Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

niedziela, 27 października 2013

Zamiast polityki - pierogi leniwe

Myśliciel


Parę dni temu trafiłem w facebooku na dowcipne w swym zamyśle hasło: „Nie róbmy polityki – lepmy pierogi”, a udostępnił je znany internauta Krzysztof Kotowicz z Ząbkowic Śląskich. By wziąć się za pierogi zachęcał obrazkiem porcelanowej misy wypełnionej ręcznie lepionymi eksponatami „kulinarnej sztuki stosowanej” z dodatkowym napisem: „Nie ufaj ludziom, którzy nie lubią pierogów”. Zasmuciłem się bardzo, że mój sympatyczny znajomy zajmie się teraz publikowaniem przepisów na dobre pierogi i nie poczytam już więcej jego politycznych enuncjacji, ale zobaczyłem w tym także pozytyw, bo przecież uwielbiamy obaj pierogi, jesteśmy więc ludźmi godnymi zaufania.

Ten drobny szczegół powrócił, gdy przypadkowo natknąłem na jeden z wcześniejszych postów w moim blogu pt.Uczeń prześcignął mistrza”, w którym pisałem o kulcie turkmeńskiego despoty Nijazowa z książki Ryszarda Kapuścińskiego „Imperium”. Dało mi to asumpt do szerszej nieco refleksji, z której wynika, że trudno będzie zająć się bez reszty lepieniem pierogów z odrzuceniem ich politycznej otoczki. Oto bardziej szczegółowe uzasadnienie tej refleksji.


Parenaście lat temu Saparmurad Nijazow wydał kolejny tomik wierszy i zaprezentował go na żywo we wszystkich kanałach turkmeńskiej telewizji. Zbiór nosi nazwę „Wiosna natchnienia” i stał się kolejną lekturą szkolną, swego rodzaju katechizmem, elementem tworzonej od kilkunastu lat kuriozalnej biblii.

Mój ukochany narodzie! Wybiła godzina Rahnamy”... - tak rozpoczyna się poetycki monolog Turkmenbaszy, Ojca wszystkich Turkmenów, prezydenta środkowoazjatyckiego państwa leżącego głównie na bezkresnych połaciach pustyni Kara-kum. Prawie pięciomilionowy naród już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku stał się zakładnikiem satrapy i jego rodziny. Nijazow początkowo pełnił funkcję przywódcy partyjnego Turkmeńskiej SRR a w 1990 roku chytrze wykorzystał moment rozpadu ZSRR i wygrał wybory prezydenckie. Od tego czasu był niepodzielnym władcą ziemi, jej wszystkich bogactw a także materialnych dóbr wytworzonych przez lud na przestrzeni dziejów. Decydował o dniu powszednim i świętach mieszkańców kraju, ustalał normę pudru do kosmetyki lic, długość męskich włosów, określał gatunek muzyki w mediach a także ilość kotów i psów na jedną rodzinę. Zaproponował likwidację opery, baletu i określił preferencje żywieniowe. Zalec także wymianę złotych zębów na białe i eksponowanie naturalnej cery Turkmenów, która jego zdaniem powinna mieć barwę pszenicy...
 

Nijazow okazał się niezwykle zdolnym uczniem i nieodrodnym kontynuatorem tradycji, wykształconych w Rosji Radzieckiej przez Lenina i Stalina, a ugruntowanych  po wojnie w jej republikach, odważył się osobiście sięgnąć po władzę i sprawować ją w sposób dobrze już przećwiczony i już wcześniej znany w Turkmenii
 

Władza radziecka nie patyczkowała się z podbitymi środkowoazjatyckimi narodami. Prześladowano każdą wolną myśl, zsyłano i więziono nieposłusznych, prano mózgi inteligencji. Cudzoziemcom pokazywano zaimprowizowane widowiska, zapraszano ich do kilku wypieszczonych obiektów albo pod kontrolą pojono alkoholem. W Aszchabadzie, stolicy Turkmenii, był jeden tylko hotel, w którym mogli mieszkać obcokrajowcy. Jego obsługę stanowił wyselekcjonowany personel a wiele funkcji sprawowali po prostu etatowi pracownicy służb specjalnych. Jeśli czasem do hotelu trafił na nocleg jakiś miejscowy partyjny notabl to siedział cichutko w numerze bo nie mógł kontaktować się z inostrancami. Każde piętro gmachu miało specjalną opiekunkę, która siedząc w głównym ciągu komunikacyjnym, miała na oku wszystkie ruchy hotelowych gości. Jeśli mieszkający na jej piętrze turysta z polskiej grupy chciał niepostrzeżenie udać się na inne piętro, dokąd zaprosiły go rumuńskie „przedszkolanki”, musiał mieć przygotowany haracz w postaci kosmetyku, ciuszka lub jakiejś błyskotki. Poderwane w mieście Turkmenki nie miały szans towarzyszyć swym zagranicznym amantom w wieczornych hotelowych imprezkach bo bezbłędnie wyłuskiwano je już przy próbie zbliżenia się do budynku.

Na piętrach tego socrealistycznego gmachu w nierzucających się w oczy zakamarkach umieszczono kameralne bufeciki o orientalnym wystroju wnętrza, obsługiwane przez egzotycznej urody krasawice. Epikurejski wprost przybytek absolutnie nie pasujący do ascetycznej atmosfery otoczenia. Co tam się wtedy podawało! Otóż kondygnacje miały swoją kulinarną specyfikę poświęconą jednemu z regionów Azji Centralnej, a oprócz tego Republikom Kaukazu i Mołdawii. Do dań podawano alkohole z odpowiednich regionów, tradycyjne wypieki, a czas posiłków okraszano muzyką związaną z danym folklorem. Po obłaskawieniu etażnych można było odkryć intrygujące tajniki lokalików na innych piętrach. W głowie mieszało się potem od zapamiętywania: kebabów, pilawów, pirożkow, czieburieków, bakław, uch. Głowa czasami bolała po degustacjach nastojki, araratu, calvadosu, biełogo aista, palinki i pszenicznoj. Ale cóż to! Wszak poznawanie kultur poprzez gruczoły smakowe to jedna z najprzyjemniejszych cech wędrowania po świecie.


Tradycyjna turkmeńska kuchnia jest nad wyraz prosta. Społeczności związane z pustynią jadały zazwyczaj mięso i pijały mleko. Plemiona żyjące w oazach, dolinach rzek i w rejonach upraw rolnych urozmaicały menu pieczywem, rybami i owocami. Namiastkę alkoholu otrzymywano w procesach fermentacji wielbłądziego mleka a winem mogli się raczyć jedynie mieszkańcy niewielkiego obszaru upraw winorośli. Narodowe dania Turkmenów swymi recepturami zbliżone są do tradycji Persji, Afganistanu i Turcji. Podobne menu mają Uzbecy, Tadżycy i Kazachowie a także islamskie ludy Kaukazu. Za typowe turkmeńskie danie można uznać kiufta-szurpa - ryżową zupę na baranich kościach z warzywami i pływającymi w niej podłużnymi pulpecikami z jagnięciny. Innym przysmakiem jest lula-kebab - mielone kotleciki z jagnięcia i cebuli duszone w dużej ilości warzyw, wśród których także przeważa cebula. Jagnięcinę w tym daniu często zastępowano mięsem dżejrany, pięknej wyżynnej gazeli, ale przetrzebione zwierzę na szczęście objęto ścisłą ochroną. Wykorzystuje się także mięso młodych nieużytkowych wielbłądów, hodowlanych kóz, dziczyzny i rzadziej domowego ptactwa. Obecnie w Turkmenii popularne są również mączne dania, ciasta, pierogi i paszteciki nadziewane miejscowymi owocami. W barku serwującym miejscową kuchnię na pierwszym planie znajdują się pirożki s churmoj - drożdżowe rogaliki nadziane miąższem owocu churmy /hurmy?/, dużej jagody krzewu, czasem drzewa, z rodziny hebankowatych.

Czytelnikom zafascynowanym propozycją KK, żeby zamiast polityki zająć się lepieniem pierogów, podaję dokładny przepis na turkmeński przysmak, zwłaszcza że nie jest on zbyt wymyślny i trudny w realizacji, a z pewnością przyniesie więcej korzyści niż deliberowanie nad rozmiarami kompromitacji turkmeńskiego sposobu sprawowania władzy, skoro i nasza scena polityczna wywołuje wiele kontrowersji.


Oto przepis na „pierożki s churmoj”:


Drożdżowe ciasto po wyrośnięciu dzielimy na placuszki i na każdy z nich nakładamy nadzienie z przepuszczonej przez maszynkę churmy, wymieszanej z wodą i odrobiną mąki. Placuszki po złożeniu zlepiamy na brzegach i formujemy. Układamy je na natłuszczonej brytfance, lekko smarujemy ich powierzchnię olejem i zapiekamy w umiarkowanej temperaturze do uzyskania złotawego koloru i niewielkich spękań. /Owoce churmy trudno się przechowują i ciężko je dostać w Polsce. Mają smak moreli i dobrze dojrzałego pomidora hodowanego w naturalnych warunkach - można je więc zastąpić jakąś naszą namiastką./

Osobiście nie wypróbowałem tego przysmaku, gdy starałem się przekonać do niego żonę usłyszałem, a nie wystarczą ci ruskie. No dobrze, ale ja chciałbym „zamiast polityki”, zostało więc na tym, że lepimy rdzennie polskie danie - pierogi leniwe.




4 komentarze:

  1. czy na Wiejskiej jadają tylko " leniwe ".....? a kupiliby w " Marysieńce ".... z kapustą i grzybami... coś dobrego by może z tego wynikło ..?.... :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. A w "Finezji" są ruskie, palce lizać, tak twierdzi moja córka, która ma tam najbliżej. Rzecz w tym, by lepić je w swoim domu, czyli zająć się czymś pożyteczniejszym niż przejmowanie się tym, co jedzą na Wiejskiej. A jeśli już, to myślę, że muszą to być pierogi wymiotne. Pozdrawiam Irka i dziękuję za stałe zainteresowanie moim pisaniem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię pierogi i to w dużych ilościach!
    Dobre pierogi były produkowane w....Głuszycy.Producent zaopatrywał m.in.noworudzkie sklepy,były tanie i smaczne.
    Obecnie bardzo popularne są"Pierogi Solejukowej",jednak na Wiejskiej stwierdzono,że nie przypominają koszernością macy,a to ważne dla tych na Wiejskiej.
    Czyli-"Nie ufaj ludziom,którzy nie lubią pierogów".
    Została jeszcze"ŁAWECZKA"-ostatni bastion zgody narodowej-z"ŁAWECZKĄ"zadzierać zabronione.:))

    A tak uczy się nienawiści młodych ludzi,m.in.do Polaków:"www.youtube.com/watch?v=4NkjI8k9-6E"
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Polityka i pierogi - niektórzy spytają: co ma piernik do wiatraka? Jednak ma! Olga Lipińska naraziła się na kłopoty, a jej "Kabaret" zniknął na jakiś czas z ekranów telewizji właśnie za sprawą skeczu o pierogach w wykonaniu Jana Kobuszewskiego!
    http://www.youtube.com/watch?v=ciupixrwyO0
    Nie ma to jak ruskie! Serdeczności i smacznego! R.S.

    OdpowiedzUsuń