Sala Maksymiliana na zamku Książ |
Choć
na pozór brzmi to bajecznie, zapewniam że w tej opowieści nie
będzie nic z ułudnego świata baśni i fantazji. To wszystko działo
się naprawdę i dotyczy osób z najwyższej europejskiej półki
polityki i historii.
Dwie
niezwykłej urody i bogactwa rezydencje, dolnośląski zamek Książ
i górnośląski pałac w Pszczynie były miejscem, gdzie toczyło
się jej bujne życie, pełne doniosłych wydarzeń, w którym
brała aktywny udział. Minęło już ponad pół wieku od momentu
kiedy wydała ostatnie tchnienie, ale dla ludzi interesujących się
historią wydaje się, że wciąż jest żywą i porusza się
bezszelestnie po posadzkach marmurowych, wzbudzając tak jak dawniej
podziw i ekstazę. To rzecz wyjątkowa, jak jej osobowość pasuje do
architektury wnętrz, dostojności i monumentalności komnat
zamkowych.
Widzę
ją na portretach sfotografowanych podczas jej pobytu w Anglii w
październiku 1901 roku, w czasie którego odwiedziła studio
Lafayette‘a i pozowała tu do serii zdjęć. Każde z nich daje
świadectwo jej niepospolitej urody: prześliczne oczy, alabastrowa
jasność twarzy i łabędziej szyi, szczupłość figury i wyjątkowo
miniaturowej talii, doskonałość proporcji i ze smakiem dobrana
suknia, dopełniają ten wizerunek młodości, czaru, swobody. To
nieomal Mona Liza Gioconda boskiego Leonardo da Vinci, tylko
zdecydowanie piękniejsza. Ten kokieteryjny uśmieszek na twarzy i
brak strachu przed kamerą nie powinny nas dziwić. Księżna bowiem,
która często śpiewała i występowała na prywatnych przyjęciach
i dobroczynnych spektaklach, przyzwyczajona była do widowni.
Wspominając swego nauczyciela śpiewu, pana Vanuchiniego z
Florencji, pisała: “był zachwycony możliwościami mojego głosu
i oświadczył mojemu ojcu, że będzie ze mną ćwiczył za darmo
pod warunkiem, że nauczę się włoskiego i francuskiego i poświęcę
się karierze śpiewaczki. Oczywiście, że byłam tym zachwycona; Od
kolebki kochałam śpiew i teatr…“
Jej
piękny
głos pomógł przezwyciężyć wrogość, jaka ją otaczała w
pierwszych latach życia w Niemczech. Upór, by nie zmieniać sposobu
zachowania, do którego przywykła w Anglii, zdobył w końcu
aprobatę męża i jego pozwolenie na publiczne występy charytatywne
w Berlinie. Jeden z nich, w lutym 1909 roku, przyniósł zawrotną
sumę pięciu tysięcy dwustu marek!
Inne, jak recitale w teatrze Hotelu Pless w Szczawnie Zdroju, organizowane były dla zebrania funduszów na rzecz towarzystw dobroczynnych, którym księżna patronowała – między innymi Szkole dla Ułomnych w Wałbrzychu.
Na
innym portrecie oglądam ją jako królową Sabę na balu kostiumowym
dla uczczenia Diamentowego Jubileuszu królowej Wiktorii w 1897 roku.
Kostium balowy składa się z sukni z czerwonej gazy przetykanej złotem i udekorowanej hieroglifami, okolonymi turkusami oraz z welonu obficie ozdobionego czerwonymi, purpurowymi, zielonymi, niebieskimi i białymi klejnotami wokół wyhaftowanych złotem medalionów.
Na szyi długi naszyjnik z pereł i diamentów oraz (czego na zdjęciu nie widać) słynny złoty szal, którego wartość szacowana była na 400 funtów! Szal ten, w różnych aranżacjach, wiele razy zdobił jej toalety i wzbudzał zachwyt na dworach Europy.
Dopełnieniem kostiumu było perskie nakrycie głowy wyłożone turkusami, szmaragdami i perłami.
Jedna
z amerykańskich gazet uznała, że “nie widziano do tej pory nic
piękniejszego, niż strój księżnej von Pless“. Gazeta pominęła
rzecz najistotniejszą, że ten strój nie zrobiłby na nikim takiego
wrażenia, gdyby nie to, że ozdobił on powabną jak stokrotka,
dostojną i pogodną, walijską dziewicę.
No
właśnie, mówię o talentach wokalnych tajemniczej księżniczki,
zachwycam się jej urodą i bogactwem strojów, a nie powiedziałem
jeszcze rzeczy najważniejszej, kim ona właściwie jest?.
Spodziewam
się, że wielu słuchaczy już odgadło kogo dotyczy ta opowieść.
To nasza najsłynniejsza dama w dziejach wielowiekowego zamku Książ,
niezwykła pod względem wdzięku i urody, ale także zasług dla
zamku i dla okolicy, w tym wyjątkowego stosunku do Polaków.
Nazywa
się księżna Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless,
urodzona 28 czerwca 1873 roku, znana jako Daisy, czyli Stokrotka
– arystokratka angielska związana z pałacem w Pszczynie
i zamkiem Książ,
najstarsza córka pułkownika Williama Cornwallis-Westa, właściciela
zamku Ruthin i
posiadłości Newlands oraz Marii Adelajdy z domu Fitz-Patrick.
Warto,
naprawdę warto dowiedzieć się o niej coś więcej.
Szczęśliwe
dzieciństwo spędziła w zamku Ruthin w północnej Walii
i w dworku Newlands. Była blisko związana z dworem króla Edwarda
VII i Jerzego V,
spokrewniona z największymi domami arystokratycznymi Wielkiej
Brytanii. Jej brat Jerzy był ojczymem Winstona
Churchilla. Uważana była i wcale się temu nie dziwię, za
jedną z najpiękniejszych kobiet w świecie arystokratycznym tych
czasów.
Jej
losy splotły się z domem Hohbergów podczas balu maskowego w Domu
Holenderskim, kiedy to poznała swojego przyszłego męża Hansa
Heinricha XV, księcia von Pless. Owa znajomość zaowocowała
dość szybko jak na wagę tego przedsięwzięcia i konieczność
pokonania wielu obowiązujących w tak wysokich rodach konwenansów.
8
grudnia 1891 r. (po
roku czasu od nawiązania znajomości) osiemnastoletnia donna
poślubiła majętnego księcia pszczyńskiego Hansa
Heinricha XV Hochberga, Ślub odbył się w londyńskim
Opactwie Westminsterskim,
a świadkiem był Edward, ks.
Walii.
Rodzina
Hochbergów, jak czytam na stronie internetowej wałbrzyszek com,
była wówczas trzecią najbogatszą rodziną w Niemczech i siódmą
najbogatszą w Europie. Przed I
wojną światową państwo von Pless prowadzili bardzo
wystawne życie. Na taki styl życia pozwalała im olbrzymia fortuna,
byli bowiem właścicielami licznych kopalń,
hut, elektrowni,
cementowni, domów
handlowych, zamków w Pszczynie (Pless)
i Książu (Fürstenstein),
dworków na Riwierze, w
Berlinie, lasów,
pól, cegielni,
młynów i hoteli.
Co prawda, ojciec Jana Henryka wybrał mu na żonę inną posażną
pannę, ale cóż było robić, skoro syn zakochał się od
pierwszego wejrzenia w walijskiej Stokrotce. Ona też uległa czarowi
dystyngowanego arystokraty, choć uczucie z jej strony nie było tak
silne. To raczej jej rodzina – biorąc pod uwagę majątek
Hochbergów - zadecydowała o tym zamążpójściu. Było to
małżeństwo bardziej z rozsądku niż z miłości. Jak pisała w
swoich pamiętnikach, jej przyszły mąż pouczał ją, iż prawdziwa
miłość przyjdzie z czasem. Jednak nigdy nie doczekała się tej
chwili.
Ślub
był niezwykle okazały, odbił się echem w szerokim świecie,
zjechała się na niego elita polityczna i arystokratyczna ze
wszystkich stron Europy. Po uroczystościach weselnych Daisy wraz ze
swoim mężem przybyła do Książa. Poczuła się w tym miejscu jak
księżniczka z bajki: miała swój zamek, swoją służbę,
przepiękne stroje i... strasznie daleko do swojego ojczystego domu w
Anglii.
Masywny
zamek w otoczeniu parkowym nad urwiskiem bystrego potoku nie był
azylem dla młodej damy, która potrzebowała towarzystwa bliskich
sobie osób. Dlatego też intensywnie podróżowała z mężem po
Europie. Nie było chyba takiego państwa europejskiego, którego by
wspólnie nie odwiedzili. Nic więc dziwnego że księżna rzadko
przebywała w domu, w którym czuła się jak intruz. Najczęściej
odwiedzała swoją ukochaną Anglię, bywała także w Berlinie,
Paryżu, Petersburgu, Rzymie i w Sztokholmie, dotarła do Egiptu,
Indii i na Malaje. Grała w ruletkę w Monte Carlo i polowała na lwy
w Afryce. Wzbudzała zachwyt i podziw wielu mężczyzn.
W
czasie jednej z takich podróży Jan Henryk ofiarował pięknej Daisy
naszyjnik z pereł. Nie były to byle jakie perły, ale specjalnie
dobierane wielkie perły wyławiane na zamówienie z Morza
Czerwonego. Sam zaś naszyjnik był „nader skromny”, miał tylko…
sześć metrów długości. .Był to czas, kiedy wydawało się, że
między nimi coś zaiskrzyło.
Z czasem jednak skończyły się i podróże, i prezenty. Księżna wróciła do Pszczyny, drugiego majątku Hochbergów, a książę zajął się sprawami państwa i poświęcał jej coraz mniej czasu. W majątku pszczyńskim Daisy nie czuła się dobrze, krępowała ją wszechobecna służba. Księżna nigdzie nie mogła pójść sama, n.p. w czasie przejażdżki konnej musiało jej towarzyszyć co najmniej pięć osób. Pomimo wielu zakazów i sztywnej etykiety utrzymywała kontakty z pisarzem Bernardem Shaw, darzyła sympatią potępianego wówczas Oscara Wilde'a oraz przyjaźniła się z cesarzem Niemiec, co wzbudzało zazdrość męża i podejrzenia pałacowej kamaryli.
I
jeszcze jedno interesujące spostrzeżenie z wałbrzyszka com:
„Księżna pszczyńska Maria Teresa von Pless, zwana również
Daisy, pani na zamku Książ, budziła emocje już za
życia. Jedni ją kochali, wręcz ubóstwiali, podziwiali nie tylko
jej urodę, ale także talent polityczny. U innych jednak wywoływała
niechęć, a nawet nienawiść. Szokowała współczesnych nietypowym
zachowaniem, posądzano ją o intrygi polityczne, a w czasie wojny
oskarżono nawet o szpiegostwo”.
Cóż
życie nie jest usłane różami, okazuje się, że dotyczy to nie
tylko zwykłych szaraków, borykających się na co dzień z biedą i
brakiem perspektyw. Jak się wkrótce przekonamy, także osoby,
którym szczęśliwy traf wydawałoby się przyniósł w darze
wszystko, co dusza zapragnie, napotykają na te same problemy
związane z brakiem zrozumienia, aprobaty, tolerancji innych, a nawet
odchodzą z tego świata, w samotności i zapomnieniu.
Spróbujmy
przyjrzeć się nieco bliżej specyfice życia pałacowego w świecie
dla nas przeciętnych „zjadaczy chleba” wprost niewyobrażalnym,
spójrzmy na to, co było istotą i treścią codziennych zmagań z
losem nieprzeciętnej arystokratki w kontekście zarówno
historycznym jak i z lekka filozoficznym.
Po
ślubie i przybyciu do zamku Książ księżna była zdegustowana
atmosferą, warunkami higienicznymi i sztywną etykietą dworską,
jakie panowały w ówczesnych Niemczech.
Próbowała zaadaptować niektóre ze zwyczajów będących w jej
kraju, ale nie zawsze potrafiła przełamać panujących tutaj zasad.
Dzięki niej jednak przy każdym pokoju gościnnym powstały
łazienki. Sprowadziła ogrodnika z rodzinnego Newlands, aby urządził
ogród w stylu angielskim
(dzisiaj można podziwiać już tylko namiastkę tego, co zachwycało
licznych gości zamku). Nie mogła znieść przepychu, z jakim
obnosili się Hochbergowie, ale najbardziej brakowało jej ciepła
rodzinnego. Była osobą otwartą, przyjaźnie nastawioną do
otoczenia.
Z
biegiem czasu księżna potrafiła się dzielić bogactwem – często
urządzała bale charytatywne,
na których sama chętnie śpiewała (co przyprawiało o zgorszenie
"sztywnych" niemieckich arystokratów). Ufundowała
sierociniec dla dzieci,
przychodnię dla
pracujących matek i szkołę
dla ubogich dziewcząt oraz kilka szpitali.
Dla
lepszej orientacji prześledźmy, czym wypełniony był przykładowy
jeden rok życia księżnej i jej męża, a mianowicie rok 1901.
Zwracam uwagę, było to 10 lat po ślubie. Otóż
tak jak poprzednie lata, wypełniony był ten rok towarzyskimi
spotkaniami i intensywnymi podróżami. W lutym uczestniczyli w
Londynie w uroczystościach ślubnych siostry Daisy, Shelagh, z
księciem Westminsteru. W czerwcu, w rejsie po skandynawskich i
bałtyckich wodach, zakończonym w Rosji. Sierpień spędziła Daisy
w Szkocji, a Hans na regatach w Cowes. Jej wakacje zakłóciła
wiadomość o śmierci cesarzowej Fryderyki. ” Jakbym straciła
drugą matkę” – wspomina Daisy. Bez niej poczuła się
osamotniona i bezbronna w Niemczech.
Na początku października Daisy i jej mąż pojechali do Darmstadt w odwiedziny do wielkiego księcia i księżnej Hesji, która była młodszą siostrą Marii, królowej Rumunii, także bliskiej przyjaciółki Daisy.
Potem wrócili do Anglii na wyścigi konne, zatrzymując się u Shelagh. Najprawdopodobniej podczas tej wizyty, Daisy wpadła do studia Lafayette’a na sesję fotograficzną, podczas której powstały, między innymi portrety, o którym mówiłem na wstępie.
Pod
koniec miesiąca byli gośćmi wielkiego księcia Michała i jego
żony hrabiny de Torby, po czym wrócili do Newlands by spędzić
trochę czasu z rodzicami Daisy. Stąd wyjechali na przyjęcie do
posiadłości lorda Savila, skąd pośpiesznie wrócili do Książa
aby wydać bal na cześć księcia Alberta von Schleswig-Holstein.
Jak
widać z powyższego przeglądu, życie młodej jeszcze i coraz
piękniejszej Daisy, nie wyglądało na zbyt skrępowane i monotonne.
Warto
przy tej okazji parę słów poświęcić młodszej siostrze Daisy,
równie pięknej i dystngowanej Shelagh.
Shelagh
i Daisy, pomimo różnic w wyglądzie i charakterze, były sobie
bardzo bliskie. Odwiedzały się często, wiele razem podróżowały
i miały dużo wspólnych przyjaciół. Obydwie poślubiły niezwykle
bogatych mężczyzn, stały się wiodącymi w towarzystwie
gospodyniami i wydawały przyjęcia na skalę królewską – Shelagh
w pałacu Grosvenor w Londynie i w innych rezydencjach w Anglii , a
Daisy na śląskich zamkach w Pszczynie i Książu.
Shelagh
i książę Westminsteru, Bend Or byli w sobie zakochani, kiedy więc
w 1904 r. przyszedł na świat syn i spadkobierca, ich małżeństwo
wydawało się nie do rozbicia. Wspólnie lubili polowania i grę w
polo. Pasjonowali się także wyścigami samochodowymi i żeglarstwem.
Jednak ciągłe żądania finansowe ze strony teściów,
przedłużające się wyjazdy żony, własne przesądy i
konserwatywne poglądy Bend Ora (włącznie z krytyką frywolności
epoki edwardiańskiej, która nie przeszkadzała matce i siostrze
Shelagh) wpływały negatywnie na ich związek. Kiedy ich pięcioletni
synek Edward zachorował i zmarł w lutym 1909 r. podczas kolejnej
nieobecności Shelagh, małżeństwo zaczęło się rozpadać. Pozory
zgody małżeńskiej utrzymywane do porodu kolejnego dziecka prysły,
gdy urodziła się dziewczynka. Bend Or nawet na nią nie
spojrzał! Po I wojnie światowej Shelagh zgodziła się na rozwód i
w ten sposób zamknęła rozdział życia z pierwszym mężem.
Jak
widać nawet nieprzeciętna uroda i inteligencja nie są w stanie
zapobiec rozkładowi małżeństwa, jeśli pomiędzy małżonkami nie
ma wzajemnego zrozumienia i trwałych więzi uczuciowych. Dotyczy to
jak się okaże także księżnej Daisy.
O dalszych losach księżniczki w cz. II, w kolejnym poście.
O dalszych losach księżniczki w cz. II, w kolejnym poście.
Świetna opowieść, naprawdę. Pewnie nie raz jeszcze do niej powrócę.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Ja też dziękuję za przeczytanie i komentarz. Zapraszam do części II
OdpowiedzUsuń... tylko....czy tak kochała Polaków jak współcześni Wałbrzyszanie " piękną Daisy...? ;))
OdpowiedzUsuńGdyby mogła to przewidzieć,że Wałbrzych i Książ będą kiedyś w Polsce jej uczucia do Polaków byłyby bardziej gorące. A to dlatego, że nie tolerowała niemieckiej agresji i buty. To dobrze, że Wałbrzyszanie potrafią to docenić. Jestem pewien, że Ty Irku też. Pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńpięknie napisane przeczytałam to z zapartym tchem super oby więcej takich opowieści ,pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję szanti68 za przychylny komentarz, zapraszam do dalszych części o księżniczce.
OdpowiedzUsuń