Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

czwartek, 17 stycznia 2013

Z powojennych losów Książa



jeden z salonów Książa w czasach dzisiejszych

 
Trafił w moje ręce omszały numer krakowskiego „Przekroju” z czerwca 1947 roku. To akurat dwa lata po zakończeniu wojny. Jej skutki widoczne są na każdym kroku. Także i u nas, w Wałbrzychu, mimo że wojna nie poczyniła tu takich szkód jak w pobliskim Strzegomiu. W renomowanym periodyku odkrywam reportaż z Książna. Tak jeszcze wtedy nazywał się dzisiejszy Książ. Artykuł nosi tytuł „Skandal w Książnie”, a co ważne, jego autorem jest nie byle kto, tylko Marian Brandys (1912-1998) pisarz historyczny, eseista, dziennikarz, autor takich książek jak "Kozietulski i inni" czy "Koniec świata szwoleżerów", specjalizujący się w pisaniu reportaży z przeszłości. Okazuje się, że miał on okazję uczestniczyć z grupą krakowskich luminarzy kultury i sztuki w zwiedzaniu zabytków Dolnego Śląska, a w programie wycieczki znalazł się podwałbrzyski zamek Książ. Natychmiast po powrocie do domu, „na gorąco” spisał swoje, niestety niezbyt budujące refleksje.
Co wzburzyło tak mocno byłego frontowca i pisarza, że nazywa to skandalem? Otóż właśnie. Pierwszym takim zaskoczeniem był kustosz i przewodnik po zamku, ostatni koniuszy, ostatniego księcia, niejaki Wawrzyczek. Nie był w stanie nic mądrego powiedzieć o piastowskiej przeszłości zamku, łamaną polszczyzną nazywał tylko poszczególne, zrujnowane doszczętnie sale i kolejne kondygnacje. Jak pisze Marian Brandys: „ skąd zresztą biedny Wawrzyczek, który przez czterdzieści dwa lata czesał huntery niemieckiego księcia, ma znać piastowską historię zamku. Nawet za to trudno winić książęcego „Satellmeistra”, że jego serce bolejące nad ogromem strat poniesionych przez byłych właścicieli zamku, dyktuje mu często słowa mające wszelkie cechy wyraźnej i szkodliwej propagandy. Ale jest chyba ktoś – na miły Bóg – kto ponosi odpowiedzialność za dobór takiego rodzaju przewodników dla młodzieży polskiej, która w miesiącach letnich masowo odwiedza Książno”.
Jeszcze większe wzburzenie pisarza wywołała beztroska i bezmyślność władz, które nie były w stanie zabezpieczyć i zapewnić właściwej opieki nad wciąż jeszcze bogatym księgozbiorem bibliotecznym Książna: „Prawda, że ta bezcenna biblioteka uległa zniszczeniu i spustoszeniu w czasie wojny. Prawda, że łakome ręce szabrowników w pierwszych dniach powojennych wyniosły z niej tomy najpiękniejsze i najbogatsze. Ale pozostało tu jeszcze mnóstwo bezcennych źródłowych dzieł, starych dokumentów i historycznych rękopisów, których skromny wygląd nie wabił złodziejskiego oka, a które obecnie mogą mieć niezwykłą wartość przy opracowywaniu historii Dolnego Śląska. Wszystko to wala się teraz przed moimi oczyma w bezładnych, brudnych stosach, obłocone, postrzępione, nieprzejrzane przez nikogo, w dwa lata po wojnie, dostępne dla każdego”.  
Do zamkowej biblioteki udało się wejść po przekupieniu koniuszego Wawrzyczka. Autor reportażu, M. Brandys, zdobył się na czyn z gruntu nieetyczny. Po prostu wykradł walający się po podłodze, postrzępiony papier. Okazało się, że był to niemiecki rękopis listu, pisanego w 1729 roku do ówczesnego księcia, Ernesta Maksymiliana, a więc rzecz niewątpliwie cenna dla historyka. Fotokopię listu publikuje „Przekrój” jako corpus delicti, a autor reportażu wyjaśnia, że zdobył się na ten czyn tylko i wyłącznie by w ten sposób unaocznić brak  nadzoru nad księgozbiorem biblioteki.
Autor „Skandalu w Książnie” tak oto pointuje spostrzeżenia wyniesione z zamku:
„Powtarzam jeszcze raz  -  nie można winić zamkowego koniuszego za jego osobliwy sposób „przewodnictwa” po zamku. Tak samo trudno winić za stan  zamkowej biblioteki wyłącznie Dolnośląskiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, które z niezrozumiałych względów sprawuje opiekę nad Książem. Wydobywanie węgla ma z ochroną historycznych zabytków akurat tyle samo wspólnego, ile czesanie koni. Ale jest przecież Wojewódzki Wydział Kultury i Sztuki we Wrocławiu, jest Powiatowy Wydział  w Wałbrzychu, jest sekcja dziennikarska przy Miejskim Wydziale  Kultury w Wałbrzychu, która co niedzielę organizuje wieczorynki towarzyskie w Solicach, odległych od zamku zaledwie 7 kilometrów. Wobec istnienia tylu kompetentnych czynników miejscowych, uważam za rzecz dziwną i wstydliwą, że wyciągnięcie na światło dzienne skandalu w Księżnie przypada w udziale przypadkowemu turyście z drugiego końca Polski”.

Czy artykuł z „Przekroju” wywołał jakiś skutek, co się stało z resztkami zamkowej biblioteki? Postaram się poszukać odpowiedzi na te nasuwające się pytania w  kolejnym poście.

3 komentarze:

  1. Dzięki za niezwykle ciekawy wpis. Z niecierpliwością czekam na następny.

    P z W !

    OdpowiedzUsuń
  2. Fundacja Księżnej Daisy zbiera pieniądze na wykupienie 60 dokumentów pochodzących z rozgrabionej biblioteki majorackiej.Najstarsze pochodzą z XIIw.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za obydwa komentarze. To dobrze, że mamy wreszcie takie czasy, w których możemy zadbać o nasze zabytki i takich ludzi, którzy to czynią bardzo często z własnej, nieprzymuszonej woli. Mam nadzieję, że znajdą się też sponsorzy.

    OdpowiedzUsuń