Blog to miejsce do podzielenia się na piśmie z innymi internautami moimi fascynacjami. Dotyczą one głównie regionu wałbrzyskiego, w którym przeżyłem już ponad pół wieku Będę o nim pisał, dzieląc się z Czytelnikami moimi refleksjami z przeczytanych książek i osobistych doświadczeń związanymi z poznawaniem jego historii i piękna krajobrazów.

wtorek, 26 grudnia 2017

Małpowanie wciąż na czasie





Religijne święta Bożego Narodzenia, Wielkanocy, a także inne święta, którymi upstrzony jest nasz kalendarz wywołują we mnie  refleksję. Okazuje się, że jesteśmy skazani na to, by z podziwem oglądać się na Zachód i małpować tamtejsze wzory.

To o czym chcę dziś powiedzieć nurtuje mnie od dawien dawna. Już w szkole średniej, a było to co najmniej z pół wieku temu, przypominam sobie dyskusję na lekcji polskiego na temat satyry „Żona modna” Ignacego Krasickiego. W XVIII wieku, w czasach naszego Oświecenia bezmyślne, ślepe naśladowanie cudzoziemszczyzny spotkało się z dosadna kpiną w wierszu księdza biskupa warmińskiego. Nawiązał do tego także nasz wieszcz narodowy, Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” wskazując na znacznie większe walory krajobrazowe litewskiej brzeziny od cudzoziemskich gajów, którymi bezkrytycznie zachwycał się  Hrabia.

Mam nadzieję, że uświadomienie sobie tej przypadłości może  wyrwać nas choć na moment z czegoś w rodzaju letargu. Ten rodzaj cudzoziemskiego snobizmu towarzyszy nam od dawien dawna i niestety, przybiera coraz wyraźniej znamiona constans.

Oszałamiający rozwój kinematografii, telewizji,  techniki wideofonicznej, telekomunikacji, słowem tego wszystkiego co niesie z sobą elektronika, uczyniły świat mały, łatwo dostępny, poznawalny. Z rosnącym zainteresowaniem obserwujemy życie na Zachodzie, to wszystko, co dotąd było dla nas ukryte, dalekie, obce. Dziś wciska się do każdego nieomal domu drzwiami i oknami amerykański styl życia. Zapatrzeni jak w obraz, zauroczeni, podekscytowani chwytamy bezkrytycznie tamte wzory, starając się uczynić je naszymi. Tymczasem pasują one do naszej rzeczywistości jak przysłowiowa pięść do nosa. Pisał o tym swym znakomitym piórem niezmordowany felietonista „Polityki”, Daniel Passent:

„Amerykańska middle-class (klasa średnia) decydująca o ogólnym image tego kraju, uwielbia maskarady, gadżety, parady uliczne, papierowe kapelusze, rozjarzone reklamy i pozamiejskie weekendy z kasetami Beatlesów, grup big bitowych przygrywających rock-and- rolla lub rythm-and- bluesa. Dziewczętom wybujałym w biuście, dla których najśmielszym marzeniem jest jazz rodem z Harlemu, albo party w Klubie Playboya imponują młodzi, ekscentrycznie ubrani i wystrzyżeni chłopcy, obsypujący je z okazji Walentynek błyszczącymi maskotkami.
Obraz Ameryki wydaje się dla Europejczyka światem ułudy. Ekscytuje i zniewala w każdej cząstce swej obyczajowości i kultury podobnie jak Elvis Presley tysiące fanów na swych koncertach.”

Import do Polski włoskiej architektury, francuskiej mody, niemieckiej muzyki ma swoje proweniencje od czasów Renesansu. Nieco później przyszedł czas na małpowanie wzorów anglo-amerykańskich. Ten trend w obecnej chwili przeżywa swoje apogeum. Nie przyjęło się jeszcze amerykańskie Święto Dziękczynienia z obowiązkowym pieczonym indykiem spożywanym w gronie rodzinnym z równą apoteozą jak u nas karp wigilijny, ani też lunch wigilijny z kurczakiem pieczonym w kociołku, ale upiorne mroczne Halloween, z pogańskim, celtyckim rodowodem, ogarnęło dzieciarnię na skalę zadziwiającą, bo ani dynia nie jest u nas uprawiana na szerszą skalę, ani zwyczaj straszenia makabrycznym wyglądem nie cieszy się takim wzięciem jak u naszych zamorskich sąsiadów. Mieliśmy dawniej dziś już zapomniany, znany głównie z mickiewiczowskich „Dziadów” zwyczaj czczenia zmarłych w Dzień Zaduszny na wiejskich cmentarzach. W jakiejś tam mierze zachował się w obrzędach  religijnych we Wszystkich Świętych. Kontynuujemy nasze staropolskie zwyczaje wróżenia z wosku na Andrzejki, puszczania wianków na wodę i palenia ognisk z okazji Nocy Świętojańskiej lub kolędowania z gwiazdą, turoniem, szopką betlejemską w święta Bożego Narodzenia. Mamy jeszcze wiele innych rodzimych tradycji, głównie religijnych z okazji Świat Wielkanocy, Trzech Króli, Niedzieli Palmowej, ale także świeckich jak chociażby PRL-owski Dzień Kobiet. Moglibyśmy na tym poprzestać. Niestety, przeszczepianie „szlagierów” z tamtego, „lepszego” świata, stało się naszą drugą naturą. Świętowanie Walentynek przyjęliśmy z dozą daleko idącej ambiwalencji. Sprzyjają temu media (nie mówiąc o biznesowym świecie hipermarketów), promując wśród młodych zachodni zwyczaj składania sobie życzeń, obdarowywania prezentami z kiczowatym, czerwonym, pluszowym serduszkiem. Jest nam jeszcze daleko do Szwecji, w której nastolatki 13 grudnia, na świętą Łucję, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, pojawiają się ubrane na biało z błyszczącym wianuszkiem i świecącymi lampkami na głowie. Tradycja tego święta sięga głęboko w przeszłość i ma w Szwecji swoją bogatą oprawę.

Pytanie tylko, czy to dla nas powinno być takie ważne, tak bardzo potrzebne? Czy musimy bezkrytycznie importować obce trendy subkultury zachodniej. Czy nie potrafimy czerpać z rodzimych korzeni bogatej kultury i obrzędowości?

To pytanie jest stare jak Polska. Od zarania jej dziejów płynie z Zachodu mistyczna aura cywilizacyjnej wyższości, której łakniemy jak kwiat dżdżu, a tymczasem mamy u siebie niezmierzone krynice w każdej dziedzinie kultury, sztuki, obyczajowości, wystarczy tylko je dostrzec, wydobyć, przetworzyć i docenić. Tak jak to czynił nasz wielki mistrz fortepianu, Fryderyk Chopin, albo organista – kompozytor, Stanisław Moniuszko, albo malarz, dramatopisarz i poeta, Stanisław Wyspiański, albo powieściopisarze, Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Stefan Żeromski.

Mit niezwyciężonego Brusa Lee lub Rambo wciąż góruje nad mitem Janosika lub Wołodyjowskiego, a czarodziejski świat „Władców Pierścieni” z krainy Mordor Tolkiena, gdzie Bilbo Baggins wyprawił się do Samotnej Góry z 13 krasnoludkami po skarb smoka Smanga nie może się równać z bajeczną krainą Koszałka Opałka z baśni Konopnickiej „O krasnoludkach i sierotce Marysi”, ani legendami o Kraku, szewczyku Skubie i Smoku Wawelskim, ani z barwnymi przygodami Tomasza z powieści „Pan Samochodzik i skrab Atanaryka” Nienackiego.

Pomiędzy Hollywood, a Łódzką Wytwórnią Kina rozciąga się via dolorosa economica komunizmu, której zniwelowanie wymaga dziesiątków lat. Amerykańskie kino efektów specjalnych działa na młodego widza jak opium. Sztuczny świat techniki filmowej kamerzystów i operatorów dźwiękowych jawi się jako kraina iluzji i fantasmagorii. Trudno więc się dziwić, że chwytamy każdy pojawiający się medialny megahit jak byka za rogi i próbujemy przeszczepiać go na grunt polski. I to jest chyba odpowiedź na pytanie dlaczego obce nam, odlegle i niesamowite bajki o Hobbitach wywołują więcej zainteresowania i emocji,, niż nasze rodzime opowieści science-fiction jak chociażby „Astronauci”, „Solaris”’ „Powrót z gwiazd”, „Obłok Magellana”, czy też „Cyberiada”, by nie wymieniać dalszych tytułów znakomitych książek nieśmiertelnego Stanisława Lema?

Czy należy, parafrazując słynny passus poety – „ojczyzna moja wolna, wolna, więc zrzucam z siebie płaszcz Kordiana” przyjąć, że wyzwolenie się z totalitarnego systemu czasów PRL-u, odzyskanie swobód demokratycznych i obywatelskich legitymuje nas do pełnej swobody wyboru stylu życia, ideałów i światopoglądu, że w tej sferze nie liczą się tradycje narodowościowe, religijne, rodzinne ? Czy idea Wspólnoty Europejskiej równa się z odrzuceniem tego co nasze, rodzime, staropolskie w imię doścignięcia rzekomo wysokiego poziomu cywilizacyjnego Zachodu? Czy amerykański styl życia, to rzeczywiście wartość nadrzędna, godna podziwu i adoracji?

Odcinam się wyraźnie od tego wszystkiego, co niesie z sobą PiS-owska propaganda bogoojczyźnianego patriotyzmu nawołująca do odizolowania się od  zachodniego świata, który niesie za sobą zgniliznę moralną i największe zło, określane mianem gender, a także usiłująca osiągnąć polityczne cele drogą reformy programów nauczania w szkołach, eliminując dzieła literackie i twórców kultury i sztuki, którzy, zdaniem PiS-owskich ideologów zasługują na anatemę.

Mam na uwadze tylko to, żebyśmy nie wstydzili się naszej staropolskiej tradycji, nie przenosili na siłę zagranicznych wzorów, bo nasze obyczaje i ceremoniały nie są wcale gorsze. Nie mam też nic przeciwko temu, żeby nasi sąsiedzi z Zachodu i Wschodu małpowali od nas to wszystko, co stanowi nasz dorobek kulturalny.



2 komentarze:

  1. No niestety.
    To nasze wyjście na świat nie dla wszystkich było i jest dobre. Przerażające jest to, że ludzie - wydawałoby się - o wysokiej kulturze i wykształceniu tracą rozum i zapominają o swoich korzeniach i tradycji swojego narodu. Tej dobrej tradycji ... bo niestety ta zła to ciągle istnieje. A ta zła to głównie niestety pijaństwo i przemoc.
    Idealnie byłoby gdybyśmy zachowali naszą dobrą tradycję a tę zła wreszcie z siebie wykorzenili.
    Dobrze byłoby też gdybyśmy z tradycji innych narodów zapożyczali tylko to co jest wartościowe.
    Niestety nie potrafimy zachować rozsądku.

    Dziękuję za tekst na najwyższym poziomie.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję Stokrotce za wsparcie duchowe w komentarzu zwłaszcza że pisanym w dniu świątecznym, w którym powinniśmy się weselić, a nie ubolewać nad naszą smutną rzeczywistością. Ale ponieważ pozwoliłem sobie na to odstępstwo, to jest mi miło, że nie pozostałem sam "na placu boju". Wszystkiego miłego życzę po świętach, kiedy to tuż przed nami powitanie Nowego Roku. Pozdrawiam !

      Usuń