Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 20 czerwca 2017

Z Głuszycy - do wielkiego świata

 
kolebka rodzinna Edyty


Zapraszam  na wywiad, który pojawił się swego czasu w głuszyckiej gazecie, ale na pewno już mało osób o nim pamięta, a potrafi on wstrząsnąć Czytelnikiem, wywołać głębokie refleksje nad światem i człowiekiem, a także zachwycić i wzruszyć do łez. Niezależnie od mądrości spostrzeżeń Edyty Urbaniak, córki znanego w Głuszycy właściciela Zakładu Kamieniarskiego w Rybnicy Małej, Waleriana Urbaniaka, a zarazem gospodarza zabytkowego gościńca ze smażalnią pstrąga, ten wywiad mógłby się znaleźć w najlepszych pismach i to nie tylko w Polsce, bo budzi optymistyczne refleksje. A rozmowę z Edytą Urbaniak przeprowadziła jej koleżanka, a zarazem moja córka Marzena:



Indie, moja przygoda, moja tęsknota. Rozmowa z Edytą Urbaniak
 
Kilkanaście lat temu Edyta po ukończeniu dziennikarstwa w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych im Jerzego Giedroycia  w Warszawie postanowiła odbyć podróż do Indii, aby zasmakować innego świata i podszkolić się w sztuce reportażu. Jej podróż przeciągnęła się do 2 lat i 3 miesięcy pobytu w Indiach i państwach sąsiednich. Oczywiście z parokrotnymi przerwami, kiedy to Edi wracała do kraju, a my, jej znajomi i przyjaciele oglądając piękne fotografie, chłonęliśmy opowieści o tak odległej i orientalnej kulturze...

Marzena M: Opowiedz o tym, dlaczego wybrałaś Indie za cel swej niekończącej się podróży.

Edyta U: Spodobała mi się książka Ediego Pyrka „ Niech świat myśli, że jesteś szalony. Za 30$ do Indii” Wtedy, gdy autor jechał autostopem do Indii, nie musiał płacić za wizy do Iranu czy Pakistanu, więc udało mu się stopem dotrzeć na indyjski subkontynent za 30 dolarów. Na ostatnim roku studiów dziennikarskich na naszych zajęciach pojawił się Wojciech Jagielski, zagraniczny reportażysta „Gazety Wyborczej”. Zachęcał do podróżowania, wgłębienia się w jeden dowolny obszar, osobistej penetracji tego obszaru. Twierdził, że to najlepsze studia o świecie i inwestycja dla przyszłej kariery dziennikarskiej. Zapragnęłam wyjechać, gdzieś na dłużej, mieć czas, by poznać kraj od przysłowiowej podszewki. Wynajęłam mieszkanie, a za to, co dostałam stać mnie było tylko na Indie.  Edi Pyrek pisząc o swych  licznych podróżach zaczął od przysłowia, które odmieniło jego życie. „Lepiej przeżyć jeden dzień jak lew, niż sto jak owca” I mnie to przysłowie wystarczyło, by po skończeniu studiów opuścić swoje przytulne mieszkanie w Warszawie i wyruszyć w nieznany świat. A gdy już raz dotarłam do Indii, kraj ten rozkochał mnie w sobie. W stosunku do Indii nie można pozostać obojętnym. Jedni je kochają, inni nienawidzą. I to jest wielka prawda o Indiach. Dziwne, wiesz, po latach znajomi, ot tak, sami z siebie mnie też zaczęli nazywać Edi.

MM:  Wróć myślami do swojej pierwszej wyprawy i pierwszych wrażeń po przylocie, gdy wylądowałaś w Delhi....

EU: Och to było tak dawno temu, w 1988 roku. O 12 w nocy weszłam w gorący świat zapachów kadzideł, a przede wszystkim oszałamiający harmider ludzkich głosów. Gwar, który mógłby przerazić, mnie jednak zachwycił. Miał w sobie coś bajkowego zwłaszcza w zestawieniu z moim dotychczasowym życiem. Gdy wsiadłam do brudnego, zatłoczonego autobusu sama nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam totalną wolność i lekkość. Ci, którzy uwielbiają Indie, mówią, że jest to kraj, gdzie w pełni możesz być sobą. Lotnisko od razu wita Cię prawdziwym indyjskim orientem. Przy pasach startowych pasą się krowy,  a gdy opuścisz lotnisko tłum pragnie wcisnąć Ci swoje usługi: taksówkarze, rykszarze, kierowcy autobusów biją się ze sobą o klienta. 

MM: Jedna z twoich wypraw trwała ponad pół roku, możesz opowiedzieć o trasie tej podróży i najciekawszych miejscach, które zobaczyliście.

EU: Z Yomą, moim mężem pojechaliśmy pociągiem na Goa, chrześcijański stan na południu Indii, oblewany wodami Morza Arabskiego. Wspólnie z hinduskimi Chrześcijanami pod palmą nad brzegiem morza, w strojach, które chroniły nas raczej przed słońcem niż zimnem, celebrowaliśmy Święta Bożego Narodzenia oraz przywitaliśmy 2000 rok. W nowym Milenium wyruszyliśmy zakosztować azjatyckiej przygody. Wynajęliśmy skuter Kinetic Honda 100 CC i przez trzy miesiące przemierzyliśmy 7 tys. km azjatyckiej przestrzeni, docierając do Kaniakumari – czyli na południowy kraniec indyjskiej ziemi. Najlepiej poznaliśmy wtedy indyjskie prawidła drogowe. Ruch na autostradach odbywał się to z prawej, to z lewej strony w zależności od wolnej przestrzeni i upodobań  kierowcy. Czerwone światła  traktowane są tam z wielką pobłażliwością.. Na tablicach rejestracyjnych zamiast numerów widnieją napisy „please horn”, czyli „proszę trąb”. Tylko do tej jednej zasady wszyscy skwapliwie się stosowali. Ryk przypominający wycie słonia oznaczał, że mamy uciekać, gdzie pieprz rośnie, a dokładnie gdzie rośnie ryż, czyli na pole ryżowe, które było najczęstszym poboczem. Kierowcy ciężarówek spychali nas z ulicy. Musieliśmy być czujni i gotowi na wszystko, bo na ulicy tak jak w indyjskim społeczeństwie panował system kastowy. My na skuterze należeliśmy do najniższej kasty.
Poznaliśmy linię brzegową czterech indyjskich stanów: Kerrali, Karanataki, Tamilnadu i Goa. Czasami droga na mapie wiodła ubitą plażą. W żarze tropiku i kurzu ulicy zrozumieliśmy, dlaczego kokos nazywają rajskim owocem. Przy autostradzie zawsze można było wypatrzyć wielkie góry kokosów, a na ich tle maleńkich hindusów. Zamaszyście wielkim sierpem odcinali twardą skorupę i za „50 groszy” wraz ze słomkami wręczali nam ciężki owoc pełen soku.  

MM: Które z indyjskich miejsc, miast, czy krain najbardziej sobie upodobałaś?

EU: Laddakh stan w Himalajach  przy granicy z Indiami i Pakistanem na wysokości ponad trzy tysiące metrów. Politycznie należy do Indii, ale geograficznie do Tybetu. Księżycowa kraina, marsjański krajobraz, pomarańczowe pustynne góry. Gwiazdy spadały jak grad meteorów, a te, które zostawały na niebie wydawało się, że są tuż na wyciągnięcie ręki. Niebo codziennie dostarczało nam nowych dramatycznych przedstawień.

MM: Porozmawiajmy teraz o tak obcej nam, Polakom kulturze hinduskiej, co cię tam szokowało, dziwiło, a może dziwi do tej pory?

EU: Tradycje rodzinne. Tam rodzina i astrolog decydują z kim i kiedy masz założyć rodzinę i czy Ci się to podoba, czy nie, słowa ojca są święte i to jest oczywiste, że trzeba się do nich zastosować.

MM: Podczas twego ostatniego pobytu w Delhi byłaś wolontariuszką. Możesz krótko opowiedzieć, czym się zajmowałaś?

EU: U trędowatych po prostu byłam. To najwięcej, co dla nich można zrobić. Lubią rozmawiać, spoglądać na ludzi. Jestem biała, więc byłam dla nich szczególnie atrakcyjna.  Towarzysząc w ich niedoli bardzo dużo się od nich nauczyłam. Ci odtrąceni przez indyjskie społeczeństwo, zdeformowani przez naturę ludzie, na mój widok uśmiechali się pełni szczęścia. Uśmiech wypływał z każdej części ich zniekształconego ciała. Szczery, piękny, głęboki. Dla mnie - najbardziej zadziwiający uśmiech wszechświata. Poczułam, że dotykam powierzchni, że tak naprawdę nic o życiu nie wiem i nie dowiem się dopóki nie zgłębię sekretu: dlaczego oni się śmieją? Uśmiech Giocondy Leonarda da Vinci nie ma w sobie cienia tej tajemnicy. A gdy teraz przypatruję się ludziom w warszawskim metrze nie mam pojęcia: dlaczego oni się smucą?
Spotkałam wielu ludzi, którzy przyjechali do Indii pracować jako wolontariusze. Wszyscy z błyskiem w oku. I oni też potrafili szczerze się śmiać. Tak naprawdę najlepsze, co dla siebie możesz zrobić, to pomagać innym. Tylko wtedy człowiek naprawdę czuje się częścią tego świata.

MM: A co wzbudza twój zachwyt w hinduskiej kulturze i mentalności?

EU: Hindusi potrafią się śmiać w każdej sytuacji. To nie sztuka śmiać się, gdy wszystko pięknie się układa. Oni potrafią śmiać się, gdy świat się wali. Ci trędowaci uśmiechali się do mnie siedząc przed budynkiem z napisem „ambulatorium”, gdzie za kilka chwil mają  im amputować ręce, nogi , nosy. Jak już Ci powiedziałam uśmiechali się szczerym, głębokim, prawdziwym uśmiechem. Czy to nie zadziwiające? Teraz, gdy znajduję się w trudnych sytuacjach, przypominam sobie tę scenę i odkrywam, że przecież tak naprawdę nie mam w życiu problemów.

MM: Czy jest coś za czym bardzo tęsknisz po powrocie do Polski?

EU: Za rozmową o pięknie życia z ludźmi, z którymi w danym momencie złączył mnie czas i przestrzeń - czy to w pociągu, rykszy, czy na przystanku autobusowym. Każdy z nich ma własną filozofię na usługach świętej radości życia. Promieniują tą radością na innych. Podoba mi się przepowiednia jednego z indyjskich mędrców: Kiedyś nastanie taki czas, że ludzie będą płacić mandat za zły nastrój, bo zanieczyszczają nim atmosferę bardziej niż gazy trujące. 

MM: Zdradź nam, czy masz w zanadrzu jakieś plany związane z Indiami?

EU: Zadamawiam się w Polsce i po latach podróżowania bardzo mi się to podoba. Podróżowanie, takie by głębiej poznać kraj, napisać o nim reportaż wymaga dużo wysiłku i wyrzeczeń. Ja w tym momencie potrzebuję odpoczynku. Zbieram czas, aby to wszystko opisać.


Nie wiem, czy Edyta napisała książkę o swoich podróżach po świecie. Wiem, że nie zakończyło się to na Indiach. Natomiast z tego wywiadu jeden wniosek nasuwa się nieodparcie – jak ważnym jest dobry nastrój, jak potrzeba nam we wspólnych kontaktach uśmiechu na twarzy i wzajemnej życzliwości. Musimy się tego uczyć od Hindusów, choć są oni dość daleko od naszej Głuszycy.

2 komentarze:

  1. Gratulacje dla Marzenki za bardzo dobrze przeprowadzony wywiad z Waszą podróżniczką.Jej wspomnienia z podróży do Indii są warte opisania w większym formacie tylko jak powiedziała w wywiadzie teraz potrzebuje odpoczynku.A wracając do Marzeny to widać że kunszt pisarski w rodzinie Michalików nie zaginie.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Bronku za dobre słowo pod adresem Marzeny, ale przypomniałem tę rozmowę przede wszytskim z uwagi na bardzo interesujące refleksje Edyty z jej podrózy po Indiach. Myślę, że taka zachęta do podróżowania pod adresem ludzi młodych jest bardzo wskazana. A poza tym rok szkolny się kończy, tak więc Bronku - miłych wakacji w Cieszynie i w Piławie G.!

      Usuń