Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 26 listopada 2013

Księżniczka z krwi i kości, cz. I



Sala Maksymiliana na zamku Książ


Choć na pozór brzmi to bajecznie, zapewniam że w tej opowieści nie będzie nic z ułudnego świata baśni i fantazji. To wszystko działo się naprawdę i dotyczy osób z najwyższej europejskiej półki polityki i historii.

Dwie niezwykłej urody i bogactwa rezydencje, dolnośląski zamek Książ i górnośląski pałac w Pszczynie były miejscem, gdzie toczyło się jej bujne życie, pełne doniosłych wydarzeń, w którym brała aktywny udział. Minęło już ponad pół wieku od momentu kiedy wydała ostatnie tchnienie, ale dla ludzi interesujących się historią wydaje się, że wciąż jest żywą i porusza się bezszelestnie po posadzkach marmurowych, wzbudzając tak jak dawniej podziw i ekstazę. To rzecz wyjątkowa, jak jej osobowość pasuje do architektury wnętrz, dostojności i monumentalności komnat zamkowych.
Widzę ją na portretach sfotografowanych podczas jej pobytu w Anglii w październiku 1901 roku, w czasie którego odwiedziła studio Lafayette‘a i pozowała tu do serii zdjęć. Każde z nich daje świadectwo jej niepospolitej urody: prześliczne oczy, alabastrowa jasność twarzy i łabędziej szyi, szczupłość figury i wyjątkowo miniaturowej talii, doskonałość proporcji i ze smakiem dobrana suknia, dopełniają ten wizerunek młodości, czaru, swobody. To nieomal Mona Liza Gioconda boskiego Leonardo da Vinci, tylko zdecydowanie piękniejsza. Ten kokieteryjny uśmieszek na twarzy i brak strachu przed kamerą nie powinny nas dziwić. Księżna bowiem, która często śpiewała i występowała na prywatnych przyjęciach i dobroczynnych spektaklach, przyzwyczajona była do widowni. Wspominając swego nauczyciela śpiewu, pana Vanuchiniego z Florencji, pisała: “był zachwycony możliwościami mojego głosu i oświadczył mojemu ojcu, że będzie ze mną ćwiczył za darmo pod warunkiem, że nauczę się włoskiego i francuskiego i poświęcę się karierze śpiewaczki. Oczywiście, że byłam tym zachwycona; Od kolebki kochałam śpiew i teatr…“
Jej piękny głos pomógł przezwyciężyć wrogość, jaka ją otaczała w pierwszych latach życia w Niemczech. Upór, by nie zmieniać sposobu zachowania, do którego przywykła w Anglii, zdobył w końcu aprobatę męża i jego pozwolenie na publiczne występy charytatywne w Berlinie. Jeden z nich, w lutym 1909 roku, przyniósł zawrotną sumę pięciu tysięcy dwustu marek!

Inne, jak recitale w teatrze Hotelu Pless w Szczawnie Zdroju, organizowane były dla zebrania funduszów na rzecz towarzystw dobroczynnych, którym księżna patronowała – między innymi Szkole dla Ułomnych w Wałbrzychu.

Na innym portrecie oglądam ją jako królową Sabę na balu kostiumowym dla uczczenia Diamentowego Jubileuszu królowej Wiktorii w 1897 roku.

Kostium balowy składa się z sukni z czerwonej gazy przetykanej złotem i udekorowanej hieroglifami, okolonymi turkusami oraz z welonu obficie ozdobionego czerwonymi, purpurowymi, zielonymi, niebieskimi i białymi klejnotami wokół wyhaftowanych złotem medalionów.

Na szyi długi naszyjnik z pereł i diamentów oraz (czego na zdjęciu nie widać) słynny złoty szal, którego wartość szacowana była na 400 funtów! Szal ten, w różnych aranżacjach, wiele razy zdobił jej toalety i wzbudzał zachwyt na dworach Europy.

Dopełnieniem kostiumu było perskie nakrycie głowy wyłożone turkusami, szmaragdami i perłami.
Jedna z amerykańskich gazet uznała, że “nie widziano do tej pory nic piękniejszego, niż strój księżnej von Pless“. Gazeta pominęła rzecz najistotniejszą, że ten strój nie zrobiłby na nikim takiego wrażenia, gdyby nie to, że ozdobił on powabną jak stokrotka, dostojną i pogodną, walijską dziewicę.
No właśnie, mówię o talentach wokalnych tajemniczej księżniczki, zachwycam się jej urodą i bogactwem strojów, a nie powiedziałem jeszcze rzeczy najważniejszej, kim ona właściwie jest?.
Spodziewam się, że wielu słuchaczy już odgadło kogo dotyczy ta opowieść. To nasza najsłynniejsza dama w dziejach wielowiekowego zamku Książ, niezwykła pod względem wdzięku i urody, ale także zasług dla zamku i dla okolicy, w tym wyjątkowego stosunku do Polaków.


 Nazywa się księżna Maria Teresa Oliwia Hochberg von Pless, urodzona 28 czerwca 1873 roku, znana jako Daisy, czyli Stokrotka – arystokratka angielska związana z pałacem w Pszczynie i zamkiem Książ, najstarsza córka pułkownika Williama Cornwallis-Westa,  właściciela zamku Ruthin  i posiadłości Newlands  oraz Marii Adelajdy z domu Fitz-Patrick.
Warto, naprawdę warto dowiedzieć się o niej coś więcej.
Szczęśliwe dzieciństwo spędziła w zamku Ruthin w północnej Walii i w dworku Newlands. Była blisko związana z dworem króla Edwarda VII i Jerzego V, spokrewniona z największymi domami arystokratycznymi Wielkiej Brytanii. Jej brat Jerzy był ojczymem Winstona Churchilla. Uważana była i wcale się temu nie dziwię, za jedną z najpiękniejszych kobiet w świecie arystokratycznym tych czasów.
Jej losy splotły się z domem Hohbergów podczas balu maskowego w Domu Holenderskim, kiedy to poznała swojego przyszłego męża Hansa Heinricha XV, księcia von Pless. Owa znajomość zaowocowała dość szybko jak na wagę tego przedsięwzięcia i konieczność pokonania wielu obowiązujących w tak wysokich rodach konwenansów.
8 grudnia 1891 r. (po roku czasu od nawiązania znajomości) osiemnastoletnia donna poślubiła majętnego księcia pszczyńskiego Hansa Heinricha XV Hochberga, Ślub odbył się w londyńskim Opactwie Westminsterskim, a świadkiem był Edward, ks. Walii.
Rodzina Hochbergów, jak czytam na stronie internetowej wałbrzyszek com, była wówczas trzecią najbogatszą rodziną w Niemczech i siódmą najbogatszą w Europie. Przed I wojną światową państwo von Pless prowadzili bardzo wystawne życie. Na taki styl życia pozwalała im olbrzymia fortuna, byli bowiem właścicielami licznych kopalń, hut, elektrowni, cementowni, domów handlowych, zamków w Pszczynie (Pless) i Książu (Fürstenstein), dworków na Riwierze, w Berlinie, lasów, pól, cegielni, młynów i hoteli. Co prawda, ojciec Jana Henryka wybrał mu na żonę inną posażną pannę, ale cóż było robić, skoro syn zakochał się od pierwszego wejrzenia w walijskiej Stokrotce. Ona też uległa czarowi dystyngowanego arystokraty, choć uczucie z jej strony nie było tak silne. To raczej jej rodzina – biorąc pod uwagę majątek Hochbergów - zadecydowała o tym zamążpójściu. Było to małżeństwo bardziej z rozsądku niż z miłości. Jak pisała w swoich pamiętnikach, jej przyszły mąż pouczał ją, iż prawdziwa miłość przyjdzie z czasem. Jednak nigdy nie doczekała się tej chwili.
Ślub był niezwykle okazały, odbił się echem w szerokim świecie, zjechała się na niego elita polityczna i arystokratyczna ze wszystkich stron Europy. Po uroczystościach weselnych Daisy wraz ze swoim mężem przybyła do Książa. Poczuła się w tym miejscu jak księżniczka z bajki: miała swój zamek, swoją służbę, przepiękne stroje i... strasznie daleko do swojego ojczystego domu w Anglii.

Masywny zamek w otoczeniu parkowym nad urwiskiem bystrego potoku nie był azylem dla młodej damy, która potrzebowała towarzystwa bliskich sobie osób. Dlatego też intensywnie podróżowała z mężem po Europie. Nie było chyba takiego państwa europejskiego, którego by wspólnie nie odwiedzili. Nic więc dziwnego że księżna rzadko przebywała w domu, w którym czuła się jak intruz. Najczęściej odwiedzała swoją ukochaną Anglię, bywała także w Berlinie, Paryżu, Petersburgu, Rzymie i w Sztokholmie, dotarła do Egiptu, Indii i na Malaje. Grała w ruletkę w Monte Carlo i polowała na lwy w Afryce. Wzbudzała zachwyt i podziw wielu mężczyzn.
 W czasie jednej z takich podróży Jan Henryk ofiarował pięknej Daisy naszyjnik z pereł. Nie były to byle jakie perły, ale specjalnie dobierane wielkie perły wyławiane na zamówienie z Morza Czerwonego. Sam zaś naszyjnik był „nader skromny”, miał tylko… sześć metrów długości. .Był to czas, kiedy wydawało się, że między nimi coś zaiskrzyło.


Z czasem jednak skończyły się i podróże, i prezenty. Księżna wróciła do Pszczyny, drugiego majątku Hochbergów, a książę zajął się sprawami państwa i poświęcał jej coraz mniej czasu. W majątku pszczyńskim Daisy nie czuła się dobrze, krępowała ją wszechobecna służba. Księżna nigdzie nie mogła pójść sama, n.p. w czasie przejażdżki konnej musiało jej towarzyszyć co najmniej pięć osób. Pomimo wielu zakazów i sztywnej etykiety utrzymywała kontakty z pisarzem Bernardem Shaw, darzyła sympatią potępianego wówczas Oscara Wilde'a  oraz przyjaźniła się z cesarzem Niemiec, co wzbudzało zazdrość męża i  podejrzenia pałacowej kamaryli.

I jeszcze jedno interesujące spostrzeżenie z wałbrzyszka com: „Księżna pszczyńska Maria Teresa von Pless, zwana również  Daisy, pani na zamku Książ, budziła emocje już za życia. Jedni ją kochali, wręcz ubóstwiali, podziwiali nie tylko jej urodę, ale także talent polityczny. U innych jednak wywoływała niechęć, a nawet nienawiść. Szokowała współczesnych nietypowym zachowaniem, posądzano ją o intrygi polityczne, a w czasie wojny oskarżono nawet o szpiegostwo”.
Cóż życie nie jest usłane różami, okazuje się, że dotyczy to nie tylko zwykłych szaraków, borykających się na co dzień z biedą i brakiem perspektyw. Jak się wkrótce przekonamy, także osoby, którym szczęśliwy traf  wydawałoby się przyniósł w darze wszystko, co dusza zapragnie, napotykają na te same problemy związane z brakiem zrozumienia, aprobaty, tolerancji innych, a nawet odchodzą z tego świata, w samotności i zapomnieniu.

Spróbujmy przyjrzeć się nieco bliżej specyfice życia pałacowego w świecie dla nas przeciętnych „zjadaczy chleba” wprost niewyobrażalnym, spójrzmy na to, co było istotą i treścią codziennych zmagań z losem nieprzeciętnej arystokratki w kontekście zarówno historycznym jak i z lekka filozoficznym.
Po ślubie i przybyciu do zamku Książ księżna była zdegustowana atmosferą, warunkami higienicznymi i sztywną etykietą dworską, jakie panowały w ówczesnych Niemczech. Próbowała zaadaptować niektóre ze zwyczajów będących w jej kraju, ale nie zawsze potrafiła przełamać panujących tutaj zasad. Dzięki niej jednak przy każdym pokoju gościnnym powstały łazienki. Sprowadziła ogrodnika z rodzinnego Newlands, aby urządził ogród w stylu angielskim (dzisiaj można podziwiać już tylko namiastkę tego, co zachwycało licznych gości zamku). Nie mogła znieść przepychu, z jakim obnosili się Hochbergowie, ale najbardziej brakowało jej ciepła rodzinnego. Była osobą otwartą, przyjaźnie nastawioną do otoczenia.
 Z biegiem czasu księżna potrafiła się dzielić bogactwem – często urządzała bale charytatywne, na których sama chętnie śpiewała (co przyprawiało o zgorszenie "sztywnych" niemieckich arystokratów). Ufundowała sierociniec dla dzieci, przychodnię dla pracujących matek i szkołę dla ubogich dziewcząt  oraz kilka szpitali.
Dla lepszej orientacji prześledźmy, czym wypełniony był przykładowy jeden rok życia księżnej i jej męża, a mianowicie rok 1901. Zwracam uwagę, było to 10 lat po ślubie. Otóż tak jak poprzednie lata, wypełniony był ten rok towarzyskimi spotkaniami i intensywnymi podróżami.  W lutym uczestniczyli w Londynie w uroczystościach  ślubnych siostry Daisy, Shelagh, z księciem Westminsteru. W czerwcu, w rejsie po skandynawskich i bałtyckich wodach, zakończonym w Rosji. Sierpień spędziła Daisy w Szkocji, a Hans na regatach w Cowes. Jej wakacje zakłóciła wiadomość o śmierci cesarzowej Fryderyki. ” Jakbym straciła drugą matkę” – wspomina Daisy. Bez niej poczuła się osamotniona i bezbronna w Niemczech.

Na początku października Daisy i jej mąż pojechali do Darmstadt w odwiedziny do wielkiego księcia i księżnej Hesji, która była młodszą siostrą Marii, królowej Rumunii, także bliskiej przyjaciółki Daisy.

Potem wrócili do Anglii na wyścigi konne, zatrzymując się u Shelagh. Najprawdopodobniej podczas tej wizyty, Daisy wpadła do studia Lafayette’a na sesję fotograficzną, podczas której powstały, między innymi portrety, o którym mówiłem na wstępie.
Pod koniec miesiąca byli gośćmi wielkiego księcia Michała i jego żony hrabiny de Torby, po czym wrócili do Newlands by spędzić trochę czasu z rodzicami Daisy. Stąd wyjechali na przyjęcie do posiadłości lorda Savila, skąd pośpiesznie wrócili do Książa aby wydać bal na cześć księcia Alberta von Schleswig-Holstein.
Jak widać z powyższego przeglądu, życie młodej jeszcze i coraz piękniejszej Daisy, nie wyglądało na zbyt skrępowane i monotonne.
Warto przy tej okazji parę słów poświęcić młodszej siostrze Daisy, równie pięknej i dystngowanej  Shelagh.
Shelagh i Daisy, pomimo różnic w wyglądzie i charakterze, były sobie bardzo bliskie. Odwiedzały się często, wiele razem podróżowały i miały dużo wspólnych przyjaciół. Obydwie poślubiły niezwykle bogatych mężczyzn, stały się wiodącymi w towarzystwie gospodyniami i wydawały przyjęcia na skalę królewską – Shelagh w pałacu Grosvenor w Londynie i w innych rezydencjach w Anglii , a Daisy na śląskich zamkach w Pszczynie i Książu.
Shelagh i książę Westminsteru, Bend Or byli w sobie zakochani, kiedy więc w 1904 r. przyszedł na świat syn i spadkobierca, ich małżeństwo wydawało się nie do rozbicia. Wspólnie lubili polowania i grę w polo. Pasjonowali się także wyścigami samochodowymi i żeglarstwem. Jednak ciągłe żądania finansowe ze strony teściów, przedłużające się wyjazdy żony, własne przesądy i konserwatywne poglądy Bend Ora (włącznie z krytyką frywolności epoki edwardiańskiej, która nie przeszkadzała matce i siostrze Shelagh) wpływały negatywnie na ich związek. Kiedy ich pięcioletni synek Edward zachorował i zmarł w lutym 1909 r. podczas kolejnej nieobecności Shelagh, małżeństwo zaczęło się rozpadać. Pozory zgody małżeńskiej utrzymywane do porodu kolejnego dziecka prysły, gdy urodziła się dziewczynka. Bend  Or nawet na nią nie spojrzał! Po I wojnie światowej Shelagh zgodziła się na rozwód i w ten sposób zamknęła rozdział życia z pierwszym mężem.
Jak widać nawet nieprzeciętna uroda i inteligencja nie są w stanie zapobiec rozkładowi małżeństwa, jeśli pomiędzy małżonkami nie ma wzajemnego zrozumienia i trwałych więzi uczuciowych. Dotyczy to jak się okaże także księżnej Daisy.

O dalszych losach księżniczki w cz. II, w kolejnym poście.

6 komentarzy:

  1. Świetna opowieść, naprawdę. Pewnie nie raz jeszcze do niej powrócę.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dziękuję za przeczytanie i komentarz. Zapraszam do części II

    OdpowiedzUsuń
  3. ... tylko....czy tak kochała Polaków jak współcześni Wałbrzyszanie " piękną Daisy...? ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdyby mogła to przewidzieć,że Wałbrzych i Książ będą kiedyś w Polsce jej uczucia do Polaków byłyby bardziej gorące. A to dlatego, że nie tolerowała niemieckiej agresji i buty. To dobrze, że Wałbrzyszanie potrafią to docenić. Jestem pewien, że Ty Irku też. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  5. pięknie napisane przeczytałam to z zapartym tchem super oby więcej takich opowieści ,pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję szanti68 za przychylny komentarz, zapraszam do dalszych części o księżniczce.

    OdpowiedzUsuń