Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 22 czerwca 2017

Z Głuszycy - do Machu Picchu !


każda droga prowadzi w nieznane

Nie da się przecenić żadnej z podróży zagranicznych. Każda z nich pozwala lepiej poznać świat i ludzi, przynosi ze sobą wiele doświadczeń i wrażeń, a często też pozwala jeszcze bardziej docenić i pokochać miejsce swojego urodzenia. Miałem okazję poznać bliżej głuszyckiego podróżnika po dalekim świecie. Myślę, że warto przypomnieć, co opowiedział swego czasu o sobie i swojej fascynującej wyprawie do dalekiego Peru dla naszej gazety „Głos Głuszycy”

Wywiad z Jakubem Bortnikiem,  głuszyckim podróżnikiem po Ameryce Południowej.

S.M.  Chcielibyśmy poznać bliżej Jakuba Bortnika. Prosimy więc na początek  -  parę słów o sobie.

J.B. Mogę powiedzieć, że jestem rodowitym Głuszyczaninem. Tu się urodziłem w pamiętnym roku 1980, tu uczyłem się w „jedynce”, a następnie w liceum zawodowym tutejszego Zespołu Szkół. Moim hobby stało się odkrywanie tajemnic ukrytych w okolicznych górach, zbieractwo pamiątek z przeszłości, gromadzenie źródeł materialnych, militariów, dokumentów, staroci, słowem tego, co do dziś kryją jeszcze podziemne sztolnie, lochy, jaskinie, a także  zakamarki strychów, piwnic, poddaszy. Inną pasją stało się też zbieractwo minerałów, osobliwości naszej przyrody.
W bezpośrednim poznawaniu tajemnic II wojny światowej pomagali mi koledzy z Wałbrzyskiej Grupy Sztolniowej, a następnie z Towarzystwa Eksploracji na Włodarzu, gdzie zaangażowałem się na dłużej w zagospodarowaniu turystycznym tamtejszych podziemi. Kompleks „Riese” jest mi znany z autopsji, bo spenetrowałem go wzdłuż i wszerz, zwłaszcza Osówkę i Sobonia.
W Głuszycy jest mój dom rodzinny.

 S.M.. Czy pasja podróżowania zrodziła się od tak z niczego, czy też ma swoje głębsze korzenie ?

J.B. Podróżowanie stało się moim marzeniem już od dziecka. Niepoślednią rolą odegrał w tym mój  wspaniały dziadek, Mieczysław Wajda . To on otworzył przede mną świat. Barwne opowieści z jego przedwojennych i wojennych przeżyć budziły moją ciekawość świata  i ludzi. Potem były książki podróżnicze, geograficzne, historyczne, sensacyjne,  fachowe z dziedziny poszukiwań skarbów, były czasopisma i wędrówki w Sudety i Karpaty. Przyszedł wreszcie czas na podróże zagraniczne. Na początku były Czechy, nasz najbliższy sąsiad, potem wyjazdy auto-stopem do Włoch, Austrii, Francji, Hiszpanii. Dalekość mnie pociągała zawsze. Europę traktowałem jako preludium, mały wstęp do odkrycia świata. Dziś nie pamiętam już dokładnie kiedy zrodził się zamiar wyprawy na Daleki Wschód  -  Mongolia, Tybet, Chiny. Tam chciałem wybrać się w pierwszej kolejności. Ale na to trzeba pieniędzy. Szansą stała się praca w Anglii. Pozwalała też szlifować język. Bez znajomości angielskiego trudno mówić o podróżach po świecie.

S.M. Jak to się stało, że zamiast do Chin wybór padł na Amerykę Południową. Dlaczego właśnie tam, a nie do Stanów Zjednoczonych, Kanady?

J.B. No właśnie, dlaczego ? To nie będzie żadnym odkryciem, że dość często o losach mężczyzn stanowią kobiety. Los tak widocznie chciał, że na swej drodze spotkałem kobietę i to jaką, niezwykłą, nauczycielkę, ale nie tańca, jak to było w czeskiej piosence, tylko matematyki. Karolinę poznałem przez internet, potem było spotkanie na jakiejś koleżeńskiej imprezie w Anglii, a potem pierwsze bezpośrednie w kawiarni. Okazało się, że choć jesteśmy z różnych stron Polski mówimy tym samym językiem. Mamy podobne hobby, tylko że ja nie próbowałem tak jak ona spadochroniarstwa. Karolina wywodzi się z Kaszub, gdzieś tam w Rokitkach jest jej dom rodzinny. Ale tak samo jak ja jest złakniona świata. To ona przekonała mnie, że nie ma ciekawszych miejsc na świecie jak stolica starożytnego państwa Inków – Cusco, zbudowana z kamiennych bloków lub zawieszone pomiędzy niebem i ziemią, tajemnicze miasto Inków - Machu Picchu, jak zagubione w ostępach leśnych wioski, w których czas się zatrzymał w okresie Pizarra i konkwisty, że nie ma nic bardziej magicznego niż  kraj kondorów  -  Peru. Nie potrzeba było wiele zabiegów. Decyzja zapadła  -  jedziemy razem do Ameryki Południowej. Stany Zjednoczone nie wchodziły w grę. Nas interesuje poznawanie świata, który jest jak najdalej od współczesnej cywilizacji. To miało miejsce pod koniec stycznia 2008 roku. Na przygotowanie podróży wyznaczyliśmy sobie pół roku. Ja zajmowałem się logistyką, ustaleniem marszruty, zdobywaniem map, informacji koniecznych do podróży. Karolina planem finansowym, aprowizacją, kulturą.

S.M. Karolina Karszna to tak samo jak pan, panie Jakubie, niespokojna dusza, ale przecież płeć piękna nie jest predysponowana do wspinania się na niebotyczne szczyty, przeczesywania gąszczy dżungli lub pieszych wędrówek z plecakiem przez pustynię i to jeszcze w  piekielnym upale. Jak ona to zniosła  -  oto jest pytanie?

J.B. Myślę, że warto byłoby ją o to zapytać. Mogę powiedzieć, że jestem  pełen podziwu, że przetrwała ciężkie odcinki trasy, które wymagały nie byle jakiej kondycji, hartu ducha i wytrzymałości. Zwłaszcza przez dżunglę lub pustynię. Kobieta z natury rzeczy jest mniej odporna fizycznie, bardziej wrażliwa na higienę i skłonna do złych nastrojów. Ale Karolina miała niezwykle silną motywację. Jej celem było Machu Picchu. Nie załamała się nawet utratą plecaka i tym, że trzeba było później w stolicy Boliwii La Paz przez cały tydzień odtwarzać skradzione dokumenty.

S.M. Poproszę teraz  o praktyczne rady. Co jest niezbędne do odbycia dalekich podróży, czy konieczne są duże pieniądze, znajomość języków obcych, doświadczenie w tego rodzaju wyprawach ?

J.B. O powodzeniu w takiej wyprawie w gruncie rzeczy decydują dwie rzeczy: plecak i buty. Najważniejszy jest plecak, a właściwie jego zawartość.  Zabieramy rzeczy niezbędne. Namiot, śpiwór jak najlżejsze. Odzież ograniczamy do minimum. Eliminujemy rzeczy niepotrzebne. Trzeba pamiętać o apteczce, antybiotykach. Buty powinny być sprawdzone, rozchodzone.
Najdrożej kosztuje przelot samolotem. Podróżując auto-stopem oszczędzamy znacznie wydatki. Samo wyżywienie nie jest tak drogie, mieści się w granicach 5 dolarów dziennie . Dochodzą do tego noclegi, tam gdzie nie da się spać pod namiotem, no i środki lokomocji  -  pociąg, autobus, samochód. Oczywiście konieczna jest znajomość angielskiego, dobrze jest znać język miejscowy przynajmniej w niezbędnym zakresie. W Ameryce Południowej przydatny jest hiszpański. Trzeba się przygotować kondycyjnie by móc pokonywać wiele odcinków pieszo i to zarówno przez dżunglę jak i przez pustynię. A także wspinać się na szczyty górskie w Andach lub Kordylierach, o jakich nam się w Polsce nie śniło. Potrzebna jest niebywała cierpliwość i determinacja. Bywało, że na pojazd, którym moglibyśmy posunąć się dalej auto-stopem, czekaliśmy kilka, a nawet kilkanaście godzin. Nasza wyprawa trwała pół roku, to wystarczający okres by na własnej skórze odczuć to, co się pięknie nazywa  -  nostalgia.

S.M.. Czy na podjecie decyzji miała wpływ lektura książek, artykułów prasowych, programów TV, czy też jeszcze inne motywy?

J.B. Nie było takiej książki, ani też takiego podróżnika, który bezpośrednio wpłynąłby na podjęcie wyprawy do Peru. Natomiast książek podróżniczych było wiele, także artykułów prasowych. Telewizja odegrała tu najmniejszą rolę. Od dawna brakuje mi czasu na ślęczenie przed ekranem TV.
Moim przewodnikiem duchowym jest Ryszard Kapuściński. Jego książki są dla mnie ideowym drogowskazem. Szanuję go za życzliwy stosunek do ludzi, do prostych, zwykłych, napotkanych po drodze mieszkańców tej ziemi.  Zapadło mi głęboko w pamięci jego powiedzenie o tym, co jest niezbędne do dobrej książki podróżniczej: rok czytać, rok jeździć, rok pisać. Dlatego nie myślę o pisaniu na temat mojej podróży do Ameryki Południowej. Nie spełniam dwóch pierwszych warunków. Karolina sporządzała notatki. Niestety  -  w Boliwii skradziono jej plecak. Obok dokumentów i wszystkich innych rzeczy była tam też jej kronika.
Po tym przykrym doświadczeniu nie miała już chęci by cokolwiek zapisywać.

S.M.. A teraz rzecz najważniejsza, kilka słów o samej podróży, trasa wyprawy, najciekawsze miejsca, największe przeżycia i wrażenia?

J.B. Początek naszej wyprawy, to 2 września 2008 roku. Wylecieliśmy samolotem z Warszawy do Sao Paulo. To największe miasto w Brazylii (ponad 13 mln. mieszkańców), ale nie zwiedzanie miasta, ani też słynny na całym świecie wieżowiec hotelu Hilton były celem naszej podróży. Udaliśmy się daleko od aglomeracji na wieś, gdzie czekał na nas mój kolega Brazylijczyk, którego poznałem w Anglii. Okazało się, że znajduje się tutaj duże środowisko polonijne. Przez parę dni skorzystaliśmy z ich gościnności, a potem ruszyliśmy w drogę  przecinając wszerz południową część Brazylii do Paragwaju, a stamtąd  do Argentyny, Chile i Boliwii. Ostatnim miejscem naszej eskapady było wymarzone przez Karolinę  -  Peru.
Podróżowaliśmy korzystając z nadarzających się różnych środków komunikacji, najczęściej stopem, bo tak było najtaniej. W kilku miejscach zatrzymaliśmy się dłużej, a więc na dwa, trzy, cztery tygodnie, najdłużej, rzecz ciekawa w Boliwii, która stanowiła dla nas pod wieloma względami prawdziwe odkrycie.

 Etapami podróży były najatrakcyjniejsze miejsca turystyczne, krajobrazowe, przyrodnicze. Ameryka Południowa nazywana jest kontynentem rekordów natury. Kilka z nich udało się nam zobaczyć i doświadczyć na własnej skórze. W Brazylii, Argentynie i Chile nie zagrzaliśmy długo miejsca, bo tu było najdrożej. Znacznie tańsze są Paragwaj, Boliwia  i Peru (za wyjątkiem znanych miejsc turystycznych w Peru). Pomiędzy tymi pierwszymi i drugimi krajami widoczna jest przepaść w  rozwoju techniki i poziomie życia. Jak już wspomniałem zaskoczyła nas Boliwia .Najpierw negatywnie, z powodu kradzieży plecaka, ale potem już bardzo pozytywnie. Kraj ubogi, ale ludzie nadzwyczaj życzliwi. Nie zapomnimy boliwijskich steków wołowych, najlepszych na świecie Jest tutaj niewyczerpany ogrom atrakcji przyrodniczych i krajobrazowych, ale źle lub wcale nie rozreklamowanych, nieznanych na rynku turystycznym. To właśnie w Boliwii zachwycił nas księżycowy krajobraz Salar de Uyuni, wyschniętego jeziora o nieogarnionych brzegach, albo żeglownego jeziora Titicaca, wypełniającego olbrzymią depresję równiny wysokogórskiej długości 230 i szerokości 97 km. To jezioro jest położone na wysokości 3820 m  n.p.m. (najwyżej na świecie). Niegdyś zamieszkałe przez Tiahuanaco, lud o bogatej kulturze, której zabytki wzbogacają muzea La Paz, najwyżej położonej stolicy na świecie. Z La Paz prowadzi karkołomna droga, nazwana drogą śmierci. Z wysokości 4725 m zjeżdżamy wiszącą nad przepaściami wąską, krętą, kamienistą drogą na złamanie karku do Coroico,(1100 m n.p.m.),  miasta – bramy do boliwijskiej dżungli.

W Ameryce Południowej, jak już wspomniałem jest wiele miejsc, o których możemy mówić, zaczynając od przyrostka „naj”. Na granicy Brazylii i Argentyny widzieliśmy wodospady Iquazu, największy zespół wodospadów na świecie. Jest ich w sumie 275, co jeden to większy, najwspanialszy Gardziel Diabła (Gargantua del Diablo) ma szerokość 2 i pół kilometra. Proszę sobie wyobrazić ścianę wodną spadającą  z olbrzymiej wysokości na tak dużej przestrzeni. Albo wulkan Misti, w regionie Arequipa w Peru wysokości 5820 m n.p.m. Albo peruwiańskie Iquitas, miasto w amazońskiej dżungli, do którego można przylecieć samolotem, albo dopłynąć łodzią dopływami Amazonki, innej drogi nie ma, chyba z maczetą przez dżunglę.

 Niezapomniane wrażenie pozostawiła pustynia Atakama w Chile, miejsce zabójcze, ciągnące się 150 km. z temperaturą ponad 50 stopni Celsjusza, o średnich opadach rocznych kilkakrotnie mniejszych niż na Saharze. W centrum jest tak zwana Księżycowa Dolina, gdzie nie spada ani kropla deszczu, najbardziej jałowe miejsce na ziemi. W Chile podziwialiśmy ciągnące się kilometrami winnice, w Boliwii  -  rozmaitość kaktusów, w Amazonii dżungle, obfitujące w miejsca, gdzie jeszcze nie stąpała noga ludzka.. Tego się nie da powiedzieć, to było mimo ciągnącego się czasu (pół roku), takie nagromadzenie przeżyć i wrażeń, że do dziś jeszcze nie można się z tego otrząsnąć. Obydwoje z Karoliną wracając z Machu Picchu przyrzekliśmy sobie, że tu jeszcze wrócimy, to jest nasze pierwsze, zaledwie muśnięcie, przeogromnych bogactw przyrodniczych i krajobrazowych Ameryki Południowej.

 S.M.  No właśnie. Mam jeszcze jedno na koniec pytanie Co dalej? Czy ta podróż wystarczy na jakiś dłuższy czas, czy też już rodzą się pomysły i plany kolejnych wojaży ?

J.B.  Ta podróż, to początek. Lada dzień wyjeżdżamy do pracy w Anglii by uzbierać pieniądze na kolejną wyprawę. Chyba zostaliśmy dotknięci tą chorobą, o której mówił Ryszard Kapuściński. Mam nadzieję, że tym razem będzie to Daleki Wschód. Widzę siebie z Karoliną jak kroczymy z plecakami murem chińskim, albo po stepach Mongolii, jak wspinamy się po stromiznach Himalajów w Nepalu. Marzymy o Tybecie, ale tam sytuacja polityczna jest niejasna.

S.M.  Trzymamy kciuki za pomyślną realizację planów. Dziękuję za interesującą rozmowę. 


Nie wiem, czy udało mi się tą rozmową zachęcić Czytelników do podróżowania po dalekim świecie. Do tego potrzebna jest niezwykła rozwaga i determinacja. To ryzyko przede wszystkim dla młodych.
Ale i w naszym bliższym, europejskim świecie możemy znaleźć wiele interesujących miejsc, których poznanie wzbogaci naszą wiedzę o świecie i nie jest tak niebezpieczne. A przecież przed nami lato – najlepsza pora do podróżowania.
                        



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz