jeden z salonów Książa w czasach dzisiejszych |
Trafił w moje ręce omszały numer
krakowskiego „Przekroju” z czerwca 1947 roku. To akurat dwa lata po zakończeniu
wojny. Jej skutki widoczne są na każdym kroku. Także i u nas, w Wałbrzychu,
mimo że wojna nie poczyniła tu takich szkód jak w pobliskim Strzegomiu. W
renomowanym periodyku odkrywam reportaż z
Książna. Tak jeszcze wtedy nazywał się dzisiejszy Książ. Artykuł nosi tytuł „Skandal
w Książnie”, a co ważne, jego autorem jest nie byle kto, tylko Marian Brandys (1912-1998) pisarz
historyczny, eseista, dziennikarz, autor takich książek jak "Kozietulski i
inni" czy "Koniec świata szwoleżerów", specjalizujący się w
pisaniu reportaży z przeszłości. Okazuje się, że miał on okazję uczestniczyć z
grupą krakowskich luminarzy kultury i sztuki w zwiedzaniu zabytków Dolnego
Śląska, a w programie wycieczki znalazł się podwałbrzyski zamek Książ. Natychmiast
po powrocie do domu, „na gorąco” spisał swoje, niestety niezbyt budujące
refleksje.
Co wzburzyło tak mocno byłego
frontowca i pisarza, że nazywa to skandalem? Otóż właśnie. Pierwszym takim
zaskoczeniem był kustosz i przewodnik po zamku, ostatni koniuszy, ostatniego
księcia, niejaki Wawrzyczek. Nie był
w stanie nic mądrego powiedzieć o piastowskiej przeszłości zamku, łamaną
polszczyzną nazywał tylko poszczególne, zrujnowane doszczętnie sale i kolejne
kondygnacje. Jak pisze Marian Brandys: „ skąd zresztą biedny Wawrzyczek, który przez
czterdzieści dwa lata czesał huntery niemieckiego księcia, ma znać piastowską
historię zamku. Nawet za to trudno winić książęcego „Satellmeistra”, że jego
serce bolejące nad ogromem strat poniesionych przez byłych właścicieli zamku,
dyktuje mu często słowa mające wszelkie cechy wyraźnej i szkodliwej propagandy.
Ale jest chyba ktoś – na miły Bóg – kto ponosi
odpowiedzialność za dobór takiego rodzaju przewodników dla młodzieży
polskiej, która w miesiącach letnich masowo odwiedza Książno”.
Jeszcze większe wzburzenie pisarza
wywołała beztroska i bezmyślność władz, które nie były w stanie zabezpieczyć i
zapewnić właściwej opieki nad wciąż jeszcze bogatym księgozbiorem bibliotecznym
Książna: „Prawda, że ta bezcenna biblioteka uległa zniszczeniu i spustoszeniu w
czasie wojny. Prawda, że łakome ręce szabrowników w pierwszych dniach
powojennych wyniosły z niej tomy najpiękniejsze i najbogatsze. Ale pozostało tu
jeszcze mnóstwo bezcennych źródłowych dzieł, starych dokumentów i historycznych
rękopisów, których skromny wygląd nie wabił złodziejskiego oka, a które obecnie
mogą mieć niezwykłą wartość przy opracowywaniu historii Dolnego Śląska. Wszystko
to wala się teraz przed moimi oczyma w bezładnych, brudnych stosach, obłocone,
postrzępione, nieprzejrzane przez nikogo, w dwa lata po wojnie, dostępne dla
każdego”.
Do zamkowej biblioteki udało się wejść po przekupieniu koniuszego Wawrzyczka. Autor reportażu, M. Brandys, zdobył się na czyn z gruntu nieetyczny. Po prostu wykradł walający się po podłodze, postrzępiony papier. Okazało się, że był to niemiecki rękopis listu, pisanego w 1729 roku do ówczesnego księcia, Ernesta Maksymiliana, a więc rzecz niewątpliwie cenna dla historyka. Fotokopię listu publikuje „Przekrój” jako corpus delicti, a autor reportażu wyjaśnia, że zdobył się na ten czyn tylko i wyłącznie by w ten sposób unaocznić brak nadzoru nad księgozbiorem biblioteki.
Do zamkowej biblioteki udało się wejść po przekupieniu koniuszego Wawrzyczka. Autor reportażu, M. Brandys, zdobył się na czyn z gruntu nieetyczny. Po prostu wykradł walający się po podłodze, postrzępiony papier. Okazało się, że był to niemiecki rękopis listu, pisanego w 1729 roku do ówczesnego księcia, Ernesta Maksymiliana, a więc rzecz niewątpliwie cenna dla historyka. Fotokopię listu publikuje „Przekrój” jako corpus delicti, a autor reportażu wyjaśnia, że zdobył się na ten czyn tylko i wyłącznie by w ten sposób unaocznić brak nadzoru nad księgozbiorem biblioteki.
Autor „Skandalu w Książnie” tak oto
pointuje spostrzeżenia wyniesione z zamku:
„Powtarzam jeszcze raz - nie
można winić zamkowego koniuszego za jego osobliwy sposób „przewodnictwa” po
zamku. Tak samo trudno winić za stan zamkowej biblioteki wyłącznie Dolnośląskiego
Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, które z niezrozumiałych względów sprawuje
opiekę nad Książem. Wydobywanie węgla ma z ochroną historycznych zabytków
akurat tyle samo wspólnego, ile czesanie koni. Ale jest przecież Wojewódzki
Wydział Kultury i Sztuki we Wrocławiu, jest Powiatowy Wydział w Wałbrzychu, jest sekcja dziennikarska przy
Miejskim Wydziale Kultury w Wałbrzychu, która
co niedzielę organizuje wieczorynki towarzyskie w Solicach, odległych od zamku
zaledwie 7 kilometrów.
Wobec istnienia tylu kompetentnych czynników miejscowych, uważam za rzecz
dziwną i wstydliwą, że wyciągnięcie na światło dzienne skandalu w Księżnie
przypada w udziale przypadkowemu turyście z drugiego końca Polski”.
Czy artykuł z „Przekroju” wywołał
jakiś skutek, co się stało z resztkami zamkowej biblioteki? Postaram się poszukać
odpowiedzi na te nasuwające się pytania w kolejnym poście.
Dzięki za niezwykle ciekawy wpis. Z niecierpliwością czekam na następny.
OdpowiedzUsuńP z W !
Fundacja Księżnej Daisy zbiera pieniądze na wykupienie 60 dokumentów pochodzących z rozgrabionej biblioteki majorackiej.Najstarsze pochodzą z XIIw.
OdpowiedzUsuńDziękuję za obydwa komentarze. To dobrze, że mamy wreszcie takie czasy, w których możemy zadbać o nasze zabytki i takich ludzi, którzy to czynią bardzo często z własnej, nieprzymuszonej woli. Mam nadzieję, że znajdą się też sponsorzy.
OdpowiedzUsuń