Orfeusz i Eurydyka |
„Człowieczy los nie jest bajką ani snem.
Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem.
Człowieczy los niesie z sobą żal i łzy.
Pomimo to można los zmienić w dobry lub zły.
Uśmiechaj się,
do każdej chwili uśmiechaj,
na dzień szczęśliwy nie czekaj,
bo kresu nadejdzie czas,
nim uśmiechniesz się chociaż raz”
Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem.
Człowieczy los niesie z sobą żal i łzy.
Pomimo to można los zmienić w dobry lub zły.
Uśmiechaj się,
do każdej chwili uśmiechaj,
na dzień szczęśliwy nie czekaj,
bo kresu nadejdzie czas,
nim uśmiechniesz się chociaż raz”
Wiemy już, że Anna German urodziła się w Uzbekistanie
w 1936 roku. A było to w Walentynki 14 lutego i może dlatego Anna całe życie
pozostawała niepoprawną romantyczką.
To właśnie stało się powodem, że
postanowiłem przypomnieć moim Czytelnikom fascynującą historię Jej życia.
Jej matka pochodziła z
holenderskiej rodziny, ojciec był Niemcem z pochodzenia zamieszkałym przez
wiele lat w Łodzi. To właśnie czas zaborów, migracji i nowych podziałów ziem
stworzył unikalną strukturę rodziny German. Z Polski przeniosła się ona do
Rosji, a potem po wybuchu wojny Niemiec z Rosją Radziecką na daleki wschód do
Uzbekistanu. Tam właśnie spędziła Anna lata dzieciństwa i młodości w bardzo trudnych
warunkach materialnych. Nie zapowiadały one kariery piosenkarskiej, trudno było
w ogóle o czymś takim myśleć, choć już wtedy rodziła się często ukrywana pasja śpiewania. To ona
pociągnęła ją na ścieżkę koncertową, ale stało się to w Polsce, we Wrocławiu,
gdzie znalazła się przypadkowo po wojnie, skutkiem emigracyjnego przesiedlenia
z głębi Rosji.
Kariera Anny German załamała się
w 1967 roku, gdy wracając z koncertów we Włoszech uległa wypadkowi
samochodowemu, na Autostradzie Słońca. Wypadek był bardzo poważny, artystkę
znaleziono nieprzytomną kilkanaście metrów od miejsca zdarzenia. Liczne
operacje, długie miesiące w gipsie i bardzo bolesna rehabilitacja nie
zniechęciły Anny German. Po trzech latach rekonwalescencji w domu, podczas
której musiała na nowo uczyć się chodzić, gwiazda wróciła na scenę pełna
energii, z materiałem na płytę i przejmującą piosenką, która momentalnie stała
się przebojem - „Człowieczy los”.
Od tego wypadku rozpoczyna się
wspomniany już serial telewizyjny o
Annie German, bo rzeczywiście było to zdarzenie przełomowe w jej życiu. Anna
German udowodniła, że nie jest w stanie zburzyć jej życia i zagasić pogody
ducha. A Zbigniew Tucholski, który dzielnie wspierał ją podczas powrotu do
zdrowia zdecydował się zadać wiadome pytanie, na które bez wahania
odpowiedziała „tak”.
Zbigniew
Tucholski to jej Orfeusz,
chociaż nie miał nic wspólnego z grą na instrumencie muzycznym lub śpiewaniem.
Te talenty stały się domeną jego Eurydyki
i jak się okazało zdeterminowały całe ich wspólne pożycie. Spotkali się w
upalny dzień na pływalni. On przy okazji wizyty służbowej we Wrocławiu, ona
opalająca się na kocu z książką. Poznali się i od razu nawiązała się między
nimi nic sympatii i wzajemnego oczarowania. Początkowo dzieliła ich odległość,
bo Zbigniew był asystentem na Politechnice Warszawskiej, a Anna we Wrocławiu,
gdzie zaczynała swoją międzynarodową
karierę i często wyjeżdżała do Włoch, Francji czy ZSRR, skąd powracała w glorii
rosnącej sławy i uwielbienia przez tłumy miłośników jej piosenki.
Co ciekawe, Zbigniew początkowo nie zdawał sobie
sprawy z wagi i znaczenia jej talentu. Dopiero pewnego dnia, gdy przyjechała do
niego w odwiedziny i usiadła do fortepianu oczarowała go również swoim głosem, określanym mianem
"słowikowego". Jej fani często zwracali się do niej „Jej Wysokość”.
Po części przez szacunek, jaki powszechnie budziła, a po części przez jej
posągowy wzrost – piosenkarka mierzyła 184 cm wzrostu. Do końca życia pozostało to jej
kompleksem.
Związek Zbigniewa i Anny przypomina do złudzenia
mityczne losy Orfeusza i Eurydyki, ale jak się okazuje lata dzieciństwa i młodości naszej Eurydyki
przypadły na czasy okrutnej II wojny światowej i w dodatku otarły się o
mechanizmy totalitarnego systemu stalinowskiego. Ucieczka z dalekiego
Uzbekistanu do Polski i uratowanie życia okazały się prawdziwym cudem.
Pierwsze odcinki serialu telewizyjnego odsłaniają
problemy „obcej” rodziny w prowincjonalnym miasteczku w głębi Rosji, brak
wieści o losach aresztowanego ojca,
prześladowania i brak środków do życia. Maleńka Anna tęskni za ojcem, nie
może tego zrozumieć, że nie wiadomo co się z nim dzieje, do końca wierzy, że
wróci z wojny, choć matka i babka mają świadomość, że został stracony przez
NKWD.
Po całej wojennej zawierusze młoda Anna German
wraz z matką i babką osiadła w poniemieckim Wrocławiu. Tam skończyła studia
geologiczne, z wyróżnieniem, po czym od razu zajęła się swoją pasją – muzyką.
Debiutowała w 1960 roku, by cztery lata później być już krajową gwiazdą estrady
z licznymi wyróżnieniami z festiwali w Sopocie czy Opolu.
Równolegle do uczucia rozwijało się jej życie
zawodowe. Coraz większe sukcesy, coraz większa publika, coraz dłuższe trasy.
Anna German lubiła występować, dzielić się z publiką swoją osobą. Śpiewała, a
właściwie czarowała, w siedmiu językach na czterech kontynentach. Była pierwszą Polką, która wystąpiła w
legendarnej paryskiej Olimpii i jedyną, która została zaproszona na festiwale w
San Remo i w Neapolu.
Trzy lata
później, w 1975 roku, urodził się ich syn Zbigniew junior i wszystko wydawało
się układać prawidłowo: domek na warszawskim Żoliborzu, ukochany mąż, synek i
muzyka, która grała od rana do nocy.
„Śpiew był
jej życiem. W jednym z wywiadów powiedziała: Myślę, że każdy z nas ma swoją
gwiazdę. Może nią być miłość, praca, macierzyństwo… Tylko trzeba zrobić
wszystko, żeby nie gasł jej blask. Moja gwiazda – to piosenka.
Niedługo
później nastąpił kolejny dramat. Na jednym z koncertów w Australii Anna German
poczuła bardzo silny ból nogi. Z trudem, ale zagrała koncert do końca i
wyczerpana zeszła ze sceny. Niedługo później okazało się, że ma zaawansowane
stadium raka kości. Odwołała zaplanowane koncerty, wróciła do domu. Była osobą głęboko wierzącą. Jej wiara w Boga w ostatnich latach życia, gdy cierpiąc leżała
w łóżku w wymarzonym żoliborskim domu, uległa pogłębieniu, a sama artystka
nagrywała piosenki religijne na magnetofon
.
Zmarła w sierpniu 1982 roku w warszawskim szpitalu na Szaserów, pozostawiając siedmioletniego syna, męża i matkę. Miała 46 lat.
Zmarła w sierpniu 1982 roku w warszawskim szpitalu na Szaserów, pozostawiając siedmioletniego syna, męża i matkę. Miała 46 lat.
„Człowieczy
los” nie okazał się dla niej zbyt łaskawy, ale jednego można jej pozazdrościć –
tysiące, setki tysięcy promiennych uśmiechów, którymi obdarzała miliony swych
wielbicieli na koncertach, w telewizji, wszędzie gdzie się znajdowała,
świadczących o pogodzie ducha i serdeczności.
Pamięć o
Annie German nie umarła, zwłaszcza w byłym bloku sowieckim. Jej fankluby ciągle
działają, a rosyjska telewizja zaprezentowała wspomniany serial biograficzny
poświęcony artystce. Główną rolę zagrała znana polskim widzom Joanna Moro
(„Barwy szczęścia”, „Na Wspólnej”). Od śmierci „Jej Wysokości” minęło
trzydzieści lat, lecz sława artystki
jest tak wielka, że stacja zdecydowała się na nadawanie serialu codziennie w
najlepszym czasie antenowym. Dla wielu Rosjan, Ukraińców Anna German jest nie
tylko gwiazdą piosenkarską, idolem w fanklubach - jest czymś w rodzaju bogini.
Dlatego nie waham się porównywać jej do greckiej bogini, o której z takim
pietyzmem wyśpiewała pieśń „Tańczące Eurydyki”. Można śmiało porównać ten
przebój Anny German do nieśmiertelnego
songu Czesława Niemena – „Dziwny jest ten świat”. Obydwa przeboje i ich wykonawcy nie mają sobie równych.
Obiecałem
wspomnieć także o związkach Anny German z Głuszycą. Okazuje się, że był taki
moment, kiedy jako studentka geologii na Uniwersytecie Wrocławskim odbywała
praktykę i znalazła się w Głuszycy w poszukiwaniu rud uranu w Grzmiącej.
Zamieszkała przez jakiś czas na stancji w Głuszycy Górnej i zaprzyjaźniła się z
jej gospodarzami. Nie udało mi się odszukać żyjących jeszcze świadków tego
zdarzenia, ale są mieszkańcy, którzy o tym słyszeli.
Anna German
jest też związana z pobliską Nową Rudą, gdzie mieszkała przez pięć lat od 1946 roku ze swą
matką, zanim przeniosły się do Wrocławia. W nowej Rudzie chodziła do szkoły i zachwycała bliskich grą na fortepianie i przecudnym glosem. Na jej cześć nazwane zostało Jej
imieniem rondo na obwodnicy, a w mieście żyje jeszcze sąsiadka zaprzyjaźnioną z
jej babcią i matką.
Pisząc o
Annie German skorzystałem z materiałów w internetowych goglach, a szczególnie
ze znakomitego tekstu Patryka
Chilewicza.
Należy się Tobie medal za ten i poprzedni tekst o Annie German. Dobrze,że przypomniałeś jej drogę artystyczną.Wielu czytelników Twojego bloga przypomni sobie jak trudną drogę życiową przeszła tak jak piszesz wyjątkowa piosenkarka ub. wieku.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, warto pamiętać o takich wyjątkowych osobowościach, które stanowią wzór do naśladowania. Dobrze, że są nagrania jej piosenek i można sobie od czasu do czasu odświeżyć jej niepowtarzalny głos. Dla mnie to jest zawsze duże przeżycie...Miłego weekendu Bronku dlas całej Rodzinki !
OdpowiedzUsuń....tylko..... dlaczego dopiero po odejściu docenia się to co było/ również Cz.Niemena Wydrzyckiego / wiele talentów współcześni jeśli nie ignorowali to zauważali ale dopiero po śmierci doceniali . Taki Naród ?
OdpowiedzUsuńPotrafiliśmy zdeptać wszystkie autorytety, nawet Jan Paweł II nie uniknął zaistnych głosów krytyki. Niestety, nie wrózy to niczego dobrego...
UsuńW Nowej Rudzie"nie zdeptali"-pamiętają:)
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=kUBq0LWhvVo
Gdybym miał do wyboru koncert A.German i koncert Erica Claptona...wybieram E.Claptona.E.Clapton ogłuchł,ale ciągle koncertuje...taki naród:)
https://www.youtube.com/watch?v=fX5USg8_1gA
Pozdrawiam
Pamiętam... chwilę, kiedy usłyszałam - po raz pierwszy piosenkę: "Człowieczy los"... g ł o s - Pani Anny German i to... niesamowite wrażenie i odczucie, jakie na mnie wywarł. Kupiłam płytę winylową na imieniny - mojej Mamusi i zaśpiewałam wtedy z - 'Anią'.... "Dziękuję mamo" (https://www.youtube.com/watch?v=vw7ubOpZjJA)
OdpowiedzUsuńOd tamtej pory... to - niespotykane, emanujące wyjątkowym ciepłem - w n ę t r z e... wspaniałej - Kobiety Anioła - towarzyszyło mi śpiewem - na ile potrafiłam, w moich życiowych wędrówkach- zawsze. (Teraz i lasy burgundzkie -
nucą ze mną.) Dziękuję serdecznie - za tak piękne - w s p o m n i e n i e... i utrwalenie pamięci. Może - następne pokolenia... wsłuchają się w głos i bogatą treść piosenek? Warto! :)
Dziękuję Duszko, napisałaś nieomal kolejną piękna miniaturkę, tym razem ku chwale naszej Anny. Bardzo Ci za to dziękuję. Nawet nie wiesz jak jest mi miękko na sercu, że zajrzałaś znów do mojego blogu. Serdecznie pozdrawiam!
Usuń