy te PGR-y były dobre czy złe, to przecieś ci ludzie którzy z nich wyszli praktycznie stoczyli się na dno biedy w czasami pijaństwa. Podobnie było z wieloma zakładami produkcyjnymi w całej Polsce. Wiele padło, "bo musiało paść" i ludzie zostali na lodzie. Jeżdżę po Polsce i wodoki zrujonwanych fabryk na obrzeżach miast i miasteczek oglądam od wielu lat. Wiele też firm prosperujących bardzo dobrze dokonało zbiorczych redukcji. I ja chociaż nie pracowałam na produkcji to też mnie objęła taka redukcja. Pracę znalazłam, ale co przedtem przeszłam to tylko ja wiem. I ci, którzy byli w podobnej sytuacji.
    A jeśli chodzi o miasta, to chyba dobrym przykładem jest tu Łódż, która jako stolica włókiennictwa padła w pewnym momencie, bo zastapiła ją odzież "made in China".
    Przepraszam, za chaotyczną wypowiedź...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wcale nie jest chotyczne, to co piszesz. Niestety, tzw. transrormacja ustrojowa zwłaszcza w gospodarce kosztowała nas kolosalnie dużo. Niewiele jest przykladów, gdzie udało się uratować przybnajmniej obiekty budowlane przystosowujące je do innych celów. tak się stało m. in. w Łodzi, ale Łóź to dużę miasto i tam było łatwiej ratować strukturę budowlaną. To w ogóle jest temat rzeka. Oczywiście w małym blogu można tylko dotknąć tematu. Serdecznie dziękuję za komentarz.

      Usuń
  5. Nie przesadził Pan to tragedia i upadek sporej gałęzi przemysłu. Myślę jednak,że ma to bardziej globalny wymiar. Nie tylko na naszych terenach upadł przemysł włókienniczy. Spójrzmy na Łódź czy Andrychów. Analogiczne sytuacje. Oprócz włókiennictwa upadły też szwalnie, zakłady porcelany, nasz wałbrzyski Polsport i wiele innych kiedyś prosporujacych całkiem nieźle. Mnie jednak najbardziej boli powstanie Stref Ekonomicznych, które ja osobiście nazwałam Strefami Wyzysku. I jeszcze się tym rozwiązaniem wszyscy szczycą. A ludzie tam pracują za stawki i w warunkach poniżej godności. Bez umów o pracę, bez perspektyw,na śmieciówkach, płacąc haracze agencjom pośrednictwa pracy, są przerzucani pomiędzy zakładami jak towar, nie mają praw pracowniczych, urlopów wypoczynkowych.... W dodatku wszyscy udają, że nie ma problemu i zachwycają się ile to stworzyli miejsc pracy..... Chyba raczej ilu pozyskali niewolników...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za ten rozważny głos rozwijając temat mojego postu blogowego do skali ogólnokrajowej. Na temat stref ekonomicznych i warunków pracy i płacy w nich występujących są różne zdania. Przypuszczam, ze Pani zna to lepiej i być może z autopsji i stąd dziękuję, że Pani o tym napisała. Serdecznie pozdrawiam !

      Usuń